Rozdział szósty. Ucieczka Modesta

Około pięćdziesięciu lat temu życie w wiosce Looming nie było zbyt ciekawe. Teraz przyjeżdżają tam ludzie, którzy uwielbiają stare przedmioty oraz miejsca i przyglądają się szarym kamiennym chatkom, brukowanym uliczkom i maleńkim niebieskim i różowym kwiatkom wyrastającym w szczelinach ścian. Teraz można dostać się tam samochodem, ale w czasie gdy pięćdziesiąt lat temu mieszkał tam Modest ze swoją ciotką Pryscyllą, było to niemożliwe. Wtedy nikt nie posiadał samochodu. Wprawdzie niektórzy mieli rowery, ale nie ciotka Pryscylla. Chociaż była całkiem młoda, a czasami nawet dość wysportowana, uważała, że rower nie przystoi damie i dlatego nie jeździła na nim. Pięćdziesiąt lat temu w Looming nie było stacji kolejowej, i nie ma jej tam aż do tej pory; oczywiście w tamtych czasach można było podróżować tylko powozem lub wozem, co oznaczało, że ludzie prawie w ogóle nigdzie nie wyjeżdżali.

Modest był oczkiem w głowie swojej ciotki Pryscylli, ale w owych czasach wcale nie było zabawnie być oczkiem w czyjejś głowie. Oznaczało to zazwyczaj, że jakaś osoba bardzo niepokoi się o ciebie i jest bardzo surowa. Ciotka Pryscylla rzeczywiście była bardzo surowa. Zawsze pytała Modesta, czy wyczyścił zęby, nauczył się do szkoły i odmówił modlitwę.

Z wyjątkiem dwóch tygodni w roku życie Modesta było monotonne. Jednym z tych dwóch tygodni był czas, gdy do wioski przyjeżdżał cyrk; drugim był tydzień misyjny. Zwykłe kazania w kościele były raczej nudne, ale kazania misyjne zazwyczaj ekscytujące. Misjonarz, który przy był tego roku, różnił się od innych. Wspomniał o grzechu i piekle, ale najwięcej mówił o miłości do Boga. Opowiedział historie o mężczyznach, którzy w dawnych czasach z miłości do Boga wyruszali do odległych krajów, aby wśród tubylców mówić o Chrystusie – Franciszek Ksawery i inni mieszkali w maleńkich wioskach, takich jak Looming, wokół nich roztaczały się spokojne wzgórza, a ich uszy napełniał dźwięk dzwonów kościelnych. Oni jednak z miłości do Boga wyruszyli na statkach do innych krajów, do ludzi, którzy czcili bożki. Podczas tego kazania Modest dowiedział się, jakie przygody spotykały tych dawnych misjonarzy: jak wpadali w ręce piratów i dzikusów, a na koniec często oddawali swe życie za Boga.

Słowa misjonarza wryły się głęboko w pamięć Modesta. Zaczął wyobrażać sobie, że wyrusza, z mieczem w jednej ręce i Ewangelią w drugiej, przemierzać wzburzone morza i odkrywać nieznane lądy. Chwileczkę, przecież Franciszek Ksawery nie miał miecza! Nic nie szkodzi, Modest miałby sekretny, niewidzialny miecz miłości i w imię Boga przeżywałby wielkie przygody i już nigdy by się nie nudził.

Gdy tydzień po zakończeniu misji przyjechał cyrk, ciotka Pryscylla powiedziała:

– Jak to dobrze, że niedawno odbywały się misje. Będziemy przygotowani na te emocje związane z przyjazdem cyrku i nie pozwolimy, aby całkowicie nas ogarnęły!

– Ale pozwolisz mi iść do cyrku, prawda? – zapytał Modest.

– Zobaczę. To zależy, czy będziesz grzeczny.

Modest wiedział, że i tak pójdzie na występ, ale każdego dnia ciotka będzie wykorzystywała cyrk jako groźbę i przekupstwo, aby wymusić na nim dobre zachowanie. Tymczasem mógł iść popatrzeć na plakaty. Napis „Cyrk Cottelengo” rozjaśniał jaskrawymi literami szarą, krętą ulicę, były również rysunki słoni i tygrysów.

– Pamiętaj – powiedziała ciotka Pryscylla, kiedy je ujrzeli – pamiętaj, żeby zmienić obuwie, kiedy wejdziesz, w przeciwnym razie przeziębisz się i nie będziesz mógł pójść do cyrku.

Jednak Modest zauważył różowe wypieki na policzkach ciotki Pryscylli i wiedział, że ona także nie mogła doczekać się spektaklu.

Dzień przed rozpoczęciem przedstawienia, Modest po raz pierwszy ujrzał Józefa Cottelengo. Poszedł popatrzeć na jaskrawe wozy cyrkowe rozmieszczone na polach między Looming a morzem. Wiedział, że to niegrzecznie tak gapić się, nawet na dziwnych ludzi, był jednak przekonany, że zdarzało się to czasem nawet Franciszkowi Ksaweremu. Chociaż ludzie z cyrku byli mili i wcale na niego nie zważali, stał tak blisko, jak tylko się odważył i wpatrywał się intensywnie.

