Rozdział szósty. Ideał kobiecości

Być może nikt nie wychwalał bardziej ideału kobiecości, jak Charles Peguy.

Przede wszystkim i najbardziej podziwiał w kobiecie jej zdolność wkładania duszy w codzienną monotonię ciągle powtarzanych w domu czynności.

Wkłada w usta Pana Jezusa takie słowa:

„Moja miłość kieruje się ku tobie, najdroższa,
Do ciebie, najuleglejsza u stóp przeznaczenia,
Najbardziej poddana mistrzom ceremonii.
Najbardziej ochocza i troskliwa.
Kocham cię tak bardzo, o najrzetelniejsza,
Ty, najbardziej gotowa odpowiedzieć na trudu wymogi,
Najmniej znana, a najchwalebniejsza,
Najbardziej dbała w opiece nad stadkiem”.

Najmniejszy czyn, najbardziej pospolity, najbardziej zwyczajny, chociaż zanurzony w monotonii ciągle powtarzających się dni i ginący w przewijających się stuleciach, może mieć olbrzymią wartość, jeżeli spełniony będzie z wielką miłością:

„Wypalasz się do końca, biedaczysko,
Zmywając naczynia i prowadząc dom,
Niewiasto, która nadajesz sens tak pracy, jak dniom”.

Jednakże kobieta nie jest tylko pracownicą czy gospodynią, jest matką, matką tak troskliwą dla swych maleństw, matką, która nigdy nie spoczywa w kontemplowaniu tego, co nieskończone, ukrytego za skrzywioną twarzą lub upartym wzrokiem. Mężczyzna tego nie wyczuwa. Nie jest do tego dostatecznie delikatny lub uduchowiony. Jedynie kobieta ma spojrzenie wystarczająco ostre i nadprzyrodzone, by odkryć nie tylko potrzeby materialne delikatnego i maleńkiego ciałka, ale również głębię i niewinność duszy obmytej wodą chrztu i obfitującej w niezliczone łaski, z których trzeba będzie zrobić dobry użytek w przyszłości.

Nie ma nic piękniejszego nad dziecko zasypiające przy odmawianiu pacierza, mówi Bóg (według Peguy’ego):

„Mówię wam, nic na tym świecie nie jest równie piękne…
Tak, powtarzam, nie znam nic piękniejszego na całym świecie
Od małego dziecka, które zasypia odmawiając Pacierz
Pod skrzydłami swego Anioła Stróża.
Dziecka, które śmieje się do aniołów, gdy zaczyna Zasypiać
I któremu mylą się modlitwy, bo już na nich się nie koncentruje,
Które myli słowa Ojcze nasz ze słowami Zdrowaś Maryjo,
Gdy na jego powieki opada zasłona,
Zasłona nocy na jego wzrok i głos”.

Rzeczywiście, jest sprawą honoru i obowiązku niewiasty, co wynika z jej powołania, być bardzo blisko dusz i świata nadprzyrodzoności.

Ponadto też, niewiasta jest bardziej tkliwa niż mężczyzna. Ma poczucie litości i współczucia. Ma zawsze coś wspólnego ze współczuciem, jakie przejawiała Joanna d’Arc, nawet gdy była jeszcze dziewczynką.

Pewnego dnia ujrzała dwoje małych głodnych i zasmuconych dzieci wędrujących drogą. „To mnie do tego stopnia zmartwiło, że dałam im cały swój chleb, swoje drugie śniadanie i kanapkę popołudniową. Ich radość mnie poraziła: pomyślałam o tych wszystkich innych głodujących ludziach, którzy nie mieli co jeść, tak wielu głodujących, niezliczonej liczbie głodnych ludzi. Czułam, że zaraz wybuchnę płaczem. Dałam im swój chleb. Piękny gest! Lecz wieczorem znowu będą głodne; będą znowu głodne jutro… Biedaki, przed nimi przyszłość, niedola, niepokój o przyszłość… O mój Boże, kto da im chleba na co dzień?”

Współczucie Joanny dla dusz nawet jeszcze bardziej rozdzierało jej serce niż ból spowodowany głodem fizycznym ich ciał. „Gdybyśmy tylko mogli doczekać się Twojego Królestwa, Panie”, modliła się.

Cześć kobietom za wielkość ich serc.

Pomocnica swego męża

Żona Pasteura była cenną pomocnicą sławnego naukowca, który był jej mężem.

Pomoc, jaką mu świadczyła nie ograniczała się tylko do spraw związanych z nauką, intelektem czy techniką. W organizacji życia większości rodzin żony muszą świadczyć mężom nie tylko tego rodzaju pomoc. Moralne wsparcie jest bardziej istotne.

