Rozdział trzeci. Cudowny kapłan

„No proszę… grasz na gitarze?”

Po święceniach kapłańskich ojciec Pio pozostał w Pietrelcinie przez prawie sześć lat. Pierwsze lata kapłaństwa upłynęły mu tam, w ziemi rodzinnej, wśród miejscowej, prostej ludności.

Sekret jego choroby nie wyjaśniał się. Wszelkie próby powrotu do jakiegokolwiek zakonu spełzły na niczym. Tylko w rodzimym klimacie Pietrelciny udawało mu się jakoś podreperować zdrowie.

I właśnie w Pietrelcinie organizuje swój kapłański żywot, złożony z wielu modlitw, nabożeństw religijnych, nauki teologii, katechez dla dzieci, i kilku zbawiennych dla duszy spotkań z pojedynczymi osobami i rodzinami.

Takim rzeczywiście opatrznościowym spotkaniem było spotkanie z jego pierwszym nauczycielem, nieszczęsnym byłym kapłanem Domenico Tizzanim.

Już od długiego czasu wszyscy w wiosce unikali tego byłego księdza. Nawet kiedy dowiedziano się, że jest umierający, nikt nie miał odwagi zbliżyć się do niego.

Niemal zdesperowanej córeczce, udało się przez przypadek powiadomić o jego chorobie ojca Pio przechodzącego przed ich domem, który natychmiast zapytał czy może wejść go odwiedzić.

Wszedł, zabawił trochę, przynosząc łaskę Bożą i zbawienie wieczne dla jego duszy: konający wyspowiadał się pośród gorących łez skruchy. Ojciec Pio również płakał, lecz z radości.

Czas całego dnia ojca Pio podzielony był między kościołem, domem, pokojem na „wieżyczce”, a Piana Romana. Zwłaszcza latem ojciec Pio przebywał niemal zawsze w Piana Romana, siedząc u stóp wiązu, skupiony na odmawianiu brewiarza i wielu innych modlitw.

Pod tym wiązem, dziś umieszczonym w małej kapliczce, ojciec Pio wycierpiał wiele gwałtownych napadów demona, który ukazywał mu się pod różnymi postaciami.

– Nikt nie wie tego, co działo się tam nocą – powie pewnego dnia, robiąc ręką znak uderzania kijem.

Jeszcze bardziej tajemniczym zjawiskiem było pochodzenie jego stygmatów, otrzymanych w pobliżu właśnie tego wiązu, w 1910 roku. Opisuje to sam ojciec Pio w liście do przewodnika duchowego: „Na środku dłoni pojawiła się czerwona skaza, wielkości jednego centyma, czemu towarzyszył przenikliwy ból. Ten ból był bardziej odczuwalny po wewnętrznej stronie lewej dłoni, tak jak to trwa dotychczas. Również pod stopami poczułem jakiś ból”.

Te bóle dłoni i stóp są pierwszymi zapowiedziami stygmatów ojca Pio, które do 1918 pozostaną niewidoczne, sprawiając mu często „niezmiernie przenikliwy ból”.

A pewnego razu, wchodząc od domu, spojrzał na dłonie, które zabolały tak, jak gdyby żywcem się paliły. Mama spostrzegła to, po czym rzuciła:

– No proszę… grasz na gitarze?

Nie znała bowiem sekretu tych dłoni. Ojciec Pio nic nie odpowiedział.

Szpetne kozaki w akcji

Jednym z boleśniejszych, a dość częstych zjawisk w życiu ojca Pio, były ataki demonów, których on nazywa wedle upodobania „szpetne kozaki” bądź „nieczyści apostaci”. Nie chodziło tylko o ataki wewnętrzne, ale również zewnętrzne, połączone z hałasami, uderzeniami, wyciem i latającymi przedmiotami.

A oto opis jednego z tych ataków sporządzony przez ojca Pio dla przewodnika duchowego:

„Było już dobrze w nocy, kiedy rozpoczęli swój atak ze wściekłym stukotem, a choć na początku niczego nie widziałem, zrozumiałem jednak skąd pochodził ten dziwny zgiełk; lecz zamiast wystraszyć się, przygotowywałem się do walki z szyderczym uśmiechem na ustach skierowanym ku nim.

Ukazali mi się pod najohydniejszymi postaciami, i aby mnie zwieść, zaczęli traktować mnie z wielką delikatnością, ale dzięki niebiosom, dobrze natarłem im uszu, traktując ich tak, jak na to zasługują. I wtedy spostrzegli, jak ich wysiłki, pełzną na niczym, rzuciły się na mnie od tyłu, pchnęły na ziemię i bardzo mocno mnie uderzały, wyrzucając w powietrze poduszki, książki, krzesła, wydając przy tym zrozpaczone krzyki i wymawiając skrajnie wulgarne słowa”.

Kto wybiera się do Pietrelciny, by zwiedzić miejsca ojca Pio, może zobaczyć pokój, w którym miały miejsce te diabelskie ataki.

Często te natarcia powtarzały się przez kolejne noce. Zdarzało się też, że uderzenia były tak silne i tak liczne, że krew wypływała mu ustami, i poważnie groziły śmiercią.

– Biły mnie tak barbarzyńsko – powiedział później ojciec Pio – iż uważam za wielką łaskę, że mogłem to znosić nie umarłszy od tego.

Jego przewodnik duchowy w ten sposób podsumował różne formy szatańskich udręczeń, jakie ojciec Pio przecierpiał w swoim życiu.

