Rozdział trzeci. Eugenika. Pierwsze przeszkody

Zanim rozpocznę argumentację i debatę z prawdziwymi nauczycielami herezji eugenicznej, chciałbym oczyścić teren z różnych krzykaczy – nieszkodliwych i zdezorientowanych współczesnych sceptyków – bądź ich uspokoić. Jeśli streszczę swoje stanowisko następująco: „Eugenika oznacza w rzeczywistości kontrolę niektórych ludzi nad zawieraniem bądź niezawieraniem małżeństwa przez innych i zapewne kontrolę nielicznych nad zawieraniem bądź niezawieraniem małżeństwa przez wielu”, na samym początku usłyszę odpowiedzi, jakich pełno przy kawiarnianych stolikach. Tych wstępnych przeciwników można by z grubsza i naprędce podzielić na pięć grup, które określą następujące hasła: eufemizm, kazuistyka, autokracja, precedens i przedsięwzięcie. Kiedy odpowiemy na pierwszy protest wszystkich tych dobrych, rozkrzyczanych i krótkowzrocznych ludzi, będziemy mogli oddać sprawiedliwość inteligentnym osobom, które naprawdę kryją się za eugeniczną ideą.

Większość eugeników lubi eufemizmy. Chodzi jedynie o to, że boją się krótkich słów, a znajdują ukojenie w długich. Poza tym są całkowicie niezdolni do przetłumaczenia jednych na drugie, choćby w oczywisty sposób oznaczały to samo. Powiedzieć im: „Środki perswazji, a nawet przymusu, którymi dysponuje obywatel, powinny sprawić, by ciężar długowieczności poprzednich pokoleń nie stał się nieproporcjonalny i nieznośny, zwłaszcza dla kobiet”, a będą kołysać się łagodnie jak dzieci w kołysce. Powiedzieć im: „Zamorduj własną matkę”, a natychmiast otrzeźwieją. Jednak te dwa zdania, logicznie rzecz biorąc, znaczą dokładnie to samo. Powiedzieć im: „Niewykluczone, że nadejdzie czas, kiedy wąskie i niegdyś użyteczne rozróżnienie między antropoidem homo a innymi zwierzętami, które zostało zmodyfikowane w tak wielu kwestiach moralnych, może zostać również zmodyfikowane odnośnie do istotnej kwestii rozszerzenia ludzkiej diety”, a ich twarze rozpromienią się na dźwięk tak pięknego szmeru. Powiedzieć im jednak prosto, po męsku i szczerze: „Zjedzmy człowieka!”, a ich zdumienie będzie zdumiewające. Obydwa zdania mówią o tym samym, ale jeśli ktoś uważa te dwa przykłady za przesadzone, odniosę się do dwóch autentycznych przypadków z eugenicznych dyskusji. Kiedy sir Oliver Lodge mówił o metodach „stadniny”, wielu eugeników protestowało przeciw prymitywności takiej sugestii. Jednak na długo przedtem jeden z najzdolniejszych orędowników eugeniki napisał: „Cóż to za nonsens ta edukacja! Jak można wykształcić konia wyścigowego albo charta?”, co z całą pewnością albo nie znaczy nic albo oznacza ludzką stadninę. Kiedy natomiast napisałem o ludziach, „przymusowo żenionych przez policję”, wprawiło to innego wybitnego eugenika niemalże w doskonały nastrój. Zapewnił mnie szczerze, iż nigdy nic podobnego nie przyszło eugenikom do głowy. Kilka dni później widziałem jednak eugeniczne oświadczenie, z którego wynikało, że państwo powinno rozszerzyć swoje uprawnienia w tej dziedzinie. Państwo może tu jedynie oznaczać korporację, której ludzie pozwalają na używanie przymusu, a ową dziedziną może być tylko dziedzina doboru płciowego. Mówiąc, że będziemy tu powszechnie mieli do czynienia z policjantem, mam na myśli coś więcej niż tylko pusty żart. Chętnie jednak przyznam, że policjant pilnujący ślubów będzie jak policjant pilnujący prezentów ślubnych. Będzie ubrany po cywilnemu. Nie twierdzę, że mężczyzna w mundurze i hełmie będzie ciągnąć państwa młodych do ołtarza. Twierdzę, że nikt, kogo mężczyzna w mundurze ma rozkaz aresztować, nie odważy się nawet zbliżyć do kościoła. Sir Oliver nie miał na myśli tego, że ludzie będą wiązani w stajniach i szorowani przez stajennych. Miał na myśli to, że utracą wolność, co dla człowieka jest jeszcze bardziej haniebne. Miał na myśli to, że dla eugenika będzie się jedynie liczyć formuła „Reproduktor Smith i matka Jones dali…”. Ta krótka formuła jest najlepszym sposobem na miłośników eufemizmów.

