Rozdział szósty. O nabożeństwie do Serca Jezusowego

Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę (Mt 11, 28).

Zaledwie sto lat temu, nabożeństwo do Najsłodszego Serca Pana Jezusa nieomylną powagą Kościoła świętego zostało zatwierdzone i polecone wiernym, a natychmiast, niby dobre i zdrowe nasienie, przyjęło się na roli serc ludu Bożego i z zadziwiającą szybkością rozkrzewiło się po wszystkich krajach, aż w najdalszych zakątkach ziemi. Nie ma już kraju na świecie, w którym by nie wznosiły się świątynie, dźwignięte kosztem ofiarności publicznej ku czci Najsłodszego Serca Jezusowego. Nie ma kościoła, w którym nie można by zobaczyć w ołtarzu lub na obrazie tkliwego wyobrażenia Serca w płomieniach, z cierniami i krzyżem. Nie ma mieszkania katolickiego, którego ścian nie zdobiłby jakiś, chociaż nieudolną ręką nakreślony, obraz Serca naszego Zbawiciela. Całe narody, gminy, rodziny, jednostki, posłuszne wezwaniu Boskiego Zbawcy: Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy pracujecie i jesteście obciążeni, a ja was ochłodzę, cisną się i tulą do Jego Najsłodszego Serca. Z milionów serc, jakby woń kadzidła, wznosi się ku Niemu modlitwa cicha, dziękczynna, wynagradzająca. To Serce miłościwe przyjmuje wszystkich, błogosławi im, wysłuchuje ich prośby, daje im ochłodę w cierpieniach i zapala ich zimne serca ogniem miłości, który Pan Zbawiciel, jak się sam wyraził, przyszedł rzucić na ziemię (Łk 12, 49).

Patrząc, najmilsi, na tak szybki i olbrzymi wzrost popularności nabożeństwa do Serca Jezusowego, niepodobna nie uznać, że ma ono doniosłe znaczenie, że tkwi w nim jakiś wielki cel, wielkie zadanie, które z woli Bożej ma spełnić się w naszych czasach dla odrodzenia ludzkości. A jeżeli tak, to warto się bliżej z nim zapoznać, a nawet przyswoić je sobie. A Pan Bóg niech nas zachowa od tego, abyśmy je mieli lekceważyć i studzić w innych, oznaczałoby to bowiem zuchwałe odrzucenie jednego z najskuteczniejszych środków, jakie Opatrzność Boża raczyła nam podać na uleczenie naszych słabości.

Przyczyny szybkiego rozrostu tego nabożeństwa, a zarazem to, co nas ku temu nabożeństwu skłania, będą przedmiotem tej nauki. Dadzą się one łatwo odnaleźć już w samej istocie tego nabożeństwa, w zadaniu, jakie ono z woli Bożej ma spełnić na świecie.

Rozważanie istoty nabożeństwa do Serca Pana Jezusa pokaże nam, że jest ono dobre i bardzo zacne – o tym powiemy w pierwszej części.

Zadanie tego nabożeństwa pouczy nas, że jest ono pożyteczne, a nawet konieczne dla nas – o tym dowiemy się w drugiej części.

Zwróćmy się najpierw z pokorną prośbą do naszego Zbawcy, aby ogień miłości, który On postanowił rozpalić w sercach ludzkich, także i w naszych sercach rozniecił przez nabożeństwo do swego Serca. Wyproś nam to u Twojego Boskiego Syna, Matko najmilsza! – Zdrowaś Maryjo.

Pójdźcie do mnie wszyscy! – woła Pan Jezus do ludzi już od dziewiętnastu wieków, abyśmy się do Niego zbliżali. W dwojaki sposób zbliżamy się do Chrystusa. Zbliżamy się wiarą w dogmaty, tj. prawdy Przezeń objawione. To zbliżenie się jest konieczne, aby nie być na zawsze odrzuconym od Jezusa, bo kto nie uwierzy, będzie potępiony (Mk 16, 16) – naucza Pismo Święte. Ale jest jeszcze drugi sposób zbliżania się do Chrystusa – o którym właściwie zamierzyłem dziś mówić – oparty na pierwszym, jako na fundamencie. Mam na myśli różne nabożeństwa, które z biegiem czasu wyrosły na niwie Kościoła pod natchnieniem ożywczego ciepła Ducha Świętego, jako piękne i pełne życia kwiaty wiary chrześcijańskiej. Takim jest i nabożeństwo do Najsłodszego Serca Pana Jezusa.

