Rozdział szósty. Janek i Kuba

Dawno temu, kiedy jeszcze cała Anglia była katolicka, żyli sobie dwaj bracia bliźniacy. Jedynie ich matka i kilka osób, które znały ich bardzo dobrze, potrafiło ich rozróżnić. Byli tego samego wzrostu, mówili niemal identycznym głosem. Jednego zwali Janek, drugiego Kuba. Niemal zawsze byli razem, a kiedy już musieli się rozdzielić, nawet na krótką chwilę, czuli się nieswojo i każdy miał wrażenie, że brakuje mu cząstki jego samego.

Mama Janka i Kuby była praczką. Pranie ubrań było w owych czasach, mimo że cięższe niż obecnie, znacznie piękniejszym zajęciem. Kuchnia ich chaty otwierała się na mały ogród i po wyjęciu ubrań z miedzianej balii, matka mogła od razu wieszać je na sznurze by wyschły w słońcu. Poza tym, były to śliczne ubrania, nie kuse i nieciekawe jak bywają teraz, lecz wypełnione radosnymi kolorami. Dodatkowo, dużo było bielizny, barbetów, chust, a wszystko oślepiająco białe w suszącym je słońcu.

Każdego sobotniego popołudnia Janek i Kuba brali tobołki z wypraną odzieżą i dostarczali je do ogromnych wiejskich posiadłości. Na zmianę udawali się również do zamku, który znajdował się tuż za wioską. Obaj uwielbiali się tam kierować. Droga wiodła bowiem przez cudowne tereny z łabędziami pływającymi po małych jeziorach, przez sady jabłkowe. Czasami napotykali wspaniale ubranych paziów lub samych szlachciców udających się na konne przejażdżki z sokołami siedzącymi na ich nadgarstkach.

Przy drodze prowadzącej do zamku stał krzyż. Bliźniacy znali go dobrze i uwielbiali odkąd byli jeszcze szkrabami, bo jak wszyscy Anglicy w tamtych czasach, szczerze i głęboko kochali Naszego Pana i bardzo żałowali Jego cierpień.

Jedna rzecz związana z krzyżem zastanawiała ich jednak – uśmiechająca się twarz. Nie był to zwykły uśmiech na ustach, te były proste, wyrzeźbione z ostrością pełną bólu. Żebra ukazywały pięć głębokich bruzd wokół chudego, wyprostowanego ciała, jak pięć palców cierpienia zaciskających się ciasno wokół serca. Uśmiech był jednak widoczny w liniach zamkniętych oczu, w kształcie policzków. Wydawał się ukrywać w starym ciemnym drewnie wypolerowanym przez delikatny dotyk rączek dzieci podnoszonych przez swoje mamy by mogły ucałować figurę. Był to dziwny, sekretny uśmiech pochodzący zza zamkniętych oczu, z wewnątrz wyrzeźbionego ciała, jakby serce ukryte pod żebrami promieniowało światłem, które potrafi przeniknąć przez opuszczone powieki.

– Nie rozumiem – mówił Kuba do Janka. – Czemu Nasz Pan uśmiecha się z krzyża? Nie powinni raczej wyrzeźbić łez na Jego policzkach?

Janek zgodził się z bratem, lecz dodał:

– Ksiądz Abbot często powtarza w swoich kazaniach, że Nasz Pan lubi cierpieć za nas.

Pewnej soboty Janek wrócił do domu dostarczywszy przydzielone mu pranie wcześniej niż zwykle.

– Gdzie Kuba? – zapytał.

– Poszedł do zamku, kochanie – odpowiedziała matka.

– Nie ma tu nic do roboty – powiedział Janek. – Więc wyjdę mu na spotkanie.

Gdy Janek mówił te słowa, Kuba zmagał się z pokusą. Znajdował się właśnie w sadzie jabłkowym pełnym dojrzałych, rumianych i pięknych owoców. Matka często powtarzała swoim chłopcom:

– Nigdy, przenigdy nie sięgajcie po owoce w cudzych ogrodach.

Te jabłka jednak zdawały się same wołać, by je zjeść. Wystarczyło na nie spojrzeć, by poczuć jakie są słodkie i kruche. Jedno spojrzenie wystarczyło, by poznać, że słońce wtargnęło do ich środka, by je dopieścić i ogrzać aż do skórki.

Kuba rozpaczliwie rozglądał się po trawie licząc, że znajdzie owoce strącone przez wiatr. Zabranie takich, nie byłoby chyba żadną szkodą. Niestety paziowie najwyraźniej go ubiegli, bo na ziemi nic nie leżało. Nic się nie stanie, pomyślał, gdyby tak dotknąć jedno. Wyciągnął rękę i zanim się zorientował, jabłko nie wiedzieć jak, znalazło się w jego dłoni. Kilka sekund i parę kolejnych owoców było schowanych za pazuchą.

