Rozdział szósty. O Siedmiu Boleściach Maryi

Zwiastowanie Najświętszej Panny Maryi – to dzień pełen radości; a jutro przywdziewa Kościół żałobę, płacząc łzami boleści Maryi. Radość i boleść – o, jak są ze sobą połączone! Ach! Zaiste, każda szlachetna i godna duszy radość nosi w sobie zalążek szlachetnej boleści! Maryja gdy została Matką Bożą, stała się zarazem Matką Boleści.

Siedem boleści Matki Bożej niechaj będą przedmiotem dzisiejszej nauki. Daj Boże, aby mogły obudzić zbawienną boleść w naszych sercach.

Przed tyranem Antiochem stanęła wielka sercem i potężna duchem niewiasta z siedmiu świętymi swymi synami, Machabeuszami. Jakie okropne katusze wycierpiała jej dusza, gdy męczono jej synów – te drogie owoce miłości i boleści! Kochała ona swoich synów i chciała ich szczęścia na wieki, więc błagała, zachęcała, zapalała ich do znoszenia wszelkich mąk, które były jej udziałem, bo sama w swoim sercu przechodziła męczarnie każdego z synów: co oni na ciele, to ona cierpiała w sercu. Taką była matka siedmiu męczenników – Machabeuszy.

Maryja była matką jednego Syna, ale została Matką siedmiu boleści. Ach! Jedna z tych boleści byłaby dostateczną, aby przytłumić wszelką iskierkę życia w innym jak Maryi sercu! Całe życie Maryi było życiem boleści, a my jesteśmy dziećmi tych boleści. Miecz po mieczu przeszywał jej duszę, a te miecze przez nasze grzechy były wyostrzone! Chcemy znaleźć Maryję – gdzie mamy Jej szukać? W zabawach, radościach i uciechach świata? Nie! Chodźmy pod krzyż: tam strapiona Matka czeka na nas! Myśmy Ją zasmucili – my Ją pocieszmy; my Jej serce przebiliśmy mieczem – my rany tego serca obmyjmy naszymi łzami. Nie marnujmy naszych łez dla świata, bo to drogi pieniądz, którym okupić sobie można przez świat piekło, ale przez Maryję niebo! Słyszeliśmy może nieraz, jak nasza matka opowiadała nam wszystkie ciężkie koleje swego życia; posłuchajmy Maryi, która przypomina nam historię swoich boleści. Na tej dolinie łez i płaczu rodzi się człowiek po to, aby cierpiał: jedna róża a sto kolców dokoła; jedna radość pośród stu boleści! Co by to było, gdyby każdy z nas mógł przejrzeć swoją przyszłość, przewidzieć te wszystkie nieszczęścia, które go w życiu spotkają! O, matko! Gdybyś wiedziała, że dziecię, które dziś tulisz do piersi, wkrótce umrze, i będziesz płakała nad pustą kołyską, a tę głośną i huczną muzykę, która ci towarzyszyła do ślubu, zamienią wkrótce smutne, grobowe głosy puzonów! Ach! Zaiste, to przewidzenie przyszłości zatrułoby ci teraz wszelką radość i sprowadziło rozpacz. I dlatego najdobrotliwszy, najmądrzejszy Bóg, ukrył przed nami tę przyszłość; dosyć dla nas tego cierpienia, co każdy dzień przynosi ze sobą. Ale takiego miłosierdzia Bóg nie uczynił względem swojej Matki, bo chciał uczynić Ją podobną Synowi – chciał, aby została Matką Boleści, Królową Męczenników. Pierwszy miecz, który przeszył duszę Maryi, to było proroctwo Symeona, a ta pierwsza boleść zawierała w sobie wszystkie boleści. Wziąwszy Dzieciątko na ręce, w przewidywaniu Jego przyszłości wyrzekł do Maryi: „A miecz boleści serce Twoje przeszyje” (Łk 2, 35).

