Rozdział szesnasty. O potrzebie dobrych uczynków

„Wszelkie drzewo, które nie rodzi owocu dobrego, będzie wycięte i w ogień wrzucone” (Mt 7, 19).

Łatwo pojąć, co znaczy ta przypowieść. My jesteśmy owym drzewem, które Jezus Chrystus zaszczepił na łonie Kościoła, które uprawił swymi trudami, pracami i cierpieniami, byśmy wydali owoce na żywot wieczny. Grozi nam jednak piekłem, jeżeli nie będziemy wykonywali dobrych uczynków i korzystali z Jego męki i śmierci. Bóg ma prawo domagać się od nas, byśmy przyczynili się do rozszerzenia Jego chwały i otrzymali nagrodę w drugim życiu. Jesteśmy na tej ziemi, według psalmisty, jak owo drzewo posadzone nad ciekami wód, które powinno obfite rodzić owoce i radować swego Pana. Człowiek, który nie czyni dobrze, chociażby nawet unikał złego, jest w oczach Bożych nieurodzajnym drzewem, które będzie wycięte i rzucone w ogień wieczny. Wielu chrześcijan ginie dlatego, że nie zastanawia się nad tą prawdą. Jedni trawią czas na uczynkach złych, inni wprawdzie chronią się występków, ale nie robią nic dobrego; inni wreszcie czynią dobrze, ale to nie należy do zakresu ich działania. Mała tylko garstka spełnia uczynki prawdziwie miłe Bogu, za które nastąpi wieczna nagroda. Najmilsi, chcę wam wykazać, że dobre uczynki koniecznie są potrzebne do zbawienia i jakich to uczynków dobrych domaga się od nas Bóg.

Nie potrzebuję rozwodzić się nad tym, że musimy żyć cnotliwie i czynić dobrze, każdy na swym stanowisku. Jak sługa ma spełniać rozkazy swego pana, by przy końcu roku otrzymać zapłatę, tak i my katolicy życiem swym mamy chwalić Boga i zasługiwać sobie na wieczną nagrodę.

Gdy wyrzucamy ludziom ich obojętność i lenistwo w służbie Bożej, że opuszczają modlitwy i sakramenty święte, odpowiadają nam, że oni nie robią nic złego. Choćby rzeczywiście tak było, w co trudno wierzyć, choćbyście nic złego nie czynili, jeżeli nie będziecie mieli cnót odpowiednich swemu stanowi, pójdziecie na potępienie. Św. Paweł, który tyle pracował na chwałę Bożą, którego życie było nieprzerwanym łańcuchem dobrych uczynków, który tyle dusz zyskał Chrystusowi, lęka się, aby drugim przepowiadając słowo Boże, sam nie był odrzucony. Dzieła św. Franciszka Salezego podziwiać będą wszystkie wieki, a przecież ze drżeniem mówi on o sobie: „Gdy pomyślę, jak użyłem drogocennego czasu, udzielonego mi przez Boga na dobre uczynki, boję się, czy otrzymam szczęśliwość wieczną”. Tak samo przemawiali inni święci.

A my ludzie bez wiary i pobożności ośmielamy się twierdzić, że nie robimy nic złego. O Boże, jak jesteśmy zaślepieni w najważniejszej sprawie zbawienia! Ilu obecnie biednych chrześcijan pali się w piekle, którzy za życia łudzili się, że im nie potrzeba dobrych uczynków, że wystarczy unikać jedynie złego. Choćbyście bracia, wolnymi byli od ciężkich występków, choćbyście nie należeli do liczby skąpców, krzywdzących i oszukujących bliźniego, choćbyście nie byli pijakami, poniżającymi się gorzej od bydląt, choćbyście się nie walali w błocie rozpusty, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego bez dobrych uczynków. Kto chce się zbawić, musi unikać złego i czynić dobrze. Gdybyście oddali się najsurowszym pokutom, jeżeli będziecie nosili w sercu myśli mściwe i niechęć do bliźniego, jeżeli mu będziecie złorzeczyć, zuchwale go sądzić, jeżeli poddawać się będziecie brudnym lub pysznym myślom, nic wam nie pomogą dobre uczynki, bo grzech odbierze wam wszelką zasługę. I przeciwnie, gdybyście czuwali nawet nad swoim sercem, nikomu krzywdy nie wyrządzali, nie osiągniecie zbawienia bez dobrych uczynków, bo spełniliście tylko jeden warunek. Chcąc dojść do nieba, trzeba koniecznie i złego unikać i czynić dobrze.

