Rozdział szósty. Jezus a dziecko

Jak wprowadzić Jezusa do życia malucha?

Maria Fargues, były wychowawca, sugeruje następującą procedurę psychologiczną: „Kochasz bardzo Pana Jezusa, prawda?”, pyta matka maleństwo tonem sugerującym ochocze „tak”. Mama sama musi kochać Jezusa, żeby tak mówić. Więc dziecko też Go kocha i chce to okazać. Pochwyci obrazek Jezusa, który matka do niego wyciąga, i ucałuje go z przejęciem. Statuetka, krzyżyk, medalik – to przedmioty, które nie interesują dziecka bezpośrednio poza swoim błyskiem lub barwą; twarz mamy jest na pewno bardziej miękka i przyjemniejsza. Lecz jeżeli obejmować, to musi być coś, co można objąć. A jak można pokazać, że się kocha, nie obejmując? Gdy chodzi o małe dziecko – to jedyna racja istnienia statuetki, obrazka, medalika z Chrystusem. Nie obejmuje się po prostu czegokolwiek: typu gazeta taty czy cukierniczka – te przedmioty mają swoje zastosowanie – lecz rzeczy związane z imieniem Jezusa; te rzeczy całuje się z miłości do Jezusa.

Lecz kim jest Jezus?

Kim jest Jezus? Niemowlę nie zadaje tego pytania. Jezus jest faktem, jak tata i mama. I maleństwo nie ma żadnych zahamowań, żeby nadawać te same nazwy całkiem różnych przedmiotom: medalikowi, obrazkowi czy krzyżykowi. Bo na początku obrazek, medalik czy krzyżyk – to Jezus. Upłynie nieco czasu zanim maleństwo zrozumie, że te przedmioty przedstawiają jedynie wizerunek Jezusa.

Pomału dziecko zacznie rozróżniać osobę od wizerunku i zacznie budować sobie bardziej poprawną koncepcję: Jezus jest w jednym i tym samym czasie Tym, który jest przedstawiony na medaliku, Tym, który mieszka w tabernakulum, Tym, który jest na krzyżyku, Tym, który jest na obrazku, Tym, który mieszka w kościele oraz Tym, który jest w sercu mamy, gdy przyjmie ona Komunię świętą.

Od tego momentu można kontynuować objaśnianie przez pomocne stwierdzenia lub pytania: „Tak, Jezus jest tutaj” lub: „Jezus to zrobił” lub gdy jesteśmy w kościele: „Gdzie jest Jezus?”. Na Boże Narodzenie, gdy mały człowiek pociąga rękaw mamy, nalegając: „Ja chcę tam iść zobaczyć małego Jezuska w tym ładnym żłóbku”, nadarza się doskonała okazja do wyjaśnienia różnicy pomiędzy figurką Jezusa w żłóbku a Jezusem obecnym w tabernakulum.

Przejście od idei Jezusa do koncepcji Boga jest oczywiście rzeczą delikatną. Matka powiedziała dziecku, że Bóg jest wszędzie, widzi wszystko, lecz nie ma ciała. A oto Jezus ma ciało. To wszystko nie jest dla dziecka całkiem jasne. Pomału jednak stanie się to jasne.

Bóg jest w jednym i tym samym czasie Ojcem, Synem i Duchem Świętym. Jest Bóg Ojciec, Bóg Syn i Bóg Duch Święty i Oni istnieją odwiecznie. To jednak Syn stał się Jezusem, gdy Błogosławiona Dziewica dała Mu ciało, i to On chodził po ziemi.

W ten sposób maleństwo poprzez poznanie Jezusa sięga po wiedzę o Bogu. Nie jest dla dziecka niczym zaskakującym, że Jezus powinien był stać się człowiekiem, a jeszcze mniej to, że miał matkę.

W ten sposób, krok po kroku, sprawy zaczynają być dostrzegane we właściwej proporcji. Oczywiście nie mogą być całkowicie pojęte od razu. Jednak przez kolejne dawki informacji, a nade wszystko przez kolejne próby podczas modlitwy, maluch wchodzi w kontakt z Jezusem; ten kontakt jest bardziej kontaktem serca niż umysłu.

