Rozdział szósty. Święty Molios i opowieść babci

Dawno, dawno temu, jak głosi stara legenda, żył pewien święty człowiek, którego serce pełne było tak wielkiego współczucia dla innych, że żałował nawet zmarłych, o których grobach nikt już nie pamiętał.

Codziennie, po ukończeniu pracy, szedł na mały cmentarz, klękał i modlił się obok porzuconych grobów. Tak gorliwie oddawał się modlitwom, że nigdy nie zauważał zachodu słońca i nadejścia zmroku, ani wschodu srebrzystego księżyca hen ponad wzgórzami. Mijały godziny, w wiosce gasły wszystkie światła, ale Święty dalej klęczał na cmentarzu. I to właśnie wtedy przychodzili do niego aniołowie.

Przybywali w procesji, ubrani na biało, trzymając w dłoniach srebrne kadzielnice, ale nie otaczała ich ani Chwała Pańska, ani niebiańskie światło i dlatego Święty sądził, że jest to tylko procesja mnichów, przechodząca przez cmentarz. Tyle, że ich szaty były dużo bielsze niż szaty zwykłych ludzi, a zapach jaki unosił się ze srebrnych kadzielnic był słodszy niż wszystko na ziemi.

Procesja zatrzymywała się tu i ówdzie koło porośniętych trawą wzgórków, a biało ubrane postaci machały wówczas kadzielnicami jak przed ołtarzem. Zatrzymywano się tylko przy ubogich i zaniedbanych grobach – na części z nich nie było nawet tabliczki z imieniem, a niektóre porastały tak wysokie pokrzywy, że prawie nie było śladu po mogile. Ale nawet tam aniołowie wprawiali w ruch swe srebrne kadzielnice, a ku niebu wznosił się mocny i słodki zapach, niczym tchnienie kwiatów.

Co noc Święty przychodził się modlić na tym cichym cmentarzu i co noc przychodziły tu też ubrane na biało postaci. Święty bardzo pragnął zapytać co robią i w końcu zebrał się na odwagę, by zadać pytanie. Ale kiedy przemówili do niego, od razu zrozumiał, że nie są to zakonnicy tylko anioły.

– Jesteśmy Bożymi posłańcami przysłanymi przez Niego, by oddać cześć Jego świętym, których ciała leżą tu zapomniane – wyjaśnili. – Nawet ich prochy są Mu drogie i chociaż świat o nich zapomniał, On pamięta o miejscach pochówku. Co noc posyła nas do swego ogrodu, gdzie zasiewa nasiona, które pewnego dnia rozkwitną niczym kwiaty w pełne chwały ciało.

Ta legenda uczy nas pięknej prawdy, że nawet prochy świętych są cenne dla Naszego Pana. Jest to wielkie pocieszenie, kiedy widzimy, jak szybko świat zapomina imiona świętych, którym tyle zawdzięcza, kiedy wizje, które łączą świat z Niebem zostają zapomniane, a wiara zamiera.

Jeden z takich na wpół zapomnianych cmentarzy leży w małej wiosce Shiskine wśród wzgórz na wyspie Arran. Wiele jest tu takich niepozornych wzgórków, nad którymi aniołowie wprawiają w ruch swe srebrne kadzielnice, ale my znamy z imienia tylko jednego świętego, który spoczywa tam w mogile. Grób pokrywa szara płyta, na której wyryto imię świętego Moliosa, a jego historię pamiętają jeszcze starzy ludzie zamieszkujący te okolice. Dla młodych ten Święty jest niczym więcej jak dziwnym imieniem.

Jednak kiedy nadchodzi zima, a wieczory stają się długie i ciemne, dzieci, które zawsze proszą o bajki z chęcią słuchają historii świętego Moliosa. W takie wieczory w fotelu przy kominku zasiada stara babcia w białej chustce na głowie, a wnuki przysiadają wokół niej na małych stołeczkach. Słodki zapach torfowego dymu napełnia kuchnię i owija wszystko błękitnawą mgiełką, a oliwna lampka, która zwisa z krokwi ledwie rozprasza cienie w kątach, gdzie przycupnęły w mroku kredensy.

– O tak – rozpoczyna opowieść babcia, a kiedy powraca myślami do przeszłości, na jej starej twarzy pojawia się uśmiech. – To był dobry człowiek, ten, którego nazywają świętym Molaisem. Ludzie powiadają, że prowadził bardzo surowe życie. Mieszkał koło Lamlash na naszej wyspie, w zwykłej jaskini, wysoko wśród skał, a za łóżko służyła mu wykuta w ścianie półka, ledwie na tyle szeroka, żeby się na niej obrócił. Miał też wannę, którą zrobiło dla niego samo morze, ponieważ kochał wodę i mył się tam cały i latem i zimą.

Tu wzrok babci zawisa na chwilę na małej usmolonej twarzyczce, która pod wpływem tego spojrzenia pokrywa się rumieńcem i chowa w jej spódnicy.

