Rozdział szósty. Po ich grzechach poznacie ich, cz. 2

Istnieją wyjątkowe kobiety, istnieją wyjątkowi mężczyźni, którzy mają do wykonania inne zadania – dodatkowo, a nie w zamian za zadanie macierzyństwa i ojcostwa, założenia domu i utrzymania go. Jednak to zadania związane z domem są fundamentalne dla ludzkości.

Ostatecznie, możemy czasowo dawać sobie radę z mniejszymi osiągnięciami w innych dziedzinach, w polityce lub biznesie, lub w jakiejkolwiek innej sferze; jeśli bowiem w takich sprawach pojawiają się niepowodzenia, możemy doprowadzić je do dobrego stanu w następnym pokoleniu; jednak jeśli matka nie spełni swego obowiązku, to albo następnego pokolenia nie będzie wcale, albo będzie gorsze niż żadne. Innymi słowy, nie możemy poradzić sobie jako naród, jeżeli nie mamy dobrego życia domowego. Takie życie jest nie tylko najwyższym obowiązkiem, ale także najwyższą nagrodą za ten obowiązek. Każdy prawidłowo ukształtowany mężczyzna lub kobieta, jeśli są kobietą lub mężczyzną z prawdziwego zdarzenia, muszą czuć, że nigdzie w życiu nie można zyskać tak obfitej nagrody, jaką są dzieci, jaką jest nagroda szczęśliwego życia rodzinnego.

Czuję odrazę i potępiam mężczyznę, który jest brutalny, bezmyślny, niedbały, samolubny wobec kobiet, zwłaszcza wobec kobiet z własnego domu. Bóle porodowe czynią wszystkich mężczyzn dłużnikami kobiet. Mężczyzna jest biednym stworzeniem, które nie zdaje sobie sprawy, czego dokonuje ta, która nosi i wychowuje dzieci; która nawet, dopóki dzieci nie urosną, nie jest pewna, czy przyjdzie noc, którą będzie miała całą dla siebie, by się wyspać. Czuję odrazę i potępiam mężczyznę, który nie uznaje wszystkich swych zobowiązań wobec kobiety spełniającej swój obowiązek. Jednakże kobieta, która uchyla się od swego obowiązku żony i matki, powinna zostać potępiona z równą mocą. Pogardzamy nią, tak jak pogardzamy i potępiamy żołnierza, który waha się w bitwie. Dobra kobieta, która spełnia w pełni swój obowiązek, jest w naszych oczach święta; dokładnie tak samo, jak dzielnego i patriotycznego żołnierza należy obdarzyć honorami większymi niż innych mężczyzn. Jednak kobieta, która, czy to z tchórzostwa, z egoizmu, poprzez wielbienie fałszywego i próżnego ideału, uchyla się od swego obowiązku żony i matki, zasługuje na nasze potępienie, tak jak mężczyzna, który z jakiegoś powodu lęka się spełnić swój obowiązek w bitwie, gdy wzywa go ojczyzna. Ponieważ tak podziwiamy dobrą kobietę, kobietę niesamolubną, dalekowzroczną, niewiele mamy cierpliwości dla jej niegodnej siostry, która lęka się spełnić swój obowiązek. Podobnie, z tego samego powodu, dla którego poważamy mężczyznę, spełniającego uczciwie i dobrze swój obowiązek w polityce, pracującego ciężko w interesach, a w czasie narodowej potrzeby spełniającego swój obowiązek jako żołnierz, lekceważymy jego brata, który próżnuje, kiedy powinien pracować, który jest złym mężem, złym ojcem, źle wypełnia swe obowiązki wobec rodziny i państwa, który lęka się zadań żołnierza, kiedy przychodzi czas, gdy takie zadania są potrzebne. Darzymy pełnym szacunkiem mężczyznę czy kobietę, którzy spełniają swój obowiązek, wykonują swą służbę; możemy ich tylko uczcić, tak jak ci, którzy wzdrygają się przed swym obowiązkiem, odczują ciężar naszej pogardy”.

Rozważmy teraz niektóre kwestie praktyczne. „Ale doktor mówi, że umrę, gdy będę miała następne dziecko!” Jak znajomo brzmi ta stara śpiewka! Papież Pius daje na takie pytanie tylko jedną odpowiedź. Udziela także odpowiedzi na pytanie: „Jak możemy mieć więcej dzieci, skoro z trudem wystarcza nam pieniędzy, by utrzymać naszą obecną rodzinę?”. Posłuchajcie papieża w pierwszej kwestii: „Przecież dobra Matka, Kościół, zna doskonale i docenia zdrowotne względy, zagrażające życiu matki, o które tu chodzi. Któż może bez głębokiego współczucia o tym myśleć? Kogo nie ogarnie podziw najwyższy na widok matki, w bohaterskim poświęceniu gotowej iść na niechybną niemal śmierć, byle ocalić życie dziecka, spoczywającego pod jej sercem? Jej cierpienia, poniesione w bezwzględnym spełnieniu obowiązku naturalnego, Bóg jedynie w przebogatym zmiłowaniu swoim będzie mógł wynagrodzić i dać doprawdy miarę nie tylko natłoczoną, ale opływającą (Łk 6, 38)”.