Kolejna grupa powierzchownych przeciwników jest jeszcze bardziej irytująca. Nazwałem ich, na doraźne potrzeby, kazuistami. Przypuśćmy, że powiem: „Nie podoba mi się rosnąca popularność kanibalizmu w restauracjach West Endu”, a ktoś na pewno powie: „Cóż, w końcu królowa Eleonora, kiedy wysysała krew z ramienia swojego męża też była kanibalem”. Co odpowiedzieć takim ludziom? Można tylko powiedzieć: „Poprzestań na wysysaniu zatrutej krwi z ramion innych ludzi, a pozwolę ci używać zaszczytnego tytułu kanibala”. W tym sensie mówi się o eugenice: „Przecież kiedy odwodzimy chłopca od zamiaru poślubienia obłąkanej i garbatej Murzynki, tak naprawdę jesteśmy eugenikami”. I znowu, można jedynie odpowiedzieć: „Poprzestań na chłopcach, którym podobają się garbate Murzynki, a będziesz mógł chlubić się tytułem eugenika, tym bardziej, że to wyróżnienie będzie rzadkie”. Z pewnością jednak zdrowy rozsądek podpowie każdemu, że gdyby eugenika zajmowała się jedynie tak niezwykłymi przypadkami, to nazwano by ją zdrowym rozsądkiem, a nie eugeniką. Rodzaj ludzki od niepamiętnych czasów odrzucał takie absurdy, a jednak nigdy nie nazywał tego eugeniką. Można nazwać chłostą uderzanie dławiącej się osoby w plecy; można nazwać torturą odmrażanie palców nad ogniem; ale jeśli ktoś będzie tak mówił chwilę dłużej, przestanie żyć między żyjącymi ludźmi. Gdyby chodziło wyłącznie o to minimum wypadków, nie byłoby kongresu eugenicznego ani tej książki.

Myślałem o tym, by nazwać kolejną grupę powierzchownych ludzi idealistami, ale sądzę, że oznaczałoby to pokorę wobec bezosobowego dobra, którego raczej nie przejawiają, więc nazwałem ich autokratami. To ci, którzy dają nam ogólnie do zrozumienia, że każda współczesna reforma się powiedzie, bo oni tego dopilnują. Gdzie będą i jak długo – tego nie tłumaczą zbyt jasno. Nie obchodzi mnie, czy spodziewają się żyć nieskończoną ilość razy z rzędu, bo to cień ludzkiej czy też Boskiej nadziei. Ale nawet teozof nie oczekuje, że będzie wieloma ludźmi naraz. Oni jednak z całą pewnością chcą wziąć odpowiedzialność za cały ten ruch, kiedy zacznie już żyć swoim życiem. Każdy z nich obiecuje być tysiącem policjantów. Gdy spytać ich, jak to lub tamto będzie funkcjonować, odpowiadają: „Z pewnością domagałbym się tego” albo: „Nigdy nie posunąłbym się tak daleko”; jak gdyby można było wrócić na ziemię i sprawić to, co do tej pory nie udało się do końca żadnemu duchowi – zmusić ludzi do porzucenia swoich grzechów. Wystarczy o nich powiedzieć, że nie rozumieją ani natury prawa, ani natury psa. Wypuszczone na wolność prawo zachowa się tak jak pies. Posłucha własnej natury, a nie prawodawcy. Wykona to, co w nie wpisano, tak jak pies, który wykona to, czego go nauczono. Nie wykona jednak nic z tego, co zapomniano w nie wpisać.