Oto mały dom, w którym kwitła jedność i zrozumienie, lecz gdzie się nie przelewało. Mąż do swej pracy potrzebował auta; miał starego gruchota i spłacił go dopiero po trzech długich miesiącach. Jednego dnia, krótko po zapłaceniu ostatniej raty, gdy brał zakręt, złamała się tylna oś. Biedak wrócił do domu zupełnie zniechęcony. Jego żona, która była mężna, ufna, a dodatkowo oczekiwała dziecka, nie wypowiedziała ani jednego słowa przygany czy niezadowolenia. Przeciwnie starała się go pocieszyć:

„Spójrz, jesteśmy szczęśliwi; Bóg nas kocha. Powinniśmy dać Mu mały okup za wszystkie radości, których nam przysporzył. Chodź, pomódlmy się i nie traćmy nadziei. On nas nie opuści”. Wznieśli razem serca do Boga i zjednoczyli się w swej ludzkiej miłości bardziej niż kiedykolwiek. Razem przecież czerpali wcześniej z tego samego Źródła Nadziei, tego samego Zdroju Dobroci. Byli złączeni doskonałą jednością.

Jasne, że żona powinna mieć w osobie swego męża silnego mężczyznę, kogoś kto nie rozsypuje się przy pierwszej przeciwności; kto wie, jak walczyć z burzami i potrafi przyprowadzić swoją barkę bezpiecznie do portu. Bez wątpienia nie oczekuje, że będzie manifestował swą męskość przez próżne zachowania lub jakieś popisy; nie oczekuje, że będzie się chełpił albo że chwaleniem się i protestami zastąpi zdolność do działania, solidność charakteru, rzeczywistą dzielność. Ona niewątpliwie woli kogoś, kto jest mistrzem, mistrzem w swoim zawodzie lub pracy, jaka by nie była, mistrzem w kierowaniu domem, zdolnym do podejmowania decyzji i przyjmowania odpowiedzialności.

Nie chce mieć niezdecydowanego faceta, który na jeden krok do przodu robi dwa do tyłu lub który jest niestały w swych zamiarach, kapryśny, o słabej woli; nie chce też takiego, który gubi się w szczegółach, a zapomina o całości, lecz mężczyznę mającego rozeznanie w szczegółach w połączeniu ze zdolnościami organizacyjnymi. Nie chce mężczyzny, którego zaślepiają przesądy i który nie jest pewny siebie; nie, chce natomiast takiego, który potrafi być stanowczy bez apodyktyczności, zdecydowany bez ciasnoty i uporu, gdy zachodzi potrzeba zmiany taktyki – człowieka pokoju, rozumu i przetrwania.

Jaka lista cnót! Czy można je znaleźć u pojedynczego człowieka?

Załóżmy, że mamy mężczyznę, który ma cały szereg tych cnót, w tym te najważniejsze z nich. Czy jednak nawet wówczas nie będzie potrzebował od czasu do czasu moralnego wsparcia?

Zdarzają się momenty zniechęcenia, czarne godziny – czy to ze względu na to, że wydarzenia niosą ze sobą smutek i udrękę, czy też, że ubywa sił naturze lub zdrowie niedomaga, wreszcie z racji tego, że słabnie chwilowo siła charakteru.

Jak bardzo dobrze jest w takich sytuacjach, które nie są wcale niemożliwe, móc znaleźć pokrzepienie u towarzyszki życia! Wystartowali jako dwoje, lecz wspólne życie zespoliło ich w jedno; każde z nich musi wspierać drugiego przez wzgląd na ich wspólne dzieło.

Dla każdego z nich zadanie to jest prawdziwą regułą, lecz gdy zagraża niebezpieczeństwo, nie jest przecież wcale czymś przesadnym stawić czoła temu samemu zagrożeniu nie w pojedynkę… Jakież to bezpieczeństwo dla żony, gdy może znaleźć u męża pomoc, o jakiej marzyła! Dla męża – gdy może być pewny zrozumienia żony w okresach trudności materialnych lub duchowych, i nie tylko zrozumienia, ale i wsparcia, otuchy i pociechy!

Dzięki Ci, mój Boże, że dałeś mi w osobie mej towarzyszki życia inteligentną, bezinteresowną i troskliwą pomocnicę, wiedząc, że będę jej potrzebował. Powiedziałeś: „Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam” (Rdz 2, 18). Dałeś mi drugie „ja”. Pomóż mi znaleźć w tej mojej drugiej połowie, moim drugim „ja” – siłę, abym był silny.

Poczucie obowiązku

Siostra misjonarka opisuje następujący epizod, jaki miał miejsce w Kongo:

Mocny krzepki Bateke, który ostatnio się ożenił, przyszedł któregoś ranka szukając mnie, przygnębiony, czy raczej oburzony.

– Witaj, przyjacielu, o co chodzi? Coś nie tak? Żona chora?