Na drugie zaś pytanie papież odpowiada: „Wielce też wzruszają Nas skargi owych małżonków, którzy, srogim niedostatkiem dotknięci, z trudem ledwie dzieci wyżywić mogą. Należy się jednak mieć na baczności, by opłakany stan majątkowy nie stał się przyczyną jeszcze bardziej opłakanych błędów. Nie ma bowiem takich trudności, które mogłyby znieść prawomocność przykazań Bożych, zabraniających czynów złych ze swej natury. W jakichkolwiek okolicznościach małżonkowie mogą zawsze, za łaską Bożą, w stanie swoim żyć uczciwie i zachować czystość małżeńską bez owych niecnych występków”.

Innymi słowy, tam gdzie pojawia się problem dotyczący zdrowia żony, lub tam gdzie warunki ekonomiczne są takie, że nie można w danym czasie wychować więcej dzieci, otwarte są dwie drogi postępowania: po pierwsze, obie strony muszą żyć jak brat i siostra, dopóki kryzys nie minie, lub, po konsultacji ze spowiednikiem, korzystać z aktu seksualnego podczas tak zwanego „bezpiecznego okresu” w trakcie danego miesiąca. W związku z takimi „bezpiecznymi okresami”, Jego Świątobliwość naucza: „Nie można i tych małżonków pomawiać o występek przeciw porządkowi przyrodzonemu, którzy z praw swoich w naturalny i prawidłowy sposób korzystają, chociaż się już potomstwa spodziewać nie mogą dla powodów naturalnych, czy to wieku, czy też innych jakichś ułomności. Małżeństwo bowiem i używanie go obejmuje jeszcze drugorzędne cele, jak wzajemną pomoc, wzajemną miłość i uśmierzanie pożądliwości. Do tych celów wolno małżonkom dążyć, jeśli tylko przestrzegają prawidłowości owego aktu i podporządkowują go celowi pierwszemu”.

Powszechnie używaną obecnie nazwą dla takich okresów jest „rytm płodności”, a system ten jest na tyle „techniczny”, że wymaga konsultacji z lekarzem rodzinnym, by wyliczyć harmonogram terminów.

Co do sprawy „rytmu płodności”, ks. Hugh Calkins OSM, daje następujący, ważny komentarz: „Kościół ani nie aprobuje, ani nie jest przeciwny metodzie rytmu płodności jako systemowi, który można stosować. Kościół po prostu toleruje użycie tej metody. Tolerancja oznacza niechętne przyzwolenie. Kościół toleruje tę metodę tylko wtedy, kiedy występują trzy określone czynniki. Po pierwsze, jeśli istnieje dostateczny, poważny powód, by dana para stosowała tę metodę, powód na tyle poważny i wystarczający, by usprawiedliwić ominięcie pierwszego celu małżeństwa; po drugie, jeśli mąż i żona są prawdziwie chętni, by stosować tę metodę – jedno nie może zmuszać drugiego do przyjęcia tego systemu; po trzecie, użycie tej metody nie może spowodować śmiertelnego grzechu przeciw czystości ani stać się bezpośrednią okazją do takich grzechów. Brak któregokolwiek z tych trzech czynników sprawia, że wykorzystanie rytmu płodności staje się grzeszne. Tak więc prawidłowe podejście jest takie: wykorzystanie rytmu płodności czasami nie jest grzechem, czasami grzechem powszednim, czasami śmiertelnym. Proszę więc, przestańcie mówić: «Och, to w porządku, Kościół to aprobuje»”.

Wracając do pierwszej sugestii, uznawanie, że taka rzecz jak życie razem jak brat i siostra jest niemożliwe, to przyznawanie się do strasznego braku wiary i siły woli. Naprawdę, można tego dokonać. Można było tak postępować podczas lat wojny, kiedy mąż i żona byli rozdzieleni, i można dokonać tego znowu. Matka i ojciec Małego Kwiatka przez pierwszy rok małżeństwa odmawiali sobie – przy obopólnej zgodzie – aktu małżeńskiego, co stanowiło ofiarę dla Boga, by pobłogosławił ich licznym potomstwem. Bóg to uczynił. Zesłał im w sumie dziewięcioro dzieci i zesłał im świętą nieba i ziemi – małą św. Teresę z Lisieux.

Tych, którzy chcą mieć dzieci, lecz praktykują antykoncepcję jedynie po to, by osiągnąć wpierw pewien stopień bezpieczeństwa finansowego, ostrzegamy, że taka strategia jest niebezpieczna. Kiedy te osoby są już gotowe na przyjęcie dzieci, mogą nie być w stanie mieć żadnego.

Doktor Edward Reynolds z Bostonu mówi, że „widzi się wiele przypadków, w których podyktowane rozwagą zapobieganie ciąży we wczesnych latach małżeństwa, przynosi w następstwie trudności z poczęciem, które trwają później, kiedy już pragnie się ciąży”.

Oto słowo pocieszenia od samego Ojca Świętego Piusa XI, skierowane do jednego z małżonków, które chce dzieci, lecz mąż lub żona odmawia mu tego honoru i przywileju. Tam gdzie kontrola urodzin jest na takiej osobie wymuszana, papież radzi: „Wie również doskonale Kościół święty, że nieraz jedna strona znosi raczej aniżeli popełnia grzech, zezwalając z ważnego na ogół powodu, wbrew własnej woli, na naruszenie właściwego porządku. Strona ta jest w takim wypadku bez winy, byleby nie zapomniała o obowiązku miłości bliźniego i drugą stronę starała się od grzechu powstrzymać”.

