Rozdział trzeci. Dwoje przyjaciół i jedna szopka

Hannan był najmłodszym pastuszkiem w okolicy Betlejem, miał bowiem tylko osiem lat. Był żywy i wesoły; lubił biegać za stadem, wymachując kijem wyższym niż on sam i wykrzykując słowa, które zależnie od okoliczności znaczyły „dalejże!”, albo „stać!”, albo jeszcze „nie rozbiegać się!”.

Lubił wszystkie owce i znał każdą z nich, ale największą miłością darzył Recha, kilkumiesięcznego baranka, jagnię białe jak mleko i najpiękniejsze na świecie.

Hannan miał czarne oczy, które patrzyły śmiało na świat. Rech miał oczy niebieskie i łagodne. Hannan nie bał się niczego, Rech był bojaźliwy i w każdej chwili gotów uciekać do swojej mamy.

A jednak tych dwoje rozumiało się doskonale, może dlatego, że każde wśród swoich było najmłodsze. Bardzo też lubili się nawzajem.

Kiedy Hannan widział, że Rech z trudem nadąża za stadem, podbiegł, brał go na ramiona i niósł spory kawałek drogi, chociaż było mu ciężko. Natomiast jagnię przywiązało się do chłopca i trzymało się go jak szczenię.

– Rech – wołał Hannan głośno.

– Beee! – odpowiadał baranek i biegł do niego.

Taka to była przyjaźń.

Co wieczór Hannan sprawdzał, czy Rech czuje się dobrze pomiędzy dużymi owcami i czy jest bezpieczny, i dopiero wtedy, kiedy widział, że znalazł sobie spokojne, wygodne miejsce, sam uspokojony też szedł spać.

– Nie zabijemy nigdy Recha – mówił co jakiś czas Bariona, ojciec Hannana. – Byłoby to zbyt przykre dla chłopaka.

Nie trzeba nawet mówić, że Hannan patrzył na tę sprawę w taki sam sposób.

Tego dnia, podobnie jak zawsze, owce najpierw pasły się na wzgórzach w pobliżu Betlejem, a potem wracały spokojnie na noc do zagrody.

Pasterze szli z tyłu, mając owce na oku, i żartowali między sobą. Zawsze przyjemnie jest kończyć kolejny dzień ciężkiej pracy. Ale kiedy wspięli się na mały pagórek, z którego widać było całą okolicę, Bariona zatrzymał się zdziwiony. Co może dziać się w Betlejem?

Słońce dawno już zaszło, a zresztą nigdy nie dawało takiego dziwnego i mocnego blasku. Nie był to również ogień. A skoro nie było to ani słońce, ani ogień, cóż to mogło być innego?

Bariona zawołał innych, żeby też mogli to zobaczyć. Gromadka pasterzy stanęła więc wpatrując się w ten dziwny widok. Również Hannan wcisnął się między pasterzy i patrzył z otwartymi ustami.

– Ejże, zbliża się tutaj! – wykrzyknął nagle przestraszonym głosem Samuel.

Wszyscy zadrżeli i zaczęli szeptać między sobą, ogarnięci zdumieniem i trwogą. Samuel miał rację; światło wzniosło się i wydawało się, że zdąża bardzo szybko właśnie ku temu miejscu, gdzie przystanęli, żeby popatrzeć.

Hannan spoglądał nadal, stojąc jak osłupiały.

– Może nie powinniśmy być tacy ciekawi – szepnął Stary, mężczyzna, którego nazywano po prostu w ten sposób, chociaż naprawdę nazywał się Aron; był bowiem bardzo stary i nikt nie wiedział, ile ma lat.

Stary zasłonił twarz płaszczem i rzekł:

– Chodźmy stąd.

Wszyscy ruszyli przerażeni, że pogwałcili jakąś tajemnicę Boga, ale właśnie w tym momencie światło zbliżyło się z wielką szybkością i oznajmiło wyraźnym głosem:

– Czego się lękacie? Nie trwóżcie się. Przeciwnie, bądźcie weseli. Zapowiadam wam wielką radość. Czy wiecie, że dzisiaj narodził się w Betlejem wasz Zbawiciel?