A czym są nabożeństwa? Są to środki Ducha Świętego, za pomocą których porusza On wody pobożności stojące w świecie chrześcijańskim, ożywia wiarę, rozbudza miłość ku cnotom – są to, inaczej mówiąc, różne sposoby jednej i tej samej czci, adoracji składanej Bogu. A ponieważ człowiek, biorąc udział w takim nabożeństwie, silniej wierzy, potężniej ufa, goręcej się modli, przeto i większe – dzięki właśnie takiemu nabożeństwu – łaski Boże na siebie ściąga. Nabożeństwa są ponadto porywami dusz kochających Boga, które, skoro objawiły się na zewnątrz, udzielają się też drugim i zataczając coraz większe koła, ogarniają okolice i kraje, czasem cały świat, na lata i na całe wieki. Kościół je potwierdza, reguluje, bez względu na ich powstanie, patrząc tylko na to, czy one same w sobie są dobre, na czasie i czy dla zbawienia są pożyteczne.

A nabożeństwo do Najsłodszego Serca Pana Jezusa jak wiele razy było potwierdzane przez Stolicę Apostolską, któż nie wie? Czy na gorące prośby płynące najpierw z Polski w XVIII stuleciu, a później z całego świata, nie odpowiedzieli papieże: Benedykt XIII, Klemens XIII, Pius IX, Leon XIII, pochwałami tego nabożeństwa, gorącymi zachętami, odpustami i nadzwyczajnymi przywilejami? Jak zatem my, katolicy, moglibyśmy tym nabożeństwem gardzić? Wszak kochamy i szanujemy wszystko to, co odnosi się do czci naszych rodziców, przyjaciół, bliskich – i słusznie, a nie mielibyśmy kochać tego, co odnosi się do czci naszego Pana Jezusa Chrystusa? A co dla katolika powinno być droższe, nad cześć swego Zbawcy? A jeśli zaleca to nam nabożeństwo do Serca Jezusowego, o ile więcej zachęcić nas powinien wybitny charakter tego nabożeństwa!

Przedmiotem tego nabożeństwa jest fizyczne Serce Pana Jezusa, nie w oderwaniu od Jego osoby, ale w połączeniu z nią, tak, iż czcząc to Serce, czcimy zarazem całego Pana Jezusa jako Boga-Człowieka. Tak jak dziecko, które całując matkę w rękę, oddaje cześć i matce, i ręce, która dla niego pracuje. My oddajemy cześć Boską Sercu Jezusowemu, gdyż Ono, będąc hipostatycznie złączone (1) z drugą Osobą Trójcy Przenajświętszej, jest w prawdziwym znaczeniu tego słowa Sercem Boga. O jaka to wielka cześć! Godna człowieka cześć!

Na przestrzeni wieków powstało wiele nabożeństw, niosących tę samą cześć Boskiemu Zbawcy, co i nabożeństwo do Serca Jezusowego. I tak czczono rany Pana Jezusa, ręce, nogi, głowę, Jego najświętszą krew. Lecz ponad tymi wszystkimi nabożeństwami góruje bez porównania nabożeństwo do Serca Jezusowego, o ile serce przewyższa swą zacnością i znaczeniem inne części ciała. Dobitnie zaznaczyli to biskupi francuscy, zgromadzeni na synodzie awiniońskim: „Ze względu na Pana Naszego nie ma w pobożności chrześcijańskiej nabożeństwa, które by było Chrystusowi przyjemniejszym, Kościołowi pożyteczniejszym, jak nabożeństwo do Jego Boskiego Serca. To Serce czcigodne jest częścią ciała, które na siebie wzięło Słowo Boże, a wskutek hipostatycznego złączenia stało się Sercem Słowa Bożego, i naturalnym symbolem Jego miłosierdzia i miłości” (2).