Zwróćcie uwagę, że nauczanie to nie odnosi się do przypadku, kiedy przy akcie małżeńskim stosuje się środki antykoncepcyjne.

Federacja Planowanego Rodzicielstwa próbowała ostatnio wcisnąć Amerykanom konieczność robienia przerw między rodzeniem. Owi prorocy posępności i dostarczyciele strachu przypominają osobę, która ofiarowuje wam pomoc przy ubieraniu płaszcza, po tym jak wcześniej wywinęła rękawy do wewnątrz.

Ostatnio przypadkiem usłyszałem, jak para „dziewcząt” trąbi przez radio na prawo i lewo na temat ważności odstępu pomiędzy dziećmi; nieustannie cytowały amerykański Raport o Dzieciach Roberta Morse’a Woodbury’ego, jakby to było Pismo Święte. Wykorzystywały fragmenty z tego raportu, takie jak: „W tym miesiącu prawie trzynaście tysięcy dzieci umrze przed trzydziestym dniem życia lub urodzi się martwe”; „Dzieci urodzone w odstępie dwóch lat mają większe szanse na życie i zdrowie”.

To prawda, słowa te pojawiają się w raporcie, lecz te sprytne, ironiczne panie z radia wciąż niby przypadkiem zapominają wspomnieć, że raport ten został opracowany ponad dwadzieścia pięć lat temu i jest oparty na badaniach przeprowadzonych w roku 1915. Oczywiście, wobec postępu, jaki dokonał się w położnictwie, wnioski wyciągnięte z przypadków zaszłych w roku 1915 dzisiaj nie obowiązują.

Najlepszą odpowiedzią na tego typu sprawy będzie sięgnięcie po pismo „American Journal of Obstetrics and Gynecology” z kwietnia 1944 roku i przejrzenie artykułu zatytułowanego: „Skutek przerwy pomiędzy narodzinami z perspektywy matki i płodu”, napisanego przez doktora Nicholasa J. Eastmana. Studium to jest szczególnie interesujące, ponieważ autor był kiedyś honorowym przewodniczącym Federacji Planowanego Rodzicielstwa, lecz później z tego zrezygnował.

Doktor Eastman podsumowuje swą rozprawę następująco: „Nieuniknione i jednoznaczne wydają się następujące wnioski: 1) U noworodków urodzonych od dwunastu do dwudziestu czterech miesięcy po uprzednim udanym porodzie (czyli w okresie drugiego roku) występuje co najmniej równie niska śmiertelność po narodzeniu czy też martwe porody, jak u noworodków urodzonych po dłuższych przerwach. 2) Im dłuższy jest odstęp między porodami, tym bardziej prawdopodobne jest, że matka będzie cierpieć na jakąś formę nadciśnieniowej toksemii ciążowej. Częstość występowania tej komplikacji jest niższa, jeśli przerwa wynosi od dwunastu do dwudziestu czterech miesięcy, znacząco wyższa, kiedy odstęp wynosi od dwudziestu czterech do czterdziestu ośmiu miesięcy, i o wiele wyższa, kiedy przerwa przekracza cztery lata. W niniejszym badaniu sprawdzało się to w równym stopniu na oddziale położniczym dla białych i dla kolorowych oraz u pacjentek prywatnych. 3) U pacjentek, które wcześniej przeszły nadciśnieniową toksemię ciążową, prawdopodobieństwo nawrotu staje się coraz większe, jeśli przerwa staje się dłuższa. 4) Częstość występowania następujących chorób nie jest większa w przypadku, gdy przerwa między porodami wynosi od dwunastu do dwudziestu czterech miesięcy, niż kiedy odstęp ten jest większy: przedwczesny poród, anemia, krwotok po porodzie oraz infekcja połogowa; matki z grupy stosującej krótszy odstęp między porodami nie są też mniej zdolne do opieki nad swymi niemowlętami. Ciężar niemowląt jest w przybliżeniu taki sam, bez względu na długość przerwy między porodami”.

Bez względu na wszystko, nie mylcie kontroli narodzin z aborcją. Aborcja wiąże się z przerwaniem życia, które już się rozpoczęło i ukryte jest w matczynym łonie. Z kolei kontrola narodzin lub antykoncepcja jest przeszkodzeniem w połączeniu się komórki męskiej i żeńskiej.

Prawo naturalne zabrania jakichkolwiek prób niszczenia życia płodowego, zaś Kościół nakłada ekskomunikę na wszystkich, którzy dążą do spowodowania aborcji, jeżeli ich działanie przynosi skutek. Przez aborcję rozumiemy tu taki zabieg, jaki ściśle określa ta nazwa – a mianowicie dokonany zanim dziecko jest zdolne do życia (przed dwudziestym ósmym tygodniem). Takie działanie jest po prostu zwykłym morderstwem.

Żadne słowa Szekspira nigdy tak dobrze nie oddawały istoty rzeczy, jak poniższe – jeśli odniesiemy je do aborcji:

„Najnikczemniejszym jest każde morderstwo,

Lecz to jest ze wszystkich najbardziej wyrodne,

Wstrętne najbardziej i najnikczemniejsze”.

