Rozdział szesnasty. Przesłanie

Przemysława zwróciła się do Jacka z sercem napełnionym nową nadzieją.

– Oddaj mi Wiesława żywego! Błagam cię, ojcze!

– Tak – szepnął Jan. Jego stare ręce drżały, gdy patrzył na chłopca, którego tak kochał, rozciągniętego przed nim nieruchomo na ziemi i zimnego jak lód. – To… to dla nas bardzo ważne.

Głosy przyjaciół oraz służby Przemysławy zabrzmiały nagle w uszach Jacka jak ryk wichury. Wszyscy mężczyźni i kobiety błagali go ze łzami i łkaniem, by wydarł Bożemu Miłosierdziu tę wielką łaskę.

– Jeśli Bóg da nam to, o co prosimy, nikt z nas już nie popadnie w grzech ciężki! – zawołał żarliwie Jan.

– Przysięgam, ojcze!

– Okaż nam moc Najświętszej Dziewicy! – prosiła młoda dziewczyna, obejmując Przemysławę, która błagalnie patrzyła na Jacka.

– Tak, ojcze! – nalegała jakaś zapłakana stara kobieta. – Zawsze powtarzałeś, że Nasza Pani daje ci wszystko, o co Ją poprosisz.

Dobre serce Jacka nie mogło się już dłużej opierać. Chwiejnym krokiem, gdyż był bardzo zmęczony długą drogą do Żernik, podszedł do leżącego bez życia ciała. Potem uniósł rękę w geście błogosławieństwa.

– Wiesławie, synu, oddaj chwałę Bogu! – rozkazał. – Powróć do życia w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego!

Przez chwilę było cicho. Potem wszyscy wstrzymali oddech. Powoli, bardzo powoli, ciało leżące na ziemi zaczęło się ruszać. Gdy Przemysława upadła na kolana obok syna, jej krzyk rozdarł powietrze.

– To cud! Ojciec Jacek uczynił kolejny cud!

– Tak! – zawołali radośnie pozostali. – Wiesław żyje!

W ciągu następnych dni Jacek był oblegany przez tłumy wiernych, którzy prosili go o pomoc w tym czy innym kłopocie. Robił co mógł, ale gdy w końcu wrócił do klasztoru Świętej Trójcy, jego siły były wyczerpane.

– Ojcze, musisz się zaraz położyć! – zawołał przeor, zaalarmowany zmianą, jaka zaszła w Jacku podczas kilku dni nieobecności. – Za ciężko pracowałeś w Żernikach.

Jacek uśmiechnął się.

– Czuję się całkiem dobrze, ojcze przeorze. Jestem tylko trochę zmęczony.

Ale w święto świętego Dominika wszyscy zdali sobie sprawę z tego, że dni Jacka są policzone. Był sterany trwającą trzydzieści siedem lat pracą misyjną, a ponadto nie zależało mu już na życiu. Prawdę mówiąc, pragnął jak najszybciej umrzeć.

– A dlaczego? Ponieważ nasz dobry ojciec miał wizję nieba – powiedział wspólnocie przeor uroczystym tonem. – Widział cząstkę nagrody, jaka czeka tych, którzy wypełniają wolę Bożą, i teraz nawet najpiękniejsze rzeczy na ziemi wydają mu się marnym pyłem.

– Opowiedz nam o tej cudownej wizji, ojcze – nalegał mistrz nowicjatu. – To dobrze zrobi nam wszystkim.

Przeor zaczął więc mówić. Opowiedział, jak któregoś dnia pod koniec odprawianej Mszy Świętej Jacek znalazł się nagle w środku jasnego promienia światła. Padało na niego z tajemniczego źródła znajdującego się nad ołtarzem. A gdy spojrzał w górę, ujrzał ze zdumieniem setki aniołów i świętych w kręgu tego samego dziwnego światła. Nagle zaświeciło mocniej i przed Jackiem otworzyło się niebo. Wtedy święci i aniołowie rozdzielili się i stanęli naprzeciw siebie w dwóch szeregach. Na końcu świetlistego przejścia znajdował się złoty tron.

