Rozdział szósty. Choinka

Rosła sobie niegdyś w lesie choinka, która powinna być bardzo szczęśliwa, była wszak piękna i młoda. Słońca i powietrza miała tyle, ile tylko drzewo może zapragnąć, a dokoła otaczały ją sosny i inne wielkie drzewa, przyjaźnie dotrzymując jej towarzystwa.

Ale mała choinka pragnęła tylko jednego – rosnąć…

Nie cieszyła się ani ciepłem słońca, ani wonnością powietrza, nie dbała nawet o dzieci, które przychodziły do lasu na poziomki i jagody. A kiedy dzieci uzbierały już pełen koszyczek, albo nanizały na nitkę cały naszyjnik jagód, gromadziły się dokoła drzewka i patrząc na nią z podziwem mówiły:

– Jakie śliczne maleństwo!

Choince wcale się te słowa nie podobały, bo chciała przecież jak najprędzej stać się dużym drzewem.

W ciągu następnego roku urosła o jedno piętro gałązek, w następnym roku o jeszcze jedno. Trzeba przy tym wiedzieć, że wiek drzew poznaje się po liczbie takich pięter.

Wzdychała:

– Gdybym mogła wyrosnąć jak to stare duże drzewo! Rozpostarłabym wszystkie gałęzie, a z wierzchołka widziałabym cały świat. W moich rozgałęzieniach uwiłyby sobie gniazdka ptaszki, a w wietrzne dni mogłabym kołysać się wspaniale, zupełnie jak wielkie drzewa.

Mimo wszystko było jej przyjemnie, kiedy przygrzewało słońce, choć nie radowała się patrzeniem na ptaki lub czerwone niby płomień chmury, które przesuwały się nad jej wierzchołkiem – rankiem i o zmierzchu.

Zimą zdarzało się czasem, że kiedy wszędzie było biało i wszystko błyszczało od śniegu, jakiś rozpędzony zając przeskakiwał jednym susem przez to maleństwo.

Jakże czuła się upokorzona.

Mijał czas, a kiedy nadeszła trzecia zima, drzewko stało się na tyle duże, że zającowi nie udawało się już przez nie przeskoczyć i musiał je okrążać.

– Rosnąć, ciągle rosnąć, aż stanę się duża, to najpiękniejsza sprawa na świecie – wzdychała choinka.

Tego roku, jak zwykle jesienią, przyszli drwale, żeby ściąć najstarsze drzewa.

Małe drzewko, które bardzo już wyrosło, całe drżało ze strachu, patrząc, jak dokoła majestatyczne drzewa padają z wielkim hukiem. Wszystkim obcinano gałęzie, leżały więc gołe i cienkie, nie do poznania.

Potem ładowano pnie na wozy i wywożono je z lasu.

– Dokąd się udawały? Jaki los je czeka?

Kiedy wiosną powróciły jaskółki i bocian, małe drzewko zaczęło wypytywać:

– Czy wiecie, dokąd zawieziono drzewa ścięte przez drwali?

Jaskółki nie miały o niczym pojęcia, ale bocian potrząsnął głową i rzekł:

– Kiedy wracałem z Egiptu, widziałem na morzu dużo okrętów, na których były bardzo wysokie drzewa. Może to twoi przyjaciele z lasu, gdyż pachniały sosną. Były przepiękne, naprawdę pełne dostojności.

– Naprawdę? Jakże bym chciała być dość duża, żeby wyruszyć na morze! Ale jakie jest to morze, do czego jest podobne?

– Zbyt długo trzeba by o tym mówić… – oznajmił bocian i odleciał.

Promyki słońca szeptały:

– Nie trap się. Raduj się swoją młodością.

Wiatr całował choinkę, a rosa kąpała ją w swych łzach, ale drzewko nie doceniało tego i wcale nie było szczęśliwe.

Nadszedł grudzień i pora świąt Bożego Narodzenia.

Ludzie ścięli kilka młodych drzewek, choć trafiały się wśród nich i mniejsze od naszej choinki, która była pełna niepokoju i tak bardzo pragnęła wraz z innymi opuścić las.