– Nie, proszę siostry, nie jest chora – to ostatnie rzekł bardzo oschłym tonem.

– O co więc chodzi?

– A tam, ta tam (to znaczy żona), ona nie poczuwa się do niczego. W domu nie ma nic do jedzenia! Jest zawsze poza domem na pogaduszkach. Nic dobrego w chałupie. Ona potrzebuje…

– Przyprowadź ją tutaj – przerwałam, pragnąc pokazać, że chcę pomóc. – Skarcę ją i przypomnę o obowiązkach.

– O nie, to nie wystarczy!

– Co więc? – zapytałam dosyć zakłopotana.

– Ta tam (ciągle mając na myśli żonę) powinna przyjść tutaj przynajmniej na miesiąc, żeby nabrać rozumu!

– W porządku! Przyprowadź ją.

Następnego dnia Bateke przyszedł ciągnąc za sobą „tę tam”, wyglądającą nader osłowato.

– Jak to jest, córko – zapytałam ją z przyganą – że nie rozumiesz należycie swoich nowych obowiązków? Jeżeli nie wiesz, jak prowadzić dom lub przygotować posiłek dla męża, to lepiej, żebyś wróciła do nas na parę dni, może miesiąc. Czy chcesz?

– O tak – westchnęła.

– To świetnie – rozpromienił się uszczęśliwiony mąż.

Młoda żona posłusznie rozpoczęła terminowanie, żeby nauczyć się przygotowywać dobra kassawę (1) i rybę w oleju – podstawowe danie jej pana i władcy.

Bateke przyszedł zobaczyć swoją samotnicę przed końcem miesiąca.

– Możesz teraz zabrać z powrotem swoją żonę – zaproponowałam – odtąd będzie mądra i zdolna.

– Nie, nie – zaprotestował zdecydowanie mąż. – Musi pozostać całe trzydzieści dni.

Gdy minęło trzydzieści dni para ponownie się połączyła. Ostania wiadomość od nich była dobra. Mój Bateke jest zadowolony. „Ta tam” ma już poczucie obowiązku.

Co możliwe jest w Kongo, raczej byłoby niemożliwe wśród nas. Mąż nie może odesłać żony z powrotem do szkoły na kurs gospodarstwa domowego lub z powrotem do domu, do matki, żeby ta pouczyła ją o jej obowiązkach… W rezultacie jego dom prowadzony jest byle jak.

Nic nie jest gotowe na czas, posiłki są zepsute, nie ma starania o odzież, opłaty nie są uiszczane, rachunki nie są prowadzone prawidłowo, dzieci nie są ubrane na czas – jest ogólny bałagan. Jak może być spokój w takim domu, jeżeli kobieta nie ma poczucia obowiązku?

Czasami to panu domu brakuje poczucia obowiązku. Nie wykazuje żadnych zdolności zarobkowych; marnotrawi czas i pieniądze; nie ma zmysłu organizacyjnego ani poczucia wartości; inwestuje głupio pod wpływem innych i jest łatwym celem dla ludzi przebiegłych i podstępnych. Jest chwiejny; nie potrafi nigdy podjąć decyzji, a gdy już ją podejmie, zaraz koryguje; wszystko zaczyna, lecz niczego nie kończy; podejmuje działania, po których oczekuje, że poruszy niebo i zdziała cuda – po to tylko, żeby po paru miesiącach porzucić je z powodu znużenia lub ponieważ zamierza robić karierę bardziej odpowiadającą jego upodobaniom lub bardziej lukratywną.

Zmienny nastrój każe mu wybierać coraz to inną szkołę dla dzieci; żadna z nich nigdy nie spełnia w pełni jego oczekiwań. Oczywiście, dzieci cierpią na tym: nie mogą korzystać należycie z lekcji, otrzymują gorsze stopnie, a istnieje też ryzyko, że one również staną się podobnie niestałe.

U mężczyzny żadne przymioty serca nie mogą nigdy zastąpić solidności umysłu. Musi mieć głowę na karku, szybką orientację, dokładną wiedzę, zdolność podejmowania decyzji – jeżeli, w sprawach delikatnych, nie pochopnie, to zawsze stanowczo, umiejętność skorygowania swej decyzji, gdy domaga się tego zdrowy rozsądek, upór bowiem nie przedstawia żadnej wartości i jeszcze bardziej niż niedecyzyjność ujawnia brak poczucia obowiązku. Lecz musi też mąż mieć dość siły, żeby trzymać się swego wbrew burzom i wichrom – nawet gdy wydaje się, że los się przeciw niemu sprzysiągł – pod warunkiem jednak, że to, co odbiera jako przeciwność, nie jest jakimś trudnym zobowiązaniem chwili, z którym powinien raczej się zmierzyć niż walczyć.

Ks. Raoul Plus SI

(1) Potrawa afrykańska.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 2: Dom.