– Najświętsza Panna siedziała na tym tronie – powiedział z czcią przeor – a nad Nią stał Pan. Powietrze wypełniała najpiękniejsza muzyka, gdy anioły i święci łączyli się, chwaląc Matkę i Syna. Potem cudowna muzyka ucichła. Zapadła cisza, a Pan włożył koronę na głowę Maryi Panny. Wyglądała na zrobioną z kwiatów i gwiazd.

Wszyscy wstrzymali oddech ze zdumienia, gdy przeor opisywał scenę, jaka nastąpiła potem. Najświętsza Dziewica z uśmiechem zdjęła koronę z głowy i dała ją Jackowi.

– To dla ciebie – powiedziała – jako symbol życia wiecznego.

A gdy skończyła mówić, aniołowie i święci znów podjęli niebiańską pieśń. Ich twarze promieniały taką jasnością i szczęściem, że Jacek ledwie mógł na to patrzeć. Prawdę mówiąc, tylko jedna myśl wypełniała jego umysł. Chciał od razu zakończyć swoją ziemską pracę, by mógł zostać policzony między tych błogosławionych na całą wieczność.

W następnych dniach i ojcowie i bracia wykonywali swoje obowiązki w głębokim zamyśleniu. Wizja nieba ojca Jacka, przekazana im przez przeora, zrobiła na nich wielkie wrażenie i teraz nawet najdrobniejsze czynności widzieli w nowym świetle.

– Oczywiście zawsze o tym wiedzieliśmy – powiedział powoli jeden z młodych księży. – Rzecz w tym, że za mało o tym myśleliśmy. A teraz – cóż, cieszę się, iż mogę powiedzieć, że ta myśl nie opuszcza mnie ani przez chwilę.

– Tak – wtrącił drugi – a korona z kwiatów i gwiazd jest czymś innym, niż się wydaje. To tylko symbol, mały znak radości, jakie są udziałem błogosławionych w niebie.

Jego towarzysz przytaknął.

– Wiem. Gdybyśmy nawet spędzili całe życie spisując wszystkie dobre rzeczy, jakie Bóg przewidział dla tych, którzy wiernie Mu służą na tym świecie, będziemy mieli tylko parę niedoskonałych przykładów.

W kolejnych ciepłych dniach sierpnia Jacek bardzo osłabł. Ale nadal chciał odprawiać Mszę Świętą i uczestniczyć w recytacji oficjum na chórze. Jednak na pięć minut przed północą w wigilię Wniebowzięcia zawołał brata Floriana, który czuwał przy jego łożu. Wyglądało na to, że traci siły, ale chciał mimo to zaśpiewać razem ze wspólnotą jutrznię i laudesy w dniu wielkiego święta.

– Nie będę mógł jutro odprawić Mszy ku czci Naszej Pani, ale mogę chyba razem z innymi chwalić Ją śpiewem?

Brat Florian starał się przekonać ukochanego przełożonego, by odpoczywał, ale nadaremnie. Jacek nalegał, aby zaprowadzono go na zwykle miejsce w kaplicy, gdzie po raz ostatni uczestniczył w śpiewaniu pięknych psalmów i innych modlitw na święto Wniebowzięcia. A kiedy nocne powietrze wypełniły znajome dźwięki, przeniósł się w przeszłość. Nie był już 15 sierpnia 1257 roku, a on nie był siwowłosym starcem, z którego uchodziły siły. Nie, był dzień 15 sierpnia 1224 roku. Miał trzydzieści dziewięć lat i był przeorem świeżo poświęconego klasztoru Świętej Trójcy, z sercem i głową pełnymi wspaniałych planów ewangelizacji całej północnej Europy. Wtedy usłyszał słodki głos: „Raduj się, Jacku. Twoje modlitwy są miłe mojemu Synowi. Od teraz wszystko, o co Go prosisz w moim imieniu, będzie ci dane!”.

Jacek uśmiechnął się na wspomnienie cudownej nocy, kiedy Najświętsza Panna do niego przemówiła. I naprawdę spełniła swoją obietnicę. Nigdy nie odmówiła mu niczego, o co prosił w Jej imieniu. Cuda, nawrócenia, apostolskie sukcesy jego mnichów – wszystko to zawdzięczał Jej dobroci.

– Dziękuję Ci, droga Pani – wyszeptał. – Tak bardzo Ci dziękuję.