Ścięte drzewka ułożono na wozie, ale nie obcięto im ani jednej gałązki.

– Dokąd je wiozą? – zastanawiało się drzewko. – Niektóre są przecież mniejsze ode mnie. Czemu nie poobcinali im gałązek?

Wróble zaćwierkały:

– Wiemy, wiozą je do miasta. Zaglądamy przecież do okien. Ubierają je pięknie, stawiają na samym środku pokoju, zawieszają na nich śliczne ozdoby: złocone jabłuszka, orzechy, cukierki, cacka i setki kolorowych świeczek.

– A co potem, co potem? – dopytywało się drzewko i z niecierpliwości aż drżało wszystkimi gałązkami. – Co dzieje się potem?

– Nic więcej nie widziałyśmy. Ale jakiż to był piękny widok! Drzewko wykrzyknęło radośnie:

– Och, gdyby moje przeznaczenie było tak chwalebne! To jeszcze lepiej niż podróżować po morzu na statku. Jakże bym chciała, żeby nadeszło już Boże Narodzenie. Może przyjdą znowu drwale i zetną młode drzewka. Jakże bym chciała znaleźć się na wozie, a potem w ciepłym pokoju pośród wszystkich tych wspaniałości. A co potem? Pewnie potem dzieje się coś jeszcze piękniejszego, bo gdyby tak nie miało być, jaki byłby sens tak ozdabiać drzewo! Z pewnością przychodzi czas na jeszcze większą chwałę, ale na jaką? Co za udręka, czemu muszę tak cierpieć.

Powietrze i słońce powtórzyły:

– Raduj się nami, raduj się, żeś młoda, raduj się lasem.

Ale choinka nie była wcale szczęśliwa.

Rosła latem i zimą stała się ciemnozielona.

Drwale mówili:

– Jakie piękne drzewko!

I kiedy przyszło Boże Narodzenie, ścięli ją jako pierwszą.

Siekiera zagłębiła się w pień, a choinka padła z jękiem na ziemię. Nie mogła już nawet myśleć o żadnym szczęściu, poczuła tylko tęsknotę i smutek, bo przecież smutno jest opuszczać miejsce, gdzie przyszło się na świat i wzrastało.

Nie zobaczy już sosen ani jodeł, swoich przyjaciół, ani krzewów, ani kwiatów, a może nawet ptaków.

O tak, rozłąka była bolesna.

Ocknęła się, kiedy wraz z mnóstwem innych drzewek została wyładowana na jakimś dziedzińcu.

Jakiś głos powiedział:

– Ta jest wspaniała! Biorę ją, o żadnej innej nie ma nawet mowy.

Dwóch służących zaniosło choinkę do wspaniałej sali.

Wszędzie na ścianach wisiały obrazy, a obok wielkiego pieca stały dwie wazy chińskie ze złoconymi Iwami na wiekach. Na wielkich stołach leżało mnóstwo książek z obrazkami, a wokół stołów stały fotele na biegunach i wyściełane brokatem kanapy.

Zabawki dzieci – tak w każdym razie mówiono – warte były sto razy po sto dukatów.

Choinkę wstawiono do wielkiego, wypełnionego piaskiem wiadra, ale nikt nawet się nie domyślał, że to wiadro, gdyż obciągnięto je zieloną tkaniną i postawiono na kolorowym dywanie.

Drzewko całe drżało. Co się teraz stanie?

Przyszli lokaje i pokojówki, i zaczęli zawieszać na gałązkach małe koszyczki wycięte z kolorowego papieru. Każdy koszyczek wypełniony był słodyczami. Zaczepiano też na gałązkach złocone jabłka i orzechy, które wyglądały jakby to drzewo je urodziło.

Wśród igliwia, wraz z ponad setką białych, czerwonych i zielonych świeczek, kołysały się kukiełki, które wyglądały zupełnie jak żywe. Choinka nigdy niczego podobnego nie widziała.

Na samym wierzchołku umocowano gwiazdę, która połyskiwała jakby była ze złota.

Był to doprawdy wspaniały widok.