„Zły ukazywał się pod postacią czarnego, szpetnego kota lub nagiej dziewczyny, która swawolnie tańczyła, w formie kata, który go biczował, a w końcu w formie Krzyża… ojca duchownego… ojca prowincjała itp. Innym razem pod postacią jego własnego Anioła Stróża, świętego Franciszka, Madonny”.

Lecz ojciec Pio miał świadomość, że przyszło mu żyć w ciągłym stanie walki.

Wizja walki z czarnym olbrzymem, podjęta i zwyciężona przez chłopca z Bożą pomocą, rzuciła światło na całą jego przyszłość bojów z szatanem.

– On będzie zawsze powracał znienacka… – powiedział mu przewodnik. – Walcz dzielnie i nie wątp w moją pomoc…

Nam ojciec Pio nakazuje stałą czujność, ponieważ – jak mawiał – „szatan jest zawsze czujny, nigdy nie śpi!”.

Rany, ekstazy, rozmowy anielskie

Wraz ze zjawieniami się złego, ojciec Pio doświadczał nadzwyczajnych łask i darów, które Bóg udziela tylko niektórym swoim świętym. To właśnie mistyczne przeżycia, zarówno te wewnętrzne, jak zewnętrzne, duchowe i cielesne przemieniają coraz bardziej stworzenie na podobieństwo Jezusa.

23 sierpnia 1912 roku, ojciec Pio doświadczył mistycznego przeżycia „miłosnej rany”.

Tak opisał to ojcu duchownemu: „Byłem w kościele, składałem dzięki po Mszy świętej, kiedy naraz poczułem zranienie serca ognistą strzałą, tak żywą i palącą, że myślałem, że skonam od tego…”.

Często po atakach demona był umacniany, nawet dwa lub trzy razy dziennie, przez ekstazy i objawienia Jezusa, Najświętszej Maryi Panny, Anioła Stróża, świętego Franciszka i innych świętych.

Niektóre rozmowy podczas ekstaz zostały zapisane i ukazują nam wielką gorliwość ojca Pio o zbawienie dusz, jego palącą miłość do Najsłodszego Jezusa, jego czułość do Madonny, którą ludzie „nazywaliby Boginią”, gdyby wiara nie uczyła, że tak nie jest.

Rozkoszny jest epizod dotyczący Anioła Stróża, do którego ojciec Pio miał szczególne nabożeństwo.

Tak pisze do ojca duchowego:

„W sobotę wydawało mi się, że szatani chcą mnie wykończyć biciem i już nie wiedziałem, do którego świętego się zwracać. Zwróciłem się więc do mojego Anioła Stróża, który ociągając się chwilę, w końcu ulżył mi, po czym swoim anielskim głosem zaczął śpiewać hymny Boskiemu majestatowi.

Wyrzucałem mu, że kazał mi tak długo na siebie czekać, choć nie omieszkałem wezwać go na pomoc. Żeby ukarać go za spóźnienie, nie chciałem wcale spojrzeć mu w twarz, miałem się oddalić, kiedy on biedactwo dopędził mnie, płacząc niemal, aż w końcu wymusił na mnie podniesienie oczu. Spojrzałem mu w twarz i znalazłem go zupełnie zasmuconego.

Po czym rzekł mi: Jestem zawsze blisko ciebie, mój ulubieńcze. Krążę zawsze dookoła ciebie… To moje uczucie do ciebie nie wygaśnie ani nawet wraz z twoją śmiercią”.

Z Aniołem Stróżem ojciec Pio żył w niezwykłej zażyłości. To z nim tłumaczył listy z greki i francuskiego, z nim budził się by wspólnie wyśpiewywać hymny na cześć Pana Boga, to on uśmierzał jego bóle po razach demonów. Jednym słowem, jego Anioł Stróż był jego „sekretarzem”, jego wysłannikiem by zanosić pociechy i błogosławieństwa oddalonym od niego duszom.

Sam ojciec Pio napisał pewnego razu: „Biedny aniołek! On jest zbyt dobry. Czy kiedykolwiek uda mu się nauczyć mnie tak ważnego obowiązku jakim jest wdzięczność?”.

Wielu dzieciom duchowym ojciec Pio zalecał, by angażowały Anioła Stróża powierzając mu różne misje, posyłając do Jezusa i Matki Bożej, do tej czy innej osoby. Pewnym znaczącym wyrażeniem zachęcał, żeby zmuszać Anioła Stróża do „latania”, byleby nie dopuścić do „zardzewienia jego skrzydełek!”.

Opuszcza Pietrelcinę

Ojciec Pio pozostał w Pietrelcinie prawie siedem lat. 17 lutego 1916 roku wyjechał do Foggi, wezwany przez przełożonych, by spełnić dzieło asystencji duchowej. Pewna wybrana dusza, Raffaelina Cerase, przybliżała się do śmierci i poprosiła o przybycie ojca Pio.

Dusza ta „ofiarowała swe cierpienia za ojca Pio, ażeby definitywnie powrócił do klasztoru i poprzez posługę spowiedzi czynił tak wiele dobra dla dusz”. Tak o tym napisał przewodnik duchowny ojca Pio.

Możemy rzeczywiście przypuszczać, że to właśnie z powodu wielkodusznej ofiary tej kobiety, ojciec Pio mógł definitywnie pozostać w klasztorze, i mógł rozpocząć działalność sługi miłosierdzia i przebaczenia, który później zdobędzie niezliczoną ilość dusz.

Ale odległość nigdy nie będzie mogła usunąć Pietrelciny z jego serca, „ponieważ – jak mawiał – tam był Jezus i wszystko tam się wydarzyło”.