Ksiądz William McGrath, w swym wspaniałym dziele Fatima or World Suicide (Fatima albo samobójstwo świata) utrzymuje, że w samej Ameryce dziennie dokonuje się ponad trzy tysiące aborcji, czyli więcej niż milion rocznie, a kiedy dodamy do tego liczbę aborcji wykonywaną na świecie, zrozumiemy lepiej, dlaczego doktor W. A. Chandler, lekarz z trzydziestoletnią praktyką, mógł ocenić, że wedle jego opartej na badaniach opinii, „więcej niż połowa rodzaju ludzkiego umiera przed urodzeniem, a trzy czwarte tej liczby to zamierzone aborcje”.

Wielu czytelników będzie zaskoczonych, dowiadując się, że przestępstwo aborcji praktykowane jest o wiele częściej przez kobiety zamężne niż niezamężne. Oto prawdziwa perwersja natury! Odmawia się macierzyńskiego współczucia i miłości, a matka, zawodząc w spełnianiu swego obowiązku, gotuje dziecku zniszczenie. Rodzice, którzy zostali związani przysięgą do wypełniania zobowiązań związku małżeńskiego, mającego za swój prawowity cel płodzenie dzieci, zastąpili etykę, religię i fizjologię – żądzą.

Natura często karze takie samolubne matki strasznymi schorzeniami, a nawet samą śmiercią. Lardieu podaje jako przyczyny śmierci po aborcji: zator, omdlenie z powodu nadmiernego bólu, szok moralny wynikający ze świadomości winy, krwotok i posocznicę. Nieszczęsna kobieta, zniżywszy się do tak niezgodnego z naturą grzechu, czuje dogłębne wyrzuty sumienia, i żaden werdykt, jaki sama wyda, nie może jej nigdy uwolnić od winy, nawet jeśli dojdzie do porządku ze swoim życiem. Jej zły postępek pójdzie za nią przez życie i jeżeli kiedykolwiek zapragnie znowu zajść w ciążę i urodzić dziecko, prawdopodobnie będzie albo bezpłodna, albo straci owoce poczęcia z powodu aborcji lub niedonoszenia; gdyż jedna z tych klęsk usposabia do następnej, i tak dalej, przy wzrastającym współczynniku. Istnieją liczne dowody, że kobiety, które dokonują przestępstwa aborcji, poświęcają wraz z nim swoje zdrowie, a często także swój rozum.

Doktor James Foster Scott utrzymuje, że „w tych przypadkach, kiedy próba aborcji w żaden sposób się nie udaje, grzech rodziców spada na nienarodzone dziecko, jako że może się ono urodzić ze złamaną kończyną, niewidome, sparaliżowane, jako epileptyk lub jako niedorozwinięte umysłowo”.

Gdybyż było więcej takich lekarzy, jak ów doktor – niekatolik – którego poznałem kiedyś w zachodniej Kanadzie; poza tym, że był jednym z najważniejszych w mieście osób ze środowiska medycznego, był też jego burmistrzem. Pewnego dnia przyszła do niego kobieta, prosząc o dokonanie aborcji. Miała już pięcioro dzieci i nie chciała urodzić szóstego.

Nie odpowiadając na jej prośbę, udał się do swego gabinetu i przyniósł ostry skalpel. Zaczął go ostrzyć na kamieniu, który trzymał do tego celu. Nie patrząc na nią, powiedział:

– Wie pani, myślę, że będzie lepiej, jeśli donosi pani to dziecko i urodzi je. Aborcja jest tak ryzykowna – prawnie, a jest także ryzykiem dla pani życia. Kiedy dziecko się urodzi, poderżnę mu gardło, a przy okazji, czymś równie łatwym będzie dla mnie poderżnięcie gardeł pozostałych pięciu pani dzieci – w tym samym czasie.

Relacjonując mi to, znakomity stary lekarz powiedział z przebiegłym błyskiem w oku:

– Dziewczyna zrobiła się zielona – najwspanialszy odcień zieleni, jaki kiedykolwiek widziałem – i opuściła moje biuro.

Przestępstwo aborcji jest najbardziej niegodziwą zbrodnią przeciw Bogu, dziecku, rodzinie i społeczeństwu. To zniszczenie ludzkiego życia jest czymś nie do obrony. Jest to czyn całkowicie przeciwny religii i moralności; to jedynie kolejny skutek męskiego żądania gratyfikacji seksualnej bez przyjęcia na siebie odpowiedzialności.

Tuż za tym zdemoralizowanym biznesem aborcyjnym nadciąga inny problem, który staje się coraz bardziej alarmujący – a mianowicie powszechne występowanie histerektomii. Histerektomia to medyczny termin oznaczający wycięcie macicy u kobiet. Prosto to ujmując, jest to zabieg pokrewny kastracji.

Doktor Carlos D. Guerrero z miasta Meksyk, członek Amerykańskiego Towarzystwa Chirurgicznego, zwracając się do członków Czwartego Międzynarodowego Kongresu Położnictwa i Ginekologii, który zebrał się w Nowym Jorku w maju 1950 roku, potępił obecną praktykę usuwania macicy z powodu występowania w niej guzów. Wskazał, że dzisiaj nie istnieje jednoznaczne stanowisko co do kryteriów leczenia mięśniaków macicy.