Wszyscy powtarzali:

– Wieczorem, kiedy zapali się świeczki, będzie przepiękna. Choinka pomyślała:

– Ach, kiedy wreszcie nadejdzie wieczór? Nie mogę się doczekać, kiedy zapłoną te światełka. Kto wie, może przyjdą z lasu inne drzewka, żeby mnie zobaczyć! A wróble? Może przylecą i zajrzą przez okno. Jakże byłabym szczęśliwa, gdybym mogła tu rosnąć latem i zimą.

Myliła się jednak. Jej pragnienie było tak mocne, a jej niecierpliwość tak wielka, że rozbolała ją od tego kora, a trzeba wiedzieć, iż jest to równie przykre jak ból głowy dla ludzi.

Wreszcie nadeszła pora zapalenia świeczek.

Ile światła, jaka radość!

Drzewo tak drżało, że od jednej ze świeczek zajęła się gałązka i trochę się poparzyło.

Pokojówki rzuciły się z krzykiem, żeby ugasić płomień.

Choinka stała bez najmniejszego ruchu, bo bała się teraz nawet drżeć.

Co za okropność!

Bała się, że podpali któreś z pięknych cacek, a poza tym oślepiało ją światło.

Nagle drzwi sali otworzyły się i wbiegła gromadka dzieci, które biegły tak, jakby chciały przewrócić choinkę. Na chwilę aż zaniemówiły z wrażenia, ale potem zaczęły krzyczeć, hałaśliwie tańczyć wokół drzewka i zrywać z gałęzi podarki.

– Co będzie teraz? – zastanawiało się drzewko.

Świeczki spalały się i po kolei gasły.

Kiedy zgasły już wszystkie, dzieci rzuciły się na choinkę i zaczęły ogałacać ją tak gwałtownie, że aż trzeszczały gałązki. Nie przewróciła się tylko dzięki temu, że wierzchołek był wraz z gwiazdą przymocowany do sufitu.

Teraz dzieci bawiły się nowymi zabawkami.

Nikt już nie patrzył na drzewko, tylko stara niania szperała wśród gałązek, szukając jakiegoś nie zauważonego przez dzieci owocu.

Wreszcie dzieci przyciągnęły do drzewka niskiego grubego pana, wykrzykując:

– Opowiedz nam bajkę!

Pan usiadł pod zielonymi gałązkami i powiedział:

– Jest tu zupełnie jak w pięknym lesie. Choinka też posłucha bajki. Mogę wam opowiedzieć tylko jedną. Chcecie bajkę o Ivede-Avede, czy o Kabaczku nieboraczku, który spadł ze schodów, ale potem wrócił do zaszczytów i poślubił księżniczkę?

Jedno z dzieci krzyknęło:

– O Ivede-Avede!

A inne wrzeszczały:

– O Kabaczku nieboraczku.

Były krzyki i łzy, i tylko choinka milczała, myśląc sobie: „Nikt mnie nie pyta o zdanie”.

Choinka wzięła już udział w zabawach tego wieczoru i zrobiła wszystko, czego od niej oczekiwano.

W końcu gruby pan opowiedział historię o Kabaczku nieboraczku, który spadł ze schodka, ale później wspiął się do nowych zaszczytów, a nawet poślubił księżniczkę.

– Proszę opowiedzieć tę drugą – błagały dzieci, które koniecznie chciały posłuchać bajki o lvede-Avede. Ale musiały zadowolić się bajką o Kabaczku nieboraczku.

Choinka ciągle milczała. Była zamyślona. Ptaki z lasu nigdy nie opowiadały jej podobnej historii.

„Kabaczek spadł, ale potem wrócił do zaszczytów i poślubił księżniczkę… Tak właśnie dzieje się na tym świecie” – myślało drzewko, które sądziło, że cała ta opowieść jest najprawdziwszą prawdą, gdyż opowiedział ją bardzo miły pan.

„Może ja też poślubię księcia?” – tak rozmyślając, choinka radowała się, że następnego wieczoru znowu zostanie ozdobiona światłami, bawidełkami, owocami i słodyczami.

