Rozdział trzeci. Deszczowe popołudnie. Czym zajmuje się dziecko

Biedny Jasio jest prawie tak mokry od łez jak świat od deszczu. Właśnie powoli mija mu złość, że nie poszedł do parku i jeszcze większa gdy zobaczył, że jego brat udaje, że bawi się z dziećmi sąsiadów. Wielkie krople spływają po policzkach gdy wspina się na palce, żeby spojrzeć przez okno. Posłuchaj, kochanie, życie jest ciężkie, ale nie jest znowu takie złe. Masz tu ciasteczko, a jak się odwrócisz zobaczysz, że skrzynia z zabawkami jest otwarta. Jaś patrzy na mnie z wyrzutem. W końcu to mamusia nie dalej jak dziesięć minut temu ciągnęła go krzyczącego i kopiącego na górę, jak już prawie zdołał zejść na dół. Wydawało mu się, że był taki mądry, że uda mu się wymknąć na dwór. Ale nie nosi w sobie długo urazy. Jak tylko widzi ciastko, chwyta je i pałaszuje. Na widok skrzyni zabawek (otwartej tylko w czasie deszczu) jego oczy momentalnie lśnią. „Ooooo!” – mówi i truchta w jej kierunku.

Teraz powinniśmy mieć chwilkę spokoju a mamusia sobie usiądzie. Gdybym tak miała energię mojego synka. Popatrzeć tylko na niego, jak z zawziętości ą wyrzuca klocki, ciężarówki, drewniany pociąg, talerzyki (a to tu były!). Wszystko zaraz znajduje się w powietrzu i ląduje gdzie popadnie. Ojej, co się stało?

Nawałnica zabawek ucichła, a Jasio płacze. Muszę wstać i sprawdzić, co się stało. Ojej, co za bałagan! Jaś stara się wydostać ze skrzyni plątaninę linek od huśtawki, nosiłek dla dzieci, koparki i dwóch wieszaków zaczepionych mocno w samym środku. Nic nie drgnie, jak mocno Jaś by nie ciągnął; aż poczerwieniał z wysiłku i zniecierpliwienia. Już dobrze, mamusia coś z tym zrobi. Wyciągam wszystko, próbuję rozsupłać, zabieram talerze i wieszaki i zostawiam Jasia by dalej się bawił.

Co znowu? Tym razem słyszę okrzyki prawdziwego bólu. Oj, biedny maluszek! Wpadł głową do skrzyni. Jego grubiutkie nóżki wierzgają gwałtownie w powietrzu, rączki biją bezsilnie o ścianki. No już, już dobrze. Stawiam go na nóżki, ale chyba nie o to mu chodziło. Znowu próbuje wspiąć się do skrzyni. Aha, chcesz w niej usiąść? Usuwam zabawki z drogi, podnoszę go i sadzam w środku. Tak dobrze? No tak, ciasteczko… Bez tego ani rusz. Znajduję je w kącie, podaje Jasiowi i siadam z powrotem w fotelu. Ciasteczko w zębach, prawie jak cygaro, rączki zajęte zabawkami; wygląda niczym dobrze prosperujący biznesmen, czytający poranną prasę, parafrazując św. Augustyna: „Jakże szczęśliwy jest człowiek pośród swych bogactw!”.

Ile zachcianek ma mały chłopiec, a oprócz chwil gdy tatuś jest w domu, to mamusia musi stawać na głowie, żeby je spełniać, albo, co jest jeszcze bardziej męczące, uczyć go, że nie można chcieć wszystkiego o każdej porze dnia i nocy. Gdyby Jasio ograniczył się do potrzeb fizjologicznych – jedzenia, snu i ruchu, na pewno nie byłabym taka wyczerpana po każdym dniu. Najbardziej wycieńczają mnie jego złożone potrzeby istoty ludzkiej – potrzeba dowiedzenia się wszystkiego o otaczającym świecie, potrzeba robienia wszystkiego samemu, mając przy tym mamę do opieki, pomocy i kochania. Potrzeby te wyrażają się w sposób bardzo gwałtowny, nieoczekiwany i zatrważający. Zostały one bowiem bardziej pokomplikowane i utrudnione przez grzech pierworodny tego małego „aniołka” (i jego matki), przez co zajmowanie się dzieckiem przypomina bardziej oswajanie hordy dzikich koni równocześnie ucząc kogoś, jak to robić. Do tego moje zadanie, by pomagać Jasiowi rozwijać, władać i integrować swe zdolności jest tym bardziej konieczne i ważne, gdyż Jaś nie jest jedynie moim dzieckiem, ale dzieckiem w Chrystusie, łączy w sobie nie tylko zdolności i słabości swych rodziców, ale również zdolności i przeznaczenie dziecka Bożego.

