Rozdział trzeci. Czym jest dorosłość?

Dojrzały człowiek jest opiekunem życia. Dojrzałość cechuje się zdolnością jednostki do reprodukcji w przynajmniej czterech dziedzinach: rodzicielstwa, intelektu, sztuki, apostolstwa. Żonaci mężczyźni, którzy uchylają się od obowiązku spłodzenia dzieci i doprowadzenia ich do nieba, czynią życie jałowym we wszystkich czterech aspektach. Dojrzały opiekun życia nie stroni od poświęcenia i umartwienia we własnym życiu. Mężczyźni nie przestaną być niedojrzali i jałowi, dopóki nie złączą się z Chrystusem.

Interesującym, choć niekoniecznie przynoszącym chlubę, faktem jest ten, iż jedynymi ludźmi naprawdę zdolnymi do obrażania siebie nawzajem w dzisiejszych czasach są katolicy. Współczesna umysłowość, rozcieńczająca wino naparem z rumianku i tępiąca wszystkie co ostrzejsze narzędzia, zastąpiła drut kolczasty owijający obelgi miękkimi, gumowymi osłonkami. Weźmy choćby przymiotnik „niedojrzały”, najmocniejsze słowo, jakiego może użyć współczesny człowiek tytułem obelgi. Jakież ono słabe! Przede wszystkim nie brzmi ani trochę obraźliwie. Żadnego wielosylabowego słowa nie da się wymówić bardzo gwałtownie, zwłaszcza, jeśli kończy się na „-ały”. Proszę sobie wyobrazić, dla lepszego zilustrowania mojej tezy, dwóch kierowców obrzucających się w ulicznym korku określeniem „niedojrzały”! To obelga zbyt kobieca na tak męskie okoliczności.

Ważniejsza jednak niż brzmienie słowa jest niesiona przez nie oślizgła psychologiczna implikacja, iż niedojrzała osoba jest raczej chora niż czemukolwiek winna. Niedojrzałość, utrzymuje współczesny dyskutant, łapie się niczym przeziębienie. Obelga staje się miękkim pacnięciem dziecinnej rączki. „Bidulek, na nic innego go nie stać.”

Chrześcijańska obelga to zawoalowany komplement, coś w rodzaju napomnienia. Zakłada, iż cokolwiek ci dolega w sferze duchowej, jest do pewnego stopnia twoją winą, lecz możesz to naprawić z Bożą pomocą, zawsze osiągalną dla potrzebujących. Z pewnością większą nadzieję na wyleczenie można żywić przy zdiagnozowaniu złej woli niż choroby. Większym komplementem będzie dla kogoś informacja, że jest odpowiedzialny, nawet za własną nieodpowiedzialność, niż świadomość, iż jest tragiczną ofiarą niekontrolowanych wydarzeń.

Sądzę, że ów fakt jest niezbędnym wprowadzeniem do badań nad przewlekłą dziecinnością i przedłużającym się okresem dorastania, tak charakterystycznymi dla naszych czasów. Prześladuje nas wspólne poczucie winy osobistej i społecznej związane z brakiem odpowiedzialności u dorosłych. Niedojrzałości nie cechuje ciętość zła czy brutalności, często więc zbywamy ją śmiechem jako jedną z nieodłącznych cech ludzkiej natury. Zapominamy, iż niedojrzałość i zło często rodzą identyczne, ponure owoce, zarówno teraz, jak i w odległej przyszłości.

Zacznijmy od zdefiniowania dojrzałości. Co oznacza stanie się dorosłym?