Od tej chwili tak jasno stało Jej przed oczyma wszystko, co się w czasie spełniło, że trzymała to słodkie Dziecię na ręku i tuliła do swego serca, jakby Je chcąc zasłonić, ukryć, wyrwać z rąk krwawych morderców! Ale na próżno! – Widziała w duchu, jak wydzierano Jej z objęć ten najdroższy skarb; widziała na tym spokojnym obliczu krople krwawego potu; widziała rączki dziecinne, łańcuchami i powrozami skrępowane; widziała tę twarz, jaśniejszą od słońca, zeszpeconą krwią i plwocinami; widziała te usteczka różane, poranione uderzeniami i wyschłe; widziała na tym wypogodzonym czole wtłoczone ciernie; widziała Świętego świętych, jak złoczyńcę opuszczonego przez wszystkich, Pana nieba i ziemi ukoronowanego; widziała Stwórcę przez stworzenie zelżonego; widziała Króla królów sądzonego przez bezbożnych sędziów; widziała Boga na krzyżu przybitego! Karmiąc panieńskim mlekiem tego Syna Bożego, myślała Maryja o occie i żółci, którymi będzie musiał gasić swoje pragnienie; gdy Go piastowała na ręku, myślała o krzyżu, którego ciężar do ziemi Go przywali; gdy patrzyła na Jego rączki, złożone do modlitwy, widziała w nich rany od gwoździ i słyszała ciężkie uderzenia młota; gdy to serce biło przy Jej sercu, widziała morderczą włócznię, która ostatnią kroplę krwi miała z niego wysączyć. A kto pojmie żal Maryi, gdy nie znalazła innego miejsca, jak tylko żłóbek i stajenkę, aby wydać na świat Tego, który przychodził świat zbawić! O ludzie! Czy nie ustąpicie spokojnego miejsca w waszym sercu dla waszego Boga, dla Tego, od którego macie wszystko i który jedynie po to przyszedł, aby ocalić was od wiecznej zguby?

I tuliła Maryja to Boskie Dziecię do swego serca, gdy pośród nocy musiała z Nim uchodzić przed morderczym żelazem podłych najemników. O! Tego może niestety i któraś z was matka doznała! Ale wasze dziecko to dziecko ludzkie, podległe cierpieniom i urodzone w cierpieniach – a dziecię Maryi to Bóg, który jednym skinieniem mógł odnieść zwycięstwo i zgnębić prześladowców swoich. Przyszedł, aby dać życie, a ludzie pragną Jego śmierci; przyszedł, aby pokonać śmierć, a ludzie chcą Mu wydrzeć życie. Dumni mieszkańcy starego Egiptu! Mieliście Boga pośród was, ale nie poznaliście Go! Nieszczęśni! Kłanialiście się różnym bożkom, a Bogu nie chcieliście oddać czci, i dlatego padła na was zagłada: wasz kraj ugiął się pod potęgą najeźdźców i rozwiane zostały popioły waszych ojców, zmarłych w niewoli, w kajdanach! A tak każdemu się stanie, kto nie chce znać Boga, zaś pali kadzidło czartu, rozpuście i niedowiarstwu!

Skończyły się dni wygnania Twego, Maryjo, lecz nie skończyły się dni cierpienia!

Do was się zwracam teraz, do was, niestety małej garstki miłośników krzyża Chrystusa Pana! Gdyby wam dziś powiedziano: „Straciliście Jezusa, waszą miłość, straciliście waszą pociechę! Porzucił, opuścił was!” – pytam, jakbyście tę stratę przyjęli? Ach! Takiej boleści Bóg nam oszczędził, a nie oszczędził jej swojej Matce, gdy przez trzy dni musiała szukać swego Syna, naszego Boga, który pozostał w kościele jerozolimskim. Słyszy Matka Boża radosne pienia tłumów powracających ze świętego miasta, słyszy głośne śmiechy i rozmowy, widzi wokół siebie rozpogodzone, rozjaśnione radością twarze. Ach! Ona jedna, zalana łzami, ze skrwawionym sercem, nie ma żadnej znikąd radości i pociechy, bo straciła swego Syna. – O! Ty tego nie pojmujesz, duszo twarda i materialistyczna, bo nigdy nie posiadałaś Jezusa! Ale ty, duszo katolicka, która tego Boga często przyjmujesz do swego serca, rozumiesz, że bez Niego życie to nie życie. – Staje Maryja przy drodze, składa błagalnie ręce i pyta każdego: Ach! Miejcie litość, miejcie miłosierdzie nad nieszczęśliwą matką! Powiedzcie, czy nie widzieliście najpiękniejszego z ludzkich synów, czy nie napotkaliście w drodze Syna człowieczego?!