Według obserwacji autora, niektórzy lekarze w mniejszych szpitalach stali się znani z ilości dokonywanych histerektomii (a także z bogactwa). Znam jeden taki szpital o jedynie sześćdziesięciu łóżkach, gdzie trzech lekarzy pomiędzy pierwszym stycznia a piętnastym sierpnia 1950 roku wykonało trzydzieści cztery histerektomie, w tym czternaście przez jednego lekarza. Dla porównania, duży szpital miejski (katolicki), obsługujący więcej niż dwieście pięćdziesiąt łóżek, w tym samym okresie wykonał tylko trzydzieści pięć takich operacji, a przeprowadzało je dziesięciu lekarzy. Mając to na uwadze, możecie lepiej pojąć, co miał na myśli doktor Guerrero, mówiąc, że „przy leczeniu takich przypadków w bulwersującym stopniu brak jednolitego stanowiska”.

Niektórzy lekarze, nie czekając wystarczająco długo, by zbadać przypadek (dwa do trzech miesięcy), nie próbując powstrzymać krwawienia mięśniaka poprzez leczenie hormonalne, pospiesznie dokonują histerektomii, kiedy do wyleczenia choroby wystarczyłoby wycięcie mięśniaka.

Doktor Guerrero pomiędzy 1944 a 1948 rokiem wykonał badania nad sześciuset czterdziestoma przypadkami mięśniaka. Oto jak je sklasyfikował:

„26,72% zostało poddanych okresowej obserwacji; orzeczono, że zabieg chirurgiczny jest niewskazany, gdyż w czasie obserwacji w stanie chorej nie zaszły żadne zmiany;

27,22% chorych zaaplikowano leczenie hormonalne;

36,5% poddano precyzyjnemu, zachowawczemu zabiegowi chirurgicznemu – wycięciu mięśniaka;

(Tylko) 7,34% poddano całkowitej histerektomii;

0,32% poddano terapii radem”.

Osobiste badania kontrolne całkowitej liczby sześciuset czterdziestu przypadków udowodniły, że leczenie i diagnoza doktora Guerrero były doskonałe. Nic dziwnego, że mógł on autorytatywnie stwierdzić, iż „przeprowadzanie histerektomii jest obecnie w medycznym świecie nadużywane, i ostrzega się, że usunięcie macicy pozostawia za sobą dolegliwości fizyczne, fizjologiczne i psychotyczne. W większości przypadków nie istnieje lecznicza konieczność przeprowadzenia histerektomii. Często jest to nieuczciwa praktyka chirurgiczna!”

Doktor Emil Novak popiera stanowisko doktora Guerrero, stwierdzając: „Jeśli chodzi o sytuację w kraju, ogólnie rzecz biorąc, nie ma wątpliwości, że wykonuje się zbyt mało wycięć mięśniaków i że histerektomia, operacja częstokroć o wiele łatwiejsza, stosowana jest często wtedy, kiedy mądrzejszym wyborem byłoby wycięcie mięśniaka”.

Ponieważ histerektomia jest wskazana tylko w minimalnej ilości przypadków mięśniaka, przed zgodzeniem się na nią powinno się wykazać najwyższą rozwagę. Przed poddaniem się histerektomii skonsultujcie się z kilkoma specjalistami. Byłoby ciężkim grzechem zezwolić na histerektomię, skoro wystarczyłoby wycięcie mięśniaka, zwłaszcza, jeśli faktyczną przesłanką ze strony lekarza lub pacjentki jest zabezpieczenie możliwości urodzenia większej liczby dzieci. Histerektomią powinno rządzić to samo podejście moralne, co w przypadku kastracji u mężczyzn.

Któż potrafi znaleźć dość twarde słowa, by oskarżyć lekarzy, którzy wykonują lub doradzają wycięcie lub podwiązanie jajowodów, mężów, którzy zachęcają do tego zabiegu lub go doradzają, i żony, które się temu poddają? Są to zwykle te same osoby, które nie odważyłyby się cofnąć wskazówek kosztownego zegarka, by nie uszkodzić jego precyzyjnej maszynerii. Natura jednak zwykle karze na swój sposób takie wykroczenie jak wycięcie lub podwiązanie jajowodów. W samej rzeczy, natura jest nieustępliwa jeśli chodzi o jej prawa; stawia mocny opór, a kiedy zostaje zmuszona, by ulec gwałtowi, odpłaca winowajcy karą w późniejszym czasie. Natura nie jest głupia. Jej zemsta jest naprawdę straszna. Potwierdzają to zdruzgotane ciała, umysły, domy i rodziny. Pismo Święte jest jak najbardziej jasne. W Słowie Bożym czytamy cztery razy: „Ja Pan, Twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia”. Odnosi się to także do matek!

Moja najlepsza rada dla poślubionych par to: zaprzestać mierzenia swego rozumu z Bogiem. Wiele autorytetów powie, że jeśli poślubione pary będą żyły przyzwoicie, nie zostaną obciążone nadmiarem potomstwa. Jest to w ogromnym stopniu prawdziwe dla niższych od nas zwierząt, gdyż żadne z nich, zostawione biegowi natury, nie wydaje na świat młodych zbyt gwałtownie.

Największa głupota ludzi kryje się w tym, że próbują oni oddzielić obowiązek od przyjemności, podczas gdy przynależą one do siebie. W małżeństwie te dwie sprawy łączą się i nie mogą zostać rozdzielone.