Jeszcze na kilka lat przed śmiercią powie do mieszkańców Pietrelciny:

– Ja mam w pamięci każdy kamień z Pietrelciny. Bardzo powinna wam leżeć na sercu nasza wioska. Róbcie co w waszej mocy by być przykładem dla innych. Nie przez przypadek Pan każe nam się urodzić w tym, a nie innym miejscu. Wszystko jest z Opatrzności. Wszystko jest z woli Boga. A od nas zależy, żeby nie zniszczyć Bożych planów, który pragnąc chwały swoich dzieci, wsławia nawet ich rodzinną ziemię i jej mieszkańców.

Co by było z Asyżem, gdyby święty Franciszek nie odpowiedział na zamiary Boga? Każdy święty jest chwałą Boga i jego rodzinnej ziemi.

Pewnego dnia ojciec Pio rzekł do pewnego rolnika: – O jedną tylko rzecz cię proszę: nie pozwólmy by nasza wioska znikła!

Miłość do rodzinnej wioski ojciec Pio wyrażał okazując widoczną radość, kiedy jego ziomkowie odwiedzali go; interesował się każdą wiadomością dotyczącą Pietrelciny.

Kiedy w czasie drugiej wojny światowej Pietrelcina była pod wojskową okupacją, tym, którzy byli ciężko zmartwieni, mówił:

– Bądźcie spokojni: Pietrelcina będzie strzeżona jak źrenica mojego oka!

I rzeczywiście, żołnierze wkrótce opuścili Pietrelcinę.

Przeogromna była jego radość, kiedy dowiedział się o otwarciu zakonu i seminarium braci kapucynów w Pietrelcinie. A kiedy pewnego razu jeden syn duchowny wyświetlił mu film o Pietrelcinie, ojciec Pio płacząc ze wzruszenia rzekł:

– Dziękuję ci, mój synu.

Powinniśmy tutaj zapamiętać sobie jedno jego prorocze twierdzenie, które ewidentnie potwierdza upodobanie do rodzimej ziemi.

– Za życia sprzyjałem San Giovanni Rotondo, po śmierci będę sprzyjał Pietrelcinie.

Diabeł w celi

W Foggii, jak zaświadcza ojciec przełożony, „Ojciec Pio, cały szczęśliwy, stał się zakonnikiem, żyjąc odtąd ze współbraćmi, dla których był zawsze towarzyski i żartobliwy”.

Początkowo jego dzień mijał na modlitwie i nauce, z bardzo długą i nabożną Mszą świętą, codziennym nawiedzeniem Matki Bożej od Siedmiu Osłon, przed którą święty Alfons Liguori, mówiąc kazanie doznał słynnej ekstazy.

Nie minęło jednak dużo czasu, jak zaczęła się gromadzić dookoła ojca Pio „rzesza dusz” potrzebujących pomocy i przewodnika.

Tak pisze do ojca duchownego: „Musicie wiedzieć, że nie zostaje mi ani jedna wolna chwila: tłum dusz spragnionych Jezusa dobija się z wszystkich stron, że mało sobie włosów nie powyrywam”.

Tymczasem ciągną się bolesne i dziwne dolegliwości fizyczne: brak apetytu, wymioty i pocenie się, a przede wszystkim wysokie gorączki, które zbijają z tropu wszystkich lekarzy, czyniąc ich bezradnymi.

Co więcej, zaczyna potwierdzać się inny fakt, jeszcze dziwniejszy. Nocą szczególnie, gdy ojciec Pio był w celi, miały miejsce głośne uderzenia, które przyprawiały braci o przerażenie. Kiedy spiesząc wpadali do celi ojca Pio, znajdowali go „całego zlanego potem i musieli przebierać od stóp do głów”.

Ojciec przełożony zapytał go, w imię posłuszeństwa, skąd się biorą te przedziwne hałasy, na co usłyszał odpowiedź od ojca Pio, że to demon kusił go na wszystkie możliwe sposoby, aż doszło między nimi do bijatyki:

– Ale ja z łaską Bożą, zawsze zwyciężam. Jednak szatan, ledwie pokonany, zrywa się z wściekłości z wielkim rumorem.

Kto przybywał do klasztoru z zewnątrz, nie chciał wierzyć w opowiadanie o tych nietypowych zjawiskach, a byli i tacy, którzy drwili sobie z fantazjowania braci.

I tak pewnego razu zatrzymał się w klasztorze biskup Andrea D’Agostino z Ariano Irpino, który opowiadanie braci uznawał za baśń średniowieczną. Lecz w czasie wspólnej kolacji z braćmi, straszliwy grzmot nad sufitem zerwał go na równe nogi, zbladł i zadrżał. W ten sposób przekonał się, że była to prawda.

W międzyczasie ojciec Pio przechodził od napadów szatańskich do niewypowiedzianych uniesień mistycznych, od wewnętrznych tortur do niebiańskich ekstaz.

Czasami wydawał się być na krawędzi desperacji, niczym opuszczony człowiek, przyzywający śmierci dniem i nocą. Czasami jawił się, jak święty Franciszek z Asyżu lub święta Teresa z Avili, przepojony pociechami Boga „aż do przejedzenia”, jak sam zwykł mawiać.

I tak między bolesnymi próbami i niewymownymi radościami, wznosiła się i wznosiła, coraz bardziej, stroma ścieżka na górę Kalwarię.

Nad Gargano

28 lipca 1916 roku ojciec Pio po raz pierwszy przybył do San Giovanni Rotondo, małej, zagubionej wioseczki nad Gargano, z nielicznymi, nędznymi chatkami, bez wody, bez światła, bez kanalizacji. Nie było tam ani dróg ani żadnych środków transportu. Odosobniona i zapomniana przez resztę świata wioska, podobnie jak wiele innych w tych czasach.