Józef wyróżniał się spośród Cyganów swoją urodą i egzotyką. Miał ciemną skórę, gęste czarne włosy i rozmarzone, senne oczy. Mógł być o rok starszy od Modesta, był jednak od niego wyższy, szczuplejszy w pasie i bardziej barczysty, miał silne, opalone ręce, gołe nogi i bose stopy.

Gdy Modest opowiedział o tym ciotce Pryscylli, wpadła w złość.

– Musisz trzymać się od nich z daleka – powiedziała. – To mogą być bardzo źli ludzie. Podobno kłamią i kradną, a na dodatek używają bardzo nieprzyzwoitego języka.

Wtedy w chłopcu coś zaiskrzyło. Otrzymał znak. Jeśli Józef Cottelengo był złym człowiekiem, jeśli cyrk z wszystkimi swoimi dzwonkami, bębnami, z całym tym blichtrem i szkarłatem był pogańskim światkiem toczącym się na kółkach przez świat, on zostanie misjonarzem, a jego powołaniem będzie nawrócenie ludzi z cyrku.

W dzień występu cyrku, Modest nie był pewien, czy jest dobrym czy złym człowiekiem, gdy wkładał swoje kalosze. Wiedział, że za kilka godzin i tak je zrzuci razem z butami i skarpetami i będzie biegał po trawie na bosaka. Zamiar zostania księdzem stopniowo – właściwie nagle – zmienił się w pomysł, aby być klaunem. Mógłby przecież być bardzo apostolskim klaunem! Nie cieszył się tak bardzo, jak to sobie wyobrażał wcześniej, gdy siedział u boku ciotki Pryscylli i oglądał spektakl. Wciąż zerkał na nią kącikami oczu. Siedziała wyprostowana mając na sobie szal i lawendowe rękawiczki i uśmiechała się powściągliwie z wyczynów klaunów, tak jak przystało na damę. Gdy nastąpił numer z trapezem, zamknęła oczy, gdy pojawił się lew, zażyła sole trzeźwiące. „Ciekawe, czy będzie czuła się osamotniona” – zastanawiał się Modest, ale wkrótce odsunął od siebie tę myśl. Przecież Franciszek Ksawery nigdy nie myślał o tym, czy jego ciotka będzie samotna.

Mimo to czuł się okropnie, gdy następnego dnia wstał wcześnie rano i wymknął się z domu bez płaszcza, kaloszy, bez butów i skarpet. Jednak już minutę później znalazł się na ulicy, a potem skierował na pole. Wtedy zapomniał o wszystkim: o ciotce Pryscylli i swojej misji i wszystkim innym oprócz cyrku i cudownego życia, w którym były bębny, szkarłat i trzaskanie biczy.

Musiał przejść kilka mil, zanim dogonił wozy cyrkowe. A gdy już się z nimi zrównał, nie wiedział, co powinien dalej zrobić, więc trzymał się trochę z tyłu. Z wozów dochodził dźwięk głosów i śmiech cyrkowców i z początku cudownie było tak podążać za nimi wiejskimi drogami wśród zapachu głogu. Gdy wozy zatrzymały się, poszedł za głóg i zjadł bułeczki, które zabrał ze sobą. A gdy znowu ruszyły, Modest podążył za nimi.

Wkrótce poczuł, że ogarnia go zmęczenie, jest mu zimno, a na piętach zrobiły mu się odciski i przestraszył się. Nie był w stanie dalej iść. Co powinien zrobić?

W panice zapukał do drzwi najbliższego wozu. Ucichł śmiech, a potem wóz gwałtownie zatrzymał się z łoskotem. W środku było bardzo gorąco i pachniało czosnkiem. Wokół siebie spostrzegł wiele ciemnych, śmiejących się twarzy, białych zębów i złotych koczyków. Jakaś tęga kobieta z maleńkim dzieckiem na rękach mówiła coś do niego, ale on nie odpowiadał na jej pytania.

Był bardziej zmęczony, niż myślał, a duchota sprawiła, że ogarniała go coraz większa senność. Chciał do ciotki Pryscylli, ale nie mógł już utrzymać się na nogach i dobra, tęga kobieta z dzieckiem na rękach położyła go do jednego z łóżek.

Gdy się obudził, było popołudnie. W wozie, który teraz stał, nie było nikogo oprócz Józefa, który wpatrywał się w niego.

– Chcesz się umyć? – zapytał Józef.

– O, tak.

– Dobrze. Chodźmy nad strumień.

Modest poszedł za nim nad strumień, który był zimny i cudowny.

– No, dalej – powiedział Józef. – Zanurz w nim głowę. W ten sposób nie umyjesz się, a tylko pomoczysz się. – Modest zanurzył więc głowę, krztusił się i charczał przez moment, ale potem poczuł się lepiej. – Co zamierzasz teraz zrobić? – spytał Józef szczerząc zęby w uśmiechu.

Modest zamyślił się: „Nie wolno mi okazać się tchórzem. Muszę coś powiedzieć”. Zapytał więc:

– Czy mogę zostać z wami i występować jako klaun?