Oczywiście, jestem dumna z jego gwałtownych zachcianek, impulsów i poczynań. Opowiadam o nich wszystkim do znudzenia, bo mimo że są tak męczące, to widoczny znak, że Jaś obdarzony jest pełnym zestawem ludzkich właściwości, że jak każdy mały chłopiec, rośnie i rozwija się ku dojrzałości człowieka. Nie ma rodzica, który tak naprawdę chciałby, żeby jego dziecko nigdy nie dorosło; matka jest szczęśliwa, „że się człowiek narodził na świat” (J 16, 21). Wszyscy rodzice zdają sobie sprawę w ten czy inny sposób, że należy do nich nie samo zajmowanie się dziećmi, ale pomaganie przy formowaniu przyszłych kobiet i mężczyzn. Matka Chrześcijanka z pewnością nie powinna biadolić, że nie może nawet na chwilę spokojnie usiąść, gdyż jej zadanie jest jeszcze bardziej chwalebne – ma pomagać przy kształtowaniu się chrześcijanina, członka Kościoła, który pracować będzie na chwałę Boga, który ma dorosnąć nie tylko do bycia człowiekiem, ale do miary wielkości według Pełni Chrystusa (por. Ef 4, 10–16). Gdyby tak mój synek był tylko kotkiem, opieka nad nim byłaby z pewnością prostsza, ale o ile mniej interesująca i ubogacająca. Potrzebowałby jeść, spać, ruszać się, być czystym; musiałby badać rzeczy i sprawdzać swe umiejętności podczas zabawy. Ale kotek wychowywany w ludzkim środowisku potrzebowałby jedynie mojego nadzoru i trochę ruchu. Dzikiemu kotkowi wystarczą jego własne instynkty, odziedziczone po rodzicach, modele zachowania przewidziane w planie Bożym. Nie potrzebuje nic więcej, by osiągnąć pełnię swego kociego bytu, by stać się idealnym wcieleniem zamysłów Bożych względem dzikich kotów. Jasio, siedzący obok z wyrazem ogromnej powagi na twarzy, posiada wszystkie umiejętności kota, brakuje mu jednak instynktu, by umieć je prawidłowo wykorzystywać. Posiada te same zmysły, co kot. Jego ciało jest umięśnione i unerwione. Potrafi rozpoznawać wrażenia i odnosić je do siebie lub do świata zewnętrznego. Zapamiętuje obrazy, dźwięki, zapachy, smaki, uczucia i czynności. Ma też wyobraźnię, która kreuje w jego główce wszystkie obrazy, jakie łączą się z tymi odczuciami. Może sobie chodzić (chodzi, a jakże!), jeść i rosnąć, a z czasem on sam będzie mógł wydać na świat nowego przedstawiciela rodzaju ludzkiego. Ale w Jasiu wszystkie te zdolności są ludzkie, nie wyłącznie zwierzęce. Dlatego też, chociaż tkwią w nim tak silne nieukształtowane tendencje, by używać swych zdolności ku czynnościom właściwym ludziom, natura nie obdarzyła go żadnymi ustalonymi wzorcami wykorzystania tych zdolności dla dobra swego i całej ludzkości. U zwierząt piękne jest to, że wypełniają wolę Boga i wykonują jego plan poprzez instynkt. U ludzi natomiast chwalebne jest to, że świadomie, dobrowolnie i z miłością postępujemy zgodnie z zamysłami i wolą Boga. Może i miałabym łatwiejsze życie, ale Jaś nie mógłby posiadać kocich instynktów i jednocześnie rozwijać w sobie przyszłego człowieka działającego z własnej woli, mądrze i umiejętnie na chwałę Bożą.

