Rozdział szósty. Cud

Niestety wspólnota nie podzielała zdania Piotra. Zakonnice były bardzo dobre dla swojej małej siostry, ale szanowały tradycję. Mijały miesiące i Imelda zdała sobie sprawę, że jej marzenie może się spełnić tylko za sprawą interwencji kogoś spoza tego świata. Niezależnie od tego, jak ciężko pracowała, jak intensywnie studiowała psalmy i katechizm, i tak nie mogła otrzymać Komunii Świętej przed ukończeniem czternastu lat.

Wiosną 1333 roku ta jedenastoletnia dominikanka napisała prostą modlitwę na własny użytek. Brzmiała tak:

„Powiedziałeś, drogi Jezu: «Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie i nie przeszkadzajcie im», i stałeś się mały zachęcając nas, abyśmy do Ciebie podchodzili. Czemu więc, choć tak bardzo kocha Cię i pragnie moja dusza, dzieli mnie od Ciebie mój wiek? Czy Twe kochające serce może pozostawać głuche na me wołania i modlitwy? Kiedy będę mogła powiedzieć: «Idę do Ciebie?»”.

Imelda odmawiała tę modlitwę po kilka razy dziennie gdy wykonywała zadania, które wyznaczyła jej przeorysza. Oprócz tego zwracała się z prośbą o wstawiennictwo u Boga do dwójki swych przyjaciół w niebie, Agnieszki i Tarsycjusza. Nie zapominała też o siostrze Dianie d’Andalo, ani o ojcu Jordanie z Saksonii, dominikańskim bracie, który został przyjacielem i spowiednikiem Diany po śmierci ojca Reginalda z Orleanu. Nie było dnia, w którym Imelda nie wspominałaby tym wiernym wyznawcom świętego Dominika o wielkim pragnieniu przyjęcia Naszego Pana. Jednak wobec sióstr i biedaków, którzy przybywali do bramy klasztoru, milczała na ten temat. W końcu cóż oni mogli zrobić? Wolą Boga było, by cierpiała w milczeniu i czekała.

Od czasu do czasu ciszę klasztoru w Val-di-Pietra burzyły wieści z zewnętrznego świata. Dochodziły na przykład głosy o toczącym się konflikcie między arystokratycznymi rodami Visconti i Malatesta, które walczyły ze sobą o panowanie we Włoszech. Albo o prześladowaniach, których ofiarą byli Żydzi w wielu państwach. Wielu z nich dla ratowania życia uciekło do Hiszpanii i Portugalii. A nawet o tym, że dwóch włoskich pisarzy, Petrarka i Boccaccio, wykazywało oznaki geniuszu literackiego. Pomimo ich młodego wieku wielu sądziło, że pewnego dnia dorównają samemu Dantemu.

Zakonnicom niewiele mówiły te sławne nazwiska rodaków. Większe zainteresowanie wzbudzali w nich trzej obcokrajowcy mieszkający w Nadrenii – Henryk Suzo, Jan Tauler i Jan Ruysbroeck. Byli oni nauczycielami i kaznodziejami, Słowo Boże przekazywali również w swych pismach. Henryk Suzo i Jan Tauler byli braćmi dominikanami. Wieści o tym, jak wiele dobra czynili dla dusz ludzkich, dotarły już do Val-di-Pietra. Niektórzy uważali ich nawet za świętych.

– Księża ci są prawdziwymi dominikanami – opowiadano zakonnicom. – Modlą się, rozmyślają, a także czytają o Bogu i Jego przykazaniach. Oświeceni przez Ducha Świętego idą nauczać ludzi albo piszą swoje książki. Mają doprawdy niezwykłe powołanie.

Imelda słuchała tego wszystkiego z uwagą i cieszyła się, że ona też jest dominikanką. Wprawdzie nie głosiła kazań, nie nauczała na uniwersytecie i nie pisała uczonych książek, ale była ważnym członkiem rodziny świętego Dominika. Ona i inne zakonnice modliły się za braci dominikanów; w swym skromnym domu zakonnym praktykowały wyrzeczenia ofiarując je Ojcu Niebieskiemu, aby przyjął je w Imię swojego Syna i błogosławił braci, którzy działają na ambonie lub sali wykładowej.

„Jeszcze zanim święty Dominik utworzył swój zakon, zgromadził wokół siebie zakonnice” – pomyślała mała dziewczynka. „Wiedział, że głoszenie kazań i nauczanie jest ważne. Ale zdawał sobie również sprawę, jak wielkie znaczenie ma w nawracaniu dusz modlitwa i wyrzeczenie. Ach, jak bardzo cieszę się, że przybyłam tu do Val-di-Pietra! W pewnym sensie, że ja także jestem misjonarką!”

