Rozdział szósty. Augustyn w Kartaginie

Patrycjusz nie zostawił żonie zbyt wielu dóbr materialnych. Co prawda jej potrzeby były niewielkie, ale pozostawał Augustyn. Gdyby żyła możliwie najoszczędniej, czy zdołałaby utrzymać syna w Kartaginie, gdzie tak świetnie sobie radził? Romanianus uprzedził jej obawy i pospieszył ją uspokoić. Miał w Kartaginie dom, który odda do dyspozycji Augustyna na tak długo, jak będzie trzeba. To załatwiało sprawę zakwaterowania. Co do innych kwestii, ciągnął Romanianus, on jako stary przyjaciel Patrycjusza miał prawo zaprzyjaźnić się z Augustynem, a Monika powinna pozwolić mu pełnić wobec młodzieńca rolę ojca dopóki ten w miarę się nie usamodzielni. Romanianus miał syna o imieniu Licencjusz. Gdyby Monika zaprzyjaźniła się z jego dzieckiem, tym samym ich wzajemne zobowiązania wyrównywałyby się. Wdzięczność zarówno matki, jak i syna wobec tak hojnego przyjaciela i dobrodzieja trwała całe życie. Licencjusz odczuwał ją nie raz.

„To Ty, Romaniusie – napisał Augustyn w Wyznaniach – w czasie, gdy byłem ubogim studentem w Kartaginie, oddałeś do mojej dyspozycji swój dom, majątek, a przede wszystkim serce. To Ty po stracie mojego ojca pocieszałeś mnie ofiarowując swą przyjaźń, udzielając rad i dając pieniądze”.

Monika opłakiwała stratę męża całym sercem, jednak nie zapamiętywała się w swoim smutku. Ofiarowywała miłość i współczucie wszystkim tym, którzy tego potrzebowali i w efekcie, pocieszając innych, zapominała o własnym bólu. Kościół powierzał chrześcijańskim wdowom wykonywanie pożytecznych prac. Dla przykładu szpitale znajdowały się całkowicie w ich rękach. W owym czasie instytucje te były jeszcze niewielkie, powstawały w celu zaspokojenia bieżących potrzeb, opłacano je z pieniędzy wiernych i obejmowały opieką zaledwie kilku pacjentów. Te pełne poświęcenia kobiety pełniły dyżury przy pacjentach myjąc ich, czuwając przy łóżkach i sprzątając pokoje. Na tym jednak nie kończyła się ich posługa. Z ogromną troską i szacunkiem przygotowywały ciała zmarłych do pogrzebu, myśląc o zabiegach przed złożeniem ciała Chrystusa do grobu i Jego słowach: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, mnieście uczynili”. Monika była szczęśliwa, gdy nadeszła jej kolej posługi chorym. Kierowana współczuciem całowała, przemywała i opatrywała rany, a twarze pacjentów, którym przynosiła ulgę, jaśniały blaskiem. Nazywali ją „Matką”, co wydawało się najbardziej naturalnym imieniem, jako że matkowała im wszystkim, ofiarowując matczyną miłość. Dla niektórych nieszczęśników, niewolników, często pozbawionych przyjaciół, którzy w swoim życiu nie zaznali współczucia i czułości, było to prawdziwe odkrycie, które uczyło ich o chrześcijaństwie więcej niż głoszone godzinami kazania.

Jednak oprócz pracy w szpitalu istniały też i inne obowiązki. Trzeba było pomóc ubogim, nakarmić głodnych i odziać nagich. Monika zbierała wokół siebie osierocone dzieci i uczyła je prawd wiary. Dzieci w stanie nędzy sprowadzała pod własny dach, karmiła przy stole i własnoręcznie odziewała. „Jeśli będę matką dla tych osieroconych dzieci – mówiła sobie – Bóg okaże łaskę i sprowadzi mi syna. Jeśli pokażę im Boga i nauczę kochać Go jak Ojca, On będzie chronił mojego syna”.