Opiekun życia

Krzak pomidora można nazwać dojrzałym, gdy wyda owoce. Przez analogię możemy rzec, iż człowiek staje się dorosły, gdy bierze ślub z innym człowiekiem i poczyna z nim dziecko. Wyjaśnienie takie może przydać się do zbudowania potrzebnej nam definicji, nie jest jednak w pełni satysfakcjonujące. Posiadanie dzieci jest oznaką biologicznej dojrzałości, lecz człowiek nie jest jedynie żywym organizmem i w tym tkwi słabość porównania go do rośliny. Są jednak i mocne strony tej analogii, gdy spojrzymy na obydwa przypadki jako realizację obowiązku jednostki wobec gatunku. Krzak pomidora jest w pełni dojrzały, gdy powiela życie gatunku. Człowieka określa się jako dorosłego w chwili, w której jest zdolny do odtworzenia życia rodzaju ludzkiego. W dzieciństwie jednostka otrzymuje dar życia i zaspokojenia potrzeb związanych z jej rozwojem fizycznym i duchowym. Patrząc na to przez pryzmat sprawiedliwości, nie jest trudno dostrzec gromadzący się dług. Dług ten zaciągamy u ludzkości, rodziców i przyjaciół, a spłacamy go nie tym, którzy ofiarowują dar, lecz nowym życiom, które powołujemy na świat i podtrzymujemy ich istnienie. Gdy jednostka przejmuje ową odpowiedzialność i zaczyna ją realizować, można nazwać ją dojrzałą. Dorosły człowiek staje się opiekunem życia.

Cztery rodzaje reprodukcji

Na pierwszy rzut oka utożsamianie dojrzałości z rodzicielstwem wydaje się być nadmiernym uproszczeniem. Określenie dojrzałości jako gotowości do prokreacji jest nie tyle definicją, co kluczem otwierającym drogę do innych aspektów tego zagadnienia. Oprócz rodzicielstwa istnieją u ludzi inne formy „rozrodczości” – aby skrócić nieco dyskusję, sprowadzimy ich liczbę do czterech.

Człowiek odtwarza życie na cztery sposoby: poprzez powoływanie na świat dzieci, poprzez myśl, sztukę i apostolstwo. Najoczywistszy wydaje się być sposób pierwszy, najłatwiejszy do zaobserwowania i niepozostawiający żadnych wątpliwości. Myśl i sztuka są tu kategoriami nieostrymi i romantycznymi, upstrzonymi masą błahych pojęć, zatem pomówmy nieco właśnie o nich.

Możemy założyć, iż myślenie jest naturalnym zachowaniem każdego człowieka mającego umysł. Produktem myśli jest idea. Gdy umysł wytwarza idee, duch tworzy ducha. Pomiędzy wiedzą człowieka i rzeczami przez niego postrzeganymi istnieje bliski związek, a owocem tego związku jest nowe życie – w tym przypadku idea. Ideami, podobnie jak dziećmi, należy się opiekować, dopóki nie dojrzeją. Gdy w umyśle człowieka wykształca się idea, jest to powód do świętowania, lecz również początek nowej odpowiedzialności. Zdawanie sobie sprawy z tego, iż „Bóg jest dobry”, pociąga za sobą olbrzymi obowiązek oddawania należnej Mu czci. Odkrycie, że „wolność dla ludzi jest bezcenna” może oznaczać, że trzeba będzie oddać własne życie, by tego dowieść. Stwierdzić, iż „każdy człowiek ma do wypełnienia jakąś misję” jest nie tylko konkluzją, co zaledwie początkiem. Myślenie wyłącznie „dla zabawy” to intelektualna antykoncepcja. Powziąć jakąś myśl i nie przekształcić jej w ideę to jakby dokonać intelektualnej aborcji.

Ludzie, którzy myślą i uczą innych, kreują nowe życie duchowe. Działanie takie jest rzeczą naturalną, niezależnie od tego, czy mają przygotowanie pedagogiczne, czy nie. Ludzkość potrzebuje idei bardziej niż chleba. Człowiek, który myśli i ofiarowuje innym owoce swoich rozmyślań, spłaca w dojrzały sposób dług zaciągnięty wobec ludzkości.

Parafrazując słynną wypowiedź Erica Gilla, myśliciel nie jest wyjątkowym człowiekiem, lecz każdy człowiek jest wyjątkowym myślicielem.

Wśród wielu zwykłych myślących ludzi znajdują się również jednostki, które poświęcają życie pielęgnowaniu myśli tak, jak inni poświęcają czas chociażby hodowli owiec. Owi intelektualiści i naukowcy spełniają w społeczeństwie niezwykle ważną funkcję. Nie mówię tu jednak, jak mógłby ktoś podejrzewać, o wyręczaniu reszty ludzkości w myśleniu, lecz raczej o pilnowaniu, aby bogactwo ludzkiej mądrości wzrastało i kwitło. Zwykli ludzie myślą o rzeczach przyziemnych i określonych, ci zaś, o których mowa, mają do czynienia z esencją rzeczy i spraw uniwersalnych. Stanowią coś w rodzaju nienaruszalnego konwoju eskortującego ludzi poprzez życie, transportującego duchowe pożywienie, chroniącego swych podopiecznych przed obojętnością, zapewniającego bezpieczeństwo podczas całej podróży, od początku do końca.