Ach, bracia najmilsi! Ta właśnie miłość, która jest pobudką tego nabożeństwa, czyni je tak atrakcyjnym, pociągającym ku sobie. Miłość bowiem jest uczuciem najszlachetniejszym, najpotężniejszym, najbardziej pożądanym. Ona najbardziej uszlachetnia i aż do wyżyn Boskich podnosi myśli, słowa i czyny człowieka. Lekarza pracującego dla pieniędzy, dla zysku, nikt nie podziwia, ale przed poświęcającym się dla miłości ludzi lub Boga nawet wróg głowę skłoni i odda hołd jego szlachetnym czynom. Mądrość nas zachwyca, męstwo nam imponuje, dowcip zadziwia, talent się podoba – jedna jedyna miłość, ale ta polegająca na czynach i poświęceniu się dla drugich, przykuwa nas do siebie. Stąd apostołowie przewrotu, by pociągnąć lud za sobą, mówią mu tylko o miłości swojej ku niemu i poświęceniu się dla niego. Miłość – królowa cnót, jako jedyna będzie królowała w niebie, jak naucza Apostoł Narodów, mówiąc: Miłość nigdy nie zginie, choć proroctwa przeminą, chociaż języki ustaną, a umiejętność zniszczeje (1 Kor 13, 8).

Otóż w nabożeństwie do Najsłodszego Serca Pana Jezusa miłość jest pobudką, ta miłość Chrystusa prawdziwa, olbrzymia, wzniosła. Pobudzamy się do czci Serca Jezusowego, bo Ono mówi nam, jak Chrystus nas ukochał. O, jaka to miłość wspaniała! Patrzcie, jak to wielkie i jasne słońce miłości Chrystusowej, rozproszone promieniami po czynach Jego życia od żłóbka betlejemskiego aż do krzyża na Kalwarii, odbite w każdej kropelce Jego krwi, jaśniejące w każdej ranie Jego najświętszego ciała, jak się skupia w Sercu, jakby w ognisku, a bijąc całą potęgą swego blasku w oczy, ciepłem swojej miłości zagrzewa nasze zimne serca, ciągnie ku sobie ponętą słodyczy, przykuwa! Zaiste, prawdziwe są słowa polskich biskupów w prośbie o zatwierdzenie tego nabożeństwa: „Nie ma rzeczy podlegającej zmysłom, którą by ku czci wiernych zacniej, słuszniej, pożyteczniej podać można, jak to najukochańsze, a zarazem najwięcej uciśnione Serce. Nie ma zaiste rzeczy żadnej, co by wspanialsze w sobie tajemnice kryła i ujawniała; nie ma żadnej rzeczy, co by niezmierzoną miłość Chrystusa Pana oczom ciała i duszy lepiej pokazywała; żadnej rzeczy, co by odpowiedniej i lepiej ludziom dobrodziejstwa Boże i najukochańszego naszego Zbawiciela przypominała; żadnej rzeczy, co by najstraszniejsze boleści ciała i duszy Chrystusa, dla naszego zbawienia wycierpiane, zmysłom naszym pokazywała. To wszystko Serce Jezusa nie tylko kryje w sobie i ujawnia, ale oczom naszym jakby wypisane, jakby wyryte podaje”.

O jak wzniosłe, jak piękne to nabożeństwo dla jego miłosnej pobudki! To kwiat nabożeństw, co się licznie zrodziły na niwie Kościoła na przestrzeni wieków! Po co mi szukać innych dowodów – że wyrosło na gruncie najwznioślejszych prawd naszej świętej wiary, że jest ono jakby złotą nicią, na której Opatrzność Boża nawlekła najgłębsze tajemnice życia Jezusa Chrystusa i naszego odkupienia? W tym Sercu czytasz, że Bóg dla ciebie stał się człowiekiem, że cierpiał, że umarł na krzyżu, że w Tajemnicy miłości zamieszkał z tobą na ołtarzach, często wśród wzgardy i zapomnienia. Słowem, tam czytasz ostatni wyraz świętej wiary: kochaj Boga, bo Bóg ukochał ciebie! W swoim rozroście i rozprzestrzenianiu się, nabożeństwo to podobne jest do wiary świętej, bo, niestłumione prześladowaniem, ogarnia i przenika cały świat. Cały świat katolicki składa hołd temu Sercu – pieśnią czy pędzlem, dłutem czy piórem, budownictwem czy muzyką, wołaniem zbolałych ust proszących o ratunek, czy szeptem serca dziękującego w uniesieniu za niezliczone łaski.