Błagam szczególnie te pary, które dopiero co przekroczyły próg małżeństwa, by z całej siły opierały się grzechowi antykoncepcji. Szczęście w małżeństwie może zależeć od takiej właśnie decyzji. Jeżeli praktykuje się antykoncepcję we wczesnych latach małżeństwa, wywoła ona odrazę wobec aktu małżeńskiego i do tego wobec małżonka, i mogę na podstawie mego doświadczenia z rozbitymi małżeństwami powiedzieć, że antykoncepcja jest jedną z głównych przyczyn prowadzących do separacji i rozwodów.

Doktor Henry A. Bowman, który zorganizował małżeńskie kursy przygotowawcze w Stephens College w Kolumbii, w stanie Missouri, i którego personel ma do czynienia z mniej więcej tysiącem ośmiuset zapisanymi na kurs osobami rocznie, powiedział w wywiadzie z Grettą Palmer, że „małżeństwo oparte na decyzji odkładania macierzyństwa do późniejszych lat jest wysoce narażone na ryzyko; strach przed rodzicielstwem nie jest dobrym towarzyszem dla męża i żony próbujących żyć w dobrych stosunkach. W przybliżeniu trzy czwarte wszystkich bezdzietnych małżeństw kończy się rozwodem – dziesięć razy więcej niż tych, gdzie są dzieci. Zamiast brać ślub, lepiej pozostać w narzeczeństwie, zanim nie powstanie plan, który pozwoli dziecku być błogosławieństwem, a nie katastrofą”.

Sędzia Justice Lewis z Brooklynu zaobserwował kilka lat temu, że wśród przypadków rozwodu z jednego dnia – ogólnie sześćdziesiąt cztery – na każde dwie pary przypadało tylko jedno dziecko i że przeciętny czas trwania tych małżeństw wynosił mniej niż trzy lata. Justice Lewis powiedział: „Gdyby nasze kobiety miały więcej dzieci, byłoby więcej szczęścia, a mniej rozwodów. Brak dzieci sprzyja niezgodzie.”

Słuchałem ostatnio słuchowiska radiowego, w którym jeden z aktorów wypowiedział słowa: „Mam dwoje dzieci – chłopca i dziewczynkę”. Następnie dodał: „Wiecie, przeciętna liczba”.

Nie mogłem przestać myśleć o tym, że gdyby jedno czy dwoje dzieci zawsze było przeciętną liczbą, świat poniósłby wielkie straty. Benjamin Franklin był ósmym z dziesięciorga dzieci; William T. Sherman był szósty z jedenastki; Horace Greeley szósty z jedenastu dzieci; Longfellow jednym z ośmiu; Washington Irving jednym z jedenastu; Beethoven jednym z jedenastu; święta matka Cabrini jedną z trzynastu; święta Teresa od Dzieciątka Jezus jedną z dziewięciu; generał Pershing jednym z jedenastu, a generał Dwight Eisenhower jednym z siedmiorga.

Nie ma niczego równie smutnego jak zamierzone planowanie jedno- lub dwudzietnej rodziny. Komentując fakt, że dawno temu rodzina stawała się ważna właśnie poprzez swoją liczebność, Will Durant powiedział: „Mając ośmioro lub dziewięcioro braci i sióstr, uczyłeś się ucywilizowania poprzez ścieranie się. Dobre obyczaje były w ciebie wtłaczane. Miałem brata imieniem Frank. Miał dwa lata przewagi nade mną – i mocne muskuły… Kiedy patrzę wstecz na moją edukację, zdaję sobie sprawę, że Frank był najlepszym nauczycielem, jakiego kiedykolwiek posiadałem. Nie miał żadnych książek, teorii, nigdy nie słyszał o studium nauczycielskim. Powalał mnie jednak na ziemię, zaś doświadczenie tego w odpowiednim czasie jest warte najlepszej edukacji w szkole. Lecz kto może powalić cię na ziemię teraz, kiedy jesteś jedynym synem w rodzinie? Nie może tego zrobić siostra, jeśli ją masz. Ojcu tego zrobić nie wolno – najnowsze książki są temu przeciwne. Jak masz zostać ucywilizowany?”.

Nie może być wątpliwości, że Bacon miał rację, mówiąc: „Dzieci osładzają trud i łagodzą pamięć o śmierci”. Twoje dzieci będą twym skarbem, twą pociechą i radości ą w tym życiu i zbawieniem w przyszłym. To, że liczne dzieci są pociechą, jest tak oczywiste, że potrzebuje niewiele dowodów. Idźcie do jakiegokolwiek domu dla biednych i niedołężnych, a odkryjecie, że większość tych nieszczęśliwych i samotnych podopiecznych, jeżeli w ogóle pozostawali w małżeństwie, wydała na świat jedno lub dwoje dzieci, a teraz są sami – samotni i zależni od państwa w kwestii jedzenia, ubrania i schronienia.

Sugeruję wierzącym, zaślubionym mężczyznom i kobietom, którzy nie ze swojej winy są bezdzietni, adopcję dzieci. Tak wielkie miłosierdzie wynagradzane jest stokrotnie już w tym życiu. Zacznijcie jednak adoptować dzieci w ciągu pierwszych pięciu lat małżeństwa. Ci, którzy adoptują bezdomne maleństwa, stoją najbliżej Boga.

