Rozdział szósty. Zmysł mistyczny

Czytałem ostatnio przysłaną mi przez przyjaciela książkę matki Juliany z Norwich. Robiłem coś więcej, niż tylko czytałem – towarzyszyła mi ona na przechadzce i była przy moim łóżku, tak niezwykła jest fascynacja tej świętej kobiety. Ale nie bardzo chcę tu mówić o niej, ponieważ w tym momencie nie mam nic do powiedzenia. Chciałbym raczej oczyścić własny umysł, jeżeli chodzi o kwestię natury ogólnej.

Mistycyzm, jak powiedział mi pan Marjoribanks z nieco moralizatorską miną, jest „sztuką Boskiego zjednoczenia”. Wydaje mi się, że to dobra definicja, ale – jak wszystkie krótkie definicje – w rzeczywistości wprowadza w błąd, jeśli ktoś tego na nowo nie zdefiniuje. Musimy zacząć znacznie dalej.

Dziś wyglądałem przez okno i zobaczyłem coś, co, jak mi się zdaje, widziałem przedtem już przynajmniej dwieście razy – stary kasztanowiec rysował się na tle nieba. Jestem nieco niezdrów i pomimo oczywistej riposty materialisty muszę dać wyraz memu przekonaniu, że w takich razach w osobliwy sposób widzi się czasami pod powierzchnią rzeczy. W każdym razie, doświadczyłem łańcucha myśli, który biegł mniej więcej tak:

Oto drzewo, powiedziałem sobie, zupełnie różne od wszystkich innych drzew na świecie. Ta czy inna siła przygotowała jego nasienie, sprowadziła tę czy ową pogodę, aby rozwinąć jego możliwości, posyłała ten czy inny wiatr, aby je zginał, ów słoneczny dzień, tamtą deszczową burzę, dni łagodne, przenikliwe noce, i tak dalej, przez około siedemdziesiąt lat. Ta sama siła spowodowała, że dzisiejszy ranek jest cichy i bezwietrzny, że niebo jest bladobłękitne, że podniosłem oczy znad książki i zauważyłem opadającą siateczkę młodych gałązek, że nadal na to patrzyłem, zamiast powrócić do książki. A teraz, co to wszystko oznacza?

Jeśli założymy dwie rzeczy na temat tej siły, a mianowicie, że jest Osobowa i Nieskończona, znaczenie tej serii ogniw jest po prostu nieuniknione. Powstała ona, abym mógł zobaczyć to wszystko – ja – moi qui vous parle – między innymi po to, abym mógł dostrzec każdy maleńki szczegół ogromnej postaci, która jest w pewien sposób czytelna pod zewnętrznym wyglądem tego, co postanowiłem nazwać Stworzeniem.

Czyż nie jest to ilustracja jednego działu z tego, co ludzie zgodzili się nazywać mistycyzmem? Nie mam na myśli tego, że posiadam ową zdolność – w rzeczywistości moje niepowodzenie w zrozumieniu znaczenia tego drzewa stanowi, jak przypuszczam, znak, że jej nie posiadam, ale gdyby na moim krześle siedział wyszkolony mistyk, nie wątpię, że dowiedziałby się czegoś albo – co bardziej prawdopodobne – spostrzegł jeszcze jeden przykład zasady, którą pojął już wcześniej. Patrzyłby poprzez drzewo, albo jeszcze lepiej – być może do jego wnętrza – i zobaczyłby tam jakąś rzecz Bożą.