O jak nam stronić od tego Najsłodszego Serca Zbawiciela?! Odznaczmy naszą pierś oznaką czcicieli Serca Jezusowego i z milionowym zastępem ludów wszystkich lądów, krajów i pokoleń idźmy śmiało pod hasłem Boskiego Serca na bój z nieprzyjacielem w obronie Kościoła i wiary świętej, na ratunek naszych dusz, rodzin i społeczeństwa – idźmy po zwycięstwo! Serce Jezusa łączy bowiem zagniewane niebo z grzeszną ziemią jakby strunami złotymi, na których wygrywając pieśń przebaczenia, pokoju i miłości, rozprasza trwogę, a przynosi naszym nędzom upragniony ratunek. A któż się do takiego Serca nie pokwapi?

Pytam was, bracia najmilsi, czy nabożeństwo do Serca Pana Jezusa zostało podarowane światu w naszych czasach, aby zwiększyć ilość nabożeństw w Kościele – czy też ma ono jakiś wyjątkowy cel, prócz celu wspólnego wszystkim nabożeństwom, jakim jest cześć i adoracja Chrystusa? Jeśli ono jest tak piękne samo w sobie, tak zacne i miłe Chrystusowi Panu, czemu dopiero w naszych czasach zostało zaprowadzone po całym świecie i potwierdzone przez Kościół święty? Jeżeli ludzie zwykli czcić w Chrystusie to, co jest w Nim najpiękniejszego i najwznioślejszego, czemu dawniej nie czcili Jego Najsłodszego Serca? Byli dawniej i tacy, owszem było ich bez porównania więcej niż dzisiaj, co kochali Chrystusa aż do poświęcenia życia w obronie Jego czci, a na przestrzeni wieków ukochali wszystko, co Chrystusowe: krzyż, ciernie, gwoździe, rany, krew najświętszą – czemu zatem nie Serce Jezusa? Lecz, co ja mówię? Przecież nabożeństwo do Boskiego Serca Pana Jezusa znane było niektórym uprzywilejowanym świętym od samego początku chrześcijaństwa. Patrzcie, jak ono się przędzie, niby nić złota, po sercach największych świętych, począwszy od świętego Jana, co spoczął na tym Sercu i zaczerpnął z Niego wiele słodyczy, przez serca św. Gertrudy w VII wieku, św. Piotra Damianiego w XI wieku, św. Bernarda w XII wieku, św. Mechtyldy w XIII wieku, św. Katarzyny Sieneńskiej w XIV wieku, św. Justyniana w XV wieku, po sercach całej plejady wielkich świętych XVI stulecia: Ignacego Loyoli, Filipa Nereusza, Jana od Krzyża, Teresy i innych, aż do bł. Małgorzaty Marii Alacoque w XVII wieku. Dziwna rzecz! Ci święci znali to nabożeństwo, cenili je, kochali, urastali dzięki niemu do wielkiej świętości – dlaczego go nie rozszerzali? Czemu dopiero w naszych czasach ludziom dane jest tulenie się do Boskiego Serca Pana Jezusa? Czy nie tkwi w tym zrządzeniu palec Opatrzności Bożej? Czy nie kryje się w nim jakiś szczególny cel, który to nabożeństwo dopiero w naszych czasach ma zrealizować z woli Bożej?

Tak jest! Pan Bóg zachował to nabożeństwo, tak stare a jednocześnie zupełnie nowe, na najbardziej krytyczne czasy dla świata i wiary świętej, jak ojciec rodziny chowa starannie klejnoty i skarby po dziadach odziedziczone, aby się nimi ratować w ostateczności, kiedy już znikąd nie będzie pomocy. O, jak ta myśl zgadza się z objawieniem, jakiego w VII wieku doświadczyła św. Gertruda, a także z tym, na co teraz patrzymy. Pokazał się pewnego razu tej świętej św. Jan Ewangelista. Zapytała go wówczas, czemu nic nie napisał w swojej Ewangelii o Najsłodszym Sercu Jezusowym. Św. Jan tak jej na to odpowiedział: „Moim zadaniem było głosić naukę o Słowie wcielonym. Słodycze Jego Serca oznajmi Bóg ludziom dopiero w ostatnich czasach, ażeby świat, w miłości Bożej ostygły, poznał je i na nowo miłością się Boga zapalił”. Któż z nas nie widzi, że to do naszych czasów odnoszą się te słowa, że dla naszych serc, w których ostygła Boża miłość, nabożeństwo do Serca Jezusowego ma być ratunkiem i lekarstwem?