Że tak jest, uczy Prawda nieomylna, Pan Jezus, który na Sądzie Ostatecznym odrzuci od siebie na wieki tych, którzy opuszczali dobre uczynki: „Idźcie ode mnie przeklęci w ogień wieczny, zgotowany czartu i aniołom jego. Albowiem byłem głodny i łaknąłem, a nie daliście mi jeść ani pić. Byłem chorym i więźniem, a nie nawiedziliście mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście mnie”. A przeciwnie za dobre uczynki wezwie Zbawiciel wybranych na gody weselne. Tego samego uczy nas podobieństwo o drzewie figowym, którym ogrodnik zajmuje się gorliwie i czeka, by wydało owoce, inaczej będzie ścięte i rzucone na spalenie. Również tę samą prawdę zawiera opowieść o sługach, którzy otrzymali talenty, aby ich na dobre używali, starali się o ich pomnożenie i otrzymali za swą wierność zapłatę od wracającego pana. Jezus Chrystus jest wzorem naszym, całe życie pracował, a my chcielibyśmy posiąść niebo bez trudów i kłopotów?

Drodzy, czy pełniliście dobre uczynki jedynie w celu przypodobania się Bogu, bez względu na widoki ludzkie, bez względu na wdzięczność lub niewdzięczność? Czy będziecie mogli pokazać coś Zbawicielowi w godzinie śmierci?

Powie mi ktoś, że dotąd był złym drzewem, że tylko źle czynił, złe rodził owoce. Czy nie ma dlań ratunku? Niech przesadzi to drzewo na inną glebę, niech je podleje wodą, obłoży nawozem, a niezawodnie wyda dobre owoce. Jeżeli na roli waszego serca rodziła się pycha, skąpstwo i nieczystość, przy łasce Bożej serce to zdolne jeszcze wydać owoce pokory, miłosierdzia i czystości. Ziemia przed potopem sama się skrapiała wodami swego łona, nie potrzebowała obłoków i dżdżów niebieskich. I wy także wydobądźcie ze swego serca tę wodę zbawczą, a ona sprawi urodzaj. Dotąd serce to było skrapiane brudną rosą namiętności – niech odtąd skrapia się łzami pokuty, żalu i miłości, a przestanie być złym drzewem i pocznie wydawać owoce na żywot wieczny.

Na dowód tego mamy wspaniały przykład w życiu Magdaleny. Ona ze złego drzewa pod wpływem łaski stała się drzewem urodzajnym, wydającym piękne owoce. Mówi św. Łukasz, że w całej Jerozolimie znano ją jako grzesznicę. Była to młoda osoba niezwykłej urody, bardzo bogata, obdarzona żywym temperamentem. Świat ją pociągał i ona też całą duszą doń lgnęła. Stroiła się wykwintnie i chciała się wszystkim podobać. Z jej miny, ruchów i gestów można było wyczytać, że utraci niewinność, że będzie moralnym rozbitkiem. Ona pragnie być bożyszczem świata: w oczach jej płonie niebezpieczny ogień, a z czoła można wyczytać groźną zniewieściałość. Cieszy się, że świat na nią patrzy, że ją chwalą, bo to mile łechce jej miłość własną. Lubi się pokazywać i błyszczeć w towarzystwie, bo jest młodą, urodziwą, bogatą. I nic dziwnego, że porywa i pociąga wszystkich. Wyłącznym jej zajęciem są tańce, zabawy, widowiska i troska, by podobać się ludziom. Idzie do świątyni na modlitwę, ale i tu chce pociągać ku sobie, chce widzieć, być widzianą i podziwianą. Chciałaby koniecznie zhołdować serca wszystkich, odwrócić je od Boga, do którego bez podziału mają należeć. Dochodzi z czasem do tego, że jest zgorszeniem dla wszystkich mieszkańców Jerozolimy. Utrzymuje bowiem podejrzane stosunki z młodymi ludźmi, prowadzi niestosowne rozmowy, dopuszcza się niecnych uczynków. I wszyscy teraz uczciwi ludzie nią pomiatają i wytykają palcami jako nierządną dziewczynę i wszetecznicę. A więc złym była drzewem. Pycha, objawiająca się w strojach i świecidełkach zewnętrznych, serce płonące ogniem nieczystym, wydały haniebne owoce.

A teraz przypatrzmy się dla naszej pociechy i ufności, jak to złe drzewo dziwnie się przemieniło, jak cudowne wydało owoce pod wpływem łaski Jezusowej.