Ponadto, zdolności kota na każdym etapie jego rozwoju są zawsze w pełni kontrolowane przez jego naturę, są zawsze w zgodzie z jego kocim bytem. U Janka zdolności te rozwijają się nierównomiernie i nieoczekiwanie, i w żadnym razie nie są pod kontrolą jego ludzkiej natury, gdyż jako człowiek Jaś dziedziczy przewrotność jako pozostałość grzechu pierwotnego. Oczywiste jest, że kocię stanie się tylko kotem. Nie jest jednak oczywiste, że mały chłopiec wyrośnie na mądrego człowieka, który podporządkuje swe zdolności rozsądkowi i woli, a sam oddany będzie Bogu. Jego czyny same z siebie mogą nie być rozsądne, umiejętne, przemyślane, mogą same z siebie nie przynosić dobrych owoców jemu i innym ludziom. Jeszcze mniej oczywiste jest, że z malutkiego członka wspólnoty Chrystusa wyrośnie idealny chrześcijanin. Wielkim niebezpieczeństwem ludzkiego życia jest to, że w swej wolnej woli może wybrać inną drogę, choć z Bożą pomocą wybierze dobrze i osiągnie wielkość, jaką Bóg dla niego przewidział. Nic dziwnego, że aby urosnąć do pełni życia w Chrystusie potrzeba całego życia w stanie łaski, pełnego wysiłków z naszej strony jak i naszych rodziców, nauczycieli, przyjaciół i wielu nieznajomych. Nic dziwnego…

Niestety Jaś ma już wyraźnie dosyć swej skrzyni. Bardzo ostrożnie przenosi grubiutką nóżkę nad krawędzią, przewraca się na brzuszek i powoli zsuwa na dół. Uff, na szczęście nóżki znalazły lądowisko na dywanie. Malec podnosi się i spogląda ku mnie zadowolony. Jakie mądre dziecko – bez żadnej pomocy wydostał się ze skrzyni, i to bez wywrotki! Mały kot nie byłby zdolny do takiej dozy niepewności, co dopiero do takiej satysfakcji. Nawet tak mały chłopiec może mieć osiągnięcia na miarę dorosłego, takie jak działanie według samodzielnie przemyślanego planu, a nie jedynie pod wpływem impulsu, władanie swym ciałem, tak by plan ten wykonać, a nie jedynie by zaspokoić jakąś potrzebę. A przy tym, jeśli akurat ktoś jest w pobliżu, może to stać się również osiągnięciem w wymiarze społecznym. A jeśli będzie równocześnie okazją, żeby zostać pochwalonym, przytulonym, i do tego być zadowolonym z siebie, tym lepiej dla malca.

Jaś patrzy na mnie: „Ga” – zagaduje. O co mu chodzi? „Gaa-a!” – powtarza, tym razem bardziej zdecydowanie. Nie ruszam się. Patrzy na mnie pogardliwie – ta mama nic się nie zna – i kieruje się w stronę kuchni. Ej, ej, gdzie pan się wybiera? Już jest w spiżarni, dwa stopnie po czerwonej drabinie i zanim się zjawiam puszka z ciasteczkami otwarta. Skoro dałam mu ciasteczko mógłby się chociaż uśmiechnąć. Ale nie, coś się stało. Buzia robi się smutna. Patrzy na ciasteczko, odkłada je powolutku na podłogę i znowu wchodzi na drabinkę. Co się stało? No tak, to nie jest takie samo ciasteczko, jakie zjadłeś przed chwilą. Już takich nie ma, sam zobacz. Ale to jest bardzo dobre ciasteczko. Takie też już jadłeś i zaręczam, że ci smakowało. Naprawdę, synku, tamtych już nie ma. Jaś patrzy na mnie jakbym chciała go oszukać, i odchodzi wielce urażony. Mój głuptasek!

Ale czy faktycznie jest głupi? W końcu nie dlatego chciał ciastko, bo był głodny, ale dlatego, że chciał jeszcze nacieszyć się smakiem i widokiem tego wyjątkowego ciasteczka, które dopiero co skończył. Inne ciastko nie będzie spełniać tych wyjątkowych kryteriów, po co więc zawracać sobie nim głowę? Kot nie jest tak wybredny – gdyby nie był głodny, nie żądałby jedzenia, a gdyby był, i dać mu taki rodzaj jedzenia, jaki lubi, na pewno by zjadł. Ale Jaś nie miał zwierzęcej potrzeby zaspokojenia swego głodu. Miał ludzką potrzebę wyjątkowego zadowolenia, tak fizycznego, jak duchowego. Już teraz jego rozwijający się umysł potrafi przejść od szczegółu do ogółu i na odwrót, przynajmniej jeśli chodzi o ciasteczka. Potrafi już wykorzystywać swoiście ludzką zdolność tworzenia abstrakcyjnych pojęć na bazie doświadczeń, jakie jego zmysły nabywają przez obcowanie z konkretnymi rzeczami. Na podstawie wszystkich ciasteczek, jakie kiedykolwiek widział, dotykał i jadł, potrafi stworzyć sobie własny obraz ciasteczka, tak aby móc odróżnić je od innych rodzajów jedzenia. A jeśli trafi się sposobność, potrafi również przełożyć swój obraz „ciasteczka w ogóle” na nowy rodzaj konkretnego ciastka. Dokonał również podziału „ciasteczek w ogóle” na różne rodzaje ciasteczek, z których niektóre woli bardziej od innych, albo woli je bardziej w określonych porach, i doskonale wie, czy na to ciasteczko, które mu daję, ma ochotę, czy akurat w tej chwili nie.