Obok tych idealistów mamy też dziwnych ludzi, którzy myślą chyba, że można uświęcić i oczyścić każdą sprawę przez powtarzanie w nieskończoność nazw abstrakcyjnych idei, które mieli na myśli co lepsi jej zwolennicy. Ludzie ci powiedzą: „Eugenicy wcale nie dążą do niewolnictwa, ale do prawdziwej wolności; wolności od chorób, degeneracji etc.”. Albo też powiedzą: „Możemy zapewnić pana Chestertona, że eugenicy w ogóle nie zamierzają segregować nieszkodliwych osób; sprawiedliwość i miłosierdzie są właśnie mottem etc.”. Najkrótsza odpowiedź będzie chyba taka: wielu z tych, którzy mówią w ten sposób jest agnostykami lub osobami ogólnie nieprzychylnymi oficjalnej religii. Przypuśćmy, że któryś powie: „Kościół anglikański jest pełen hipokryzji”. Co pomyślałby o mnie, gdybym odpowiedział: „Zapewniam pana, że wszystkie wyznania chrześcijańskie potępiają hipokryzję, a modlitewnik Kościoła anglikańskiego czyni to szczególnie stanowczo”? Przypuśćmy, że powiedziałby, iż Kościół katolicki dopuścił się wielu okrucieństw. Co pomyślałby o mnie, gdybym odpowiedział: „Kościół jest stanowczo zobowiązany do łagodności i miłosierdzia i dlatego nie może być okrutny”? Tego rodzaju ludzie nie powinni nas długo zajmować. Są inni, których można nazwać zwolennikami precedensu, liczni zwłaszcza w parlamencie. Ich najlepszym przedstawicielem jest pewien polityk, który kilka dni temu powiedział, że nie rozumie protestów przeciw ustawie o upośledzonych umysłowo (1), która jedynie rozszerza zasady dawnego prawodawstwa dotyczącego obłędu. Na co znów jedyną odpowiedzią będzie: „Dokładnie. Jedynie rozszerza zasady prawodawstwa dotyczącego obłędu na osoby, które nie są w ogóle obłąkane”. Ów światły polityk znajduje stare prawo, powiedzmy dotyczące poddawania trędowatych kwarantannie. Zmienia tylko słowo „trędowaci” na „długonosi” i stwierdza beznamiętnie, że zasada jest ta sama.

Być może najsłabsze ze wszystkich są bezradne osoby, które nazwałem przedsiębiorczymi. Najdorodniejszym okazem był pewien parlamentarzysta, który bronił tej samej ustawy jako „uczciwej próby” radzenia sobie z wielkim złem; jak gdyby ktoś miał prawo do stosowania przymusu wobec współobywateli i zniewalania ich w ramach pewnego rodzaju chemicznego eksperymentu, tkwiąc we wzniosłej niewiedzy co do skutków. Tym jednak bezmyślnym poglądem, że można rozmyślnie ustanowić inkwizycję bądź terror, a potem żywić nikłą nadzieję, że wszystko będzie dobrze, zajmę się bardziej szczegółowo w kolejnym rozdziale. Na razie wystarczy powiedzieć, że najlepsze, co ów przedsiębiorczy człowiek może zrobić, to uczciwie spróbować dowiedzieć się co robi, a dopóki się nie dowie, nic nie robić. W końcu jest też klasa adwersarzy tak beznadziejnych i jałowych, że naprawdę nie umiałem znaleźć dla nich nazwy. Jednak za każdym razem, gdy ktoś próbuje podać racjonalne argumenty za lub przeciw czemuś istniejącemu i rozpoznawalnemu, jak na przykład eugenicznemu prawodawstwu, zawsze znajdą się ludzie, którzy zaczynają bredzić o socjalizmie i indywidualizmie; mówią: „Ty sprzeciwiasz się wszelkiej ingerencji państwa, ja natomiast jestem za ingerencją państwa. Ty jesteś indywidualistą, ja – przeciwnie, etc.”. Na co zrozpaczony i pozbawiony cierpliwości mogę jedynie odpowiedzieć, że nie jestem indywidualistą, ale biednym, upadłym choć ochrzczonym dziennikarzem i próbuję napisać książkę o eugenikach, których kilku już spotkałem; nigdy zaś nie spotkałem indywidualisty i wcale nie jestem pewien, czy bym go rozpoznał. Mówiąc krótko, nie zaprzeczam, lecz zdecydowanie przyznaję, że państwo ma prawo interweniować, by zaradzić wielkiemu złu. Twierdzę jednak, że interweniując w tym przypadku, samo wyrządziłoby wielkie zło. Nie mam też zamiaru dać się odwieść od bezpośredniej dyskusji na temat tej kwestii niekończącymi się dywagacjami o socjalizmie i indywidualizmie albo względnych korzyściach ze skręcania zawsze w prawo lub w lewo.