W owych czasach w dni świąt męczenników i świętych odbywały się pielgrzymki, podczas których zanoszono w koszyku jedzenie oraz wino na ich groby. Składano je na miejscu pochówku, a następnie organizowano posiłek, podczas którego wspominano i rozmawiano o szlachetnych czynach sług Bożych, którzy odeszli. Niedługo potem praktykowanie tego zwyczaju zostało zabronione z powodu nadużyć, do jakich prowadził, jednak Monika uczestniczyła w nim do końca. Rzadko kiedy sama próbowała ofiarowywanego jedzenia, ale oddawała je ubogim. Często sama chodziła głodna i zziębnięta, aby tylko oni mieli w co się odziać i co włożyć do ust. Także teraz jej zamiłowanie do modlitwy znalazło pełny wyraz. Każdego poranka można ją było zastać w kościele na Przenajświętszej Ofierze Mszy. Każdego wieczora była tam ponownie, cicha, zatopiona w Bogu. Miejsce, w którym się modliła, nierzadko mokre było od łez. Czas mijał niepostrzeżenie. Mąż, Patrycjusz, przebywał bezpieczny, u Boga, ale Augustyn, jej pierworodny, ukochany syn, jakimi to ocienionymi ścieżkami podążał? Mimo wszystko w głębi serca czuła pewność, którą nie mogła zachwiać smutna wiadomość na temat życia jakie wiódł w Kartaginie. Jego natura nie znajdowała przyjemności tu na ziemi. Stworzona była do rzeczy wyższych. Szlachetne serce i wybitna inteligencja powinny były zaprowadzić go do Boga.

Wciąż jednak serce jej drżało na myśl o zmarnowanych łaskach, zagłuszonym sumieniu i odrzuconym świetle. Nie było nadziei poza Bogiem. Jemu zawierzy i tylko Jemu. Jego łaska była nieskończona i wystarczająco silna, by ocalić. Bóg obiecał, że nigdy nie zawiedzie tych, którzy pokładają w Nim wiarę. U jego stóp i tylko tam, Monika wypłakiwała swój żal. W obecności innych była pogodna i pełna nadziei, wręcz radosna, chętna do pomocy i otuchy jak dawniej. Po jej śmierci mówiono, że nikt inny nie miał takiego daru niesienia wsparcia innym jak ona. Nigdy nie wygłaszała kazań (większość ludzi żywi nieprzepartą niechęć do wysłuchiwania mów), niemniej każde wypowiedziane przez nią słowo posiadało niezwykłą moc pociągania dusz ludzkich w kierunku Boga i budzenia pragnienia stawania się lepszym.

W tym czasie w Kartaginie Augustyn spełniał wszystkie pokładane w nim nadzieje. Najwyraźniej posiadał też inne talenty poza elokwencją, wrażliwością i rozumem. Był najlepszy z retoryki spośród uczniów w swojej klasie. Jego nauczyciel wspomniał o pewnym traktacie Arystotelesa, który Augustyn miał wkrótce zacząć studiować. Było to dzieło tak głębokie, że tylko nieliczni potrafili je zrozumieć, nawet z pomocą najlepiej wykształconych nauczycieli akademickich. Augustyn nie mogąc się doczekać chwili, kiedy będzie mógł zapoznać się z tym cudownym traktatem, natychmiast postarał się o jego tekst i przeczytał. Wydał się doskonale prosty i w jego odczuciu nie wymagał dodatkowych wyjaśnień.

To samo dotyczyło geometrii, muzyki czy innych dziedzin wiedzy, które poznawał. Dziewiętnastoletni geniusz napotykał trudności jedynie, gdy przyszło mu uczyć innych i uzmysławiał sobie, jak trudno było wytłumaczyć to, co jemu zdawało się niezwykle proste. Augustyn miał niespotykanie ujmującą i pociągającą osobowość. Wydawał się nie przykładać wagi do swoich uzdolnień, choć w Wyznaniach twierdził, że przepełniały go duma i ambicja. Posiadał dar nawiązywania prawdziwych przyjaźni, pewien czar w prowadzeniu rozmowy, który powodował, że jego towarzysze, a nawet starsi mężczyźni, stawali po jego stronie.

