Rozdział szósty. Wyprawa do Rzymu

Wojna trwała nadal, a szala zwycięstwa przechyliła się na stronę katolików. Lecz w roku 1215 Dominik poczuł, że spędził już dość czasu na froncie. Minęło już siedem lat od chwili, kiedy heretycy zamordowali ojca Piotra, a walka księcia de Montfort z księciem Rajmundem zmieniła się w skomplikowaną wojnę, w której sprawy polityczne często wysuwały się przed religijne.

– Synu, uważam, że zdziałałeś już więcej niż dosyć w tej wojnie – zdecydował pewnego dnia biskup Foulques. – Chciałbym żebyś zastanowił się nad wyjazdem ze mną do Rzymu. Zamierzam wziąć tam udział w ważnym spotkaniu.

Na tę myśl serce Dominika zabiło szybciej. Minęło już ponad jedenaście lat, od kiedy odwiedził Rzym. Wtedy miał stosunkowo niewielkie doświadczenia z ludźmi, mimo że miał trzydzieści cztery lata. A naczelnym celem jego towarzysza i przełożonego, biskupa Diego, było uzyskanie papieskiego pozwolenia na wyjazd na misję do Tatarów. Teraz miało być zupełnie inaczej! Był już mężczyzną czterdziestopięcioletnim, który wiele podróżował i zdobył wiele doświadczenia, miał też plan, o którym Ojciec Święty musiał prędzej czy później się dowiedzieć.

– Ekscelencjo, niczego nie pragnę bardziej niż towarzyszyć wam w podróży do Rzymu – odparł.

W sierpniu tego roku biskup z Dominikiem wyruszyli w tysiąckilometrową wędrówkę do Świętego Miasta. Podróżowali pieszo, i dotarli na miejsce na początku września, na otwarcie zgromadzenia, które tak interesowało biskupa Foulquesa – Czwartego Soboru Laterańskiego.

Oczywiście Dominik także był zainteresowany soborem, zamierzał uczestniczyć w spotkaniach. Jednak przy pierwszej okazji wystarał się o prywatną audiencję u papieża i przedstawił mu plan, który był prawdziwym powodem jego przybycia do Rzymu. Pragnął założyć zakon – kompletnie różny od zgromadzeń, jakie już istniały w Kościele.

– Będzie to zakon kaznodziejów i nauczycieli – wyjaśnił. – Och, wasza świątobliwość! Taki zakon jest ogromnie potrzebny w dzisiejszych czasach!

Papież Innocenty III spojrzał na niego z radosnym zdziwieniem. Od lat czekał na taki pomysł, lecz gdzie był człowiek, który potrafiłby zorganizować pracę? Gdzie szukać nauczyciela, uczonego, kaznodziei, świętego, który byłby w stanie wprowadzić ten zamiar w życie?

– Synu, opowiedz mi o swym planie! – wykrzyknął. – To brzmi zbyt pięknie, by było prawdziwe!

Dominik rozpoczął zatem opowieść o dokonaniach swoich i swoich pomocników w południowej Francji w ostatnich jedenastu latach. Po pierwsze założyli zgromadzenie sióstr zakonnych, które spędzały czas na modlitwie i poświęceniu, by zapewnić Boże błogosławieństwo dla pracy kaznodziejów. Po drugie nawrócili kilka setek heretyków. Po trzecie, znano ich jako głównych pomocników biskupa Foulquesa – „Kaznodziejów z tuluskiej diecezji”. Pragnęli pracować we wszystkich wielkich miastach europejskich, podróżować z miejsca na miejsce głosząc kazania i nauczając.

– Pragniemy się tym zająć jako prawdziwi duchowni, wasza świątobliwość, jako członkowie zakonu poświęconego Bogu – zakończył Dominik.

– Jak zdobędziecie środki do życia? – spytał papież.

– Będziemy żyć z jałmużny, wasza świątobliwość.

Papież milczał przez chwilę, a potem na jego twarzy pojawił się uśmiech świadczący o głębokim zadowoleniu.

– Mój synu, to najlepsza wiadomość, jaką słyszałem od długiego czasu – powiedział. – Po rozpoczęciu soboru musisz opowiedzieć delegatom o swoim planie. Do tego czasu…

– Tak, wasza świątobliwość?

– Módl się do Ducha Świętego o oświecenie. Nie możemy pozwolić, by diabeł stanął na przeszkodzie twojemu wspaniałemu dziełu.

Dominik jął się zatem modlić żarliwie jak nigdy przedtem, a jego ulubionym miejscem na modły stała się Bazylika Świętego Piotra. Pewnej nocy, gdy tam klęczał, ukazała mu się cudowna wizja, która wzmocniła jego wiarę. Ujrzał postać Pana Naszego dzierżącego trzy strzały, którymi zamierzał ukarać świat za jego grzechy. Nagle pojawiła się Maryja, padła krzyżem u stóp swego Syna i przedstawiła mu dwóch mężczyzn – jeden z nich odziany był w szorstki, szary habit przepasany sznurem, drugi nosił komżę i tunikę z białej wełny okrytą czarnym płaszczem. Ci ludzie, wskazała, nie uczynili nic złego. W rzeczywistości mieli nawrócić wielu grzeszników i złagodzić gniew Boży. To ze względu na nich należy oszczędzić świat.