„Jutro już nie będę tak drżeć. Będę przecież bardzo zadowolona z tego, że jestem taka piękna. Jutro usłyszę bajkę o Kabaczku nieboraczku i może jeszcze tę drugą” – tak rozmyślała przez całą noc. Rankiem weszli służący.

„Zaraz na nowo mnie ustroją” – pomyślało drzewko. Tymczasem zaniesiono je na strych i postawiono w kącie, do którego nie dochodził ani jeden promyk światła.

„Dlaczego się tu znalazłam? Co ze mną będzie?” – zastanawiało się drzewko.

Oparło się o ścianę i pogrążyło w myślach.

Mijały dni i noce, i nikt nie przychodził.

Raz tylko pojawił się jakiś mężczyzna, który ustawił w kącie wielkie skrzynie.

Wszyscy zapomnieli o choince.

„Teraz na dworze jest zima – myślała choinka – wszędzie pełno śniegu i nie można zasadzić mnie w ziemi, ale z pewnością przechowają mnie do wiosny. Jacy to mili ludzie! Szkoda, że tu ciemno i samotnie. Nie widać nawet zajączka. W lesie było pięknie, kiedy jakiś zając przebiegł po głębokim śniegu, a nawet kiedy zając skakał przeze mnie, taką jeszcze maleńką… Jaka smutna jest ta cisza”.

– Piip, piip – zapiszczała nagle myszka, zbliżając się. Inna maleńka myszka przyszła tuż za tą pierwszą i obie, obwąchawszy choinkę, ukryły się wśród jej gałęzi.

– Tak zimno… – rzekły. – Gdyby nie to zimno, miałybyśmy tutaj całkiem wygodnie, czyż nie tak, stara choino?

– Nie jestem wcale stara – zaprotestowało drzewko. – Jest dużo starszych ode mnie.

Myszki, które były bardzo wścibskie, zapytały:

– Skąd się tu wzięłaś? Prosimy, opowiedz nam o najpiękniejszym miejscu na ziemi. Czy byłaś tam? Czy znasz spiżarnie, gdzie pełno serów i wędlin, i gdzie można tańczyć na pudełkach ze świecami, gdzie wchodzi się chudziutkim, a wychodzi tłuściutkim?

– Nie, takiej krainy nie znam. Ale znam las, gdzie świeci słońce i szczebioczą ptaki.

I choinka opowiedziała o swojej młodości.

Myszy wysłuchały uważnie opowieści, gdyż nigdy o niczym podobnym nie słyszały.

– Bardzo dużo rzeczy widziałaś, pani choinko – rzekły – i jakże musiałaś być szczęśliwa!

– Szczęśliwa? – i choinka zastanowiła się nad wszystkim, co opowiedziała. – Tak, to były szczęśliwe czasy.

Potem opowiedziała o wieczorze wigilijnym, kiedy obwieszono ją podarkami i ozdobiono zapalonymi świeczkami.

– Jakże musiałaś być szczęśliwa, babciu choino! – westchnęła mniejsza myszka.

– Nie jestem babcią i nie jestem stara! Opuściłam las tej zimy i jestem młoda. Tyle tylko, że szybko urosłam.

– Umiesz opowiadać piękne historyjki! – wykrzyknęła myszka.

I następnej nocy wróciły z innymi myszami, aby znowu posłuchać, co ma do opowiedzenia choinka.

Kiedy opowiadała, powróciło bardzo żywe wspomnienie przeszłości i tak zaczęła rozmyślać: „Były to szczęśliwe czasy, ale mogą jeszcze wrócić. Także Kabaczek nieboraczek spadł ze schodka, ale potem poślubił księżniczkę…” – tak rozmyślając choinka przypomniała sobie o pewnym ślicznym świerku, który rósł w lesie. Dla niej był to prawdziwy książę.

Najmniejsza myszka zapytała nagle:

– Kto to jest Kabaczek nieboraczek?

Drzewko opowiedziało bajkę, którą zapamiętało w całości.

Myszki z radości skakały jej po gałęziach i następnej nocy wróciły istnym tłumem. W niedzielę przyszły nawet dwa szczury, ale oznajmiły, że bajka wcale nie jest ładna i sprawiło to przykrość myszkom, gdyż teraz także im bajka przestała się podobać.