Znalazła Matka Boża Jezusa, ale po to, aby Go utracić. Cała Jej miłość w strasznej chwili męki Chrystusa przemieniła się w boleść – i morze goryczy zalało Jej serce, gdy ujrzała swego Syna, jak złoczyńcę, na śmierć skazanego i dźwigającego ciężki krzyż na górę Kalwarii. Przyszedł ten straszny dzień, w którym sprawdzić się miały wszystkie Jej widzenia. Zbladła, zadrżała Matka Boża; bólem ścisnęło się Jej serce, a język zdrętwiał! „O, Synu! Synu! O, życie życia mojego! Niech umrę za Ciebie, z Tobą, przy Tobie, lecz nie moja, tylko Przedwiecznego Ojca niech się spełni wola!”

Matka Boża widzi modlącego się w Ogrójcu Jezusa, gdy cały ciężar naszych grzechów i cały gniew Ojca Przedwiecznego przyjął na siebie. Strwożony, przelękniony, smutny na duszy, oddaje się za nas. Boska natura walczy z ludzką; Bóg pragnie umrzeć, człowiek lęka się boleści. Pot występuje krwawymi kroplami. Słychać odgłos kroków; przez gęste zarośla ogrodu getsemańskiego migają pochodnie; ciężkie kajdany brzęczą w ręku oprawców; wiedzeni przez Judasza pod zasłoną drzew kaci zbliżają się i porywają, wiążą, krępują niewinnego Baranka, co nie czyni żadnego oporu, i wloką Go przez potok Cedron. Matka Boża słyszy policzek wymierzony żylastą ręką w oblicze, na które Cherubini i Serafini nie śmią spoglądać; widzi Ona, jak wloką Jej Syna od sądu do sądu, choć nie mogą znaleźć w Nim żadnej winy; słyszy Ona fałszywe świadectwa, a na obronę niewinnego nikt nie wstaje, co by dał świadectwo prawdzie. Oprawcy przywiązali do kolumny obnażonego Boga-Człowieka i podnoszą rękę zbrojną biczami. Stójcie! To wasz Bóg! Świst piekielny przeciął powietrze; ziemia zadrżała; piekło zawyło; aniołowie pozakrywali twarze! A serce Matki! Serce Maryi?!… Zamilczmy! W jednej chwili najświętsze ciało do kości poprzecinane, zbroczone krwią, której jedna kropla wystarcza dla odkupienia całego świata… Po co te ciernie? – Aby ukoronować nimi Boga-Człowieka! Po co ta trzcina? Po co ten łachman purpury? – Bo jaka inna kara bardziej przystoi Temu, który miał być królem pokutników, pustelników i męczenników – Temu, który żyjąc w ubóstwie i cierpieniu, ubóstwo i cierpienie miał uświęcić? Jezus, król królów, wódz wodzów, nie chce innej oznaki swego panowania i zwycięstwa! Ta korona pośmiewiska jest dla Niego koroną chwały! O Boże! Tyś moim Panem i Królem! Aby uczynić mnie Twoim sługą, przyjąłeś te ciernie boleści, a ja nie chcę dzielić ich z Tobą; Twoja głowa pokłuta nimi, krew wytryska z Twego czoła, a ja, pełen dumy i próżności, uwieńczam moje czoło wieńcem radości i wesela; ja, grzesznik, pośród zbytku i wygód zmysłowych śmiem się nazywać Twoim sługą i uczniem! O, Panie! Ugnij moją hardą głowę pod tę bolesną koronę, a jeśli nie krew, niech przynajmniej wstyd obleje moje oblicze! – A co znaczy ta trzcina w ręku Jezusa? – Oto, aby okazać rodzaj Jego potęgi; nie gwałtem i przemocą, ale łagodnością i miłością Bóg chce panować nad światem. Słaba trzcina w ręku Tego, który miota piorunami i cały świat trzyma w trzech palcach! On jest królem zbluźnionym, znieważonym, zelżonym, ale jest królem większym, straszniejszym, potężniejszym nad królów tego świata, a ta słaba trzcina w Jego ręku jest owym kordem żelaznym, którym już tyle tronów pokruszył i starł potęgę tylu swoich wrogów! Dumna synagogo, coś cierniem ukoronowała twego króla! On tą trzciną przełamie twoją potęgę i na twych gruzach założy swój Kościół, którego nie obalą wszystkie wieki! – Trzeba było jeszcze łachmanów purpury, aby tego szyderczego dokonać ukoronowania, ale purpura owa jak wielkiej tajemnicy jest oznaką! On potokiem krwi miał oznaczyć granicę swego królestwa; ta purpura przepowiadała owe zwycięstwa Kościoła wojującego na ziemi, owe zakrwawione palmy, ów krwawy sztandar, pod który garnąć się będą niezliczone zastępy męczenników, owo morze krwi, po którym miotana będzie łódka Piotrowa! Święty Hieronim mówi o tej purpurze Zbawiciela: „Purpury cezarów rzymskich i ich płaszcze zbroczone były krwią, ale krwią podbitych, ujarzmionych narodów, które zdeptali pod swym rydwanem zwycięskim; purpura Chrystusa zlana była krwią własną i męczenników, którzy dobrowolnie szli w ślady swego wodza; u cezarów świeciła ona ogniem gniewu i zemsty – u Zbawiciela światłem miłości i pokoju!”.