Kwestie historyczne i doktrynalne zostaną dodane później, by dopełnić dziecku obrazu. Już w tak młodym wieku zaznajomione zostało z Trójjedynym Bogiem oraz z Wcieleniem. Również krzyż został mu pokazany. Dziecko jest zachwycone, gdy słucha historii życia Pana Jezusa, a opowiadając ją ponownie, ile myśli można przekazać, jak bardzo zaspokoić ciekawość, ile lekcji udzielić!

Skoro Jezus tak bardzo kocha dzieci – a wiemy, że tak jest z Ewangelii, gdzie Jezus błogosławi maluchy – skoro tak bardzo kocha ludzi i tak wiele dla nich zrobił, czy mały Jasio, Lucynka czy Ala nie powinny też kochać Pana Jezusa z całego serca? Nie powinny uczyć się od Niego, jak złożyć hojną ofiarę, gdy nadarza się okazja?

Ojciec, który się nie modli

Mały Pawełek, który ma tylko cztery i pół roku, klęczy obok łóżka odmawiając pacierz wieczorny; wydaje się, że robi to zbyt długo.

„Nie skończyłeś jeszcze swojego pacierza?” – pyta go niania.

„Skończyłem” – odpowiada dziecko lekko zakłopotane.

„To co teraz robisz?”

Dziecko się rumieni i mamrocze nieśmiało: „Ja co wieczór mówię dwa pacierze: swój oraz taty. Słyszałem, jak tata odmówił mamie, gdy prosiła go, żeby odmówił pacierz; więc teraz ja robię to za niego”.

Powiesz: „Cudowne dziecko”? Może tak. Ale czyż dzieci nie zaskakują nas często swoją przenikliwością?

Jak niemądrzy są ci rodzice, którzy myślą, że mogą być nielogiczni wobec swoich dzieci! Jak mało wiedzą o funkcjonowaniu tych małych umysłów i małych serc! Jak mało wiedzą o tym, jak bardzo te maluchy mogą wykorzystać to, co usłyszą!

Lady Baker, konwertytka, pisze w swojej książce The House of Light („Dom Światła”), że gdy miała około jedenastu lat, podsłuchała rozmowę ojca z matką na temat religii. Ojciec mówił: „Słyszałem dzisiaj dobre kazanie; wynikało z niego, jak wielkim błędem była reformacja i że Anglia miałaby się bez niej znacznie lepiej…”.

„Cicho bądź – przerwała żona zgorszonym tonem – uważaj, bo dzieci usłyszą.”

„W tym momencie kazano mi pójść się uczyć – mówiła dalej lady Baker – i nigdy więcej nie słyszałam podobnej rozmowy, lecz zaczęłam mieć sny na temat tych dziwnych słów”.

Tego samego wieczora podczas spaceru ze służącą, poprosiła o wstąpienie do kościoła katolickiego. Od tamtej pory, jak mówi, zrodziło się w niej pragnienie przestudiowania początków tej pozornej reformy oraz późniejszej zmiany religii, gdyby te studia miały potwierdzić, że to, co powiedział ojciec, jest prawdą.

Być może, dzięki łasce Bożej, nie straciłem nawyku modlitwy, lecz możliwe, że moje dzieci niedostatecznie często widzą mnie modlącego się. Modlić się, a dać dzieciom zobaczyć, że się modlimy – to dwie różne rzeczy. Nie wystarczy modlić się tylko osobiście. Moim obowiązkiem, jako głowy rodziny, jest modlić się w imię rodziny, na widoku rodziny, wraz z rodziną. Moi chłopcy muszą wiedzieć, że ich ojciec czci Boga; muszą widzieć, że zachowuje się wobec Niego z uszanowaniem; muszą za jego przykładem nauczyć się wielkiego obowiązku adoracji i czci. Modlitwa, a przynajmniej modlitwa wieczorna, powinna być odmawiana wspólnie.

W wielu rodzinach, gdy wszyscy gromadzą się razem na koniec dnia by oddać cześć Bogu, to matka prowadzi modlitwę aż do czasu, gdy każde z dzieci będzie potrafiło wystąpić w tej roli. Byłoby jednak znacznie lepiej, gdyby ojciec przejął przewodnictwo. Jest to bowiem funkcja, która należy do niego, funkcja o charakterze nieomal kapłańskim.

Gdyby kiedyś zdarzyło się, żebym miał się nieprzychylnie wyrazić o jakimś duchownym lub wydarzeniu religijnym – nawet, gdyby wydawało się, że mam prawo do tego typu wypowiedzi – muszę baczyć, kto słucha. Uwadze dzieci nic nie umyka… zastanowię się nad tym.