Zakon kapucynów znajdował się dwa kilometry za wsią. Docierało się tam górską ścieżką, ubitą przez pasterzy i trzody, oraz przez chłopów na osiołkach. Jeszcze bardziej odosobniony niż wieś, klasztor z kościółkiem Najświętszej Maryi Panny od Łask wyrażał nędzę i surowość, również przez otaczający go krajobraz: kamienisty teren, ogołocony, bezdrzewny, który dawał poczucie smutku, a który w zimowych miesiącach był nawiedzany przez wilki.

Kapucyni żyli tam od 1540 roku. Jedyne co miało urok to mały kościółek z obrazem olejnym na płótnie z XIV wieku pięknej Madonny od Łask i spokojny widok na zatokę Manfredonia i Siponto.

W 1575 roku wdrapał się do tego klasztoru święty Kamil Lellis, a w drodze powrotnej, 2 lutego, nastąpiło jego cudowne nawrócenie.

Ojciec Pio dotarł tam po raz pierwszy na okazjonalne zaproszenie ojca gwardiana z San Giovanni Rotondo, który uprzednio przybył do Foggii głosić kazania. Po skończonych rekolekcjach ojciec gwardian, zaproponował ojcu Pio kilka dni relaksu od straszliwych letnich upałów w Foggii, zabierając go ze sobą do San Giovanni Rotondo. Był to krótki odpoczynek od 28 lipca do 5 sierpnia. Ojciec prowincjał był z tego rad, mając nadzieję na poprawę zdrowia ojca Pio. I rzeczywiście, po pobycie doznał niejakiej ulgi.

Kilka dni później, 13 sierpnia, ojciec Pio napisał do ojca prowincjała prosząc go serdecznie o wysłanie do San Giovanni Rotondo, jako że uprzednio odniósł był z tego pewną korzyść dla zdrowia.

Ojciec prowincjał wysłał mu „zgodę na San Giovanni Rotondo”, i ojciec Pio wyruszył tam 4 września by zaczerpnąć trochę górskiego powietrza. Wszystko tymczasowo i wszystko z myślą o zdrowotnym odpoczynku, fizycznym i duchowym.

Ale Pan Bóg ma poczucie humoru i czasami szykuje niespodzianki dla człowieka. I tak ojciec Pio pozostanie w San Giovanni Rotondo przez następne pięćdziesiąt dwa lata, aż do śmierci. Upragniony odpoczynek i rozrywka przemienią się w pracę i poświęcenie, których nie mógłby podjąć ni wytrzymać nawet wyjątkowo silny człowiek.

Pod bronią

Pewnym, wcale nie przyjemnym epizodem pobytu ojca Pio w San Giovanni Rotondo było wezwanie do wojska w czasie I wojny światowej.

18 grudnia 1916 roku musiał stawić się w Neapolu, wyznaczony do oddziałów pomocy medycznej. Jednak z powodu złego stanu zdrowia otrzymał wkrótce zwolnienie na rekonwalescencję. Niedługo potem, ponownie wezwany, znów uzyskał kolejny okres zwolnienia z powodu choroby. Po raz ostatni powrócił do Neapolu 5 marca 1918 roku, a po kilku dniach został ostatecznie zwolniony z powodów zdrowotnych, gdyż złapał zapalenie obu oskrzeli.

Jeden z lekarzy podsumował z ludzkim zrozumieniem:

– Wyślijmy go do domu, by mógł umrzeć w spokoju.

Na karcie odprawy znalazło się oświadczenie o „dobrym sprawowaniu oraz wiernej i honorowej służbie”.

Ojciec Pio, żartując sobie, powie:

– Takie były moje „sto dni” wojskowego życia.

Jeden raz jednak wezwanie nie zostało mu dostarczone na czas, gdyż listonosz w San Giovanni Rotondo nie wiedział, że Franciszek Forgione to imię i nazwisko ojca Pio!

Ojciec Pio był gotowy, by służyć ojczyźnie jako obywatel. Z pewnością nie chciał uchylać się od takiego obowiązku, skoro napisał te szlachetne słowa do swojego ojca duchownego:

„Musimy wszyscy spełniać nasze obowiązki, stosownie do sił. Przyjmujmy z pogodnym sercem i odwagą rozkaz, który przychodzi z góry. Jeśli ojczyzna nas wzywa, musimy być posłuszni jej głosowi, jeśli to wezwanie nałoży na nas bolesne próby, przyjmijmy je z uległością i odwagą. Wylewajmy czyste łzy w bólu, co nas dręczy, ale niech to będą łzy poddania. Próba jest ciężka dla każdego, i bardziej niż kiedykolwiek ciężka jest dla nas. Lecz podnieśmy serca w górę, do Boga, od Niego przyjdzie siła, spokój i pocieszenie.

Wszyscy musimy współpracować dla wspólnego dobra i dla wynagrodzenia Bożemu miłosierdziu w tej trudnej godzinie, pokorną, żarliwą modlitwą i poprawą naszego życia”.

Z drugiej jednak strony, okres pobytu w wojsku był dla ojca Pio „okropną udręką”, najcięższym okresem próby, który go czynił „krańcowo przygnębionym”, również dlatego, że nie zawsze mógł codziennie odprawiać Mszę świętą.

Sprośne słowa, okrucieństwa pomiędzy żołnierzami musiały dręczyć jego serce i osłabić go jeszcze bardziej na zdrowiu. Bardzo się bał umrzeć tam, „odejść z tego świata nie przez klasztor, lecz przez koszary, w tych przeklętych łachmanach”.

