Rozdział szósty. Uparty stary Jan

Wkrótce pierwsze medaliki były już gotowe – wykonano ich dwa tysiące. Chociaż ojciec Aladel wierzył, że inskrypcja na medaliku pochodziła z nieba, martwił się. To prawda, że nowe medaliki były piękne. Ale czy postąpiono rozsądnie wybijając je w tak ogromnej ilości? Może wystarczyłby tysiąc… albo nawet pięćset…

– Niepotrzebnie się martwisz, ojcze – powiedział arcybiskup. – Ten medalik jest specjalnym darem od Najświętszej Panny. Wiem, że ludzie będą chcieli go mieć.

Biskup miał rację. W krótkim czasie historia o tym, jak Nasza Pani ukazała się jednej z Sióstr Miłosierdzia obiegała cały Paryż i zapas medalików szybko się wyczerpał. Wkrótce zaczęli się nim interesować również ludzie z innych miast i trzeba było wykonać następne kilka tysięcy. A gdy zauważono, że nowy medalik cudownie uchronił wszystkie noszące go osoby od plagi epidemii, która niedawno wybuchła – niektórzy zostali uzdrowieni, gdy byli już na skraju śmierci – entuzjazm sięgał zenitu.

– To cudowny medalik! – mówiła jedna osoba. – Bez niego nie można czuć się bezpiecznie.

Oczywiście Siostry Miłosierdzia jako pierwsze zajęły się rozpowszechnianiem „Cudownego Medalika”. Rozdawały je sierotom, chorym w prowadzonych przez siebie szpitalach oraz biedakom i osobom w podeszłym wieku, którymi się opiekowały. Propagując sprawę Naszej Pani wszystkie z nich zadawały sobie to samo pytanie: „Kim jest siostra, której ukazała się Nasza Pani?”.

– To siostra Marta – uważały niektóre. – Ona jest prawdziwą świętą.

– Nie, to siostra Wiktoria. Zawsze była niezwykle oddana Najświętszej Pannie.

– Nie zapominajcie o siostrze Paulinie. Jest bardzo bogobojna.

– A może siostra Maria? Czy widzieliście kiedyś jak ona się modli?

– Tak, ale jest coś w siostrze Annie…

– Nonsens. Nasza Pani przyszła do siostry Genowefy…

– Ależ nie. To na pewno siostra Klara…

W klasztorze Sióstr Miłosierdzia w Enghien (gdzie siostra Katarzyna wciąż pracowała w kuchni) sprawa ta wzbudzała równie wielką ciekawość. Nawet pięćdziesięciu bezdomnych staruszków, którzy pozostawali pod specjalną opieką sióstr miało swoje typy. Mijały jednak tygodnie i nawet ci, którzy wyrażali swą opinię z największym przekonaniem nie byli tak naprawdę pewni, którą siostrę spotkał tak wielki przywilej. Również przełożona i kapelan mogli tyko zgadywać jak cała reszta. Jeśli chodzi o siostrę Katarzynę – czas upływał jej na obieraniu ziemniaków, szorowaniu garnków i patelni oraz karmieniu kurcząt – a gdy ją pytano, komu mogła ukazać się Nasza Pani wymieniała imiona innych sióstr.

– To mogła być siostra Marta – odpowiadała. – Albo siostra Paulina. Albo siostra Maria…

Siostrę Katarzynę bardziej interesowało krzewienie miłości Naszej Pani niż czcze gadanie o Jej objawieniach w kaplicy w domu macierzystym. Zależało jej w szczególności na dwóch rzeczach: po pierwsze, żeby wszystkie osoby, które nosiły medalik, często i pobożnie odmawiały tę piękną modlitwę: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”; po drugie, żeby nosiły medalik na szyi.

Jednak było kilku mężczyzn w Enghien, którzy zamiast nosić medalik na szyi woleli włożyć go do kieszeni albo przypiąć do ubrania. W ten sposób nie afiszowaliby swej pobożności.

– Kobiety mogą otwarcie nosić medalik – mówili. – Dla nich to coś w rodzaju biżuterii. Ale mężczyźni to już inna sprawa.

Siostrę Katarzynę nie dziwiła taka postawa. Przez wiele lat Kościół był ofiarą okrutnych prześladowań we Francji. Nawet teraz rząd znajdował się w rękach bezbożników, którzy różnymi praktykami – jeśli nie jawną przemocą, to kpiną i ośmieszaniem – starali się wyeliminować wpływ Kościoła w kraju. W rezultacie zainteresowanie religią było niewielkie, a w kościołach modliła się tylko garstka osób. Różańce, figurki czy święte obrazki prawie zniknęły z domów.