W ten właśnie sposób wszystkie doznania tego raptem półtorarocznego człowieka są już wykorzystywane w celu podstawowego, swoiście ludzkiego rozumowania, działającego na bazie tak skromnych pojęć jak „ciasteczko” i „jedzenie” ku coraz większym abstrakcjom i uogólnieniom, ku prawdziwemu zrozumieniu Bożego planu wszechświata poprzez rzeczy. Jednocześnie, jego rozumowanie staje się podstawą dla jego działań, dla widzenia dobra w każdej rzeczy, tworzenia planu, obierania odpowiednich środków działania i osiągania tego dobra. Co prawda, jeszcze w pełni nie ujarzmił swego rozumu i wolnej woli, ale jest na najlepszej drodze!

Co on teraz kombinuje? W salonie jest podejrzanie cicho. No proszę, znalazł zapałki – zakazany owoc. Siedzi na kanapie z poważną miną i wyciąga szufladkę to w górę to w dół. Oczywiście, w końcu wysunął za daleko i zapałki rozsypały się na wszystkie strony. Jasiu wydaje przekomiczne „o-ho!”, naśladując powiedzenie mamusi w takich sytuacjach. Podnosi jedną zapałkę i próbuję ja włożyć z powrotem do pudełka, ale nie trafi a. I znowu. Chyba traci już cierpliwość – wstaje i zamaszystymi ruchami strzepuje zapałki z kanapy. Słyszy, że wchodzę, patrzy na mnie i powtarza „o-ho!”. Udaje, że nie ma nic wspólnego z obecnym stanem pokoju i zapałek. Co z tym teraz poczniemy, mamusiu?

„Jasiek! Dobrze wiesz, że nie wolno ci ruszać zapałek. Ale jesteś niedobry!” Nie patrzy na mnie. Czuję, że zaraz poleją się łzy. „No już, pomóż mi to posprzątać”. Jaś zapomina o smutku i gorliwie przynosi mi po jednej zapałce. „Nie, więcej nie dostaniesz pudełka. Chodź, pohuśtamy się”. Jasio schodzi z kanapy, podchodzi do huśtawki, próbuje sam na nią wejść, ale oczywiście przewraca się, po czym patrzy na mnie, śmiejąc się. „Proszę bardzo, wchodzimy”. Odchylam huśtawkę do tyłu, żeby mógł mocno złapać się linek i wygodnie się usadowić. Lekko popycham i mały jest w powietrzu. „Trzymaj się mocno rączkami, żebyś nie spadł!” – uśmiecha się i nuci coś pod nosem. Góra, dół, góra, dół, góra, dół…

Mimo, że Jaś nie potrafi jeszcze w pełni korzystać ze swego rozumu i wolnej woli, na pewno ma już zalążki świadomości. Wie, że nie powinien bawić się zapałkami. Ma poczucie winy, gdy po kryjomu je znajdzie, jeszcze większe gdy go na tym przyłapię. Jest mu przykro i czuje się urażony, gdy dostaje burę, i od razu chce się ze mną pogodzić.