Mówi św. Hieronim, że kiedy Magdalena oddała się swawoli, wówczas rozgłos cudów Zbawiciela, uzdrawiającego chorych i wskrzeszającego umarłych, napełnił zdziwieniem całą Judeę. Każdy pragnął poznać tak nadzwyczajnego człowieka, a więc i Magdalena także. Pierwsze słowa, które usłyszała z ust Zbawiciela, była przypowieść o synu marnotrawnym i o Dobrym Pasterzu. Poznała też, że jest marnotrawną córką, a Jezus Chrystus Dobrym Pasterzem. Łaska Boża dziwnie ją porywała, przypowieści Chrystusa poruszyły ją do łez. Cuda Zbawiciela napełniły ją podziwem, łaska Boża zaczęła przemieniać ją i pod jej działaniem złe drzewo przemieniło się w dobre i zaczęło wydawać znakomite owoce. Niezmierzona dobroć Boża względem grzeszników zerwała wszelkie zapory, wyzuła ją z siebie samej i uwolniła od grzechu. O jak potężne jest działanie łaski, gdy znajdzie odpowiedni grunt serca! Magdalena zmienia swe myśli i dążenia, łaska ją ściga, niepokoją wyrzuty sumienia, serce przejmuje się żalem za grzechy. Oczy, które niegdyś płonęły ogniem nieczystym i zapalały go w sercach innych, leją gorzkie łzy. Serce, zakochane w świecie, czuje teraz doń wstręt i niechęć. Teraz dobrze jej jedynie z dala od zgiełku, szczęśliwą się czuje w samotności, gdzie może swobodnie rozmyślać i płakać nad swymi występkami. I coraz głębszy przenika ją żal, gdy się zastanawia nad swym dotychczasowym życiem, nad zniewagami wyrządzonymi Bogu, nad liczbą dusz, które zgubiła przez swe występne życie. Miłość własna, pycha, zamiłowanie w swej piękności, pochlebstwa i hołdy, które jej składano, są teraz dla niej niesłychaną głupotą i rodzajem bałwochwalstwa. Nieskromne zbytki, świeckie zabawy, które uważała za szczególny przywilej swych lat młodzieńczych, wydają się jej teraz czymś pogańskim i odstępstwem od prawdziwej wiary.

Za zbrodnię i szkaradę uważa obecnie owe namiętne uczucia, swawolę, owe czułe przywiązania i te wszystkie niegodziwe tajemnice, tak niegdyś drogie swemu sercu. I widzi ze łzami w oczach i uznaje, że Bóg dlatego udzielił jej tylu darów, aby Mu była tym milsza. Widzi żywo swą niewdzięczność i bunt przeciw Stwórcy. Kiedy tak wszystko rozważa w duszy, dowiaduje się, że Pan Jezus znajduje się w gościnie u pewnego znakomitego faryzeusza. Przypomina sobie wszystkie Jego słowa, i mówi do siebie: „Tak. On jest owym dobrym i miłosiernym Pasterzem, a ja zbłąkaną owieczką. O mnie myślał, kiedy mówił o zbłąkanym, marnotrawnym młodzieńcu! A więc wstanę i pójdę do tego Dobrego Pasterza”. Istotnie zrywa się szybko, zrzuca z siebie wszelkie ozdoby, biegnie na skrzydłach łaski, bo serce jej przejęte jest miłością i żalem. Nie zważa na względy ludzkie, wchodzi na salę jadalną z pewnym przygnębieniem ducha, jej włosy niegdyś starannie trefi one, są teraz w nieładzie, oczy zalane łzami, oblicze okryte rumieńcem wstydu. Rzuca się do stóp Zbawiciela siedzącego przy stole. Tu woła jeden z Ojców Kościoła: „Ach, Magdaleno, Magdaleno, co się z tobą stało, co robisz? Gdzie twe uciechy, twa pycha i światowa miłość?”. O już nie ma Magdaleny grzesznicy, ale jest Magdalena pokutnica i wierna miłośnica Zbawiciela!