– Ludzie wstydzą się wiary i wszystkiego, co z nią związane – pomyślała siostra Katarzyna. – Właśnie dlatego Najświętsza Panna powiedziała, że o wiele większe łaski spłyną na tych, którzy będą nosili medalik na szyi.

Cóż można było zrobić w tej sytuacji – jak wpłynąć na tych staruszków w Enghien, którzy nie chcieli oddawać hołdu Matce Boga publicznie? Tygodniami siostra Katarzyna zastanawiała się i modliła w tej sprawie. Dobrze wiedziała, że zmuszanie kogokolwiek do noszenia medalika na nic by się nie zdało. Byłoby to prawie niemożliwe i mogłoby przynieść więcej szkody niż pożytku.

– Muszę po prostu zdobyć ich zaufanie – postanowiła w końcu. – Najdroższa Matko, pomóż mi, proszę!

***

Siostra Katarzyna wspierała tę sprawę nie tylko modlitwą, ale również wyrzeczeniami. Żadna cena nie była zbyt wysoka, jeśli nagrodą miało być uzyskanie łaski, której tak bardzo pragnęła dla wszystkich mieszkających w Enghien, a która polegała na pokochaniu Najświętszej Panny prawdziwą miłością. I wtedy, pewnego ranka…

– Siostro, stary Jan jest poważnie chory – oznajmiła przełożona. – Miał kolejny atak. Chce z tobą rozmawiać.

Siostra Katarzyna spojrzała ze zdziwieniem. Ze wszystkich mężczyzn mieszkających w Enghien stary Jan był jednym z najbardziej upartych. Od początku nie chciał słyszeć o medaliku. Poza tym od lat był prawdziwym utrapieniem sióstr, ponieważ używał wulgarnego języka i odmawiał przyjmowania sakramentów. A teraz…

– Mówi matka, że Jan chce się widzieć ze mną? Kucharką?

– Tak. Lepiej od razu idź do niego.

Siostra Katarzyna pobiegła więc do izby chorych gdzie Jan rzucał się na łóżku w wysokiej gorączce. Natychmiast odrzuciła myśl, że wezwał ją do siebie, bo zmienił zdanie odnośnie medalika. Był nawet bardziej przykry niż zazwyczaj.

– Siostro, wszyscy tutaj są głupi i niezdarni – skarżył się. – Nie zapewniają mi właściwej opieki. Chcę, abyś ty się mną opiekowała.

Siostra Katarzyna usiadła przy jego łóżku. W kuchni ręce miała pełne roboty, ale jeśli było coś, co mogła zrobić dla tego biedaka…

– Dobrze, Janie – powiedziała uśmiechając się. – Czego sobie życzysz? Może chcesz wody? Albo inną poduszkę? A może przesunąć trochę twoje łóżko?

Jan chrząknął niecierpliwie.

– Nie, nie chcę tego. Opowiedz mi jakąś historię! Ale niech to nie będą żadne głupstwa o świętych i aniołach. Mam już dość słuchania takich opowieści.

Siostra Katarzyna poczuła ból w sercu. Biedny Jan! Diabeł próbował ze wszystkich sił zawładnąć jego duszą. Cud jedynie mógłby sprawić, żeby walka ta nie zakończyła się nagle; żeby Jan nie umarł bez sakramentów.

– Ale ja nie znam żadnych innych historii prócz świętych, Janie. Zresztą to są najlepsze historie.

Twarz staruszka stężała.

– Święte historie! – wymamrotał zniecierpliwiony. – Są odpowiednie dla dzieci, siostro, ale nie dla mnie. Opowiedz mi coś interesującego. Na przykład o sobie.

– O mnie?

– Tak. O twojej rodzinie, przyjaciołach. Powiedz gdzie się urodziłaś, dlaczego tu przyszłaś… cokolwiek!

Siostra Katarzyna poczuła zawód. Nie miała ochoty opowiadać o sobie. Pragnęła tylko sprawić, by ludzie poznali i pokochali Najświętszą Pannę. Z drugiej strony, modliła się wcześniej o zdobycie zaufania wszystkich w Enghien, by mogła szerzyć kult Cudownego Medalika. Może jeśli spełni dziecinny kaprys Jana…

– Dobrze. Opowiem ci coś o sobie – powiedziała i niechętnie zaczęła snuć swoją historię.