Bariona padł na kolana, a z nim wszyscy pozostali.

– Wielki Boże! Cóż to się dzieje dzisiejszej nocy?

Skłonił się jeszcze niżej, czuł, że mija poprzedni strach, i usłyszał, jak Stary pyta z szacunkiem:

– Kim jesteś ty, który do nas przemawiasz?

– Jestem aniołem Pana – odpowiedział radosny i mocny głos. – Przybywam, by powiedzieć wam, że macie natychmiast pójść do Betlejem. Znajdziecie tam nowo narodzone Dzieciątko, które Matka położyła do żłóbka. To On. Biegnijcie szybko.

Wydawało się, że światło wzlatuje nad nich, i Hannan, który śledził je spojrzeniem, usłyszał, jak wspaniały chór, potężny, a jednocześnie pełen słodyczy, śpiewa pełnym głosem: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom Jego upodobania”.

Stał przez chwilę słuchając w uniesieniu, a potem ruszył ciągnięty za rękę przez ojca, który powiedział:

– Szybko, chodźmy zobaczyć to Dzieciątko.

Pobiegli więc, chociaż owce beczały, jakby nie chciały zostać same.

– Popędźcie owce! – krzyknął Bariona.

Pasterzom nie trzeba było tego powtarzać i wszyscy, ludzie i zwierzęta, ruszyli pospiesznie ku światłu, które jaśniało teraz znowu nad Betlejem.

Rech na chwilkę zdrzemnął się w krzewach i zanim zdołał się do końca rozbudzić, całe stado minęło go i popędziło po stoku ku dolinie.

– Beee – zabeczał baranek.

Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby wszyscy w ten sposób nagle zniknęli.

Wstał, zataczając się, potrząsając łbem i rozglądając się dokoła. Z przodu, gdzieś poniżej, poruszały się jakieś światła, a Rech wiedział, że światła oznaczają pasterzy. Pozostał sam i przez dłuższą chwilę nie wiedział, co ma robić, więc tylko pobekiwał od czasu do czasu.

Kiedy przekonał się, że nikt nie nadchodzi, spojrzał znowu na światła, które teraz stawały się coraz mniejsze, i przerażony myślą, iż zostanie porzucony tutaj pod wygwieżdżonym niebem, także popędził w dół, starając się dogonić stado.

Stado umykało mu trochę za szybko, ale za to znalazł dla siebie świetne miejsce. Rech usłyszał głos Bariony, który mówił coś do kogoś, i wcisnął się między dorosłe owce, żeby znaleźć się bliżej światła, gdzie z pewnością było cieplej i spokojniej, i tam przycupnąć sobie by patrzeć.

W tym czasie Hannan, który przybiegł z pasterzami, rozglądał się wokół niespokojnym wzrokiem.

Wspaniałe i niezwykłe było to wszystko, co się działo.

Aniołowie powiedzieli prawdę. Oto pasterze mieli przed oczyma Matkę, nie było co do tego wątpliwości, a obok ubożuchny żłóbek, w którym leżało maleńkie Dzieciątko zawinięte w pieluszki.

Hannan, nie wiadomo dlaczego, nie mógł oderwać wzroku od Dzieciątka, chociaż nie było to wcale pierwsze małe dziecko, jakie widział.

Przyjemność sprawiało mu już samo patrzenie, jakby Dzieciątko miało lada chwila otworzyć oczy, od razu zobaczyć jego, Hannana, i przekazać mu swoim spojrzeniem jakąś nadzwyczajną nowinę. Sprawiało mu to radość, która byłaby bez skazy, gdyby w tym samym momencie nie nękała go inna trwożliwa myśl: „Rech. Gdzie jest Rech? Stado wyruszyło tak nagle i być może mały baranek został w tyle, albo nawet na jakimś innym wzgórzu, i zasnął. Gdyby bowiem był tutaj, z pewnością on, Hannan, już by go znalazł”. I czuł, jak wzrasta jego niepokój.