Modlitwy przy posiłkach

Słynny ekonomista Le Play napisał: „Dopóki będę zdumiewał swych gości odmawiając błogosławieństwo przy posiłku, nie uznam, że zrobiłem wystarczająco dużo na rzecz powrotu dobrych obyczajów”. Modlitwa przy posiłku wydaje się zwykłym szczegółem. Czy przypadkiem nie przywiązujemy do niej zbyt wielkiej wagi?

Można uważać ją za szczegół, lecz jest to szczegół wiele mówiący. Rene Bazin opowiada, jak był zbudowany – objeżdżając północ Francji w ramach studium przygotowawczego do jednej ze swych powieści – obserwując, jak rodzina pewnego przemysłowca w Roubaix, odmawiała sumiennie modlitwę przed posiłkiem, wyznaczając codziennie któreś z dzieci do poprowadzenia modlitwy.

Inny autor relacjonuje, jak głębokie wrażenie zrobiła na nim wizyta w domu wybitnego biznesmena w Antwerpii. Przed obiadem i po nim ośmioro dzieci stawało przy stole z rodzicami, gdy ojciec nabożnie odmawiał modlitwę.

Tam, gdzie w rodzinie kultywuje się odmawianie błogosławieństwa przy posiłkach, spotyka się zwykle prawdziwe życie rodzinne pobłogosławione dziećmi i solidną pobożnością; nie spotka się tam samolubstwa; zamiast niego znajdzie się umiłowanie tradycji, szacunek dla autorytetu oraz niekwestionowane panowanie Chrystusa w takim domu. Odmawianie błogosławieństwa jest być może rzeczą niewielką, lecz wskazuje na rzeczy wielkie.

Rodzina chrześcijańska nie będzie odbudowana, ani utrzymana bez przywrócenia i zachowania praktyk chrześcijańskich – oczywiście tych najbardziej wzniosłych i najbardziej obowiązkowych, lecz także tych – zdawałoby się – najmniej znaczących. Czy jednak są takie, które nic nie znaczą?

– No, ale te rzeczy będą wprowadzać naszych gości w zakłopotanie.

– Nic przecież nie zmusza ich, by was odwiedzali, a jeżeli chcą to czynić, to niewątpliwie szanują zwyczaje domu: krucyfiks na ścianie, jak i odcień barwy tej ściany, zwykłe przejawy życia chrześcijańskiego, jak i poczęstunek przygotowany dla nich.

Nikt też nie każe im przejmować waszych zachowań, lecz niech przyjmą je przynajmniej wtedy, gdy są z wami.

Prawdziwym motywem, stawiając sprawę uczciwie, nie jest miłość do innych, lecz wzgląd ludzki i troska o siebie: obawiacie się, nie macie śmiałości.

Waszymi gośćmi będą albo chrześcijanie, albo niechrześcijanie. Dlaczego to wśród chrześcijan mielibyśmy się rumienić z powodu Chrystusa? Jeżeli zaś goście nie są chrześcijanami, czy będą dziwili się aktom wiary chrześcijańskiej, znając atmosferę domu i przymioty tych, którzy w nim mieszkają?

Poza błogosławieństwem w czasie posiłków, innym pięknym zwyczajem chrześcijańskim jest wieczorne błogosławieństwo udzielane przez ojca wszystkim dzieciom: gdy każde z dzieci podchodzi, żeby odebrać pocałunek na dobranoc, ojciec kładzie rękę na jego głowie i kreśli mały krzyżyk na jego czole. Jak wielki to pożytek dla dzieci, gdy widzą swego ojca w roli quasi-kapłana, którym rzeczywiście powinien być. Jak wielki to pożytek dla ojca, który w rezultacie będzie bardziej świadomy swej roli w rodzinie.

Zauważmy, jakie myśli muszą krążyć po jego głowie, gdy wieczorem błogosławi dzieci, jeżeli w ciągu dnia zrobił coś, za co gani go jego sumienie!

„Uczynimy z naszych braci ponownie chrześcijan”, śpiewają Młodzi Robotnicy Katoliccy. „Uczynimy nasze domy ponownie chrześcijańskimi”, powinni śpiewać chrześcijańscy małżonkowie. Żeby tego dokonać, muszą zacząć od siebie.

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 3: Wychowanie.