Co do reszty, niewątpliwie istnieje wielka rzesza rozsądnych, choć raczej bezmyślnych ludzi, wśród których zakorzenione jest przekonanie, że wszelkie głębokie zmiany w naszym społeczeństwie muszą być nieskończenie odległe. Nie potrafią uwierzyć, że podobni do nich ludzie w płaszczach i kapeluszach mogą przygotowywać rewolucję. Cała ich wiktoriańska filozofia każe im myśleć, że takowe przemiany są zawsze powolne. Dlatego kiedy mówię o eugenicznym ustawodawstwie lub nadejściu eugenicznego państwa, myślą, że to coś w stylu Wehikułu czasu (2) albo Z przeszłości (3); że to coś dobrego lub złego, co będzie dotyczyć ich prapraprawnuków, które mogą być zupełnie inne i nie mieć nic przeciwko, a które w każdym razie są raczej odległymi krewnymi. Na to wszystko mam bardzo krótką i prostą odpowiedź. Państwo eugeniczne już się zaczęło. Pierwsze z eugenicznych praw zostało już przyjęte przez parlament tego kraju głosami obydwu partii. Pierwsze eugeniczne prawo jedynie przygotowuje grunt i można by powiedzieć, że zwiastuje negatywną eugenikę. Nie da się go jednak obronić inaczej, niż odwołując się do teorii eugenicznej i nikt nie próbuje tego czynić inaczej. Dla zwięzłości będę nazywać to prawo ustawą o upośledzonych umysłowo. Poza tym nazwa ta jest bardzo trafna. Mówiąc wprost, jest to dosłownie ustawa pozwalająca na wsadzanie do więzienia szaleńców, których żaden lekarz nie zgodziłby się nazwać szaleńcami. Wystarczy, że taki czy inny lekarz nazwie ich niedorozwiniętymi. Ponieważ niemal każdy został kiedyś przy takiej czy innej okazji nazwany w ten sposób przez znajomych lub krewnych (chyba że owym znajomym lub krewnym zupełnie brakowało poczucia humoru), widać wyraźnie, że to prawo, podobnie jak pierwotny Kościół (który jednak, przyznajmy, nieco się od niego różni), jest siecią zagarniającą ryby wszelkiego rodzaju. Nie należy przypuszczać, że w ustawie zawarta jest ściślejsza definicja upośledzenia. Przeciwnie, pierwsza definicja w ustawie była znacznie bardziej nieprecyzyjna i mglista niż samo słowo „upośledzeni”. Znajdziemy tam idiotyzmy o „osobach, które chociaż są w stanie zarobić na własne utrzymanie w sprzyjających okolicznościach” (jak gdyby ktoś mógł zarobić na swoje utrzymanie w okolicznościach zdecydowanie niesprzyjających), to jednak są „niezdolne do prowadzenia swoich spraw z należytą roztropnością”. Dokładnie to samo mówią na całym świecie o mężczyznach ich żony i sąsiedzi. Jednak tego typu niechlujne sformułowania nie są aż tak wielką nowością, bo obecnie za przymiot mężów stanu uważa się całkowitą niezdolność do myślenia. Nowe i istotne jest to, że argumenty na rzecz tego szalonego prawa mają charakter eugeniczny. Nie tylko otwarcie się o tym mówi, ale i usilnie to podkreśla, że cel ustawy jest taki, by żadna osoba, której owi propagandyści nie uznają za inteligentną, nie mogła mieć żony ani dzieci. Każdy ponury kloszard, każdy nieśmiały robotnik, każdy ekscentryczny wieśniak może całkiem łatwo znaleźć się w warunkach przewidzianych dla niebezpiecznych dla otoczenia szaleńców. Tak przedstawia się sytuacja i o to właśnie chodzi. Anglia nie pamięta już państwa feudalnego. Obecnie znajduje się w stadium końcowej anarchii państwa uprzemysłowionego. Dużo racji ma pan Belloc, twierdząc, że zbliżamy się do państwa niewolniczego (4). Prawie na pewno ominęło nas państwo socjalistyczne, a póki co nie możemy mieć nadziei na państwo dystrybutywne. Jednak już teraz żyjemy w państwie eugenicznym i nie pozostaje nam nic innego jak rebelia.

Gilbert Keith Chesterton

(1) Używane w oryginale słowo „feeble-minded” ma szersze znaczenie niż polskie „upośledzony umysłowo”. Od XIX wieku do początków XX wieku odnosiło się do szeregu różnego stopnia upośledzeń umysłowych, w tym do ociężałości umysłowej. W dalszej części tekstu Chesterton wyraża zastrzeżenia wobec nieprecyzyjności tego terminu, która jego zdaniem stwarza możliwość nadużyć.

(2) Alegoryczna powieść H. G. Wellsa (1895 r.) o społeczeństwie podzielonym na wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych, której akcja rozgrywa się w roku 802701.

(3) Powieść Edwarda Bellamy’ego (1888 r.), przedstawiająca wizję socjalistycznej utopii.

(4) Wizję państwa niewolniczego przedstawił Hillaire Belloc w książce The Servile State (1912 r.).

Powyższy tekst jest fragmentem książki Gilberta Keitha Chestertona Eugenika i inne zło.