Śpiew umilkł i brat Florian chciał już odprowadzić Jacka do jego celi, ale ten powstrzymał go ruchem ręki. Był zbyt słaby, by odprawić Mszę Świętą w to wielkie święto, ale mógł przynajmniej przyjąć Naszego Pana w Przenajświętszej Eucharystii.

– Może ojciec przeor zechce odprawić teraz Mszę Świętą i udzielić mi Komunii – powiedział cicho. – Czy poprosisz go o to, synu?

Przeor oczywiście chciał i zakonnicy klasztoru Świętej Trójcy, zamiast wrócić do swych cel i podjąć przerwany sen, pozostali w kaplicy. Wezmą udział w tej Mszy Świętej, a na spoczynek udadzą się później.

W oświetlonym blaskiem świec sanktuarium panowała z początku cisza, nie licząc modlitw liturgicznych, przy których przeor podnosił głos, i odpowiedzi wspólnoty. Potem mnisi jeden za drugim zaczęli przełykać łzy. Rzucali ukradkowe spojrzenia na Jacka klęczącego przy stopniach ołtarza i trudno było im znieść ten widok w milczeniu. Twarz starego człowieka promieniała, gdy uczestniczył w swojej ostatniej Mszy Świętej! Był całkowicie nieobecny duchem, nie zauważał nawet, że jego drżące ręce wykonują te same gesty, co ręce księdza przy ołtarzu!

Kiedy zaczęło się ofertorium i przeor wzniósł do nieba patenę z Hostią, która wkrótce miała się przemienić w Ciało Chrystusa, mistrz nowicjatu nachylił się do swego sąsiada.

– Spójrz na niego teraz! – szepnął.

Wszyscy zwrócili oczy w tę samą stronę i wstrzymali oddech. Ojciec Jacek też wznosił ręce! Jeszcze raz, z całą miłością, na jaką było go stać, oddawał się Ojcu Przedwiecznemu, by wypełnić Jego wolę. Stary, słaby, umierający, czynił to, co zawsze było jego ulubioną modlitwą – poddawał się całkowicie woli Bożej.

Sąsiad mistrza nowicjatu otarł oczy.

– To najpiękniejsze kazanie naszego ojca – powiedział cicho. – Nigdy go nie zapomnimy.

Jacek przyjmował teraz Komunię Świętą i po krótkim dziękczynieniu pozwolił bratu Florianowi, by odprowadził go do celi. Gdy szli powoli ciemnym korytarzem, stary człowiek ścisnął rękę swego towarzysza.

– Nasz Pan obiecał mi, że wkrótce cię opuszczę – powiedział cicho. – O, mój synu! Módl się, żeby stało się to jak najszybciej!

Słysząc te słowa, brat Florian z trudem opanował żal. Każdy ksiądz i brat w klasztorze kochał oczywiście Jacka, a po jego śmierci w całym Krakowie zapanuje żałoba. Ale ze wszystkich kobiet i mężczyzn, którzy go kochali, nikt na pewno nie będzie cierpiał bardziej po jego odejściu niż sam Florian.

„Byłem z nim od lat chłopięcych”, pomyślał. „Właściwie rzadko się z nim rozstawałem, odkąd dał mi habit!”

To była prawda. Przez ostatnie trzydzieści pięć lat Florian przeszedł niezliczone kilometry jako towarzysz misji Jacka w krajach północnych. W czasie tych podróży wykonywał drobne usługi, które ułatwiały życie jego ukochanemu przeorowi. W poszukiwaniu dusz szedł za nim odważnie przez bagna Mazowsza i gęste lasy Pomorza i Prus, niezważając na zagrożenie ze strony głodnych wilków. Przemierzał rzeki i góry oraz wietrzne równiny Polski i Rusi. Był świadkiem wielu cudownych skutków kazań i modlitw Jacka. Widział pobudowane kościoły i klasztory, sprofanowane potem i spalone przez bezwzględnych Tatarów. A teraz wszystko to przeminęło. Był w domu w Krakowie, w klasztorze Świętej Trójcy, a jego ukochany przeor umierał.

– Och, ojcze! Co ja zrobię bez ciebie? – wyszeptał z rozpaczą. – Co zrobi bez ciebie nasz cały kraj?