Trzecią odmianą ludzkiej prokreacji jest sztuka. Niewiele można znaleźć innych pojęć, którym bardziej zaszkodziło niechlujne myślenie. Sztukę najlepiej jest zdefiniować jako ludzką umiejętność tworzenia czegokolwiek: mostów, fraz, sztucznych szczęk, stołów, solariów czy sonetów. Proces tworzenia przy użyciu ludzkiego talentu można określić inaczej tylko jako odtwarzanie życia. Nie sposób zaprzeczyć, iż we wszystkich przedmiotach stworzonych przez rzemieślnika jest coś bezcennego, cząstka jego samego. Gdy artysta dotyka materiału, z którym pracuje (piekarz – mąki, drożdży, wody i soli; poeta – rzeczowników, zaimków i czasowników), nadaje im zaplanowany przez siebie kształt. Stworzenie chleba lub sonetu nie zależy od składników, lecz od twórcy. To on nadaje ład swojej pracy, ład, który użytkownik potrafi odróżnić od charakteryzującego się nim przedmiotu. Człowiek, który własnymi siłami tworzy rzeczy podtrzymujące życie doczesne i duchowe, jest człowiekiem dojrzałym. Człowiek taki w godny podziwu sposób demonstruje swoją wdzięczność i dług wobec rodzaju ludzkiego.

Nad czwartą formą reprodukcji rodzaju ludzkiego, czyli apostolstwem, pochylimy się nieco później.

Współczesna jałowość

Trzy kategorie ludzkiej reprodukcji wspomniane powyżej dostarczają wybornego kryterium oceny współczesnego społeczeństwa. Opisanie ich w takim skrócie, jak właśnie to uczyniłem, nie czyni zadość obecnej sytuacji, gdyż to właśnie te, a nie inne czynności są najbardziej zaniedbywane w dzisiejszych czasach.

Spójrz! W chwili obecnej zawarcie związku małżeńskiego i poczęcie dziecka nie są już ze sobą nierozerwalnie związane. Zbyt mocno wierzysz we własne racje, jeśli sądzisz, iż każde małżeństwo zamierza starać się o potomstwo. Dopytywanie się o ich plany w tej kwestii zostanie poczytane za nieuprzejmość. Narzeczonych najbardziej interesuje, jak uniknąć ciąży. Nie będziemy rozwodzić się dłużej nad tym tematem, warto jednak zaznaczyć, iż jest on jednocześnie punktem skupienia, wynikiem i przyczyną powszechnej niedojrzałości. Jeśli współczesny człowiek odrzuca podstawowy, biologiczny obowiązek podtrzymania ciągłości rodzaju ludzkiego, stanowi to niewątpliwie miarę naszego upadku.

Niełatwo udowodnić istnienie spisku wymierzonego w życie intelektualne, dowód będzie jednak zbyteczny, o ile zdarzyło się wam kiedyś podjąć próbę zachęcenia znajomych i sąsiadów, by rozwijali swoją umysłowość. Niezależnie od tego, czy jesteś proboszczem, nauczycielem, działaczem związkowym, przygodnym mówcą, członkiem ruchu rodzin, studentem czy zwyczajnym człowiekiem, jeśli próbowałeś ostatnio skłonić kilka osób do wspólnego rozwiązania problemu, nie muszę ci mówić, iż jest to istna walka z wiatrakami. Dodatkowych dowodów dostarczają komiksy dla dorosłych, czasopisma pełne zdjęć, potoczyste, lecz pozbawione treści wypowiedzi znanych komentatorów, rzadko trafiające się inteligentne poglądy, wszechobecność kartek pocztowych, tolerowanie głupawych polityków, nade wszystko zaś ociekający wściekłością antyintelektualizm u wielu grup społecznych, które do myślicieli odnoszą się z chorobliwą podejrzliwością.