Znamy przecież nasze czasy, wiemy, co się dziś wokoło nas i gdzie indziej dzieje. Czy jest w dzisiejszych ludziach miłość Boga? Znakiem miłości Boga jest miłość prawdziwa bliźniego, mówi bowiem św. Jan: Jeśliby kto rzekł, że miłuje Boga, a brata by swego nienawidził, jest kłamcą (1 J 4, 20). Czy istnieje wśród nas miłość bliźniego? Niby dużo dziś mówią i piszą o miłości bliźniego, o miłości ludu, szpalty gazet i gazetek napełniają się frazesami na jej cześć – po miastach tańczą i piją, by tak zarobionym groszem otrzeć łzę z oka nędzarzy: ale mimo to, wszędzie tylko większa nędza, straszniejsze łachmany, zawziętsza nienawiść, jakby na pomstę tej zachwalanej miłości! Więc jest dziś miłość bliźniego – ale czy miłość prawdziwa? Bracia najmilsi, czy miłość prawdziwa rozdziera, kłóci, zapala gniewem i nienawiścią? O, jest dziś miłość! Ale miłość samolubna, miłość ciała, miłość świata. Kocha się jednych, ale nienawidzi drugich, chce się ulgi dla jednych, ale z krzywdą drugich! Gdzież dziś szukać tej miłości Chrystusowej, co zapomina o sobie, a myśli o drugich, co przebacza, a nie mści się, łączy, a nie rozdwaja, co goi rany, a nie rozjątrza, co ociera łzy, a nie wyciska? Gdzie zasada Chrystusowa: „Będziesz miłował bliźniego twego, jak siebie samego”? (Mk 12, 31) I druga: „Miłujcie nieprzyjaciół waszych; czyńcie dobrze tym, co was nienawidzą”? (Łk 6, 27)

Znika, znika w naszych oczach miłość Chrystusowa, a na jej miejscu zagnieździło się straszne samolubstwo, wyzysk, nienawiść Boga i bliźniego, wściekła zemsta! O jak zaśniedziało złoto, zmieniła się barwa najlepsza! (Tren 4, 1) Patrzcie na życie naszego kraju, naszych gmin, rodzin i jednostek, a wnet dopatrzycie się znaków braku miłości. Czemu nasz kraj rozdarty jest na wrogie sobie stronnictwa i to ręką własnych dzieci? Czemu tyle nienawiści i zemsty w naszych miastach i wioskach? A tam – u ogniska miłości, ach, jak często na ustach ojca, matki, dzieci przekleństwo i złorzeczenie?! Zda się, że wszystko pędzi w strasznym pośpiechu ku przepaści, by się tam we własnej krwi utopić. A wśród takiej ekspansji zemsty i nienawiści kogóż pytać o miłość Boga, o zachowanie przykazań?! Pusto, jałowo i strasznie dziś w duszach, jak w świątyni, z której wyrzucono Boga, tylko wstrętny wąż zmysłowości, wylęgły na bagnie samolubstwa, opasuje oślizłymi sploty serce człowiecze i broni doń wstępu Bogu i cnocie!