Nie było nigdy zamiarem Boga, by jakakolwiek miłość, nie tylko ta między mężem i żoną, karmiła się ciągle sama sobą, lecz by raczej szukała i znalazła o wiele szersze i zieleńsze pastwiska. Misja dzieci w prawowitym małżeństwie to oczyścić i osłodzić strumień życia, wnosząc do niego nowy zapas szczęścia, tak nieskalany, że wydaje się tryskać świeżością z wiecznego źródła, i oczyszcza, mieszając się z nim. Dzieci mogą zasmucić w dzień i obudzić w nocy, lecz wnoszą radość, której żaden człowiek nie może wam zabrać i która będzie waszą koroną chwały w świecie, który nadejdzie.

Ten alarmujący rozdział, mógłbym nawet powiedzieć – ohydny rozdział – nie powinien się zakończyć bez poruszenia dwóch jeszcze tematów o ogromnej doniosłości dla jednostki i dla jej potomstwa. Jeden dotyczy sekretnych nawyków nabytych we wczesnej młodości i wnoszonych w dorosłość, a nawet w związek małżeński; drugi wiąże się z przyjemnościami pozamałżeńskimi, czyli cudzołóstwem.

Podejmując pierwszy temat – sekretny występek – zdumiewające jest odkrycie, że niektóre bardzo godne zaufania i wiarygodne autorytety uważają, że ów zły nawyk samogwałtu, od którego niektórzy młodzi są w straszliwy sposób uzależnieni, przeszedł na nich ze strony rodziców, a jeśli będzie praktykowany przez długi czas, może przejść na przyszłe dzieci. Taka jest opinia doktora Jamesa Fostera Scotta, chirurga, byłego lekarza położnika w szpitalu dla kobiet w Kolumbii, i byłego wiceprzewodniczącego Stowarzyszenia Medycznego na region Kolumbii. „Osoba taka – pisze doktor Scott – przekazuje swemu potomstwu niepożądaną spuściznę, dając zarówno synom, jak i córkom skłonność do psychozy i neurozy, zwłaszcza w ich inklinacjach seksualnych”.

Doktor L. B. Coles twierdzi, że „ten wstrętny i występny nawyk niemalże rujnuje rodzaj ludzki. Wszelkie formy rozpusty są destrukcyjne, nie tylko dla tych, którzy sobie na nie pozwalają, ale dla tych, którzy może będą mieli nieszczęście odziedziczyć jej trujące owoce. Wyczerpuje ona cały system nerwowy i ma niszczące działanie dla właściwej jakości podstawy, która staje się początkiem życia. Jeżeli ci, którzy zrujnowali swój organizm poprzez tego rodzaju nawyki, kiedykolwiek staną się rodzicami, ich dzieci prawdopodobnie dadzą im wystarczające dowody, że tego typu związki są zawsze niepożądane”.

W tej sprawie wystarczyłoby słowo przestrogi!

Co się tyczy seksualnych słabostek pozamałżeńskich, lub – by nazwać to potocznym mianem – co się tyczy cudzołóstwa, człowiek staje zdjęty zgrozą, widząc ich powszechne występowanie, pomimo że potępia je Wszechmogący Bóg, i pomimo strasznej kary na ciele, wymierzanej często przez naturę zarówno rozpustnemu sprawcy, jak i niewinnej rodzinie.

Co do oficjalnego potępienia cudzołóstwa przez Boga, Jego nakaz jest jasny, ostateczny i radykalny. W szóstym przykazaniu, przekazanym przez Boga Mojżeszowi, by ten obwieścił je wszystkim, Bóg rozkazał: „Nie będziesz cudzołożył” (Wj 20, 14).

Dziewiąte przykazanie oficjalnie zakazuje nawet pragnienia cudzołóstwa, gdyż jest w nim napisane: „Nie będziesz pożądał żony bliźniego twego” (Wj 20, 17). W innym miejscu natchnionego Słowa Bożego czytamy: „Czyż nie wiecie, że niesprawiedliwi nie posiądą królestwa Bożego? Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy… nie odziedziczą królestwa Bożego” (1 Kor 6, 9–10).

I otóż macie! Pismo Święte nie uznaje żadnego dostosowania się do ducha czasów, żadnych flirtów, żadnego wykrętnego powoływania się na okoliczności, żadnej eufemistycznej maskarady – Boże prawo zakazuje cudzołóstwa. Przypominam sobie historyjkę opowiedzianą przez Calvina Coolidge’a (znanego z tego, że nigdy nie używał dwóch słów, tam gdzie mógł powiedzieć jedno), o tym, jak poszedł do kościoła, a potem żona wypytywała go o Mszę świętą.

– O czym było kazanie? – spytała pani Coolidge.

– O cudzołóstwie – odparł prezydent.

– I co ksiądz o nim mówił? – brzmiało kolejne pytanie żony.

– Był mu przeciwny – padła odpowiedź.

Bóg również sprzeciwia się cudzołóstwu. Zakazuje go, a cała ludzkość musi się temu podporządkować. Tym, którzy wybierają nieposłuszeństwo, Bóg grozi wieczystym wykluczeniem z Królestwa Niebieskiego, a natura często dodatkowo nakłada karę w postaci choroby wenerycznej, która przynosi śmierć za życia. Mówię „często”, ponieważ statystyka dotycząca liczby osób zarażonych chorobami wenerycznymi jest zatrważająca. Instytut Zdrowia Publicznego w Illinois oznajmia, że „każdego roku dwie najczęściej spotykane choroby społeczne – rzeżączka i syfilis – atakują prawie dwa miliony Amerykanów; sześćdziesiąt procent więcej niż zapalenie płuc i czternaście procent więcej niż rak, dur brzuszny i choroby serca razem wzięte”.

