Rozdział szósty. Nieoczekiwana podróż

Myśli Łucji były mądrzejsze, niż zdawała sobie z tego sprawę. W lipcu 1917 roku istniała naprawdę duża potrzeba, by Rosjanie odmawiali z oddaniem Różaniec, gdyż trzy miesiące później komunizm miał rozprzestrzenić się po całym świecie i przynieść nieopisane cierpienia milionom. W mniejszym stopniu potrzeba modlitwy dotyczyła również innych krajów europejskich, włącznie z Portugalią, gdzie od 1910 roku władzę sprawowali ateiści.

Ateiści! Jednym z nich był burmistrz Ourem (miasto leżące najbliżej Fatimy), który wściekł się do granic możliwości, gdy doszły go słuchy o niezwykłych wydarzeniach z Cova.

– Chcecie powiedzieć, że trójka małych pastuszków mianuje się prorokami? – zawył. – Co za bzdury! Nie marnujcie mojego cennego czasu na takie bajki!

Z całym szacunkiem pomocnicy burmistrza oznajmili mu, że wydarzenia w Fatimie nie mogą być zignorowane. Aż pięć tysięcy ludzi udało się w lipcu do Cova da Iria na objawienie Pani. Możliwe, że w sierpniu będzie ich nawet ze trzy razy więcej, gdyż całe wydarzenie nagłośniły już gazety. Wszystkich bardzo ono zainteresowało.

– Cóż, ale mnie ono nie interesuje – oznajmił burmistrz rzeczowo. – Wiecie, że nie wierzę w Boga. Dlaczego miałbym więc wierzyć w jakieś bzdurne wizje, które mówią mi, bym odmawiał Różaniec?

– Może powinien się pan tym zainteresować – zasugerował dyskretnie jeden z pomocników. – W końcu Fatima znajduje się na terytorium znajdującym się pod pańską władzą. Jeśli za miesiąc będą tam jakieś zamieszki…

– Tak, piętnaście tysięcy podekscytowanych ludzi może sprawiać kłopoty – wtrącił zastępca burmistrza. – Nie będzie to wyglądało najlepiej, gdy rząd w Lizbonie dowie się, że nie podjęliśmy żadnych kroków zapobiegawczych.

– No i co ja niby mam zrobić? – parsknął burmistrz.

Burmistrz i asystenci szybko zgodzili się w jednym: burmistrz musi zażądać, by trójka dzieci z Fatimy przybyła do niego do Ourem wraz z rodzicami. Ci prości ludzie ze wsi na pewno będą obawiać się każdego przedstawiciela prawa. Wystarczy niewielka perswazja, a przyznają się, że cała ta historia to oszustwo, że proboszcz kazał im stworzyć miejsce kultu, które mogłoby rywalizować ze słynną grotą w Lourdes i przyciągnąć do Fatimy pielgrzymów, przynosząc jej w ten sposób sławę i pieniądze.

– Widzi Pan, tu nie chodzi o nic więcej – wyjaśnił pomocnik. – Ci biedacy chcieli sobie trochę dorobić, więc gdy ksiądz obiecał im część pieniędzy, które w przyszłości zostawią tam pielgrzymi…

– Właśnie! – wtrącił zastępca. – Zawsze czułem, że religia to dobrze zorganizowany biznes. Teraz wiem to na pewno. Im szybciej zamkniemy wszystkie kościoły w Portugalii, tak jak to zrobiliśmy z klasztorami i seminariami, tym szybciej będziemy mieć dodatkowe źródło dochodu i mniej wydatków. Tak powinno być w każdym nowoczesnym państwie.

W oczach burmistrza pojawił się chytry błysk.

– Mam nadzieję, że masz rację – rzekł. – Jeśli możemy zrobić coś, by zwalczyć tu w górach religię…

– Możemy, proszę pana. Nawet mała rzecz pomaga.

– Oczywiście. Idź, każ tym głupim dzieciom i ich ojcom stawić się natychmiast w Ourem. Niech dowiedzą się, że przejrzeliśmy tę ich grę.

Tak oto do Fatimy została wysłana wiadomość, że Antoni dos Santos, ojciec Łucji, oraz Manuel Marto, ojciec Franciszka i Hiacynty, mają wraz z dziećmi udać się do burmistrza Ourem.