Rozpoczynała się 2 maja 1806 roku, gdy w małej burgundzkiej wiosce Fain-les-Moutiers przyszła na świat Zoe Katarzyna Labouré. Była dziewiątym z jedenastu dzieci w rodzinie.

– Dorastałam w gospodarstwie mojego ojca i byłam bardzo szczęśliwa. Ale gdy miałam dziewięć lat, zmarła mama. Bardzo to przeżyłam. Potem jednak postanowi- łam poprosić Najświętszą Pannę, by teraz Ona została moją matką…

Nagle chory usiadł prosto na łóżku.

– Siostro! – wrzasnął. – Pamiętasz co powiedziałem? Żadnych świętych historii!

Siostra Katarzyna nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Czekaj, Janie! To fragment mojego dzieciństwa. Nie chcesz usłyszeć co się stało później?

Przez chwilę w oczach Jana był gniew. Powoli jednak opadł z powrotem na poduszkę.

– No dobrze – wyszeptał. – Mów dalej.

– W naszej kuchni stała figurka Najświętszej Panny. Gdy sądziłam, że nikt mnie nie widzi, wspięłam się na krzesło i wzięłam ją do rąk. Powiedziałam: „Teraz Ty będziesz moją mamą”. I od tego dnia rzeczywiście nią była, Janie!

Chory zamknął oczy.

– Hm! – chrząknął. – Przypuszczam, że Najświętsza Panna od razu wprowadziła się do domu twojego ojca i zajęła się gotowaniem, praniem i cerowaniem!

– Nie. Ale zatroszczyła się o to, by sąsiedzi byli dla nas bardzo dobrzy. Za jej sprawą ciocia Małgorzata wzięła mnie i moją małą siostrę do siebie i mieszkałyśmy u niej przez dwa następne lata. Najświętsza Panna opiekowała się też moimi starszymi braćmi, kiedy poszli w świat.

Siostra Katarzyna zamilkła. Po chwili, uznawszy, że może kontynuować swoją historię, opowiedziała o wielu drobnych zdarzeniach, które uznała za interesujące.

Tak jak się spodziewała, Jan przerywał jej od czasu do czasu – szczególnie wtedy, gdy w jej opowieści pojawiały się wątki religijne. Nie wspomniała więc o tym, że jej starsza siostra Maria Ludwika wstąpiła do klasztoru Sióstr Miłosierdzia. Gdy jednak doszła w swej opowieści do momentu, kiedy ona sama poczuła powołanie…

– Janie, w wieku dwunastu lat wiedziałam, że chcę zostać zakonnicą. Jednak mój ojciec nie chciał o tym słyszeć. Nawet gdy skończyłam osiemnaście lat ciągle nie pozwala ł mi iść do klasztoru. Pewnej nocy miałam przedziwny sen. Wydawało mi się, że jestem w kościele i biorę udział w Mszy Świętej odprawianej przez miłego, starszego księdza. Gdy nabożeństwo się skończyło, skinął na mnie bym do niego podeszła. Ale ja byłam zbyt wystraszona i uciekłam. Później zdawało mi się, że znajduję się w domu jakiejś chorej osoby i jest tam ten sam stary ksiądz.

Powiedział do mnie: „Moje dziecko, to wspaniale opiekować się chorymi. Teraz mnie unikasz, ale przyjdzie dzień, gdy będziesz mnie szukać. Bóg ma wobec ciebie pewne plany. Nie zapominaj o tym”.

Tym razem także się przeraziłam i uciekłam najszybciej jak mogłam. A wtedy – jak myślisz, co się stało?

Nie było odpowiedzi. Zaniepokojona siostra Katarzyna pochyliła się do przodu, ale natychmiast się uspokoiła. Cud nad cudami! Jan zapadł w zdrowy sen!

Patrzyła na niego przez chwilę, a potem wyjęła z kieszeni Cudowny Medalik. Dobrze wiedziała, że nie postąpiłaby słusznie zakładając mu go na szyję. Gdyby się obudził, mógłby wpaść w wielki gniew i dostać zawału. Ale z pewnością nikomu nie zaszkodziłoby, gdyby zostawiła go gdzieś w pokoju… może pod materacem…

– Najdroższa Matko, proszę Cię, pomóż temu biedakowi! – błagała cicho. – Spraw, by poznał i pokochał Ciebie i Twojego Syna… szybko!

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Cudowny Medalik.