Lecz sam już przeczuwał zbliżający się koniec biczowania i tym bardziej podwoił Panu Bogu ofiarę ze swej bolesnej modlitwy i udręczeń „ciężkiej próby”.

Ojcowskie serce czuwa

Ojciec Pio pracował w San Giovanni Rotondo jako przewodnik duchowy chłopców, którzy tworzyli małe serafickie seminarium.

Spowiedź, rozmyślania, rozmowy duchowe z tymi chłopcami, zajmowały go dzień po dniu. Do tego dołączył liczne modlitwy i nieustanną czujność nad ich duchowym rozwojem.

Pragnąc jak największego ich dobra, zapytał ojca duchownego czy może „oddać się Panu jako ofiara za doskonalenie tego kolegium, które czule miłował i dla którego nie szczędził osobistych niewygód”.

Niewygody i cierpienia spadały na niego również od szatana, zawistnego o korzyści duchowe dla chłopców. Pewnej nocy jeden chłopiec został obudzony przez „szyderczy śmiech i hałasy kajdan, które skręcane spadały na ziemię i czyniły rumor”, jednocześnie usłyszał ojca Pio jęczącego przeciągle z błaganiem: „Madonno moja!”.

Następnego ranka, ów chłopiec dostrzegł te kajdany, zupełnie powykrzywiane, podtrzymujące zasłonę dookoła łóżka, po czym spojrzał na ojca Pio, który miał zupełnie „spuchnięte i obolałe oko”.

Wiadomość krążyła wśród chłopców, którzy zarzucili ojca Pio natarczywymi pytaniami. On zaś odpowiedział i wyjaśnił co zaszło, jedynie dlatego, by ich przekonać o konieczności modlitwy w walce z kusicielem.

– Chcecie wiedzieć dlaczego diabeł sprawił mi solenne lanie? Ponieważ jako ojciec duchowny chciałem obronić jednego z was. Tizio (powiedział jego imię) był w sidłach silnej pokusy przeciw czystości i w momencie gdy wezwał Madonnę, duchowo wezwał także mojej pomocy. Natychmiast pośpieszyłem mu z pomocą, a umocnieni przez Madonnę, zwyciężyliśmy. Kuszony chłopiec, uwolniony z sideł szatańskich, spał aż do rana, podczas gdy ja toczyłem walkę, byłem okładany, ale odniosłem zwycięstwo w potyczce.

Innym razem towarzyszył chłopcom na spacerze. Był poważny i smutny. Chłopcy okrążyli go i usilnie namawiali, by coś opowiedział. Ojciec Pio natomiast wybuchnął płaczem mówiąc:

– Jeden z was zranił mi serce.

Chłopcy, zasmuceni i poruszeni, zaczęli jeszcze usilniej go wypytywać.

Ojciec Pio odparł więc z wielkim bólem:

– Właśnie tego ranka jeden z was przyjął świętokradczą Komunię. I to jeszcze ja udzieliłem mu jej podczas Mszy świętej.

W tym momencie jeden z chłopców rzucił się na kolana i wyznał płacząc:

– To byłem ja.

Ojciec Pio natychmiast kazał mu wstać, polecił oddalić się pozostałym i wyspowiadał go tam, na drodze, by przywrócić mu łaskę Bożą.

Z przebitym sercem

Jednym z bardziej niezwykłych zdarzeń w życiu duchowym świętych jest zjawisko miłosnego przebicia serca, które hiszpański mistyk, święty Jan od Krzyża, nazywa także „atakiem Serafina”.

Ten mistyczny fenomen jest nadnaturalnym darem łaski. Otrzymywali go różni święci, między innymi święta Teresa od Jezusa, która nawet opisała fakt i naturę przebicia serca.

Serce wybrańca zostaje wtedy czule przeszyte strzałą lub tajemniczym grotem palącej miłości, podczas gdy dusza jest podniesiona do najwyższej miłosnej i bolesnej kontemplacji.

Również ojciec Pio otrzymał tę nadzwyczajną łaskę. Opisuje ją z wielką prostotą ojcu duchownemu w liście z sierpnia 1918 roku:

„Spowiadałem naszych chłopców wieczorem 5 sierpnia, kiedy nagle zostałem napełniony skrajnym przerażeniem na widok niebiańskiej postaci, która ukazała mi się przed oczami umysłu. Trzymała w dłoni coś w rodzaju narzędzia, podobnego do bardzo długiej żelaznej włóczni z dobrze zaostrzonym końcem; zdawało mi się, że z tego końca uchodzi ogień. Widzenie tego wszystkiego i postrzeganie, jak owa postać ciska to narzędzie w duszę, było jednym momentem. Z trudem wydałem jęk, czułem, że umieram. Powiedziałem chłopcu, że wychodzę, ponieważ czułem się źle i nie miałem już siły kontynuować spowiedzi.

To cierpienie trwało, bez ustanku, aż do rana 7 sierpnia. Ileż ja się nacierpiałem w tym tak bolesnym czasie, nie potrafię tego wypowiedzieć…

Od tego dnia jestem śmiertelnie zraniony. W największej głębi mojej duszy odczuwam ciągle otwartą ranę, która sprawia, że ustawicznie cierpię katusze. Czy nie jest to nowa kara wymierzona mi przez Bożą sprawiedliwość?”.

Co ostatecznie sądzi o tym ojciec Pio? Wierzy, że zdarzenie to jest tylko „kolejną karą”!