Każda rozmowa na trasie turystycznej lub w stołówce fabrycznej jest przegadanym zlepkiem opinii masowej. Jak niewielu jest ludzi, którzy czują potrzebę, by zatrzymać się i pomyśleć, jakież istne legiony uciekają przed samą tylko perspektywą wysilenia umysłu! Rzadko zdarza się, by moralista poruszał kwestię nieróbstwa pośród kwitnącego bujnie lenistwa intelektualnego, lecz zgoda na wiotczenie naszych umysłów jest gorsza niż nieróbstwo, a z pewnością stanowi olbrzymią przeszkodę na drodze ku cnocie.

Sterylne działania

To, że nie chcemy mieć dzieci, nie oznacza, iż jesteśmy wstrzemięźliwi. Wprost przeciwnie! Fakt, iż nie chcemy mieć do czynienia z ideami, nie oznacza, że jesteśmy mało dociekliwi. Jest dokładnie na odwrót! Jesteśmy podatni na uroki kopulacji niekończącej się zapłodnieniem z tego samego powodu, dla którego dajemy się porwać sterylnej dociekliwości. Rozkosz seksualna to wielka przyjemność dla ciała. Ciekawość intelektualna to rozkosz dla umysłu. Ta ostatnia w równym stopniu odnosi się do idei, jak ta uprzednia – do dzieci.

Kolekcjonowanie faktów jest rodzajem fetyszyzmu, który powierzchownie przypomina działania naukowe. Zbieracza faktów można uważać za myśliciela, jeśli zbieracza szmat nazwie się krawcem. Fakty to nieobrobiony budulec, z którego tworzy się idee, lecz mają w sobie szczególny urok i gdy się w nich rozmiłujemy, prawdopodobieństwo wyciągnięcia z nich dalszych wniosków znacznie się zmniejszy. Badacz faktów jest, zgodnie z naszą definicją, osobą intelektualnie niedojrzałą. Skupienie uwagi na przedmiotach odbiera mu, niczym dziecku, możliwość uczynienia czegokolwiek. Nie interesuje go żywa rzeczywistość i dynamika tworzenia. Jego uwagę przyciągają szeregi starannie zabalsamowanych trupów wyciągniętych na płytach w odpowiednio opisanej kostnicy. Nie można jednak zbyt silnie potępiać takiego oszustwa. Zwyczajny człowiek nauczył się wierzyć nauce, szukać przywództwa w laboratorium. Jest dla niego w pełni oczywiste, iż naukowcy chronią społeczeństwo przed obojętnością i niewiedzą, nadzorując nasze krajowe i światowe sprawy w rozsądny i dyskretny sposób. Pokłada nadzieje co do kształtu przyszłości w poważnych młodych ludziach odbywających tajemnicze wędrówki z teczkami lub szepczących do siebie nad suwakami logarytmicznymi. Wydaje się, iż ci wszyscy mądrzy ludzie mają pełną kontrolę nad bieżącą sytuacją, lecz prawda jest zgoła odwrotna.

Dociekanie tajemnic ślepych sił natury, niezależnie czy chodzi tu o energię nuklearną, seks czy prawo podaży i popytu, zawsze odbywało się kosztem życia – fizycznego, umysłowego, duchowego lub społecznego. W wyniku rozmaitych odnoszonych przez siebie sukcesów naukowcy ogłaszają takie lub inne korzyści dla życia, które mogą wyniknąć z ich badań. To tylko przechwałki. Nie ma to nic wspólnego z tym, o co chodzi tak naprawdę. Szuka się potwierdzenia, a nie prawdy. Zwraca się uwagę na władzę, lecz nie na życie.

Przeciętny człowiek pozostaje intelektualnie niedojrzały, ponieważ grono ekspertów wmawia mu poprzez mądre wywody i powódź faktów, że nie ma dość inteligencji, by myśleć samodzielnie. Eksperci również zdradzają objawy intelektualnej niedojrzałości, nie przejmując się w swych badaniach, wynalazkach i terapiach ani prawdą, ani życiem. Wypuszczenie na wolność straszliwych sił energii atomowej nie było dokonaniem kryminalistów, lecz dzieci, osób „niedostatecznie dorosłych intelektem i odpowiedzialnością, by wiedzieć, co uczyniły”.