O dziwo, Manuel Marto wcale nie przestraszył się nieoczekiwanego wezwania. Spokojnie oznajmił, że uda się do Ourem i odpowie na każde pytanie burmistrza. Nie przyprowadzi jednak Franciszka i Hiacynty, gdyż są za mali na tak wyczerpującą podróż.

– Też zostaw Łucję w domu – poradził szwagrowi. – W końcu, co złego zrobiło to dziecko?

Jednak mama Łucji nie chciała nawet o tym słyszeć.

– Dziewczynka jedzie z tobą – poinformowała swego męża. – Przecież to ona zaczęła tę całą aferę.

Łucja była bardzo nieszczęśliwa, że miała jechać do Ourem bez swoich kuzynów. Jednak gdy nadszedł czas opowiedzenia historii burmistrzowi, przemówiła bardzo odważnie. Tak, w Cova była niebiańska Pani. Przybędzie tam po raz czwarty trzynastego sierpnia. Do tej pory mówiła o tym, że ludzie muszą zmienić swoje życie, odmawiać codziennie Różaniec i poświęcać się za grzeszników.

– A podczas ostatniej wizyty Pani nauczyła nas nowej modlitwy – dodała dziewczynka na zakończenie. – Musimy ją odmawiać za każdym razem, gdy poświęcamy się za grzeszników.

Na twarzy burmistrza pojawił się nerwowy grymas.

– Tak? A co to za modlitwa?

– O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, za nawrócenie grzeszników i za zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi.

Tego było za wiele dla burmistrza, którego serce już dawno zwróciło się przeciw Bogu i religii.

– Głupia dziewucha! – zawołał. – Wymyślaj sobie dalej podobne kłamstwa, jeśli chcesz być ukarana!

– Ale to nie są kłamstwa, proszę pana. Naprawdę widzieliśmy piękną Panią. I naprawdę powiedziała to wszystko, co teraz panu powtarzam.

– Bzdury! Nie ma żadnej Pani. Musisz mi uroczyście obiecać, że nie pójdziesz do Cova trzynastego sierpnia. No, dalej, mów!

Łucja patrzyła błagalnie na ojca i wuja, choć wiedziała aż za dobrze, że niewiele mogą teraz dla niej zrobić. Po chwili złożyła dłonie i rzekła pewnym i pełnym szacunku głosem:

– Nie mogę obiecać, że nie pójdę trzynastego do Cova.

– Czemu?

– Dlatego że Pani poprosiła, żebyśmy byli tam tego dnia i nie możemy nie pójść. Przecież przybywa z Nieba.

Na nic nie zdały się groźby, namowy i ponowne groźby burmistrza. Nie był w stanie wymusić na małej dziewczynce obietnicy, którą tak bardzo pragnął usłyszeć. Nie udało mu się również namówić Łucji do wyjawienia choćby niewielkiej części tajemniczego przesłania, które otrzymała wraz z kuzynami w lipcu.

– No co tak stoicie? Zróbcie coś! – zawołał w końcu burmistrz do ojca i wuja dziewczynki, milczących świadków jego daremnych starań. – W końcu ten uparty dzieciak jest wasz, a nie mój!

Antoni dos Santos i Manuel Marto wzruszyli tylko ramionami. Cóż bowiem mogli zrobić? Łucja miała swoje wady, jednak kłamanie nie było jedną z nich, podobnie zresztą jak łamanie obietnic. Poza tym kilka tygodni temu inni próbowali już skłonić ją do przyznania się do winy. Były krzyki, lanie, a nawet kilka rozmów z proboszczem. Wszystko na nic.

W końcu burmistrz poddał się i nakazał całej trójce opuszczenie jego gabinetu. Jednak gdy ci wracali do Fatimy w jego umyśle już powstawał złowieszczy plan.

„Ta uparta dziewucha nie chciała obiecać, że nie pójdzie do Cova” – myślał. „To znaczy, że zjawi się tam z innymi trzynastego sierpnia. Znów będą udawać, że widzą niebiańską Panią i rozmawiają z Nią, a tysiące głupich pielgrzymów wpadnie w histerię. Ale… – w oczach burmistrza pojawił się tajemniczy błysk – wszystko może wyglądać zupełnie inaczej, jeśli dzieci powstrzyma się siłą przed pójściem do Cova!”