– Nie znasz innej bajki? – zapytały.

– Znam tylko tę – odparła choinka. – Usłyszałam ją w najpiękniejszy wieczór mego życia, kiedy nawet nie wiedziałam, jaka jestem szczęśliwa.

– To brzydka historyjka. A nie znasz jakiejś, w której byłoby o spiżarniach, szynkach i serach?

– Nie.

Wtedy szczury wyszły, a i myszki wróciły w końcu do swoich rodzin.

Choinka zaś westchnęła:

– Było pięknie, kiedy te kochane myszki zbierały się wokół mnie i słuchały moich opowieści. Teraz z tym także koniec. Ale kiedy będą mnie stąd zabierać, przypomnę sobie, że byłam zadowolona.

Kiedy będą ją zabierać?

Stało się to pewnego ranka. Służący przyszli, żeby przesunąć skrzynie na strychu i przewrócili drzewko na podłogę. Potem jeden z nich wywlókł je po schodach na światło dzienne.

– Zaczyna się nowe życie – pomyślała choinka.

Poczuła ciepły podmuch powietrza i znalazła się na podwórku, w słońcu.

Wszystko stało się tak szybko, że drzewko nawet nie pomyślało, żeby spojrzeć na siebie, tak się rozglądało dokoła.

Podwórko przylegało do tonącego w kwiatach ogrodu. Znad płotu zwisały wonne świeże róże. Na grządkach rosło mnóstwo lilii, a jaskółki szczebiotały:

– Vidt, vidt – co w północnych krajach, gdzie żyła choinka, oznaczało „daleko”.

– Teraz powrócę do życia – westchnęła choinka rozpościerając ramiona. Niestety, były zeschłe i pożółkłe.

Nagle rzucono ją w kąt między pokrzywy. Na czubku miała jeszcze lśniącą w słońcu gwiazdkę.

Na podwórku było dwoje z tych dzieci, które śmiały się i bawiły wokół choinki i tak bardzo ją niegdyś podziwiały.

– Zobacz, co jest uczepione do tego wstrętnego drzewka – rzekło mniejsze z dzieci i podbiegło, aby zerwać pozłacaną gwiazdkę.

Deptało po gałązkach, które łamały się pod bucikami.

Choinka spojrzała na kwiaty w ogrodzie, a potem na siebie i zatęskniła za ciemnym kątem na strychu.

Potem znowu pomyślała o swojej młodości spędzonej w lesie, o wieczorze wigilijnym, o myszkach, które słuchały jej opowieści o Kabaczku nieboraczku.

– To już koniec – rzekła choinka. – Czemu nie radowałam się życiem, kiedy mogłam.

Przyszedł służący i porąbał drzewko na podpałkę.

Szczapy roznieciły wspaniały ogień pod garnkiem i wzdychały głęboko, a każde westchnienie było jak leciutki trzask.

Dzieci, które bawiły się w pobliżu, przybiegły, żeby popatrzeć na ogień, wołały:

– Pif! Paf!

Przy każdym trzasku, który był niby westchnienie, drzewko przypominało sobie jeden piękny dzień w lesie podczas letniego skwaru albo przejrzystą noc zimową, kiedy gwiazdy błyszczały nad choinkami. Potem przypomniało sobie jeszcze Boże Narodzenie i opowiadanie o Kabaczku nieboraczku, jedyną bajkę, jaką kiedykolwiek słyszało, jedyną, jaką potrafiło opowiedzieć.

Wreszcie się spaliło.

Dzieci zaczęły bawić się w ogrodzie, a najmniejsze z nich przyczepiło sobie do piersi pozłacaną gwiazdkę, którą choinka miała na czubku w najpiękniejszy wieczór swojego życia.

Teraz było już po wszystkim. Skończyło się życie drzewka, skończyła się bajka.

Skończyła się, bo tak już jest ze wszystkimi bajkami.

Hans Christian Andersen

Powyższy tekst jest fragmentem książki Czar Bożego Narodzenia.