Obsługa maszyny

Współczesny pracownik nie jest artystą – to człowiek obsługujący maszynę, a w fakcie tym leży różnica pomiędzy dojrzałością i niedojrzałością. Jeśli chrześcijanie troszczą się o stan klas pracujących, to nie tylko o standard ich życia, lecz również o wykonywaną przez nie pracę jako narzędzie osiągania cnoty. Industrializm nie wykazuje troski o dobrobyt pracownika, co widać w odbieraniu temu ostatniemu jego skromnej własności, zmuszaniu do koczowania w nędznych norach, a przede wszystkim w eliminowaniu u niego potrzeby rozwijania umiejętności lub cnót.

Od przeciętnego współczesnego pracownika, zarówno kobiety jak i mężczyzny, wymaga się ośmiu godzin pracy dziennie, wysiłku, na który – nietrudno się domyślić – dobrowolnie by się nie porwał, gdyby miał inne wyjście. Żadne dziecko w swoich marzeniach o przyszłości nie zawiera tęsknoty za dniem, gdy będzie siedzieć od świtu do zmierzchu przy maszynie do pisania, powtarzać monotonny zestaw kilku ruchów przez czterdzieści godzin w tygodniu, jeździć przez cały dzień windą w górę i w dół lub utykać niekończący się strumień korespondencji w przegródki. Dzieci marzą, że będą planować, tworzyć i doskonalić to, co wytworzyli inni. Tylko nielicznym udaje się uczynić ten sen rzeczywistością. Praca jest postrzegana jak niewolnictwo, a celem wszystkich wysiłków jest pogoń za odpoczynkiem.

Warunki takie niemal na pewno gwarantują niedojrzałość znakomitej większości ludzi. Dlaczego? Otóż do osiągnięcia dojrzałości niezbędne jest poczucie odpowiedzialności. Dokładnym przeciwieństwem artysty (odpowiedzialnego pracownika) jest automat (maszyna). Najważniejszym pracownikiem w przemyśle (oprócz kilku osób zajmujących się planowaniem i projektowaniem) jest nieodpowiedzialny człowiek, automat. Nieodpowiedzialność ową trzeba w pracowniku podtrzymywać w sposób sztuczny, gdyż arytmiczność ludzkiej cnoty wpływa antagonistycznie na rytmiczność działania maszyny. Jeśli stwierdzenie to wydaje się wam niejasne, ujmę to inaczej: uprzejmość, miłosierdzie, pomysłowość, spontaniczność, opamiętanie, takt oraz wiele innych cnót nie są mile widzianymi elementami toczącego się koła postępu technologicznego. Uprzejmy kierowca autobusu wypadnie z rozkładu jazdy i pomyli się przy wydawaniu reszty. Pomysłowy operator maszyny wkręcającej śruby opóźni termin produkcji („Mamy już człowieka, któremu płacimy za pomysłowość”). Człowiek, który dojeżdża do pracy, a zapragnie po drodze okazać komuś miłosierdzie, z pewnością się spóźni. Uczciwy kierowca ciężarówki zdradzi pracodawcę, ustępując miejsca słabszym kolegom. Działanie taktownego urzędnika (takt jest cnotą, dzięki której możemy postępować wobec wszystkiego tak jak należy) zablokuje jego pogarda dla drobnostek (problemy drobne i powszechnie znane z reguły stanowią najobszerniejszą część spraw, z którymi mają do czynienia urzędy).

Dopasowując się do procesu, pracownik stopniowo przestaje słuchać wewnętrznego głosu. Dotąd za każdym razem, gdy reagował na cokolwiek dzięki swojemu wyobrażeniu dobra i zła, prawdy i błędu, proporcji i dysproporcji, wyprowadzał z równowagi szefa, przegapiał obniżkę cen, spóźniał się na pociąg, obrażał współpracownika, psuł maszynę lub wpisywał niewłaściwy adres. Teraz przystosował się i nauczył lubić swoją pracę, a zapłacił za to swoim poczuciem odpowiedzialności.