W swej pokorze nie mógł pomyśleć inaczej, tak to jest kiedy strzeże się darów Boga, oddając mu tylko „cześć i chwałę” (1 Tm 1, 17).

Jego przewodnik duchowy próbował uspokoić go zapewniając, że to, co się stało, jest jedynie „skutkiem miłości, jest próbą i wezwaniem do współodkupiania… Ucałuj dłoń, która cię przeszyła i słodko uściśnij tę ranę, która jest pieczęcią miłości”.

Znaki Jezusa

Tym, co sprawiło, iż ojciec Pio jest znany na całym świecie, było przede wszystkim nadprzyrodzone zjawisko, jakim są stygmaty. Tajemnicze znaki, które nosił na swoim ciele, czyli pięć ran ukrzyżowanego Jezusa, ściągały do niego niezliczone tłumy dusz.

Kiedy ojciec Pio otrzymał stygmaty? I w jaki sposób to się stało? Tylko on może udzielić odpowiedzi na te pytania, ponieważ ten cudowny fakt miał miejsce kiedy był sam, na chórze, w piątek, składając dzięki za odprawioną Mszę świętą na ołtarzu Niepokalanej.

Musiał wszystko wyznać, „porządnie i dokładnie w imię świętego posłuszeństwa”, ojcu duchownemu, w odstępie trzydziestu dwóch dni, w liście z dnia 22 października 1918 roku.

A oto opis:

„To było rankiem 20 ubiegłego miesiąca, na chórze, po odprawieniu Mszy świętej, kiedy niespodziewanie naszedł na mnie głęboki spokój, podobny do słodkiego snu. Wszystkie zmysły, wewnętrzne i zewnętrzne, jak i władze duszy znajdowały się w nieopisanej błogości. Zupełna cisza panowała we mnie i dookoła mnie; doznałem nagle wielkiego spokoju i zdałem się na całkowite opuszczenie wszystkiego. To przyszło jak błyskawica.

Spostrzegłem przed sobą tajemniczą postać, podobną do tej, jaką widziałem wieczorem 5 sierpnia, ale różniła się tym, że miała ręce i nogi ociekające krwią.

Jej widok mnie przeraził, nie mogę wyrazić tego, co poczułem w tej chwili. Czułem, że umieram i rzeczywiście skonałbym, gdyby Pan nie wkroczył, by podtrzymać moje serce, które, jak czułem, o mało nie wyskoczyło z piersi.

Po czym zjawa znikła, a ja spostrzegłem, że moje dłonie i stopy były przebite i ociekały krwią. Wyobraźcie sobie mękę jakiej doświadczyłem i ciągle doświadczam niemal codziennie”.

Ojciec Pio nigdy nie chciał się pozbyć ani męczeńskiego bólu z ran, ani udręczeń Męki ukrzyżowanego Jezusa; jedynie widok znaków powodował u niego okropne zmieszanie. Dlatego pisał:

„Wznoszę głos mój do Niego i nie zaprzestaję zaklinać Go, aby przez swoje miłosierdzie oddalił ode mnie nie mękę, nie boleści, ponieważ czuję, że pragnę upoić się cierpieniem, ale te zewnętrzne ślady, które są dla mnie nieopisanym kłopotem i upokorzeniem nie do zniesienia”.

Pan wysłucha go, o tak, ale dopiero na łożu śmierci!

Męczennik kontroli

Stygmaty ojca Pio były głębokimi ranami w środku dłoni, stóp i w lewym boku. Władze kościelne, tymczasem, były poważnie zatroskane, by wyjaśnić to niezwykłe zdarzenie, które nie pozostawiało wątpliwości co do jego nadprzyrodzonego pochodzenia. Dlatego też zdecydowano przebadać pięć ran ojca Pio profesorowi Bignamiemu z uniwersytetu w Rzymie, specjaliście od patologii medycznych. Był on niewierzący.

Profesor Bignami dwukrotnie odwiedził ojca Pio. Uznał jego „dobroć i szczerość”. Lecz w końcu doszedł do wniosku, że rany można wytłumaczyć stanem chorobliwej patologii. Wraz z ustalonym i ściśle przestrzeganym leczeniem pod kontrolą czterech osób, rany „po upływie piętnastu dni powinny zniknąć”.

Tymczasem leczenie okazało się zupełnie bezskuteczne. Rany ciągle krwawiły, żywe, świeże i pachnące.

Przyszło więc dwóch innych lekarzy, tym razem wierzących, którzy dokładnie przebadali rany ojca Pio. Byli to doktorzy Luigi Romanelli i Giorgio Festa.

Według ich orzeczeń, rany ojca Pio „były takiego pochodzenia, którego nasza wiedza nie jest w stanie wyjaśnić. Przyczyna ich istnienia znacznie przewyższa możliwości poznawcze człowieka”.

Nie ma sensu mówić, że wszystkie te spotkania z lekarzami były ciągłą udręką dla ojca Pio. Pragnął ukryć przed oczami wszystkich „tajemnicę króla” (Tb 12, 7). Wystarczało spojrzeć na jego twarz podczas badań, była zawsze blada, udręczona.

Kilka lat później, kiedy musiał przejść operację przepukliny, odmówił znieczulenia i polecił zoperować się na żywo, z obawy, by ktoś nie skorzystał z jego nieświadomości, żeby obejrzeć stygmaty.

Chirurgowi, który chciał nakłonić go do wypicia kieliszka likieru od benedyktynów, ojciec Pio odparł żartobliwym tonem, ograniczając się do skosztowania likieru:

– Mało, mało, bo później benedyktyni pokłócą się z franciszkanami!