Dominik wpatrywał się w wizję ze zdumieniem. Czy to możliwe by on sam był jednym z tych mężczyzn? Tak, z pewnością tak było! Lecz kim był ten drugi, trzydziestolatek o najweselszym uśmiechu, jaki Dominik kiedykolwiek widział?

Wizja rozpłynęła się z wolna, a Dominik próbował z całych sił odgadnąć jej znaczenie. Lecz dopiero następnego dnia wszystko się wyjaśniło. Oto w Bazylice Świętego Piotra ujrzał postać ubraną na szaro, tym razem rzeczywistą. Prędko podniósł się z klęczek, aby porozmawiać z mężczyzną.

– Kim jesteś? – wysapał.

Nieznajomy wyciągnął ku niemu ramiona z uśmiechem.

– Ja? Jestem brat Franciszek z Asyżu – rzekł. – Witaj, bracie Dominiku!

Uściskali się z radością, która przepełniła serce Dominika, gdy Franciszek zapewnił go, że już wkrótce jego Zakon Kaznodziejów rozpocznie pracę bez przeszkód.

– Pięć lat temu przybyłem tu uzyskać zatwierdzenie mojego dzieła – wyjaśnił. – A później ponownie trzy lata temu. Nie zniechęcaj się drobnymi opóźnieniami. Powierz swe troski Panu, a On cię podtrzyma.

Gdy razem opuszczali bazylikę, Franciszek począł opowiadać o swej pracy, jaką wspólnie z pomocnikami próbował prowadzić we Włoszech. W pewnym stopniu polegała na tym samym, co praca Dominika – na głoszeniu Słowa Bożego na gościńcach i dróżkach. Jednak pod innymi względami bardzo się różniła. Podczas, gdy Dominik i jego pomocnicy dyskutowali z heretykami na temat doktryny katolickiej, Franciszek i jego bracia, jako świeccy (nie należący do stanu duchownego), zadowalali się głoszeniem Ewangelii. A że wiele wielkich włoskich rodów luksusowe życie zwiodło na manowce z dala od chrześcijańskich ideałów, Franciszek ze swymi braćmi rozdali wszystkie swe ziemskie dobra. Nie posiadali nic. Nawet o jedzenie i odzież żebrali u cudzych drzwi.

– Nie ma nic lepszego niż ubóstwo w służbie Chrystusa! – wykrzyknął Franciszek. – Człowiek, który posiada rzeczy, musi posiadać broń, by strzec majątku. Posiadanie broni i majątku prowadzi do zwady z sąsiadami i krewnymi, i szkodzi dobrym uczynkom. Czy zgodzisz się z tym?

Dominik zgadzał się z nim, a w następnych tygodniach gorliwie przysłuchiwał się słowom Franciszka. Aż pewnego dnia nadeszły niezwykłe wieści z Watykanu.

– Zeszłej nocy miałem wizję – poinformował Dominika papież Innocenty. – Wydawało się, że Bazylika Świętego Jana na Lateranie zaraz runie. Głębokie pęknięcia pokryły ściany, a dach zapadał się. Wtedy ty…

– Ja, wasza świątobliwość?

– Ty, pojawiłeś się, podparłeś ściany ramionami i urosłeś do rozmiarów olbrzymiego posągu! Wyciągnąłeś ręce i podparłeś rozpadający się budynek bez najmniejszego wysiłku! W ciągu sekundy samym dotykiem naprawiłeś wszystkie szkody. Kościół wyglądał jak nowy.

Dominik patrzył w osłupieniu, a papież przemawiał dalej jeszcze poważniejszym tonem:

– Mój synu, to nie jest tylko głupi sen starego człowieka – oznajmił szczerze.

– Oczywiście, że nie, wasza świątobliwość. Ale…

– Posłuchaj. Kilka lat temu miałem podobną wizję. Wtedy ukazał mi się twój przyjaciel z Asyżu, brat Franciszek. Przebywał wówczas w Rzymie starając się o pozwolenie na działalność jego żebraczego zakonu. Najpierw radzono mi, bym go nie popierał, bo jego idee wydawały się zbyt dalekosiężne jak na nasze czasy. Później jednak ujrzałem wizję, taką samą jak zeszłej nocy, i zrozumiałem, że Franciszek ma rację. Jeśli będziemy uczyć ludzi ubóstwa – mam na myśli ubóstwo przyjmowane chętnie, z miłości do Chrystusa – zniknie fałsz. We Włoszech zapanuje nowa duchowa wolność, nie tylko tutaj, ale na całym świecie!

Dominik słuchał w milczeniu, gdy papież ciągnął dalej, mówiąc o tym, że jego wiara w brata Franciszka nie była bezpodstawna. Wiele dusz zostało zbawionych dzięki pracy jego zakonników w ostatnich latach. Serce Dominika podskoczyło jednak z radości, gdy papież oznajmił, że i on, Dominik, został wyniesiony przez Boga do szczególnej pracy. Nowy zakon nauczycieli i kaznodziejów – Zakon Braci Kaznodziejów – musiał powstać bez najmniejszego opóźnienia.