Im więcej burmistrz o tym myślał, tym bardziej był przekonany, że wpadł na świetny pomysł, który położy kres niezwykłym wydarzeniom w Fatimie. Porwanie dzieci będzie takie proste! Wystarczy, że trzynastego sierpnia z samego rana podjedzie pod ich dom swym czarnym, błyszczącym autem. Będzie bardzo miły i uprzejmy. Potem wybłaga od rodziców zgodę na zawiezienie dzieci na pastwisko. Zapewni ich, że chce udać się do Cova w charakterze pielgrzyma. Przecież nie odmówią mu zabrania dzieci samochodem, zwłaszcza, że dzięki temu uciekłyby przed tłumami pielgrzymów.

Trzynastego sierpnia, kilka minut przed jedenastą, burmistrz wcielił w życie pierwszą część swego niecnego planu. Z wielkim rozmachem podjechał pod dom rodziny Marto, gdzie znajdowały się dzieci, i poprosił o zgodę na zawiezienie Łucji, Franciszka i Hiacynty do Cova. Dziś taki upał, argumentował, a do pastwiska są przecież prawie dwa kilometry. Dzieci na pewno bardzo się zmęczą, jeśli będą musiały iść taki kawał piechotą drogą pełną pielgrzymów.

Rodziny Marto i dos Santos były ogromnie zaskoczone (i ani trochę nie ucieszone), że burmistrz Ourem przybył w ich skromne progi i prosi o przysługę. Po krótkiej naradzie ojcowie wyrazili jednak upragnioną zgodę. Następnie, trochę zafascynowani widokiem błyszczącego, czarnego auta, patrzyli, jak burmistrz usadza dzieci w pojeździe i wydaje polecenie odjazdu.

Mali pastuszkowie o wiele bardziej woleliby iść do Cova piechotą, ale nie odważyli się przeciwstawić woli rodziców. Jednak już po chwili Łucja spojrzała z niepokojem na burmistrza.

Proszę pana, jedziemy w złym kierunku. Cova jest za, a nie przed nami.

Z ust mężczyzny wydobył się złowieszczy chichot.

– Wiem, ale pomyślałem, że zrobimy sobie krótką wycieczkę do Ourem. Chcę byście poznali tamtejszego proboszcza.

W oczach Franciszka pojawiło się przerażenie.

– Do Ourem? Ale my nie mamy czasu, proszę pana! Pani zawsze przybywa w południe. Proszę, niech pan zawróci!

– O tak! – zawołała Hiacynta z rozpaczą. – To byłoby straszne, gdybyśmy się spóźnili!

Na twarzy burmistrza znów pojawił się chytry uśmiech.

– Dzieci, czy wy nie wiecie nic o samochodach? Możemy udać się do Ourem i spokojnie zdążyć do Cova na spotkanie z waszą Panią.

Na kilka minut nastała cisza. Pojazd pędził po drodze. Po chwili na horyzoncie pojawił się zarys Ourem. Oczy Łucji aż zaświeciły się z radości na widok wieżyczki lśniącej w słońcu. Kościół! Ta podróż faktycznie nie była taka długa! Proboszcz mieszka pewnie gdzieś niedaleko i zaraz się z nim zobaczą. Co za ulga! Zdążą wrócić na czas do Fatimy! Po raz kolejny Pani stanie na szczycie małego dębu, uśmiechnie się ciepło, zachęci dzieci do modlitwy i do poświęcania się za grzeszników. Może nawet przekaże im jakąś nową wiadomość…

Nagle Łucję przeszedł zimny dreszcz. Samochód minął z rozpędem kościół oraz dom proboszcza i właśnie zwalniał przed znajomym imponującym gmachem. Dziewczynka spojrzała na burmistrza podejrzliwie.

– To nie jest dom proboszcza!

– Nie? Więc co to jest?

– Tu mieszka pan…

Mężczyzna wydobył z siebie przenikliwy śmiech.

– A więc pamiętasz to miejsce ze swojej pierwszej wizyty? Zapamiętaj więc jeszcze jedno. Znajduje się tu również więzienie, pełne złodziei i morderców. No jazda, wychodźcie z samochodu!

Więzienie! Franciszek i Hiacynta kulili się ze strachu, gdy burmistrz wyciągał ich siłą z pojazdu. Och, i co teraz będzie? Co zrobi ten okropny człowiek?

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Dzieci z Fatimy.