Myśl ta była dla dziecka pociechą, szczególnie w wielkie święto Wielkiej Nocy, gdy jako jedyna z całej wspólnoty nie mogła otrzymać Naszego Pana w Komunii Świętej. Tak samo pocieszała się kilka tygodni później podczas wigilii święta Wniebowstąpienia. Tego dnia, który jest dla członków zakonu dominikańskiego okresem ścisłego postu, serce Imeldy napełniło się nową i niezwykłą ufnością. Coś jej mówiło, że cierpliwe czekanie przez te wszystkie lata podobało się Bogu. Wkrótce spełni jej wielkie pragnienie.

– Ale w jaki sposób? – zastanawiała się mała dziewczynka. – Czy uczynisz cud, dobry Panie? Czy sprawisz, że arcybiskup i siostry w końcu zrozumieją?

Chociaż nie uzyskała odpowiedzi na swoje pytania, Imelda czuła się szczęśliwa, gdy wraz z innymi uczestniczyła w Mszy Świętej. Już niedługo wydarzy się coś naprawdę wspaniałego. W jakiś sposób przystąpi do swej Pierwszej Komunii Świętej!

Mijały kolejne minuty, w których ksiądz czytał Ewangelię, modlitwy ofertorium, uroczyste słowa konsekracji. Oczy Imeldy promieniały, gdy spoglądała na ołtarz, gdzie w złotym kielichu mszalnym spoczywały Przenajświętsze Hostie. Dziewczynka musiała zadowolić się widokiem ołtarza z boku, ponieważ znajdował się on w przylegającym do klasztoru kościele publicznym i przesłaniała go ciężka żelazna krata tworząca jeden bok prezbiterium zakonnic. Jednak ani żelazna krata, ani odległość nie były w stanie osłabić jej wiary i miłości. Kilka minut wcześniej moc Boga przemieniła zwykły chleb i wino w Jego własne Ciało i Krew. Ktokolwiek spożył teraz Chleb lub napił się Wina, przyjmował do siebie wszystkie trzy Osoby Trójcy Przenajświętszej. Była to tajemnica, która przekraczała ludzkie pojmowanie, a zarazem największy dar dla ludzkości.

„Nawet aniołowie nie mogą otrzymać Komunii Świętej” – pomyślała Imelda. „Ani święci w niebie. Ale może ją przyjąć każdy, kto ma prawdziwą wiarę i zachowuje przykazania. Wkrótce ja także tego dostąpię! Przyszedł już czas, wiem to!”

Po chwili trzykrotnie zadzwonił mały dzwonek. Imelda odwróciła się z nadzieją w stronę przeoryszy, przekonana, że ta uśmiechnie się i dając jakiś znak, pozwoli jej wraz z innymi przystąpić do Stołu Pańskiego. Jednak przełożona nawet nie zauważyła młodej nowicjuszki. Jej ciężki lniany welon był spuszczony, a ręce pobożnie złożone. Powoli podniosła się z klęczek i powiodła wspólnotę w kierunku końca kaplicy. Potem dała zwyczajowy sygnał i siostry padły na podłogę twarzą ku ziemi, a następnie stłumionym głosem zaczęły recytować Confiteor.

Imelda nie przyłączyła się do nich. Stała bez ruchu na swoim miejscu i ze łzami w oczach przyglądała się dobrze znanej scenie. Po raz kolejny myliła się! Głos, który przyniósł jej pocieszenie napełniając nadzieją, że podczas tej wigilii święta Wniebowstąpienia przyjmie Naszego Pana, okazał się wytworem jej wyobraźni. Wciąż była za młoda i zbyt mało wiedziała, aby pojąć Przenajświętszą Eucharystię.

Z jej oczu popłynęły rzęsiste łzy.

– Drogi Panie – rzekła zdławionym głosem mała nowicjuszka. – Ja… kocham Cię! Kocham Cię! To wszystko co wiem! Dwadzieścia minut później, gdy zakonnice skończyły już składać dziękczynienie, Imelda wciąż szlochała – twarz miała ukrytą w dłoniach, jej serce rozdzierały rozgoryczenie i tęsknota. Jak mogła być tak głupia? Jak śmiała mieć nadzieję, że dzisiejszy dzień uroczystej wigilii będzie największym dniem w jej życiu?

W oczach kilku starszych zakonnic, które rzuciły przelotne spojrzenie na swą małą siostrę, pojawiło się współczucie. Biedne dziecko! Teraz po przyjściu wiosny na pewno tęskni za matką. Wspomina beztroskie dni, gdy mieszkała w zamku i gdy ogrody mieniły się kolorami rzadkich kwiatów, a ptaki podfruwały, by jeść jej z ręki. Było to zanim przyrzekła posłuszeństwo, które wymagało od niej spędzania długich godzin na modlitwach, milczeniu i pracy.

„Dziewczynka była zbyt młoda, gdy do nas przyszła” – myślały. „Lepiej byłoby dla niej, gdyby jeszcze przez jakiś czas wiodła swe dawne życie.”