Kobieta obyta w świecie bardziej niż Monika byłaby niezwykle dumna z syna. Jedynie jego dusza, której brakowało wiary i cnoty, nie radziła sobie tak dobrze, a dla Moniki tylko one się liczyły; reszta nie miała znaczenia. Intuicja podpowiadała jej, i w to wierzyła, że w wypadku szlachetnych umysłów wiedza musi prowadzić do Boga; miała nadzieję, że Bóg wykorzysta potęgę intelektu Augustyna, aby go w końcu zbawić.

Już filozofia pogańskiego myśliciela Cycerona obudziła w duszy Augustyna chęć poszukiwania mądrości; już wtedy odczuwał trywialność ziemskich przyjemności. „Pragnąłem, Boże mój – pisał – uciec od rzeczy ziemskich do Ciebie, a nie wiedziałem, że Ty byłeś sprawcą tej tęsknoty we mnie…”

„Jedna rzecz, która mnie powstrzymywała – ciągnął – to brak Imienia Chrystusa; a to Imię Twojego Syna, mojego Zbawiciela, dzięki Twej łasce, Panie, moje serce przyjęło wraz z mlekiem matki i trzymało w ukryciu. Żadna nauka, w której nie pojawiało się to Imię, jakkolwiek gładka, imponująca i sprawiająca pozory prawdy, nie potrafiła mnie całkowicie do siebie przekonać”.

Augustyn sięgnął wtedy po Pismo Święte, ale uznał jego styl za gorszy od Cycerona. „Moja duma – pisał – nie cierpiała języka przekazu, a mój umysł nie potrafił dostrzec ukrytego znaczenia. Pismo Święte objawia się jedynie pokornym, a ja nie chciałem takim być, i pełen pychy, wierzyłem w moją niezwykłość”.

W tym czasie Augustyn zetknął się z manichejczykami, których błędne teorie od razu go zainteresowały. Ta niezwykła herezja narodziła się na Wschodzie i rozprzestrzeniła na cały cywilizowany świat. Jej wyznawcy utworzyli tajne stowarzyszenie ze znakami, hasłami, stopniami i rytuałami inicjacyjnymi. Aby pozyskać chrześcijan stosowali retorykę chrześcijańską dla objaśniania doktryn całkowicie niechrześcijańskich. Chyba najbardziej charakterystyczna była ich nienawiść do Kościoła. Augustyn, który był manichejczykiem przez dziewięć lat, opisał ich w liście do swojego przyjaciela w następujących słowach: „Wiesz Honoracie, że wpadliśmy w ręce tych ludzi z jednego tylko powodu, a mianowicie utrzymywali oni, że uwolnią nas od wszystkich błędów i doprowadzą do Boga tylko za sprawą rozumu, bez tej okropnej zasady podlegania autorytetowi. Cóż innego skłoniło mnie do porzucenia wiary mojego dzieciństwa i podążania za tymi ludźmi przez dziewięć lat, jeśli nie ich twierdzenie, że przesądy wywołują w nas lęk i skłaniają ku wierze, która zaślepia umysł oraz naleganie, by nie wierzyć nikomu dopóki prawda nie zostanie dokładnie omówiona i udowodniona? Kto by nie uległ takim obietnicom, szczególnie, gdy było się dumnym, swarliwym młodzieńcem spragnionym prawdy jak ja sam w momencie, gdy mnie spotkali?”.

To właśnie obiecywali manichejczycy. Augustyn opowiada też, czego się od nich nauczył: „Nieustannie mówili mi «prawda, prawda», ale w nich samych nie było prawdy. Uczyli rzeczy fałszywych nie tylko o Tobie, Boże mój, który jesteś istotą Prawdy, ale również o tym, co przynależy do tego świata, o Twych stworzeniach”.

Tyle o doktrynie manichejczyków, jeśli zaś idzie o samych nauczycieli w opinii Augustyna byli zmysłowi, gadatliwi i przepełnieni chorobliwą dumą.

To, co pociągało Augustyna w manicheizmie najbardziej, było nauką o tym, że człowiek nie odpowiada za swoje grzechy. Doktryna była wygodna dla tych, którzy nie mogli znaleźć w sobie siły, by zerwać ze złymi nawykami.

„Taki właśnie był mój umysł – podsumowuje później, opisując ten okres swego życia – tak ciężki, tak ograniczony przez ciało, że ja sam siebie nie znałem.”

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Monika. Ideał matki chrześcijanki.