Niedługo później paczka z praniem została dostarczona i Kuba był gotów wracać do domu. Wtedy nagle schowane jabłka zaczęły parzyć pod koszulą wywołując stłumiony strach i wstyd. Chciał natychmiast wyrzucić je na trawę, lecz obawiał się, że ktoś go spostrzeże, a wtedy wydałoby się, że dopuścił się kradzieży. Szkoda by było, gdyby ucierpiała na tym jego matka, która mogłaby stracić posadę praczki w zamku. Postanowił zatem iść inną drogą, na około, by jak najszybciej opuścić zamkowe ziemie. Wymyślił, że później, gdy będzie po drugiej stronie murów i gdy nikt nie będzie go widział, rzuci owoce nad murem.

W rzeczywistości jednak ktoś Kubę widział. Kiedy zrywał owoce, stary ogrodnik ucinał sobie słoneczną drzemkę w sadzie. Kroki Kuby zbudziły go i tak leżąc w trawie między drzewa mi obserwował chłopca samemu nie będąc zauważonym. Pomyślał, że pozwoli mu je zabrać, a teraz stał czekając aż przejdzie obok w drodze powrotnej. Wtedy to na ścieżce pojawił się Janek nieświadomy tego, co się wydarzyło.

Szedł sobie żwawo zachowując się trochę jak piesek, który podbiega co chwilę i raz po raz podskakuje wesoło. Pogwizdywał i wyglądał niezwykle radośnie i beztrosko. Dla ogrodnika był to znak, że ma do czynienia z wyjątkowo zatwardziałym grzesznikiem. Gdyby Janek szedł spokojnie, jak Kuba kiedy opuszczał ogród, ogrodnikowi pewnie zrobiłoby mu się go szkoda. W rzeczywistości Kuba oblany rumieńcem wstydu naprawdę szedł powoli tuż pod zamkowymi murami rozglądając się co chwilę na boki.

Ogrodnik nagle wyskoczył zza drzewa tarasując Jankowi drogę.

– Mam cię! – krzyknął. – Myślałeś, że ci się upiecze? Widziałem cię, ty mały złodziejaszku. Widziałem jak chowałeś zerwane jabłka pod kapotą.

Janek już otwierał usta, by zaprzeczyć, że kiedykolwiek coś takiego zrobił, gdy nagle zrozumiał co się stało. Stary człowiek widział Kubę. Prawda oblała Janka falą wstydu za brata.

– Wiesz, co teraz zrobię? – krzyczał ogrodnik. – Zabiorę cię do księcia na sąd, ot co!

Janek jeszcze nie słyszał takiej tyrady jaką zaserwował mu stary ogrodnik. Padło wiele okrutnych słów i gróźb, każda gorsza od poprzedniej.

Janek słuchał w milczeniu i z poczuciem pewnego zadowolenia, że to wszystko, o czym krzyczał stary człowiek, spotka jego a nie Kubę. Zniósł by wiele, żeby ocalić brata.

Oczywiście kradzież jabłek była paskudnym czynem Kuby. Janek wiedział jednak, że brat na pewno już tego żałuje. I był bardzo, bardzo zadowolony mogąc wziąć winę na siebie.

Poczuł łzy napływające mu do oczu. Nagłe pieczenie w gardle sprawiło, że nie mógł wydusić z siebie słowa. Stał tam pozwalając by słowa ogrodnika spadały na niego jak grad kamieni i czuł, że miłość do brata wzbiera w nim i rośnie jak sekretny kwiat. Miał wrażenie, że podtrzymuje serce Kuby i obmywa go ze wstydu. Wzięcie kary na siebie wydawało się proste, jakakolwiek by nie była.

Niespodziewanie ogrodnik się zatrzymał. Jego głos się zmienił. Położył rękę na ramieniu Janka.

– Cóż, kolego – powiedział – dzielnie znosisz reprymendę. Nie jesteś tak bezczelny jak niektórzy zuchwali paziowie. Teraz głowa do góry. Dałem ci należną nauczkę i starczy. Możesz iść.

Janek już był w drodze, kiedy usłyszał za sobą:

– Hej, łap! – ogrodnik rzucił mu kilka dużych czerwonych jabłek.

Przypadek sprawił, że bracia spotkali się tuż obok przydrożnego krzyża. Kuba musiał usłyszeć przynajmniej część wybuchu ogrodnika. Małe drzewka rosnące przy krzyżu dawały zielone zaciemnienie doprawione złocistym światłem. W takiej scenerii twarz figury na krzyżu dawała niezwykłą poświatę i wewnętrzny uśmiech wydawał się jeszcze wyraźniejszy niż zazwyczaj.

– Cześć! – zawołał Janek.

– Cześć – odpowiedział Kuba.

– Masz jabłko – powiedział Janek. – Dostałem od starego ogrodnika.

– Nie, dzięki – odparł Kuba oblewając się rumieńcem.

– Daj spokój, głupku, jest moje… Wiem czemu Nasz Pan uśmiecha się na krzyżu – nagle olśniło Janka. – Bo jest naszym bratem i jest zadowolony, gdy może zdjąć z nas nasze grzechy, wstyd i należną karę.

Kuba wysłuchał brata w milczeniu. W końcu ucałował drewniane stopy figury na krzyżu. Dopiero wtedy wyciągnął rękę po jabłko.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Okropny pan Timson oraz inne fascynujące opowieści.