Na Boga! Zginiemy jeśli nam ręka Opatrzności nie poda jakiegoś ratunku. Bracia katolicy! Lekarstwem na złą naukę jest dobra, zdrowa nauka, ratunkiem na zdziczałe drzewko – szlachetna latorośl, co będzie lekarstwem na chore serce, jak nie zdrowe serce? Czegóż potrzeba na brak miłości Boga i bliźniego, jak nie prawdziwej miłości Boga i bliźniego? A nasze serca są chore i brak w nich miłości. Czegóż im więc gwałtownie potrzeba, by były zdrowymi, jeśli nie serca, które by nade wszystko prawdziwie kochało Boga i ludzi? A gdzie znaleźć takie serce? Patrzcie! Na naszych ołtarzach płonie Serce Jezusa, a na Nim wypisane płomiennymi zgłoskami: kochaj! O! Teraz rozumiemy, dlaczego Serce Jezusa zostało zachowane na nasze czasy. Bóg chce nas ratować, byśmy w ataku szalonej nienawiści nie utopili się we własnej krwi i żeby od jej żaru nie zajęły się dla nas płomienie piekielne. Wykrzykujmy przeto Bogu, że jest dobry i wielkie Jego miłosierdzie! – I skupmy się wokół tego Serca jak obok lekarza, obok wodza, co nas uzdrowionych ma wieść ku zwycięstwu.

Ale może ktoś zarzuci: to chyba już za wielkie zakusy, aby jakieś kościelne nabożeństwo miało uleczyć rany społeczne! Bracia katolicy! Nie ludzie, ale Pan Bóg i Jego łaska leczy i dźwiga chory świat. Nie kusa mądrość ludzkich ekonomistów, ale Kościół i wiara święta naprawia i buduje. Kto w IV wieku ostatecznie wytrąca berło panowania z rąk pogaństwa? Krzyż święty i nabożeństwo do niego, zaprowadzone cudownym zwycięstwem cesarza Konstantyna. Kto w średniowieczu zbliża Zachód do Wschodu, daje początek tak bardzo sławionym i w bogate dla cywilizacji następstwa doniosłym wyprawom krzyżowym? Nabożeństwo do Ziemi Świętej i grobu Chrystusa! Kto w XII wieku rozbija tłumy barbarzyńskie albigensów, grożące spustoszeniem i ruiną wierze i Kościołowi, a zagładą cywilizacji? Czy może nauka świata? Czy może państwo prawem, więzieniem, torturą? Patrzcie! Oto św. Dominik, uzbrojony nie w mądrość tego świata, nie w dzidę i miecz, ale w Różaniec święty, uspokaja nim zdziczałe tłumy, cywilizuje, jedna Bogu i ludziom. Kto dziś, pytam, wytrąci sztylet z zaciśniętej zemstą ręki milionów niezadowolonych? Kto wypleni nienawiść sianą szczodrze między ludem? Kto uratuje zagrożoną rodzinę i społeczeństwo? Kto biednego, opuszczonego do serca przyciśnie jak brata, nauczy, pocieszy, nakarmi, choćby dopiero na gruzach tego porządku, choćby dopiero po krwawej kąpieli? Kto? Pytacie zdumieni! A któż, jak nie ten, co będzie miał w sobie dużo miłości ku Bogu i ku ludziom? A któż taki, jak nie Jezus i Jego Serce Boskie, jak nie ci, co na wzór tego Serca i przy Nim wychowani, rozgrzani, staną się bohaterami miłości, zaparcia się, poświęcenia? Kto nie pójdzie lub nie idzie z Kościołem, kto się od tego Serca nie nauczy miłości, choćby tysiącem gazetek chwalił swoje poświęcenie, jest kłamcą, zdolnym tylko do burzenia. Śmiejcie się, śmiejcie, ślepi mędrcy tego świata, z nabożeństwa do Serca Jezusowego! Lecz ono mimo i wbrew waszej woli, jak kwas po cieście się szerzy – obejmuje jednostki, rodziny, gminy, miasta i kraje, serca i wolę zapala ku męstwu, dźwiga słabnącą wiarę, otwiera dłoń na poratowanie nędzy i ubóstwa.

Któż w tym nie widzi palca Opatrzności Bożej? Kto za tą wolą nieba nie zechce pójść?!

Bardzo mylą się wielcy tego świata, że są bezpieczni za ścianą, że kula jest w stanie zabić w milionach hojnie rozsiane i wzrosłe ziarna nienawiści i przewrotu! Zasady nie zabija się bagnetem czy kulą. Ona potrafi przycichnąć na chwilę na widok materialnej przewagi, ale tylko po to, by przy danej sposobności wybuchnąć jeszcze straszliwiej. Zasadę tylko zasadą się zwycięża: zasadę przewrotu zasadą pokoju, zasadę nienawiści zasadą miłości. A któż zdolniejszy – powiedzcie mi – kto zdolniejszy pociągnąć ludzi do zasady miłości, jak nie sam Bóg, jak nie to, co jest streszczeniem miłości: Serce Jezusa?