Józef potrząsnął głową.

– Klauni się rodzą – powiedział.

– Ale ja się urodziłem.

– Tak, ale nie urodziłeś się klaunem.

– A czy ty urodziłeś się klaunem?

– Nie, ja jestem urodzonym poskramiaczem lwów.

Modest spojrzał na niego zdumiony.

– Ależ to okropne! – powiedział.

Józef wzruszył ramionami.

– Nie, jeśli jesteś stworzony do tego. Wolałbym jednak być misjonarzem.

– Co! – Modest wyprostował się i utkwił w niego wzrok.

– Wolałbym być misjonarzem – powtórzył Józef. – Widzisz, zwiedziłem wiele miast podczas objazdów. Ludzie, którzy je zamieszkują, nie znają Boga, a przynajmniej nie widzą go takim, jakim my Go widzimy. Nie patrzą na gwiazdy, ani na kwiaty i wodę, tak jak my na nie patrzymy, i nie wiedzą, że Bóg jest piękny.

Józef pochylił się do przodu i objął kolana rękami. Jego ciemna twarz zmarszczyła się, jak gdyby bardzo chciał wyjaśnić coś, co było niewytłumaczalne.

– Powiem ci, jak to jest – mówił dalej. – Ludzie wiedzą, że istnieje Bóg i że gniewa się, gdy zrobią coś złego. Nie znają Go jednak. Nie wiedzą, jak bardzo Bóg kocha wszystkie zabawne rzeczy. Gdybyś zobaczył niektóre z tych malutkich żabek, myszy polnych i pająków, które ja widziałem, wiedziałbyś, ze Bóg lubi się śmiać, bo w przeciwnym razie nie stworzyłby ich. Oczywiście, Bóg jest także poważny i sprawia, że gwiazdy świecą nad źródłami i strumieniami. W tym momencie dochodzimy do tego, w jaki sposób Bóg stwarza różne rzeczy. Obserwowałem pola przez cały rok; widziałem, jak ziarenko wpada do ziemi, a potem zaczyna wschodzić, aż w końcu wszystko złoci się i przychodzi pora na żniwa. – Przerwał na chwilę, jak gdyby poczuł, że nie potrafi wyjaśnić dalej.

Modest dostrzegł nagle na jego szyi srebrny medalik.

– Jesteś katolikiem? – spytał szeptem.

– Tak. Pochodzimy z Włoch. Tam przynajmniej urodził się nasz dziadek. A ty, po co szedłeś za nami?

Wtedy Modest opowiedział trochę zawstydzony swoją historię.

Gdy skończył, odezwał się Józef:

– Postąpiłeś bardzo źle i niemądrze. Założę się, że święty Franciszek Ksawery powiedziałby swojej ciotce, co chce zrobić. Nie martw się jednak. Jak tylko zasnąłeś, mój brat Kuba poszedł po twoją ciotkę. Na ubraniu znaleźliśmy twoje nazwisko. Obawiam się, że ciotka da ci klapsa. W każdym razie, jeszcze nie możesz być misjonarzem.

– A ty, Józefie, dlaczego nie zostaniesz misjonarzem zamiast wkładać swoją głowę do paszczy lwa?

– Nigdy nie miałem żadnych lekcji – powiedział Józef – ani książek. Misjonarze muszą wiedzieć dużo rzeczy. Muszą znać łacinę i być księżmi, aby mogli dawać ludziom Naszego Pana. Bez tego nie mógłbym zrobić wiele. Nie mógłbym opowiadać ludziom o Bogu, a tylko o rzeczach, które są Jego dziełem, i o tym, jak potrafi się śmiać i chce, aby wszyscy ludzie byli szczęśliwi.

***

Ciotka Pryscylla zawsze zaskakiwała.

Teraz przyjechała na rowerze, bez rękawiczek i zamiast dać chłopcu klapsa, ucałowała go. Gdy dowiedziała się, że nie może wrócić do domu z Modestem na jednym rowerze, zanim zapadnie zmrok, zgodziła się spędzić noc w wozie. Oczywiście, nie rozebrała się, ale zrobiła to, co prawdziwe damy robią podczas przeprawy statkiem przez Kanał La Manche: podciągnęła do góry nogi, nasunęła kapelusz na oczy i musnęła czoło perfumami.

Gdy wrócili do domu, miała dla Modesta jeszcze większa niespodziankę.

– Zamierzam kupić wóz – powiedziała. – Latem będziemy podążać za cyrkiem i zorganizujemy im małą szkółkę. Ja będę uczyć. Nie przerywaj, proszę. Byłeś niedobry, bo uciekłeś, ale ja też nie byłam w porządku, gdy myślałam, że cyrkowcy są złymi ludźmi tylko dlatego, że są cyrkowcami. Przebaczę ci więc, a Bóg mi wybaczy. Oboje jesteśmy winni Józefowi szkołę, więc damy mu ją. Czyż nie będzie to wspaniała zabawa? Ani słowa, Modeście. Idź umyć twarz, zanim zasiądziesz do herbaty. Jak ty wyglądasz!

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Groźny pan Oates oraz inne fascynujące opowieści.