Rozdział szósty. Trędowata i przestępca

Minęło zaledwie kilka dni, odkąd Pan podarował Katarzynie piękny pierścień, kiedy odwiedził ją ponownie.

– Już trzy lata mieszkasz w swojej małej izdebce – powiedział. – W tym czasie uratowałaś wielu grzeszników przed piekłem dzięki swoim modlitwom i cierpieniom. Czas twojego odosobnienia dobiegł końca. Wracaj teraz do swojej rodziny.

Katarzyna nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała.

– Ależ, Panie! Ja wcale nie chcę wracać do świata. Wiesz przecież, że go nie znoszę!

– Mam dla ciebie zadanie, dla którego musisz opuścić swój pokój. Zejdź, moje dziecko, dzisiaj na kolację i przekaż swojej matce tę oto nowinę.

Biedna Katarzyna załamała się. Ale skoro Jezus chciał, by wróciła do świata…

– Tak, Panie – powiedziała. – Tak zrobię.

Otworzyła drzwi do swojej izby, wygładziła biały habit tercjarki i zeszła na dół. Na jej widok rodzina nie posiadała się ze zdumienia. To tak, jakby Katarzyna umarła, po czym wstała nagle, mówiąc „a-kuku!”.

– Co się stało? – pytali wszyscy. – Myśleliśmy, że zamknęłaś się na zawsze.

– Znudziło jej się bycie świętą – powiedział któryś z jej braci. – Dziewczyny tak mają.

Lapa patrzyła badawczo na Katarzynę.

– Jesteś chora? – zapytała. – Może dla odmiany zjadłabyś porządny posiłek?

Ale Katarzyna uśmiechnęła się tylko i pokręciła głową.

– Nic mi nie jest – odpowiedziała. – I nie znudziła mi się miłość do Boga. Zeszłam z powrotem do was tylko dlatego, że On mi kazał to zrobić.

Ktoś się zaśmiał. Katarzyna była nadal dziwna, tak samo dziwna, jak tego dnia, w którym obcięła swoje złote loki i ślubowała, że nigdy nie wyjdzie za mąż.

– A co ktoś taki, jak ty może robić? – pytano.

Katarzyna popatrzyła na swój wspaniały niewidzialny pierścień i próbowała powstrzymać łzy. Och, jakże trudno będzie jej zamieszkać z powrotem ze swoją rodziną! W ciągu ostatnich kilku lat kolejni bracia Katarzyny ożenili się i przyprowadzili swoje żony do domu Jakuba. I choć nadal był to ogromny dom, to jednak wszędzie było tłoczno.

– Chcę tylko zostać waszą służącą – powiedziała. – Mogę sprzątać, gotować i cerować. Proszę, pozwólcie mi pomagać!

I tak dziewiętnastoletnia Katarzyna wkroczyła do wielkiej rodziny farbiarza Jakuba. Od początku spędzała każdy dzień pracując dla własnej rodziny, ale i wychodząc poza dom, by pomagać chorym i ubogim. Za zgodą ojca, zanosiła im jedzenie, ubrania i pieniądze. Jedną z jej szczególnych podopiecznych była stara kobieta, zwana Theccą, której nikt inny nie chciał pomagać, bowiem była w ciężkim stadium trądu.

„Biedna Thecca, nikt się nią nie zaopiekuje” – pomyślała Katarzyna. „Odeślą ją ze szpitala do przytułku dla trędowatych poza miastem.”

To prawda, ta straszna choroba prawie całkowicie zniszczyła skórę na ciele kobiety i niewiele pozostało, oprócz gnijących kości.

„Bóg kocha tę kobietę, więc i ja ją pokocham” – pomyślała Katarzyna. Każdego ranka i wieczora, pokonywała długą drogę, by odwiedzić Theccę w szpitalu. Kobiecie pozwolono tam zostać, odkąd Katarzyna zobowiązała się, że będzie się nią opiekować. Dziewczyna przynosiła w koszyku jedzenie, wodę i czyste bandaże, a w sercu miała wielką radość, że wreszcie może komuś pomóc. Czyż Pan nie powtarzał wielokrotnie, że to, co czyni się dla biednych, czyni się w istocie dla Niego? Katarzyna opiekowała się Theccą z taką samą dobrocią, z jaką troszczyłaby się o własną matkę.

Jednak, widząc, że Katarzyna jest tak dobra, Thecca stała się niewdzięczna i zaczęła ją traktować niczym niewolnika. Obrażała ją także słowami. Wielu odeszłoby pospiesznie wobec takiego traktowania.

„Biedna duszyczka” – myślała Katarzyna. „Tak się właśnie dzieje, kiedy ktoś zapadnie na straszną chorobę.” I udawała, że nie słyszy tych wszystkich paskudnych rzeczy, jakie wygadywała Thecca. Zamiatała pomieszczenie tak, jak robiła to wcześniej. Przemywała okropne wrzody na ciele kobiety i szykowała dla niej smaczne posiłki, zupełnie jak dla królowej.

– Zarazisz się trądem! – wołała Lapa, kiedy Katarzyna wracała wieczorem do domu. – Dlaczego nie zostawisz tej niewdzięcznej kobiety?