Imelda nie domyślała się jakie myśli krążyły w głowach sióstr. Do świadomości małej nowicjuszki nie docierało nic poza uczuciem wielkiego rozczarowania, które przeżyła tego ranka. Nie przyjęła Naszego Pana, mimo że była tak pełna nadziei i tak bardzo się o to modliła. Cóż mogła teraz zrobić, jeśli nie rozpaczać?

Choć inne zakonnice dawno już opuściły kaplicę, ona wciąż klęczała. Utkwiwszy wzrok w ołtarzu, gdzie sprawowano niedawno Przenajświętszą Ofiarę, raz jeszcze przelała w słowa żarliwej miłości to, co miała w duszy.

– Drogi Panie, wiem, że naprawdę jesteś obecny w tym tabernakulum – wyszeptała. – Wierzę w to całym sercem. Proszę Cię jednak, abyś nie chował się tam przede mną. Chodź do mnie. Nikomu nie powiem o Twej wizycie.

Nagle młoda nowicjuszka dostrzegła dziwne światło w okolicach odległego ołtarza. W świetle tym ciężka żelazna krata zdawała się rozpływać w powietrzu. Usłyszała też muzykę – dobiegała z oddali i była niewypowiedzianie słodka. Serce zapatrzonej i zasłuchanej Imeldy przepełniło szczęście. Nad ołtarzem podtrzymywana niewidzialną siłą unosiła się Przenajświętsza Hostia! Przesuwała się w jej kierunku jak kawałek stali ciągnący do magnesu!

– Drogi Panie! – z trudem łapała powietrze, nie odrywając oczu od lśniącej bieli konsekrowanego Chleba. – Drogi Panie, czy przybywasz do mnie?

Gdy uklękła nie śmiąc poruszyć się ani nawet oddychać Przenajświętsza Hostia przeniknęła przez żelazną kratę i miarowo sunęła w powietrzu przez kaplicę przybliżając się do Imeldy, aż w końcu spoczęła nad jej głową. Mała dziewczynka patrzyła z zachwytem. Nasz Pan przyszedł! W tym samym czasie rozniosło się w klasztorze, że młoda siostra Imelda nie stawiła się w miejscu, gdzie powinna wykonywać swoje obowiązki. Nie było jej ani w celi, ani przy bramie, ani w ogrodzie. Co więcej, nie przyszła na śniadanie z innymi siostrami.

„To dziecko nigdy się na nic nie spóźnia” – pomyślała z niepokojem mistrzyni nowicjuszek. „Co mogło się stać?”

Dobra zakonnica postanowiła poszukać swej podopiecznej w kaplicy, gdyż, jak sobie przypominała, właśnie tam ostatni raz widziała młodą nowicjuszkę. Nie uszła daleko, gdy pojawiła się zdyszana i podekscytowana przeorysza.

– Kwiaty! – wołała przeorysza. – Nie czujesz ich, matko? Pachnie jak gdyby cały klasztor pełen był róż i lilii!

Mistrzyni nowicjuszek przystanęła i pociągnęła nosem. To prawda. Wszędzie wokół nich unosił się cudowny zapach kwiatów.

– Na pewno dochodzi z ogrodu – powiedziała w końcu. – Znów jest wiosna, a my mamy trochę pięknych kwiatów. – Ale nie wystarczająco dużo, by ich woń wypełniła cały klasztor. I tak nagle! Według mnie, matko, zapach pochodzi z kaplicy. Chodźmy tam i sprawdźmy.

Dwie zakonnice ruszyły pospiesznie korytarzem stwierdzając ze zdziwieniem, że w miarę jak zbliżały się do kaplicy delikatny, ale przenikliwy zapach stawał się coraz mocniejszy. Jak tylko otworzyły drzwi natychmiast zapomniały o zapachu, który je tam przywiódł. Ich zdumionym oczom ukazała się zaginiona Imelda. Nad jej głową unosiła się Przenajświętsza Hostia!

– Pan mój i Bóg mój! – z trudem wypowiedziawszy te słowa przeorysza padła na kolana.

Gdy chwilę później w kaplicy zjawiły się inne członkinie wspólnoty, zwabione coraz mocniejszym zapachem kwiatów i przedłużającą się nieobecnością przełożonej i jej pomocnicy, powitał je ten sam niezwykły widok. Jedenastoletnia Imelda klęczała w ekstazie. Zdawało się, że ledwo oddycha. I tylko blask w jej oczach wpatrujących się w Przenajświętszą Hostię nad jej głową świadczył o tlącym się w niej życiu.

Gdy mijał czas i nic się nie zmieniło w scenie, której były świadkami, mistrzyni nowicjuszek uznała, że trzeba coś zrobić. Odciągnęła więc przeoryszę od drzwi.

– Co zrobimy, matko? – szepnęła. – Widać Bóg chce, aby nasza mała siostra Go przyjęła. Ale przecież my nie możemy Go jej dać!

Przeorysza zgodziła się z nią.

– Poślij po kapelana – poleciła. – On na pewno będzie wiedział co robić.

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Patronka I Komunii Świętej.