Zakładam, że Bóg Wszechmogący stworzył świat i ustalił przyczyny oraz ich skutki, w tym przynajmniej celu, między innymi, aby bardziej inteligentne z Jego stworzeń mogły pojąć nieco więcej z Jego charakteru, niż to jest dla nich możliwe w inny sposób. Kiedy się to rozważa, na duszę wydaje się spadać pewien rodzaj ciszy…

Kiedyś trzej mężczyźni stali obok siebie, spoglądając na pole – rolnik, geolog i poeta. Rolnik widział jakość gleby, geolog – nachylenie warstw, a poeta – kształty i barwy. Wieczorem każdy, dla własnych powodów, napisał sprawozdanie z tego, co widział. Rolnik użył wielu technicznych określeń, zalecając swemu przyjacielowi zakup pięciu akrów. Geolog dodał przypis w swojej książce, ilustrujący pewną ważną teorię. Poeta ułożył sonet i opublikował go w „Westminster Gazette”. Każdy, mówiąc wprost, widział to samo, a jednak każdy, mówiąc równie wprost, widział coś zupełnie innego.

Kiedy o tym myślę, otula mnie, jak mówię, swego rodzaju cisza. Nie chcę już śmiać się z materialistów, czy szydzić z naukowców. Jawią mi się oni w świetle nieopisanego tragizmu. Mają absolutną rację w tym, o czym mówią – w każdym razie ja nie mogę, a nawet nie chcę, dowodzić, że się mylą. Jednak najsmutniejszy w nich jest fakt, że mogąc mieć absolutną rację w obrębie swych granic, sądzą, iż owe granice pokrywają się z zakresem ludzkiej wiedzy. Oto tam idą, ze swymi torbami podróżnymi i próbkami, w okularach, wnikliwi, filozoficznie entuzjastyczni, sądząc, że wszystko to ma ogromne znaczenie. A tam gapi się na dziarską grupę, być może z przydrożnej chałupy, jakieś brudne dziecko, z palcem w buzi, które wie więcej, niż oni wszyscy. To prawda, że nie wie, czy mieszka na podłożu kredowym, czy żwirowym, albo z jakich substancji chemicznych składa się jego ciało, a jednak spojrzało szeroko otwartymi oczami na przepływający strumień i zatrzymało się, z kamieniem w ręce, aby usłyszeć jeszcze jedną frazę puszystego drozda i świat się otworzył – ach! Dlaczegóż być retorycznym w kwestii tak zdumiewającej prostoty?…

Właśnie to wydaje mi się jedną z najbardziej elementarnych funkcji zmysłu mistycznego – spoglądać poprzez to, co zewnętrzne i – nie mówię, że rozumieć ale – zatrzymać pewną iskrę Charakteru, który za tym stoi. Jeśli coś widzi się w ten sposób, zazwyczaj nie można tego opisać, chociaż ta zadziwiająca kobieta, matka Juliana z Norwich, czasami tego próbuje.

„Pokazał mi niedużą rzecz – pisze – wielkości orzecha laskowego w mojej dłoni i okrągłą jak piłka. Spojrzałam zaraz okiem mego zrozumienia i pomyślałam: «Cóż to może być takiego?» A odpowiedź była w zasadzie następująca: «to jest wszystko, co zostało stworzone…». W tej małej rzeczy zobaczyłam trzy właściwości. Po pierwsze, że Bóg to stworzył, po drugie – że Bóg to kocha, po trzecie – że Bóg to zachowuje. Ale czym jest dla mnie zaiste Twórca, Zachowujący i Kochający – tego nie potrafię powiedzieć, ponieważ dopóki nie jestem substancjalnie zjednoczona z Nim, nigdy nie mogę zaznać pełnego spoczynku, ani prawdziwej szczęśliwości”.

Cóż za nieporadne wyjaśnienie, a jednak czy nie jest oczywiste, czego ta dobra kobieta poszukuje? Ani ty, ani ja nie możemy powiedzieć, co to jest, a jednak obaj wiemy.

Zastanawiam się, co miałaby do powiedzenia o moim kasztanowcu tego ranka.