Wróćmy do Matki Bożej. Biegnie nieszczęśliwa Matka z rozdartym sercem, aby raz jeszcze ujrzeć i pożegnać swego Syna; chce być przy Nim i z Nim razem opróżnić kielich goryczy i boleści. Kto będzie Twoim przewodnikiem na tę górę boleści? Oto przeprowadzą Cię krwawe ślady Twego Syna. Słychać w dali stłumiony gwar, jak szum morskich bałwanów; zbliża się orszak bolesny, sypią się tłumy rozjuszonego ludu; bluźnierstwa i złorzeczenia przeklętego żydostwa rażą najświętsze Jej uszy; za ludem suną się, jak mary piekielne, krwawi oprawcy z młotami, gwoźdźmi oraz innymi narzędziami do krzyżowania; posępne głosy trąb rozdzierają najświętsze Jej Serce. Maryjo! Uciekaj, uchodź, odwróć Twoje oczy! Nie! Ona nie ucieka; stoi jak posąg, wytęża wzrok i słuch, a Jej Serce bije gwałtownie; patrzy i szuka Świętego świętych pośród tej zgrai złoczyńców, Boga pośród ludzi, niewinnego baranka pośród tygrysów i wilków. Spostrzegła i struchlała; drżą pod nią słabe nogi; łzy ścięły się w oczach; boleśnie załamane ręce opadły! Ujrzała swego Syna; Matka ujrzała Syna, skrwawionego, zbolałego, powolnym pod ciężkim krzyżem postępującego krokiem. Poznała Matka Syna – poznał Syn Matkę; oczy zeszły się w jednym spojrzeniu, serca spłynęły się w jednej boleści, jeden miecz poraził jednocześnie dwa serca! Zbliża się Maryja! Chciałaby przemówić, chciałaby otrzeć krople tej najświętszej krwi, chciałaby obmyć łzami te najświętsze rany, chciałaby rzucić się do błogosławionych nóg; ale Żydzi, szydząc, odpychają Ją! O Maryjo, wróć do Twojej izdebki! Po co tym widokiem podwajać boleści serca! Ale nie! Ty nie odstąpisz; nie mogąc uwolnić od krzyża Twego Syna, chcesz być z Nim ukrzyżowaną na duszy; nie mogąc powstrzymać tych potoków krwi, chcesz z nimi połączyć potoki Twoich łez! I stanął Jezus na górze kalwaryjskiej, a Matka stanęła obok swego Syna. I zdarto Jego odzienie przyschłe do ran i rozciągnięto na drzewie krzyżowym nogi i ręce Boga-Człowieka, i ciężki młot oprawców głucho wbija w nie ostre gwoździe, które szarpią żyły, wtłaczając się przez ciało. I przygwoździli błogosławione ręce i nogi, i wznieśli krzyż do góry, i klnąc osadzili go mocno w ziemi, i zostawili Pana i Boga, póki swego Ducha nie odda w najokropniejszych boleściach.