Doktor William S. Sadler, w swej książce Race Decadence (Upadek ludzkości) utrzymuje, że „mniej więcej jeden mężczyzna na dziesięciu choruje na syfilis, i że u kobiet choroba ta występuje w przybliżonej proporcji jednej kobiety na pięciu mężczyzn. Daje nam to (wykluczywszy wszystkich poniżej piętnastego roku życia) około czterech milionów syfilityków w Stanach Zjednoczonych”. Podobnie Vedder i Hough stwierdzają zarażenie u dziesięciu procent mężczyzn amerykańskich.

Niewątpliwie w kraju żyje więcej osób zarażonych rzeżączką niż syfilisem, zaś pięćset tysięcy – co jest, być może, bardzo ostrożną oceną – to liczba mężczyzn i kobiet, którzy cierpią na tę chorobę – w takim czy innym stadium – w chwili obecnej. Sadler szacuje, że ponieważ rzeżączka przenosi się na żonę i dziecko, „przynajmniej pięćdziesiąt procent wszystkich operacji narządów rodnych u kobiet ma za przyczynę tę chorobę”.

Wszystkie te badania przyprawiają o przygnębienie, i jeśli się nad nimi zastanowić, są wprost straszne. Choroby takie czynią nieobliczalne spustoszenie w życiu osób zarażonych oraz ich niewinnych partnerów i potomstwa. Żadna choroba nie wywiera tak morderczego wpływu na dzieci jak syfilis, i żadna też nie wpływa tak destrukcyjnie na zdrowie i rozrodcze funkcje kobiety, jak rzeżączka.

Oprócz okropnych konsekwencji bezprawnych stosunków seksualnych popełnianych przez pary małżeńskie, czyli oprócz grzechu i cierpień cielesnych i umysłowych, przerażające jest, że złe skutki takich działań spadają w rodzinie na niewinne dzieci. Amerykańskie Stowarzyszenie Higieny Społecznej stwierdza, że „to wrodzone zarażenie przechodzi od matki na dziecko przed urodzeniem, jest przyczyną tysięcy poronień, porodów martwego płodu i wczesnych śmierci. Duży procent zarażonych dzieci, które rodzą się żywe, wcześnie umiera. Ich losem mogą być zniszczone i zdeformowane ciała, wysypki na skórze, groźne rany, zepsute zęby, ślepota, paraliż, upośledzenia umysłowe i inne podobne objawy pojawiające się w rozwiniętych formach tej choroby”.

Niektóre współczesne autorytety utrzymują, że siedemdziesiąt osiem procent ślepoty u noworodków ma za przyczynę grzechy rodziców. Stąd też wiele biednych dzieci pozbawionych jest błogosławieństwa wzroku poprzez samowolę swych naturalnych opiekunów.

Doktor Walter A. Maier, w swej książce For Better, Not For Worse (Na dobre, nie na złe), przytacza ten znakomity ustęp, który wam zacytuję: „Aby rozpoznać w pełni charakter i skutki chorób społecznych, musielibyście zmusić świat, by otworzył szeroko drzwi wszystkich swych szpitali i ukazał wszystkim chorych dotkniętych moralnym trądem, których ciało i kości cuchną zgnilizną śmierci. Idąc zaś od oddziału do oddziału, koniecznie powinniście zażądać od swego przewodnika, by nazwał choroby ich prawdziwymi imionami i opisał wam związek pomiędzy wieloma cierpieniami i bólami, a tą straszną chorobą nad choroby, której wyrok spada na dzieci nieszczęśliwych ofiar nawet w trzecim i czwartym pokoleniu; by otworzył szeroko drzwi szpitali dla umysłowo chorych, aby ukazać wam wielką liczbę nieszczęśliwych ofiar; by otworzył szeroko odrzwia grobowców i ukazał wam ciała zgładzonych”.

To dość bezwzględna nauka, lecz natura nigdy nie przymyka oczu na błąd ani go nie wybacza, i karze ignorancję równie surowo, jak zamierzone wykroczenie!

Czystość w myśli, słowach i uczynkach przed małżeństwem i po jego zawarciu jest ukoronowaniem wszelkiej prawdziwej męskości; energiczni i zdrowi są ci, którzy, poskramiając zło, powstrzymują się od grzechów nieczystości; są najlepszymi rodzicami i bezpośrednimi dobroczyńcami narodu, poprzez zradzanie potomstwa, pozbawionego skłonności do zepsucia seksualnego i do cielesnej, umysłowej i moralnej degeneracji.

Ameryka, a w gruncie rzeczy cały świat, musi przebudzić się do swego zadania chronienia małżeństwa i pokonania tych złych sił i doktryn, które mogą zniszczyć jego szlachetny cel. Grzechy, które przytaczaliśmy w tym rozdziale, w przeszłości zmazały z mapy całe imperia. Musimy być czujni i aktywni, domagając się stosownych środków pomocy dla życia rodzinnego i energicznie przeciwstawiając się każdemu wpływowi, który w jakikolwiek sposób dąży do zdegradowania go lub zniszczenia. Rozkład narodu będzie z pewnością postępował, jeżeli będziemy nadal poddawać się tym kuszącym wpływom naszych czasów!

Ks. Charles Hugo Doyle

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.