Pytacie: dlaczego Serce Jezusa? Kiedy w ogóle miłość Pana Jezusa, jaką pokazał światu, wystarczy na to zupełnie. Ona przez dziewiętnaście wieków wydała już tylu bohaterów miłości, jak św. Franciszka z Asyżu, jak św. Wincentego a Paulo i tylu innych. O! Słuchajcie i bierzcie to sobie głęboko do serca. W naszych czasach stało się coś dziwnego: tak bardzo wyziębiliśmy się liberalizmem, niewiarą i złym życiem, że miłość Chrystusowa, potężna w sobie, a rozproszona w Jego czynach, Jego ranach, Jego nauce, jakby na nas nie czyniła już wrażenia, jakby już nie wystarczała na ratowanie nas. Cóż wtedy czyni miłosierny Jezus? Podobnie jak drwale w lesie, nie mogąc w pojedynkę podnieść z ziemi ściętego drzewa, chwytają za nie połączonymi siłami i podnoszą, tak Jezus, nie mogąc zwykłym objawem swej miłości poruszyć naszych zimnych serc i pociągnąć ich ku sobie, skupia w jedno miłość rozproszoną po całym swym życiu, w swe Serce, i woła: O, patrz, człowiecze, na to Serce! Na nim od razu widzisz i krzyż, i ciernie, i rany, i krew, i płomienie miłości. Nie porusza cię to? Nie pociąga cię to ku mnie i ku miłości bliźnich?

Bracia drodzy! Nie lekceważmy głosu wołającego Pana. Bierzmy to lekarstwo w dłoń – śmiało, z ochotą! Czegóż się bać? Miłości? Miłość nie karze, ale przebacza, nie rani, ale goi, nie zasmuca, ale uszczęśliwia. Bracia! Chcemy uratować siebie, rodzinę i społeczeństwo – nie wolno nam cofnąć się przed tym nabożeństwem. Biada choremu, gdy wzgardzi lekarstwem – biada mu po trzykroć, gdy wzgardzi ostatnim lekarstwem! A bł. Małgorzata Maria Alacoque woła z polecenia Pańskiego: „Ludzie! Garnijcie się do Najsłodszego Serca Pana Jezusa, bo to ostatnie lekarstwo, jakie Ojciec niebieski zgotował dla ginącego świata!” (3). Nie wierzycie?

Gdyby jakaś matka pracowała nad nawróceniem złego syna, używając rozmaitych środków od prośby aż do groźby, a nic nie zyskując, posunęła się aż do ostateczności i, chcąc syna koniecznie zawrócić ze złej drogi, po której stacza się w przepaść, stanęła na tej drodze ze łzami w oczach, z jękiem i żebraniem na ustach, pełna smutku i boleści, a rozrywając na widok nadchodzącego syna odzienie na piersiach, do nóg by mu się rzuciła i wołała: Synu Mój! Na te piersi moje, które cię wykarmiły, na te ręce moje, które cię wypieściły i od złego chroniły, na te oczy moje, które cię strzegły, a teraz nad tobą płaczą, na te usta moje, które żebrzą o litość nad matką, na miłość matki zaklinam cię, powstrzymaj się od złego! – I gdyby ten syn kopnął matkę i po jej ciele dalej poszedł: pytam się, byłby jeszcze dla niego ratunek? Zdeptana miłość matki to ostatnie lekarstwo!

A oto przed nami, bracia katolicy, staje już nie matka, ale Jezus, nasz Pan i Bóg, zastawia nam drogę, drogę nienawiści, zemsty, rozdwojenia, występku. Patrzcie! Jego czoło otoczone cierniem, Jego oczy zalane łzami, Jego pierś otwarta – wyjmuje z niej swoje Serce, bierze do ręki, oplata je cierniem, wbija weń krzyż, otwiera szeroką ranę, otacza płomieniami i, skupiwszy tak w jedno, na co tylko zdobyła się dla nas Jego bezgraniczna miłość, woła głosem kochającej matki: Ludzie, bracia moi! Na rany moje, które w obronie waszej otrzymałem, na ten krzyż mój, na którym na zbawienie wasze skonałem, na to Serce oplecione cierniem, na te płomienie miłości, dla której z nieba na ziemię zstąpiłem i ciało moje na pokarm wam wydałem, zaklinam was: odwróćcie się od złego, powróćcie do miłości Boga i bliźnich!