Jacek rozumiał wielki żal w sercu ucznia i jeszcze raz ścisnął jego rękę.

– Bądź cierpliwy, synu – szepnął. – Wkrótce zostawię ci przesłanie.

Do południa cały klasztor już wiedział, że życie Jacka szybko gaśnie. Otrzymał ostatnie namaszczenie i leżał teraz spokojnie na łóżku, trzymając w dłoniach prosty drewniany krucyfiks, który podał mu przeor. W małej celi było tylko kilka osób, ale na korytarzu klęczał długi szereg postaci. Ze swego dogodnego punktu obserwacyjnego przy łóżku Jacka Florian widział kilka z nich, z pochylonymi głowami i ustami poruszającymi się w modlitwie. Rzadko jednak spuszczał wzrok z twarzy umierającego. Czyż ukochany przyjaciel nie obiecał, że zostawi mu swoje przesłanie?

– Ojcze, nie zapomnij, proszę – szeptał od czasu do czasu. – Ja… my… potrzebujemy tego przesłania.

Choć Florian często powtarzał te słowa, dopiero o trzeciej Jacek dał znak, że go słyszy. Otworzył oczy i spojrzał z miłością na swego wiernego towarzysza.

– Nie zapomniałem – powiedział, a jego głos brzmiał dźwięcznie i pewnie – nie jak głos umierającego człowieka.

Gdy brat Florian słuchał, z twarzy Jacka zaczęła bić nieziemska jasność.

– Idę do nieba, synu, ale zostanę z tobą duchem. Ile razy znajdziesz się w potrzebie, wezwij mnie, a ja przyjdę ci na pomoc. Czy zrozumiałeś?

Brat Florian stłumił łkanie.

– Tak, ojcze… zrozumiałem.

Jacek westchnął.

– Nie, nie zrozumiałeś. Ledwie możesz mówić z żalu, bo w głębi serca myślisz, że błogosławieni są daleko od ciebie. Ale tak nie jest, mój synu, o nie!

Potem Jacek zostawił przesłanie. Tak, umiera. Ale to oznacza tylko, że od teraz będzie mógł zrobić jeszcze więcej dla swoich przyjaciół. W niebie stanie się duszą doskonałą, bezgranicznie miłą Bogu, i jego modlitwy zyskają jeszcze większą moc niż tu na ziemi.

– Uwierzcie w to, co powiedziałem – nalegał. – I spróbujcie uwierzyć, że nigdy naprawdę nie opuszczę Polski. Pozostanę z moim ukochanym krajem do końca.

Przeor pochylił się nad nim z niepokojem.

– Czy nasz kraj doświadczy w przyszłości wielu trudnych chwil, ojcze?

Umierający mnich skinął głową.

– Tak, ale wszystko dobrze się skończy, ojcze przeorze. Nie obawiaj się o to.

Nagle w Jacku nastąpiła zmiana. Blask nie zgasł w jego oczach, ale głos stał się słabszy. Uśmiechnął się do braci na pożegnanie i zwrócił oczy na krucyfiks. Potem zaczął się modlić pierwszymi słowami psalmu trzydziestego:

– W Tobie, Panie, nadzieję miałem, niech nie będę zawstydzony na wieki; w sprawiedliwości Twojej wybaw mię!

Cała wspólnota podjęła znajome wersety i po chwili donośne głosy wypełniły małe pomieszczenie i korytarz:

– Nakłoń ku mnie ucha Twego, pośpiesz się, aby mię wyrwać; bądź mi Bogiem, obrońcą i domem ucieczki, aby mię zbawić!

Albowiem mocą moją i ucieczką moją Ty jesteś; a dla imienia Twego poprowadzisz mię i wyżywisz mię.

Wywiedziesz mię z sidła tego, które mi zakryli, boś Ty jest obrońca mój.

W ręce Twe polecam ducha mego; odkupiłeś mię, Panie, Boże prawdy!

Nagle przeor pochylił się nad łóżkiem, po czym zwrócił się do pozostałych:

– Nasz dobry ojciec odszedł – rzekł z prostotą.

Florian podniósł wzrok na przełożonego.

– Nie całkiem – szepnął.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Św. Jacek Odrowąż.