A Maryja stała przy krzyżu i patrzyła, i żyła. Stała pod krzyżem Maryja, Matka Jezusa, i Maria Kleofasowa, i Maria Magdalena, i uczeń, którego Jezus miłował (J 19, 25). Cierpiał Chrystus na krzyżu – cierpiała Maryja pod Jego krzyżem; boleści Syna przepełniały boleściami Matkę; dwie ofiary na jednym ołtarzu – na jednym krzyżu dwa serca: ukrzyżowany Syn, ukrzyżowana Matka! Nie gwoździe, ale miłość trzymała Jezusa na krzyżu; nie gwoździe, lecz miłość trzymała Maryję pod krzyżem. – Ty, matko, co czuwałaś przy umierającym dziecku, mogłaś przynajmniej dać mu wygodną podściółkę, mogłaś je tulić do serca, mogłaś ocierać jego pot, mogłaś zwilżyć jego wyschły język… Lecz Syn Maryi przybity wysoko na twardym drzewie krzyża! Słyszy Ona Jego bolesne słowa: Pragnę! (J 19, 28). Ach! Ona nie ma kropli wody, aby Mu podać, tylko wodę gorzkich łez. Nikt Matki nie pocieszy, nikt nie pocieszy Syna. I oto, gdy usłyszała słowa: Boże, odpuść im (Łk 23, 34), gdy posłyszała słowa: Dzisiaj ze mną będziesz w raju! (Łk 23, 43), ożyła w Jej sercu nadzieja, że i do Niej Syn Boży odezwie się słowem pociechy, więc podnosi Matka łzawe oczy, jakby o nią żebrząc. Ach, kto Cię tak przyćmił, najjaśniejsze zwierciadło doskonałości? Kto Cię tak zdeptał, najpiękniejszy kwiecie rajski? Kto Cię tak zamącił, najczystsze źródło wody żywej? Kto Twoje skronie poranił bolesnym cierniem? Kto Twoje ręce i nogi przebił ostrym żelazem? I ty dla nich masz słowa pociechy? Ty ich bronisz i uniewinniasz? A dla nieszczęśliwej Matki czy nie masz słowa pociechy?! I cisnęła się Maryja bliżej, bliżej do krzyża. O, krzyżu okrutny! Oddaj mi moje Dziecko! Czy na to wykarmiłam i wychowałam to Dziecię, aby umarło na twoim drzewie? Ach! Jest tu miejsce i dla mnie: przyjmij Matkę, tak jak przyjąłeś Syna; są gwoździe, są oprawcy, jest serce gotowe do cierpienia! – I spojrzał Syn na Matkę okiem zalanym krwią i łzami, i wskazał świętego Jana, i rzekł do Niej: Oto syn Twój! I rzekł do Jana: Oto matka twoja! (J 19, 26–27).

O, Maryjo! Ty cierpisz, ale dajesz nam radość, bo w swoich boleściach nie tylko Jana, ale każdego z nas Matką zostałaś. Tak jest! Nasza dusza jest dzieckiem boleści, dzieckiem boleści Maryi! – I tyle naszego szczęścia, nadziei i błogosławieństwa, ile cierpimy na ziemi.

Podłe to dziecko, co nie chce znać cierpiącej dla niego matki! Słaba to dusza, co ucieka od krzyża, bo ucieka od Tej, która pod krzyżem matką jej została. Nie chcesz być synem boleści Maryi i nie masz Maryi za Matkę, więc czego możesz się spodziewać? A mając Ją za Matkę, czego masz się lękać?

O Maryjo! Przygarnij nas, bo jesteśmy Twoimi dziećmi, bo cierpimy, bo pragniemy Cię kochać, bo chcemy nasze cierpienia łączyć z Twoim cierpieniem! Jesteśmy źli, twardzi, obojętni, ale jesteśmy Twymi synami i córkami, a chociaż osłabła w nas wiara, jednak nabożeństwo i miłość ku Tobie, jak drogocenny zabytek dawniejszych, szczęśliwszych czasów, pozostały w naszych sercach! O, spraw, aby Twa boleść przyniosła błogosławione owoce i abyśmy przez Matkę do Syna, przez boleść do szczęścia trafili!

Nasi ojcowie i nasze matki nie uciekały od Maryi; obraz Matki Bożej był w każdym domu i to nie dla prostej ozdoby, lecz dla nabożeństwa; różaniec Maryi dzwonił u pasa naszych matek i u rękojeści szabel naszych ojców; miłość Maryi była w sercach wszystkich; szkaplerz potężnie zasłaniał piersi naszych przodków w krwawych potyczkach z Tatarami, a medal z obrazkiem Matki Boskiej, który każda matka z błogosławieństwem wkładała synowi, był dla niego pewniejszą obroną nad żelazny pancerz. I oto, gdy w dzień zmartwychwstania powstaną z grobów ich ciała, okażą zbutwiałe szkaplerze: to dziecię Maryi! Otoczą oni radośnie dokoła tron Królowej Nieba i ziemi, jak niegdyś na ziemi otaczali te ołtarze, które wystawili na Jej cześć. – Ale dla ciebie, który nie chciałeś znać Maryi na ziemi, który wstydziłeś się tej twojej Matki, nie będzie dla ciebie miejsca przy tronie Matki Bożej w niebie! Tylko przez boleść do chwały, przez Matkę do Syna, przez Maryję do nieba dojść można. Amen.

Ks. Karol Antoniewicz SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Karola Antoniewicza SI Rekolekcje z Matką Bożą.