Bóg postanowił sprawdzić Katarzynę i pozwolił jej zarazić się trądem. Na dłoniach Katarzyny pojawiły się rany, ale ona nadal opiekowała się Theccą. Przeczuwała, że życie kobiety dobiega końca i pragnęła pomóc jej najlepiej, jak tylko umiała. Chciała, by Thecca umarła dobrą śmiercią. Cóż innego miało dla niej znaczenie? Jeżeli sama zarazi się trądem, przynajmniej będzie mogła zaofiarować grzesznikom kolejne swoje cierpienie.

Nadszedł w końcu dzień, w którym Thecca umarła. Katarzyna towarzyszyła jej do ostatniej chwili, modliła się i zachęcała kobietę do tego samego. Nikt inny nie przyszedł do biednej chatki kobiety. To Katarzyna umyła i ubrała jej stare zgniłe ciało i pochowała je w grobie.

„Niech spoczywa w pokoju i się za mnie modli!” – pomyślała Katarzyna, kiedy spełniła swój obowiązek. „Ta biedna kobieta wiele wycierpiała tu na ziemi.”

Kiedy stała nad jej grobem, jej wzrok spoczął przypadkiem na własnych dłoniach. Cud nad cudami! Po trądzie nie było śladu. Rany, które nękały ją od kilku tygodni, okropne wrzody, które miały rosnąć, by pokryć wkrótce całe ciało, nagle zniknęły.

„Panie, jaki Ty jesteś dla mnie dobry!” – pomyślała. „Nie muszę się już martwić, że zarażę domowników.”

Oprócz zajmowania się Theccą i jeszcze jedną złośliwą staruszką o imieniu Andrea, Katarzyna wypełniała także wiele innych obowiązków. Jednym z jej ulubionych zajęć były wizyty w więzieniach, gdzie próbowała pocieszać kobiety i mężczyzn, których osadzono tam za popełnione zbrodnie. W szczególny sposób zaopiekowała się pewnym młodzieńcem, ponieważ wiedziała, że został skazany na karę śmierci, i nigdy nie wyraził skruchy za popełnione czyny. Ten młody człowiek był mordercą. Niewiele kobiet w wieku Katarzyny odważyłoby się z nim rozmawiać.

– Dlaczego nie pójdzie pan do spowiedzi? – zapytała go dobrotliwie któregoś dnia. – Przecież pan wie, że nie zostało już panu wiele życia.

Słysząc te słowa, młody przestępca zaczął przeklinać i złorzeczyć w najbardziej wyszukany sposób.

– Idę do piekła! I nawet nie próbuj mnie powstrzymać! – powiedział. – Przez całe życie byłem tak zły, że nie ma co prosić Boga, żeby mi wybaczył.

Miłujące serce Katarzyny było rozdarte. – Gdyby nawet popełnił pan każdy możliwy grzech na tym świecie, to i tak Bóg chciałby, żeby pan do Niego przyszedł i wyraził skruchę – powiedziała. – Bóg wybaczy wszystko, trzeba Go tylko poprosić.

W ciągu następnych dni, Katarzyna cały czas rozmawiała z mężczyzną w podobny sposób. Ofiarowała w jego imieniu rozliczne modlitwy i poświęcenia. W końcu młody przestępca zaczął wierzyć w jej słowa.

– Dobrze – powiedział. – Przyprowadź księdza, to pójdę do spowiedzi. Tak naprawdę, wcale nie chcę iść do piekła.

Katarzyna przyprowadziła księdza do więzienia i młody człowiek otrzymał sakrament pokuty. Nieco później, Katarzyna poczuła, że jego dusza doznała łaski uświęcającej. Czasem Bóg pokazywał Katarzynie piękno duszy w stanie łaski, a ona wpadała wtedy w ogromną radość.

Kiedy przyszedł czas stracenia młodego przestępcy, pod szubienicą nie pojawił się ani żaden jego przyjaciel, ani nikt z rodziny. Tylko Katarzyna przyszła się pożegnać. To ona odprowadziła go na śmierć, pomogła odmówić modlitwy i mówiła mu, by zaufał miłosierdziu Boga. Niektórzy ludzie, którzy zgromadzili się dokoła, śmiali się z widoku młodej tercjarki w czarno-białym habicie, pocieszającej zatwardziałego kryminalistę.

– Kim ona jest? – pytali. – I co robi obok tego przestępcy?

– Ach, to córka farbiarza Jakuba – padła odpowiedź. – Ona zawsze jest tam, gdzie są ludzie biedni i pozbawieni przyjaciół.

Katarzynę nie obchodziło, ile osób się z niej śmieje. Wiedziała bowiem, że pomogła uratować duszę ludzką. Była przecież gotowa nawet umrzeć, by zbawić czyjąś duszę.

Ojciec Katarzyny, Jakub, był już starym człowiekiem. Był umierający i zostało mu niewiele życia. Katarzyna nie chciała, by jej ojciec cierpiał po śmierci w czyśćcu, i dlatego poprosiła Pana, by jej ojciec mógł iść od razu do nieba.

– Panie Boże – modliła się – jeśli będzie to konieczne, mogę wziąć na siebie wszystkie cierpienia, których doznałby mój ojciec.

A kiedy Jakub umarł, Katarzyna poczuła ostry ból w boku. Ból, który miał towarzyszyć jej do końca życia. Jednak sprawił on Katarzynie wiele radości, ponieważ oznaczał, że Bóg zabrał jej ukochanego ojca prosto do nieba.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Św. Katarzyna ze Sieny.