Boleści podczas zabiegu były zatrważające. Ojciec Pio pocił się i modlił. Wytrzymywał czas jakiś bohatersko, ale na koniec zemdlał. Lekarz mógł więc zbadać stygmaty, i stwierdzić, iż są w idealnym stanie świeżości.

Kiedy odzyskał przytomność, rzekł półżartem, półserio:

– Doktorze, zrobiliście mi to zdradziecko!…

Kiedy był jeszcze na stole operacyjnym, w pomieszczeniu klasztornym, jeden brat wychylił się zza drzwi i zapytał ojca Pio jak się czuje.

Ojciec Pio za całą odpowiedź rzekł mu:

– Trzymam to miejsce dla ciebie…

Ów nie mógł jeszcze zrozumieć znaczenia odpowiedzi, ale zrozumiał dobrze je kilka dni później, kiedy znalazł się nagle na sali operacyjnej, żeby przejść ten sam zabieg chirurgiczny!

Charyzmaty… charyzmaty…

Nawet jeśli prawdą jest, że najbardziej niezwykłymi łaskami, jakie otrzymał ojciec Pio było przebicie serca i stygmaty, to jednak nie można przemilczeć innych charyzmatów, które posiadał w zadziwiającym i zdumiewającym stopniu.

Jeśli z powodu przebicia serca i stygmatów, ojciec Pio omal nie umarł, to z powodu ogromu innych łask, uzyskiwał takie możliwości, jakich innym istotom ludzkim nie jest dane posiadać, a które umiejscawiają go na równi z innymi, najbardziej niezwykłymi świętymi.

Bilokacje, zapachy, proroctwa, rozeznawanie serc, uzdrowienia, znajomość języków, długie czuwania, posty; wszystkie te nadzwyczajności przekraczały ograniczenia wytrzymałości ludzkiej, a wcześniej przytrafiły się największym świętym: świętemu Franciszkowi z Asyżu, świętemu Antoniemu z Padwy, świętej Teresie od Jezusa, świętemu Józefowi z Kupertynu, świętemu Alfonsowi Liguori, świętej Gemmie Galgani…

Bo czy Jezus nie przepowiedział: „Kto we mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których ja dokonuję, owszem i większe od tych uczyni, bo ja idę do Ojca” (J 14, 12). Niech nie wydaje ci się przesadne zastosowanie tych słów Jezusa do ojca Pio, ponieważ całość zadziwiających faktów, jakie miały miejsce podczas całego jego życia jest taka, iż przekracza wszelkie pojęcie.

Niezwykle liczne są osoby, które zbliżyły się do ojca Pio, uzyskały od niego korzyści duchowe poprzez jego dar rozeznawania serc, doświadczając intensywnego zapachu, jaki emanował od jego osoby, nosząc w sercu przepowiednię przyszłej rzeczywistości, radując się z cudu zachodzącego na ich oczach, czując się wyraźnie odnowionymi i wzmocnionymi w wierze i obowiązkach życia chrześcijańskiego.

Naturalnym tego dowodem jest modernizacja miejscowości, w której ojciec Pio pełnił swoje posługi, w celu dostosowania jej do przyjęcia dużej ilości pielgrzymów. W ten sposób dwa kilometry górskiej drogi, która biegła od San Giovanni Rotondo do klasztoru, wkrótce zostały przekształcone w piękną i szeroką drogę, później pokrytą asfaltem, otoczoną przez drzewa, restauracje, pałace i wille.

Kolejnym dowodem są liczne rodziny, włoskie i nie tylko, które przesiedliły się, opuszczając swoje domy i wioski, by mieszkać w pobliżu ojca Pio. Nie można nie zwrócić uwagi na tych wszystkich, tak licznych konwertytów, którzy zawdzięczają ojcu Pio rozpoczęcie nowego życia.

Dobrze powiedział papież Benedykt XV, kiedy dowiedział się o takim rozkwicie nawróceń i charyzmatów:

– W rzeczy samej ojciec Pio jest jednym z tych niezwykłych ludzi, których Bóg zsyła od czasu do czasu na ziemię, by nawrócić serca.

Przy innej okazji znów potwierdza:

– Ojciec Pio jest rzeczywiście wielką duszą.

Dary ojca Pio zawsze miały to samo na celu: uświęcanie dusz i ciał bliźnich, przyciąganie oddalonych, by ich nawrócić, przygarnianie potrzebujących, by podtrzymać w trudach, przybliżanie wszystkich, dając im promień prawdy, ciepłą serdeczność i uśmiech dobroci.

A wszystko to, z jak największą naturalnością i prostotą, raz z żartobliwym docinkiem, raz z surowym wejrzeniem. Kto może zapomnieć to najbardziej ludzkie poczucie humoru ojca Pio i tę jego, równie ludzką, wieśniaczą szorstkość?

– Bardziej słodka nie mogła być nawet moja mama – powiedział raz.

Poprzez działanie Bożej łaski, zarówno ta słodycz jak i surowość, służyły dla dobra dusz, które przybliżały się do niego. Toteż możemy stwierdzić, że w ojcu Pio wszystko było z Bożej łaski.

Niektóre z licznych niezwykłości

 Woń

Pewnego dnia doktor Romanelli zbliżywszy się do ojca Pio poczuł intensywną woń. Źle to odebrał, był niemal oburzony. Zakonnik z opinią świętości wyperfumował się! Lecz bardzo szybko zdał sobie sprawę z nadzwyczajności tego zjawiska, za co mógł tylko wychwalać Boga.

Świadectwo doktora Giorgio Festy jest jeszcze bardziej zaskakujące, gdyż był on „zupełnie pozbawiony zmysłu węchu”.