Bracia moi! Jeśli odrzucicie ten głos, jeśli obok albo i po Sercu Jezusa ze wzgardą pójdziecie dalej: pytam się, jakież lekarstwo, jaki jeszcze będzie dla was ratunek?! Jeśli ogień przyłożymy do ciała niby śpiącego człowieka, a ten się nie poruszy – jest on trupem. Jeśli w gminie, w rodzinie, w osobach pojedynczych nie ma odmiany na widok Serca Jezusa, które woła, żebrze, nagli ku miłości Bożej i bliźnich: ach, tam już są trupy – tam dusze umarłe dla Boga i dla dobra ludzi! Bracia! To nie wymysły dewocji. Serce Jezusa jest lekarstwem i naszym ostatnim ratunkiem! O! To nie lekkie i tkliwe nabożeństwo, do czułej duszy – jakby się zdawało – dostrojone. To nabożeństwo na wskroś życiowe, domagające się od nas nie słów, ale czynu, nie czułych uczuć, ale ofiar największych, ofiar bolesnych wprawdzie dla naszej zepsutej natury, ale koniecznych, by nie było gorzej, by było lepiej – nie bukietów i wieńców, co więdną, nie świec jarzących się i lamp, co gasną – ale serca naszego, serca drgającego życiem, serca gorejącego miłością Boga i bliźnich, przebaczającego urazy i krzywdy.

Stoimy nad przepaścią – nikt temu nie zaprzeczy. Serce Jezusa podaje nam jedyny skuteczny ratunek. A któż z nas nie pragnie ratunku? Kto chciałby zgubić siebie i duszę swoją, i rodzinę, i społeczeństwo? Garnijmy się więc tłumnie, ochoczo, skwapliwie do Serca Jezusa. To Serce tak miłościwe, szeroko otwarte, czeka tylko, czy rychło przyjdziemy, by wziąć poratowanie i broń na odparcie nieprzyjaciół wiary i naszych dusz, rodzin i naszego społeczeństwa, by doznać ochłody w trudzie, otrzymać nagrodę w pracy, przebaczenie za winy, by znowu pokochać się nawzajem szczerze, jako dzieci jednej matki, i skupić się w członki ciała Chrystusowego, w to budowanie Boże na ziemi, około Najsłodszego Serca. Czego mamy się lękać? Boga, który nas prosi? Jezusa, który nas szuka? Serca, które nas kocha i przebacza? Ach, które dziecko stroni od kochającego serca matki?!

Bracia katolicy! Musimy zupełnie oddać się na służbę Sercu Pana Jezusa, musimy przejąć się Jego uczuciami, wcielić w życie Jego pragnienia, jeśli chcemy ocalić siebie docześnie i wiecznie. Bo Serce Jezusa uczy nas miłości – miłości czynnej, wielkiej, wzniosłej, szerokiej, prawdziwej – miłości, co obejmuje cały świat, co dosięga samego Boga. A gdzie miłość, tam zgoda, gdzie zgoda, tam pokój, gdzie pokój, tam szczęście – szczęście przez miłość tu w zgodzie między ludźmi na ziemi, szczęście przez miłość tam w niebie, w posiadaniu Boga.

Nie łudźmy się, bracia! Świat nas zawiedzie, Pan Jezus nigdy, ale uczyni z nami według mnóstwa swego miłosierdzia, bo nie ma zawstydzenia dla ufających Jemu, bo On jest Pan Bóg sam i chwalebny na okręgu ziemi (Dn 3, 40–45). Amen.

Ks. Henryk Haduch SI

(1) Unia hipostatyczna – unia osobowa – połączenie Boskiej i ludzkiej natury w jednej osobie wcielonego Jezusa Chrystusa.

(2) Collect. Lac., IV.

(3) List 95.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Księży Jezuitów Rekolekcje z Sercem Jezusa.