Niestety (w innym przypadku rozwiązanie byłoby banalnie proste), człowiek nie może być jednocześnie odpowiedzialny i nieodpowiedzialny, zatem w jego zajęciach i zobowiązaniach niezwiązanych z pracą łatwo można dojrzeć pilnie hodowaną nieodpowiedzialność. Uchyla się od pracy, nie chce mieć dzieci, nie chce wysilać umysłu, gdyż podjęcie którejkolwiek z tych czynności wymagałoby od niego wypłynięcia na szerokie wody odpowiedzialnej dojrzałości, wiążącej się z nieznanymi zagrożeniami, przed którymi chronił się dotąd pod skrzydła maszyny, przełożonego, państwa i pieniądza.

Powracająca prawidłowość

Z rozważań powyższych wyłania się pewna prawidłowość. Wydaje się, iż mężczyzn zajmuje bardziej styl życia niż samo życie. Byłaby to sprzeczność, gdyby nie fakt, że w rzeczywistości mamy do czynienia z paradoksem, z którym powinien zapoznać się każdy chrześcijanin. Jest takie powiedzenie „Ten, kto zyskał życie, z pewnością je straci”. Jeśli będziemy czepiać się kurczowo sposobu życia, naszych ubrań, osiągnięć, pragnień i dokonań, nie zyskamy życia, lecz staniemy się jałowi. Poświęcenie całej uwagi życiu seksualnemu wyjaławia rodzinę. Skupienie się wyłącznie na faktach prowadzi do zaniku intelektu. Oddanie się bez reszty produkcji czyni z nas prymitywne automaty i doprowadza do zubożenia naszych zdolności. Kochamy nasz styl życia tak bardzo, iż nie potrafi my się zdobyć na wyrzeczenie i poświęcenie, a to oznacza, że pozostajemy dziećmi.

To, czy staniemy się dojrzałymi opiekunami życia, zależy od naszej zdolności do umartwienia i poświęcenia samych siebie. Rodzice umierają, by dzieci mogły żyć. Idealista ginie męczeńską śmiercią, by jego krew zapłodniła głoszone przezeń poglądy. Palce rzemieślnika grubieją, a kark zgina się podczas wykonywanej pracy. Umierają, a jednak wciąż żyją w owocach swojej hojności.

Przetrwanie rasy ludzkiej, intelektu i kultury jest możliwe jedynie wtedy, gdy stanie się częścią życia w Bogu. Musi przecież istnieć lepsze życie i większe szczęście, które nadają sens życiu doczesnemu. Człowiek chętnie odda życie tylko wtedy, gdy tracąc je, zyska w zamian inne, lepsze. Na żadnej gałęzi nie wyrosną owoce, jeśli zostanie oddzielona od pnia. Mężczyźni pozostaną niedojrzali i jałowi, dopóki nie zaszczepi się ich gałęzi na Chrystusowym pniu.

To jest karykatura

Kiedyś pewien niezwykle uprzejmy rozmówca w Chicago oskarżył mnie o uciekanie się w pisanych artykułach do takich samych karykatur, jakie stosuję w moich komiksach. Rzeczywiście, tak właśnie jest. Karykatura to zarys prawidłowości, w której ważne rzeczy ulegają przejaskrawieniu, a nieistotne zostają pominięte. Jest to celna definicja niniejszego artykułu. Rysownik ofiarowuje odbiorcy pewien szkic, szkielet, na którym ten ostatni może zbudować własną konstrukcję. Uważam takie podejście do czytelnika za trafniejsze od pracy naukowca, który wznosi dla odbiorcy dom w stanie skończonym, ale na dokładkę przesyła mu zawiasy, klamki i haki do wieszania kotar pozawijane w kartki ze szczegółowymi instrukcjami użycia.

Gdy rysownik kreśli postać świętego, ostatnim elementem dodawanym do rysunku jest aureola. Nie jest to zwykły dodatek, jakim byłby na przykład kapelusz, lecz znak, który symbolizuje nową jakość zmieniającą zupełnie pierwotne znaczenie portretu. Aureola oznacza jakościową zmianę w przedmiocie rysunku. To, co uprzednio ukazywało zwyczajnego człowieka, staje się rysunkiem przedstawiającym człowieka przepełnionego łaską Boską.