Dokładnie stwierdził, że woń, która pochodziła bardziej od krwi niż od samej osoby ojca Pio, była bardzo „przyjemnym zapachem, jakby mieszaniną fiołka i róży. Należy zauważyć, spostrzegł doktor, że spośród tkanek ludzkiego organizmu, krew jest tą, która najszybciej się rozkłada. W każdym bądź razie nigdy nie ma przyjemnego zapachu”.

Stwierdzono ponadto, że woń ta związana też była z rzeczami ojca Pio lub z przedmiotami dotykanymi przez niego i długo się utrzymywała. Co więcej, zapach ten postrzegano na odległość, jakby falami, co oznaczało szczególną obecność ojca Pio w danej chwili.

Był to znak ostrzeżenia lub opieki, upomnienia lub nagrodzenia.

 Bilokacja

Fenomen bilokacji polega na jednoczesnym przebywaniu w dwóch różnych miejscach. W jednym miejscu ciałem, a w innym duchem przybranym w cielesny wizerunek.

Znana jest bilokacja ojca Pio, który pozostając w klasztorze, znalazł się jednocześnie w pobliżu generała Cadorny, który po klęsce pod Caporetto obmyślał samobójstwo. Ojciec Pio ukazał się w jego namiocie i przekonał do odłożenia pistoletu.

Kiedy później generał, który wcale nie znał ojca Pio, dotarł do klasztoru w San Giovanni Rotondo, natychmiast rozpoznał w ojcu Pio brata, który owej nocy wszedł do jego namiotu i uratował mu życie.

O, to jest ten brat, który przyszedł do mnie!

A ojciec Pio umyślnie przypomniał mu:

– Generale, mieliśmy wtedy okropną noc!

Niezwykle ciekawe jest świadectwo pilotów angielskich i amerykańskich, którzy podczas ostatniej wojny światowej przelatywali nad Gargano, by je zbombardować. Nigdy im się to nie udało. Dlaczego? Ponieważ z góry widzieli zakonnika z poranionymi dłońmi chroniącymi miasto i uniemożliwiającymi im zrzucanie bomb.

„Z absolutną pewnością”, rozpoznali w ojcu Pio tego brata, którego widzieli wtedy w czasie lotu.

 Rozeznawanie serc

Rozeznawanie serc jest kolejnym darem, który bardzo często ujawniał się u ojca Pio. Wydawało się, że czytał w duszach jak w otwartej księdze.

Prawie zawsze w konfesjonale, ale również poza nim, zdawał się naprzód wiedzieć to, co ktoś ma do powiedzenia, jak również to, co trzymał w ukryciu.

Liczne są świadectwa tego faktu. Przytoczymy tu następujące.

Cesare Festa, adwokat, kuzyn doktora Giorgio Festy, udał się raz z wizytą do ojca Pio, zakonnika wielokrotnie opisywanego przez kuzyna.

Zaledwie znalazł się przed ojcem Pio, usłyszał:

– Pan jest masonem.

Adwokat prawdomównie potwierdził:

– Tak, ojcze.

– A co jest zadaniem masonerii?

– Zwalczanie Kościoła katolickiego z politycznego punktu widzenia.

Zapadła chwila ciszy. Po czym ojciec Pio spojrzał przeciągle w oczy adwokata, wziął go pod rękę, poprowadził go ze sobą mówiąc z wielką słodyczą o dobroci Boga, opowiadając mu przypowieść o synu marnotrawnym.

Na końcu, ów mason znalazł się na kolanach u stóp ojca Pio wyznając swoje winy i prosząc Boga o przebaczenie.

 Dar przepowiadania

Dar proroctwa, w powszechnym znaczeniu tego słowa, jest szczególną łaską Boga, dzięki której uprzywilejowane dusze przepowiadają przyszłe sprawy i zdarzenia.

Ojciec Pio również miał ten dar i zawsze posługiwał się nim dla duchowego dobra dusz. Przytoczymy tu dwa, spośród licznych, następujące zdarzenia.

W 1944 roku, profesor Settimio Manelli doniósł ojcu Pio, że Hitler paraliżuje świat przerażającymi sloganami typu: „Przyjdź północy, a więcej północy nie będzie”, „O północy przegram, minutę po północy zwyciężę”.

Oczywistym było, iż Hitler odnosił się do bomby atomowej, którą, jak miał nadzieję, uda mu się użyć w odpowiednim czasie, by wszystko zrównać z ziemią i zmasakrować ludy i narody.

Ojciec Pio usłyszawszy te słowa doniesione przez profesora Manelliego, spoważniał, na kilka chwil ucichł i zamyślił się, po czym ozwał się pewnym głosem:

– Nie uczyni tego.

I rzeczywiście tak się stało. Hitlerowi nie udało się zagrozić bombą atomową w odpowiednim momencie, tak by wygrać wojnę z zagładą, jakiej jeszcze na ziemi nie widziano.

Na kilka lat przed wyborem Montiniego na Stolicę Apostolską, jeden z synów duchownych ojca Pio, książę Mediolanu, Alberto Galletti, poprosił ojca Pio o błogosławieństwo dla kardynała Montiniego.

– Przekaż nie tylko błogosławieństwo, ale także zapewnienie o modlitwie… I powiedz mu, że zasiądzie na Stolicy Piotrowej. Zrozumiałeś? Musisz mu to powiedzieć!… Bo musi się przygotowywać.

cdn.

Ks. Stefano Maria Manelli

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Stefano Marii Manelliego Św. Ojciec Pio z Pietrelciny.