Rozdział szósty. Chusta Weroniki

To, co stało się z chustą Weroniki było po prostu zewnętrznym obrazem tego, co stało się z jej duszą. Jeśli nie pojmiemy tego, nie zrozumiemy niczego o życiu duchowym.

Chrystus niekiedy strofował tłumy, ponieważ przychodziły oglądać znaki i cudy, a nie uczyć się od Niego drogi do świętości. W takich chwilach słyszymy w słowach Jezusa coś, co może być tylko nazwane świętą niecierpliwością.

Wydaje się On krzyczeć przeciwko ślepocie ludzi sprawiających wrażenie, jakby nie rozumieli sensu Jego przyjścia, poruszonych ciekawością i podekscytowaniem lub pragnieniem fizycznego uzdrowienia czy nadzieją na zdobycie uprzywilejowanej pozycji w nowym doczesnym królestwie, ale nie pragnieniem prawdy i dobroci.

Gdybyśmy byli Weronikami, nie biegalibyśmy dookoła w poszukiwaniu cudów. Szukalibyśmy okazji, by służyć Chrystusowi raczej niż być obsługiwanymi przez Niego.

Jeśli bylibyśmy Weronikami, umielibyśmy dostrzec boskość za człowieczeństwem. Dojrzelibyśmy Jezusa pod wszystkimi warstwami smutku i cierpienia na świecie.

Jeśli bylibyśmy Weronikami, nie potrzebowalibyśmy Lourdes i Fatimy, a jedynie wiedzy, że ktoś jest w potrzebie i że służymy Bogu posługując bliźnim przez wzgląd na Boga.

Weronika zbliżając się do Jezusa nie mogła spodziewać się, a nawet chcieć, cudu.

Zobaczyła mężczyznę potępionego jako przestępca i prowadzonego na egzekucję.

Widziała także okazję, aby zrobić dobry uczynek poza miłosiernym sercem noszącym dwa przykazania: miłości Boga i miłości bliźniego.

Weronika zobaczyła człowieka, na widok którego niejeden odwróciłby wzrok. Zobaczyła mężczyznę, którego ciało nosiło ślady smagania biczami. Jego głowę uciskała korona z wielkich cierni, tak że włosy i twarz pokryte były masą zaschniętej krwi. Był opluwany i bity pięściami. Był zakrwawiony i posiniaczony od stóp do głów, spuchnięty i ciemnosiny. Przedstawiał sobą przerażający widok.

Możemy być pewni, że podejście do Niego i oczyszczenie Mu twarzy wymagało wysiłku woli od Weroniki. Zbliżając się ze współczuciem zgodziła się przejąć część wzgardy i nienawiści, jaką był obrzucany nie tylko dlatego, że stanowił odrażający widok. Prawdopodobnie ludzie wykrzykiwali w jej kierunku przekleństwa i drwiny. To było nieważne. Dusza Weroniki była duszą, która kochała, wypełnioną łaską Bożą duszą, w której Jezus mógł zobaczyć swoje odbicie, wizerunek i podobiznę Boga.

I tak Chrystus, na świadectwo swojej Boskiej mocy i dobroci Weroniki, odcisnął swój wizerunek na chuście Weroniki.

Nie strofował jej za poszukiwanie znaków i cudów, ponieważ ich nie szukała. Znalazła drogi i sposoby służenia Bogu, Chrystusowi i bliźnim po to, żeby zyskać prawo do usłyszenie w końcu słów: „Jeśli uczyniłeś to im, moim najmniejszym braciom, mnieś to uczynił”.

Wszyscy ulegamy pokusie, żeby szukać znaków i cudów raczej niż znajdować je wszędzie wokół nas.

Padamy na kolana w kościele, prawdopodobnie w trakcie Drogi Krzyżowej i chcielibyśmy być Weroniką, otrzeć twarz Chrystusa i zobaczyć ją odciśniętą na chuście. Potem wracamy do domu i nie myślimy o tym, że Jego twarz jest wszędzie wokół nas i trzeba ją oczyścić z potu i łez.

Oblicze Jezusa obecne jest w liniach twarzy babci i dziadka, w zmęczeniu męża lub żony, w łzach dziecka po jakimś małym niepowodzeniu, za ścianą, w kłopotach sąsiada.

Twarz Jezusa jest milionem twarzy. W każdej istocie ludzkiej czeka na twój dotyk dodający otuchy i zachęty. Mąż staje się Weroniką pomagając żonie myć naczynia, przynosząc jej jakiś symbol swojego uczucia, zabierając na kolację do restauracji czy opowiadając o miłości tak, jak zwykł to robić w czasach, gdy się do niej zalecał.

Żona jest Weroniką, gdy uśmiechem odpędza zniechęcenie męża pracą czy interesami, kiedy poprawia mu nastrój słowami podziwu i przedłuża jego młodość swoim oddaniem.

Ojcowie i matki stają się Weronikami odpędzając pocałunkami łzy dzieci, uciszając lęki związane z nauką w szkole, pomagając im w ich małych zmartwieniach oraz chwaląc ich osiągnięcia, przez co napełniają je nowym zaufaniem i pewnością siebie.

Stajemy się Weronikami, kiedy idziemy do sąsiada mieszkającego w mieszkaniu obok albo w domu przy tej samej ulicy, aby zaproponować swoją pomoc w trudnych czasach. Jesteśmy Weronikami, kiedy spędzamy nieco czasu z samotnymi, starszymi ludźmi.

Świat jest pełen po brzegi Jezusa ukrytego za twarzami zasmuconych, głodnych i pogrążonych w żalu, pełnych wątpliwości, nie wiedzących, gdzie się skierować. Gdziekolwiek jest potrzeba, tam jest Chrystus czekający na dotyk chusty naszej dobroci na swoim obliczu.

Za każdym razem, gdy tak Go dotykamy, jego podobizna odciska się coraz mocniej i wyraźniej w naszych duszach. Odciska się tak wyraźnie, że kiedy Wieczny Ojciec patrzy na nas, widzi swojego jedynego Syna. Maryja także widzi w nas Syna, podobnie jak mogła zobaczyć Jego wizerunek na chuście Weroniki.

Znaki i cuda? Czy to nie jest znak i cud, że przy pomocy słowa i uśmiechu wyciągamy czyjąś duszę ze smutku do radości, z nieszczęścia do szczęścia, ze zniechęcenia do nadziei? Czy to nie jest znak i cud, że przy pomocy chusty bezinteresownej troski możemy złagodzić wyraz strachu lub bólu na twarzy Chrystusa widocznej w twarzy bliźniego? Czy to nie jest znak i cud, że płacz dziecka zamieniamy w śmiech?

W osobie każdego bliźniego Jezus niesie swój krzyż, tak długo, jak długo istnieje człowiek. Nie będzie dnia albo miejsca, w którym Go nie znajdziemy w twarzach tych, za których cierpiał z obliczem pooranym rysami bólu i niepokoju, mokrym od krwi i łez.

Nie ma chwili, w której ktokolwiek z nas nie może stać się Weroniką. Możemy stać się Weronikami nawet w osamotnieniu, na pustyni, gdyż mimo odizolowania od naszych bliźnich, jesteśmy w stanie im pomóc swoimi modlitwami, niezależnie od tego, czy są tutaj na ziemi, czy cierpią w czyśćcu.

Być Weroniką jest największym przywilejem każdego z nas.

Joseph A. Breig

Powyższy tekst jest fragmentem książki Josepha A. Breiga Mądrość Krzyża szczęściem rodziny.