Wydaje mi się, że takie niespieszne spoglądanie na naturę stanowi wystarczającą pracę dla każdego człowieka na całe życie, ponieważ kontempluje on niezwykłe przeciwieństwa, które widzi. Są tam miłość, cierpliwość, piękno, jak również nienawiść, niecierpliwość i brzydota, wszystkie tak samo oczywiste i wymowne. Jakiego rodzaju Charakter możemy z tego wydedukować? Nie mam pojęcia. Sądzę, że błąd leży zasadniczo w naszej próbie wyprowadzenia z tego takich antropomorficznych urojeń. Musimy być zadowoleni, biorąc symbole takimi, jakie są. A jednak ja, i przypuszczam, że wszyscy inni także, miałem chwile, kiedy tajemnica wydawała się zmierzać do ujawnienia, kiedy, w pewnym sensie, została ujawniona. Nie możemy pamiętać tego później, a tym bardziej nie jesteśmy w stanie tego wyrazić, nawet dla siebie samych. Nie możemy zrobić nic lepszego, niż powiedzieć za matka Julianą: „W pewnej chwili zobaczyłam Boga”.

Jednak to niespieszne spoglądanie jest jedynie początkiem życia mistycznego. Za tym idzie coś jeszcze większego, co jest postrzegane jako środek zjednoczenia z Boskim Charakterem i tutaj muszę przyznać, że nawet moje aroganckie pióro zawodzi. Skoro spędziłem dwie godziny nad tym, co tu napisałem, określenie wszystkiego, co pozostaje w obrębie moich, dość wąskich horyzontów, zajęłoby mi resztę życia. Dotykam jedynie czubkami palców tajemnicy tego, co nazywają Drogą Zjednoczenia. Mogę tylko odmalować to w różnorodności obrazów tak groteskowych, że nie ośmielę się o nich mówić. Obejmowanie globu, picie z filiżanki, kąpiel w morzu, odprężający wysiłek, skonsumowanie małżeństwa – wszystkie te osobliwe zwroty zostały użyte przez świętych i najlepiej przy tym zostać. Mogę jedynie dostrzec postaci poruszające się po górach na tle nieba, dla których, jak wiem, zwroty te nie są nonsensem, postaci, którym zazdroszczę bardziej, niż mogę to opisać, którym został dany zmysł, przewyższający zmysł artysty, tak samo jak zmysł artysty przewyższa zmysł matematyka, które przyglądały się tak długo, że wreszcie zaczęły się poruszać w dziwnych, spazmatycznych wysiłkach, groteskowych jak ruchy marionetek, które stoją pod takim kątem, że widzą światłocienie i kształty niewidoczne dla innych ludzi (jak przechylając głowę można uchwycić purpurę mieniącego się jedwabiu) i które w pewien sposób uczyniły tę barwę własną.

Lepiej skończę i pójdę jeszcze raz popatrzeć na moje drzewo. Poza wszystkim, zmysł mistyczny nie jest czymś zasadniczym, chociaż jego rozwijanie może być obowiązkiem. Jeśli prawdą jest to, co mówią katolicy, Bóg nie pozostawił nas, abyśmy zależeli od tego, czego możemy dowiedzieć się sami. Dał nam, jak się zdaje (ponieważ, jak przypuszczam, byliśmy tak głupi i nieposłuszni) jaśniej napisaną książkę, w której możemy odczytać Jego Charakter. Także On sam żył życiem, którym zechciał, abyśmy żyli. To wystarczy prostemu człowiekowi, jak ja. Nie mogę poprawiać Ewangelii. A jednak czasami nie mogę nie zazdrościć tym, którzy są w stanie sprawdzić to, co im powiedziano, dla których Kalwaria nie jest epizodem, ale stanem ciągłym, tak wyraźna dla ich oczu, jak kolor kasztanowca, którzy mogą patrzeć na lilie i kontemplować je w tym celu, którzy stoją zawsze w zupełnej ciszy, bardziej wymownej niż brzmienie słów…

Ks. Robert Hugh Benson

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Zapiski pariasa.