Ten artykuł kreśli w komiksowy sposób opowieść o ludzkiej dojrzałości, jej definicji i utrudnieniach na drodze ku niej, jakimi są przejawy zła nękającego społeczeństwo. Jeżeli dodam teraz czwarty rodzaj prokreacji gatunku ludzkiego, czyli apostolstwo, nie dodaję tu zwykłego kapelusza, lecz aureolę. Zmienia się wartość przedmiotu mojej opowieści. Fakty, które wywoływały rozpacz, przepełnia teraz nadzieja. To, co wydawało się patem, staje się wyzwaniem. Nie opowiadam już o człowieku spłacającym dług wobec ludzkości poprzez rodzicielstwo, myśl i sztukę, lecz o człowieku czyniącym to wszystko jako część misji danej od Boga, przepełnionym życiem w Chrystusie i czującym już smak nieuniknionego zwycięstwa.

Apostolstwo

Chrystus ofiarował nam odkupienie i udział w swoim życiu i misji poprzez sakramenty, a zatem, mówiąc o dojrzałości, przyjmujemy na siebie nową odpowiedzialność. Otrzymaliśmy przywilej do głoszenia życia w Chrystusie. Nie wyklucza to, oczywiście, innych form prokreacji, które zostają podporządkowane wyższemu i ważniejszemu celowi. Rodzicielstwo, myśl i odpowiedzialna praca nie tracą na znaczeniu, lecz stają się święcie istotne.

Oto powód, dla którego brak działań apostolskich wśród chrześcijan zaciemnia obraz innych problemów społecznych. Apostolstwo zostało zaplanowane przez Boga jako cel wszystkich ludzkich starań, w jego blasku inne formy reprodukcji przynoszą obfitsze rezultaty, jest ono nurtem, który unosi ludzkość ku Bogu i wiecznemu szczęściu, dlatego też przyjmując na siebie apostolską odpowiedzialność, zwracamy wszelkie życie ku Chrystusowi.

Produktywność apostolska nie leży w gestii naszej, lecz Boga. Stąd wszelkie przeciwne okoliczności, o których pisałem wcześniej, stają się dla apostoła nie przeszkodami, a okazją do dojrzewania. Jeżeli rodzicielstwo postrzega się jako coraz większy ciężar z powodu nacisków natury ekonomicznej i nadanego mu piętna społecznego, nadal możemy się zdecydować na nie, aby doprowadzić więcej dusz do Chrystusa, a krzyż, który przyjmujemy, przemienia się w wytrych, który pozwoli nam zwrócić wolność innym parom małżeńskim. Uwolnione od obaw, zawierzając Bogu, mogą podjąć próbę przeciwstawienia się wymogom gospodarki i zmusić ją do dostosowania się do potrzeb rodziny. Jeśli myślenie staje się czymś unikalnym, możemy podtrzymać jego istnienie, ucząc się umysłowości Kościoła, pozyskując wiedzę o samym sobie oraz wiedzę całej ludzkości. Z bronią tą, wykutą w ogniu, uwolnimy innych, by szukali Prawdy, którą jest Chrystus. Jeśli odeszli na zawsze odpowiedzialni robotnicy, ponieśmy krzyż niewolnictwa w ciągu dnia, a podczas odpoczynku nie szczędźmy sił, by posiąść umiejętność posługiwania się narzędziami. Zdolności te są potrzebne do przeprowadzenia decentralizacji miast („ucieczki na wieś”), zwrócenia własności prawowitemu właścicielowi, wznoszenia domów, publikowania broszur, upiększania liturgii, leczenia chorych i obłąkanych. Gdy wykorzystamy je w sposób zorganizowany, będą mogły powstać nowe instytucje społeczne na miejsce przeludnionych miast, robotniczych nor mieszkalnych, pornograficznych czytadeł, fabryk prowadzących masową produkcję, pozbawionych woli działania zgromadzeń wiernych i medycznych rzeźni. Otrzymujemy przywilej, którego nie wypada nie przyjąć: stać się dorosłymi w Chrystusie.

Ed Willock

Powyższy tekst jest fragmentem książki Eda Willocka Rola ojca w rodzinie katolickiej.