– Wracaj natychmiast do Francji – zachęcił go papież. – Zwołaj swych braci i wybierzcie regułę, a potem dajcie mi znać, co postanowiliście.

Już kilka dni później Dominik ruszył w drogę. Rozpierała go radość! Nawet biskup Foulques był zdumiony. Wreszcie poczuł, że nadeszła pora, aby wygłosić ostrzeżenie.

– Długo może potrwać zanim ty i twoi bracia ustalicie regułę zakonu – przypomniał. – A czy myślałeś o tym, że jeśli chcesz nauczać na wielką skalę, musisz zastanowić się nad powołaniami? Masz tylko sześciu pomocników…

Dominik zaśmiał się na to poważne upomnienie od przyjaciela.

– Teraz liczy się tylko to, że Ojciec Święty jest po naszej stronie – upierał się. – Och, ekscelencjo, tak bardzo się cieszę, że pojechałem do Rzymu!

Biskup pokręcił głową z westchnieniem. Któż mógłby ugasić entuzjazm człowieka takiego jak ojciec Dominik – zwłaszcza, gdy w grę wchodziło zbawienie dusz? Lecz po powrocie do Tuluzy biskup sam poczuł podniecenie na myśl o przyszłości nowego Zakonu Kaznodziejów. Podczas nieobecności Dominika, liczba jego pomocników zwiększyła się z sześciu do szesnastu. Niektórzy mieszkali w Prouille, inni w Tuluzie, w domu, który kilka miesięcy wcześniej podarował Dominikowi oddany świecki, Piotr Seila.

– Nie potrafię w to uwierzyć! – wykrzyknął biskup. – Szesnastu pomocników!

– Tak, ekscelencjo – potwierdził Dominik. – Musimy jednak pamiętać, że to dopiero początek. Z Bożą pomocą dołączy do nas o wiele więcej ludzi o dobrych sercach.

Wkrótce poczyniono przygotowania do przeprowadzki mnichów mieszkających w domu Piotra Seili w Tuluzie do Prouille. W tym miejscu, gdzie dziesięć lat wcześniej Matka Boska ukazała Dominikowi początek dzieła jego życia, nowe zgromadzenie miało wybrać dla siebie regułę zakonną.

W środku kwietnia 1216 roku w Prouille zebrało się nadzwyczajne towarzystwo. Znalazło się tam siedmiu Francuzów, sześciu Hiszpanów, Portugalczyk, Belg i Anglik. Niektórzy z nich byli księżmi, inni klerykami oczekującymi na święcenia, niektórzy świeckimi. Jednoczyła ich jednak głęboka wiara w ideały Dominika i pragnienie by ofiarować się służbie Bożej w jego zakonie.

Ustanowienie reguły nie zajęło wiele czasu. Po żarliwych modlitwach szesnastu mężczyzn zdecydowało wieść życie według tradycyjnej Reguły świętego Augustyna. Była to droga życia, którą tysiące mężczyzn i kobiet podążało ku świętości. Co więcej, reguła ta była elastyczna, i można było ją łatwo dostosować do szczególnych potrzeb kaznodziejów i nauczycieli.

– Teraz możemy zacząć służyć Bogu we właściwy sposób – obwieścił Suero Gomez, zakonnik z Portugalii. – Och, ojcze! Każdego dnia będziesz nam objaśniał fragmenty reguły. A jeśli będziemy mieć wątpliwości czy trudności ze zrozumieniem…

Dominik potrząsnął głową.

– Brat Bertrand objaśni wam regułę, nie ja. Ja wracam do Rzymu.

Oczy Suero rozszerzyły się ze zdziwienia.

– Ależ ojcze, dopiero stamtąd wróciłeś! Chyba nie zamierzasz jechać tam znowu?

Brat Wawrzyniec z Anglii wraz z bratem Stefanem z Belgii prędko zasypali go słowami sprzeciwu.

– Ojcze, do Rzymu jest tysiąc kilometrów.

– Dopiero co przeszedłeś pieszo tam i z powrotem.

– Potrzebujesz odpoczynku po tak długiej, ciężkiej wyprawie.

– Musisz zadbać o swoje zdrowie, jesteś nam to winien.

Dominik zaśmiał się serdecznie.

– Spokojnie! Nie martwcie się moim zdrowiem. Jestem silny i wytrzymały. Poza tym, obiecałem papieżowi, że powiadomię go osobiście, kiedy wybierzemy regułę. Czy chcielibyście, żebym złamał dane słowo?

Szesnastu mężczyzn zgodziło się niechętnie, że kolejna podróż do Rzymu była konieczna. Ale oczywiście ojciec Dominik nie zabawi tam długo? Czy wróci do nich tak szybko jak to będzie możliwe?

– Jeśli Bóg pozwoli, wrócę za kilka miesięcy – obiecał im Dominik.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Święty Dominik.