– Wiedział, że słuszną jest rzeczą utrzymywać w czystości nie tylko duszę, ale i ciało. Mieszkał sam, bez żadnego towarzystwa, a cały swój wolny czas poświęcał na modlitwy. To właśnie on przyniósł Ewangelię ludziom z Arran. Często przechodził przez wzgórza, schodził do naszej wioski i nauczał tu słowa Bożego.

Jak tylko tutejsi ludzie popadali w kłopoty, zawsze biegli do Molaise’a, a on nigdy nie odmówił im pomocy, i zawsze miał dla nich słowa pociechy, czy dobre uczynki. Biedni kochali sam dźwięk jego imienia, a dzieci biegały za nim przepychając się, żeby się dostać jak najbliżej; uwielbiały, kiedy się do nich uśmiechał. Do jego jaskini zlatywały się morskie ptaki, jakby i one chciały usłyszeć słowa Świętego, a kiedy przechodził koło pasących się wśród paproci jeleni, one spoglądały tylko na niego przyjaźnie i wcale się go nie lękały, bo każde zwierzę wie, że człowiek który kocha Boga, kocha również Jego stworzenie.

W Arran było wtedy niewiele cmentarzy, dlatego zmarłych zwykle przynoszono tutaj, do naszego kościoła. Więc kiedy ten dobry człowiek zmarł, przynieśli tu jego ciało z drugiego końca wyspy. Pochowali go u stóp wzgórza, tam, gdzie szumi mały strumyk i gdzie nad wąwozem wznoszą się te smutne szare skały.

Potem wycięli w kamieniu podobiznę świętego Molaise’a i ułożyli na miejscu, w którym spoczął. A kiedy ja byłam małą dziewczynką, dzieci nie miały takich pięknych książek z obrazkami, jak wy teraz. Jedyny obrazek, jaki znaliśmy to ten stary kamień Molaise’a. Bardzo go lubiliśmy i uważaliśmy, że jest przepiękny. A jak mieliśmy w szkole wolne, to zawsze biegliśmy na cmentarz, żeby popatrzeć na podobiznę Świętego.

Za każdym razem kiedy w wiosce rodziło się dziecko, jego matka szła i kładła na tym kamieniu srebrną monetę. Powiadali, że to była podzięka dla Świętego. Ale monety nigdy nie leżały długo na kamieniu, a my, dzieci, zawsze uważaliśmy, że zabiera je Sandy, pastuch. To był bardzo biedny chłopiec, ten Sandy, niezupełnie taki, jak inni, i zawsze bardzo się cieszył, kiedy słyszał, że w wiosce urodziło się nowe dziecko. Na kamieniu, tuż nad kolanami Świętego, było głębokie pęknięcie, a moja mama czasami opowiadała nam jak powstało. Otóż pewnego dnia z północy wyspy przynieśli ciało starego człowieka, żeby go pochować w Shiskine. Nie było wtedy dróg, którymi mogłyby jeździć wozy, więc przez całą drogę trzeba było nieść trumnę na długiej drabinie. Kiedy dotarli wreszcie na cmentarz jeden z tragarzy, całkiem młody człowiek, był taki zmęczony i zły, że przeklął i rzucił swój koniec drabiny na ziemię, prosto na grób świętego, a wtedy płyta pękła równo w kolanach. Tej samej nocy, kiedy młodzieniec wracał do domu nad urwiskiem Drumadoon, poślizgnął się i upadł, a następnego dnia znaleźli go z nogami złamanymi w kolanach, w tym samym miejscu, w którym złamała się płyta Molaise’a. Rozumiecie, nie twierdzę, że upadł i tak się zranił z jakiegoś powodu. Może tak, a może nie. Ale pęknięcie widać na płycie nagrobnej do dziś.

A tak, ale teraz nie zobaczycie już tej płyty na starym miejscu. Nie chcieli, żeby niszczała na cmentarzu i zabrali ją na ozdobę do tego pięknego nowego kościoła. Stoi tam teraz podobizna biednego Molaise’a, zaś miejsce gdzie go pochowano oznaczono zwykłym szarym kamieniem.

Nikt w wiosce nie chciał przyłożyć ręki do ruszenia tej płyty z miejsca, więc musieli sprowadzić ludzi z drugiej strony wyspy i zabrać ją po ciemku, kiedy nikt nie patrzył. A powiadają, że jak już zabrali podobiznę Świętego, to jeden z tych ludzi, wracając do domu, miał straszny wypadek, gdyż od jego wozu urwało się koło i mało nie zginął na miejscu.

Tak brzmi stara, opowiadana przez babcię historia, a jeśli kiedyś wdrapiecie się na zbocze wąwozu, tam gdzie koło małego zrujnowanego kościółka szemrze strumyk, i pójdziecie na stary cmentarz, to wśród starych porzuconych grobów znajdziecie i mogiłę świętego Moliosa. Koło bramy cmentarza kwitnie fioletowy wrzos, a ciche wzgórza, niczym ogromni strażnicy strzegą tego małego Ogródka Boga. To odpowiednie miejsce wiecznego spoczynku dla świętego z wyspy Arran. Tu czekać będzie „Nim wiatr wieczorny powieje i znikną cienie” (Pnp 2, 17).

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Święta Brygida i wilk króla. Fascynujące opowieści o świętych.