A poza tym, w takim momencie Rech powinien być przy nim! Hannan rozumiał, że jest to noc wyjątkowa, a co więcej, noc pełna zadziwiającej i nie dającej się wyjaśnić słodyczy. Patrzył na pasterzy i widział, że są rozczuleni, jak nigdy dotychczas. Wydawało się, że wszyscy zobaczyli to, czego najbardziej wraz z całym światem pragnęli, jakieś wielkie dobro, i kiedy tak patrzyli na Dzieciątko leżące w żłóbku, widać było, że gotowi są dokonać dobrych i pięknych czynów, choćby okazały się bardzo trudne.

A Recha nie było.

W nadziei, że jego baranek jest gdzieś niedaleko, prawie ze łzami w oczach zawołał cichutko: „Rech” – na wypadek, gdyby baranek był już na drodze i zbliżał się tutaj.

Nikt nie odpowiedział.

– Rech – zawołał znowu chłopak, tym razem głośniej.

Wszędzie panowała cisza i wydawało mu się, że nigdy jeszcze cisza nie była taka pusta i bolesna. Potem serce zabiło mu mocniej z radości, ponieważ z szopki, w której leżało w żłóbku Dzieciątko, dobiegło go wyraźne, tak dobrze znane, przeciągłe beczenie.

Rech znalazł sobie miejsce dokładnie pod żłóbkiem.

Chłopiec ruszył do przodu, nie odrywając wzroku od nowo narodzonego Dzieciątka, które nadal miało zamknięte oczy. I wreszcie, wpatrzony przez cały czas w słodką twarzyczkę, wyczuł, że tam, pod małym występem ściany, widać biały kształt Recha.

O dziwo, baranek zabeczał raz jeszcze, ale nawet nie drgnął, chociaż kiedy indziej zaraz by do niego przybiegł. Pozostał tam, gdzie był, jakby znalazł sobie najlepsze na świecie legowisko.

Hannan pochylił się nad Rechem. Wydało się im, że obaj znaleźli dla siebie najwłaściwsze miejsce i że nie mają sobie nic więcej do powiedzenia ani do zrobienia, jakby uznali, że najlepiej będzie, gdy pozostaną tam, gdzie są.

– Wydawało mi się, że powinieneś tu być – szepnął jednak Hannan obrzucając baranka szybkim spojrzeniem.

I w tej samej chwili zdarzyło się coś, czego chłopiec miał nie zapomnieć do końca życia. Maleństwo w żłóbku poruszyło się, otworzyło oczy i objęło go spojrzeniem tak prawdziwym, tak radosnym i kojącym, że Hannan był zupełnie oszołomiony.

Było to tak, jakby Dzieciątko chciało mu powiedzieć: „Czy mogło ci coś takiego przyjść do głowy, że mógłbyś swojego baranka znaleźć właśnie tutaj, przy Mnie? Po to właśnie przyszedłem. Wszystkie przyjaźnie proste i prawdziwe, dobre i skromne, niewinne i wierne należą do Mnie. Nigdy już o tym nie zapominaj”.

Dzieciątko zamknęło z powrotem oczy, Rech cichutko zabeczał, Hannan, pełen wzruszenia, zastygł w bezruchu.

Potem roześmiał się cichutko sam do siebie, gdyż nagle ktoś sprawił, że zrozumiał, jak bardzo było prawdziwe to wszystko, co maleńkie Dzieciątko podszepnęło mu spojrzeniem, i jak naprawdę byłoby tej nocy i przy tym Dzieciątku niemożliwe, żeby zgubili się tacy dwaj przyjaciele.

– A nawet – szepnął – jest to chwila bardziej niż inne odpowiednia, żeby się znaleźć.

I podziękował w duszy malusieńkiemu Dzieciątku. Bariona i wszyscy pasterze zaczęli modlitwę, a Matka nowo narodzonego Dzieciątka modliła się razem z nimi, uśmiechając się łagodnie i świetliście.

Piera Paltro

Powyższy tekst jest fragmentem książki Czar Bożego Narodzenia.