Nie powinnam więc narzekać na wieczne zwracanie uwagi, pilnowanie, tłumaczenie i wszystko to, co składa się na opiekę nad dzieckiem, skoro każda godzina jego dnia jest tak wyraźnie treningiem przed prawdziwym życiem. Przez swoje zabawne, czasem irytujące, czasem żałosne wyczyny, odkrywa i zaczyna wykorzystywać możliwości swego ciała, umysłu i duszy, by kiedy nadejdzie odpowiedni moment był gotowy do działania właściwego człowiekowi, by umiał dobrze wybrać, kierując się rozsądkiem i działał zgodnie z tym wyborem, podporządkowując umysłowi i wolnej woli swe zmysły, mięśnie, emocje i skłonności. Na szczęście, gdy będzie poznawał jak silna jest w nim skłonność do zła, następstwo grzechu pierworodnego – „Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę” (Rz 7, 19) – równocześnie będzie też odkrywał moc łaski, która pomoże mu je zwyciężyć. Teraz żałuje, że zrobił przykrość mamie, z czasem będzie żałował, że wystąpił przeciw Bogu. Teraz chce, żeby mamusia go kochała i była z niego dumna, z czasem będzie pragnął zadowolić samego Boga. W tym małym ciałku bawiącym się grzecznie na huśtawce tkwią bowiem głębokie moce, zdolności nadnaturalne, które ujawnią się dopiero, gdy jego umysł i wola będą w pełni gotowe. Przez chrzest ten mały chłopiec został obdarzony mocą, by naśladować Chrystusa. Będzie dokonywa ł wyborów nie tylko w oparciu o swoją wiedzę, ale również w oparciu o wiarę. Będzie postępował zgodnie ze swymi przekonaniami nie tylko dzięki własnej wolnej woli, ale mocą Bożego miłosierdzia. Będzie poznawał swe zdolności i słabości, ale w pełni świadomy i ufny w Boże miłosierdzie. A jeśli Bóg da, łaska otrzymana przy chrzcie da mu owoc życia wiecznego, współudziału w szczęśliwości u Pana Boga, obcowania z Nim i miłowania Go na wieki. Dzisiejsze życie polegające na zabawie, wchodzeniu do skrzyni, wywracaniu się, huśtaniu, słuchaniu co mamusia mówi, że jest dobre, a co złe, czyli wszystkie nieistotne próby, wyczyny i tragedie, które składają się na byt tego maluszka są pierwszymi krokami ku przyszłym wyborom, które mogą wpłynąć na cały świat, ku decyzjom dojrzałego chrześcijanina, członka Mistycznego Ciała Chrystusa. Jego każda praca, cierpienie i radość mogą świadomie, ufnie i z miłością zostać powierzone Chrystusowi, a przez to dać zbawienie jemu i jego bliźnim.

A mamusia, która tak często użala się nad sobą, obejmuje tak naprawdę arcyważne stanowisko pomocnika trenera, który pomaga młodemu sportowcowi w drużynie Chrystusa w jego pierwszych treningach. Jest pomocnikiem Ducha Świętego, pierwszego trenera, który uświęca wszystkich chrześcijan. Mamusia ma za zadanie pomóc swojemu synkowi rozwijać w sobie nawyki czynienia dobra i miłości, które następnie Duch Święty przemieni swoją mocą wiary, nadziei i miłości, rozwagi, sprawiedliwości, hartu ducha i wstrzemięźliwości, które darowane zostały Jasiowi na chrzcie, a które mają swe źródło w Boskim życiu, jakim Pan Bóg obdarzył wówczas jego duszę. Pomagając Jasiowi jeść łyżeczką, huśtać się, wchodzić i schodzić po schodach, z uśmiechem znosić każdy upadek, mamusia pomaga mu przygotować się jak najpełniej przyjąć dary Ducha Świętego, jakie otrzyma w przyszłości w sakramencie bierzmowania, a które dopomogą mu w życiu dojrzałego chrześcijanina. Z pewnością, nawet w tak pozornie bezkresnej, wyczerpującej i pokornej pracy, jakiej potrzeba by mały chłopiec przyswoił najpotrzebniejsze czynności i umiejętności, światło i łaska Ducha Świętego będą udziałem i nas, małych i niedoskonałych pomocników Ducha, rodziców Jasia.

Jaś ma już wyraźnie dosyć huśtawki. Wyślizguje się z niej umiejętnie i wyczekująco patrzy w moją stronę. „Ojejku, która to godzina! Chodź kochanie, najpierw pozbieramy zabawki. Teraz wrzucamy je do pudła, taaak, pięknie!” Przyszły pracownik Chrystusa jak na razie bez sprzeciwu pracuje też z mamą. „Zobacz, tam leży owieczka, ją też wrzuć. Dobrze, teraz zamykamy. No, możemy iść do wanny”.

Mary Perkins

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Perkins Macierzyństwo pełne Boga.