W tej chwili wszystko się w niej przemienia. Gorszącym życiem zgubiła niegdyś wiele dusz, a teraz pokutą daleko więcej jedna ich Bogu. Nie zważa już wcale na wzgląd ludzki, publicznie oskarża się wobec licznego zebrania, całuje stopy Zbawiciela, skrapia je łzami i ociera włosami. Nie, nie, Magdalena nie jest już dawną Magdaleną, ale świętą miłośnicą Chrystusa. Mówi św. Augustyn: „Wszystko w niej teraz zmyte i oczyszczone łzami: i te wyszukane wonności i włosy, zdobione starannie i oczy płonące niebezpiecznym ogniem. Kto zgadnie, co teraz dzieje się w jej sercu? Obecni szydzą sobie z jej wspaniałomyślności, ganią, potępiają i nazywają wariatką; tylko Jezus Chrystus przenika tajniki jej serca i widzi w nim działanie łaski”. Jezus Chrystus nie robi wyrzutów z powodu jej grzechów, ale pochwala, co uczyniła obecnie, pociesza ją i odpuszcza grzechy. Ona staje się za to najwierniejszą Jego służebnicą, nie opuszcza Go nawet w czasie męki; stoi na Kalwarii u stóp krzyża i swoje łzy miesza z Przenajdroższą Krwią Jezusa Chrystusa. Po śmierci szuka Go w grobie, a nie znalazłszy, gorzkie zawodzi skargi wobec ziemi i nieba, wobec aniołów i ludzi, i za wszelką cenę postanawia znaleźć Zbawiciela, który nie może już dłużej ukrywać się przed tą pokutnicą. Objawia się jej zatem, mówiąc, że zmartwychwstał, jak przepowiedział. Po Wniebowstąpieniu przewrotni żydzi wsadzili ją wraz z bratem Łazarzem i siostrą Martą na statek bez sterów sądząc, że zaginie na morzu. Bóg jednak sam kierował okrętem, dlatego szczęśliwie przybyło to rodzeństwo do Marsylii. Tu po pewnym czasie usunęła się Magdalena na pustynię i zakończyła swe życie we łzach i pokucie. Czy więc, bracia drodzy, złe drzewo nie może dobrych rodzić owoców, owoców na żywot wieczny? I wy może na wzór Magdaleny wydawaliście złe owoce; może oddaliście się wszelkim występkom, zasmucając Boga pychą, próżnością, łakomstwem, gniewem i nieczystością. I co wam przeszkadza, byście naśladowali Magdalenę? Czy i was, jako marnotrawnych synów, nie ściga łaską swoją ów Dobry Pasterz? Czemu byście mieli zagłuszać sumienie i żyć nadal w zaślepieniu? Magdalena porzuciła grzech, pokutowała i oddała się Bogu z całego serca. Naśladujcie ją w pokucie, bo i wam nie brakuje łaski Bożej, a wasza dusza jest niemniej tak drogą Stwórcy, jak dusza Magdaleny.

Mówił niegdyś Bóg do swego ludu, że nie żąda od niego rzeczy ponad siły, że nie potrzebuje wznosić się w obłoki, przepływać morza, że to, co mu nakazuje, jest niejako w jego rękach, przy nim i w jego sercu. I od nas chrześcijan nie domaga się Bóg czynów nadzwyczajnych; nie nakazuje nam codziennie chodzić do kościoła, surowo pokutować, rozdać wszystko między ubogich. Prawda, że w wielu rzeczach musimy się umartwić i zwalczać swe skłonności, bo nikt bez zaparcia siebie nie dojdzie do nieba. Wprawdzie było by pożyteczną rzeczą, gdybyśmy mogli codziennie bywać w kościele. Wystarczy nam jednak, gdy rano i wieczór nie opuścimy swoich pacierzy. Powiecie może, że wielu ludzi nie może pościć, dawać jałmużny, a nawet dla licznych zajęć modlić się codziennie. I czy się zbawią, skoro trzeba się ustawicznie modlić według rozkazu Zbawiciela i spełniać dobre uczynki? Wszystkie dobre uczynki można sprowadzić do modlitwy, postu i jałmużny. I nie trudno mi wykazać, że potrafi my je wypełniać.

Nawet dla chorych osób jest możliwy pewnego rodzaju post. Każdy z nas może sobie odmówić tego, co schlebia jego podniebieniu. I tak jedni mogą się umartwić w umeblowaniu, inni odmówić sobie przyjemnych wizyt, umartwiać się w rozmowie, zwalczać w sobie miłość własną, pychę, oddać się zajęciom, do których czują wstręt, obcować z osobami przykrego charakteru, nie iść na dozwolone zebrania. To wszystko może być postem, który otworzy wam przybytki niebieskie. Niemniej znoszenie cierpliwie krzyży, niemiłych wydarzeń jest postem bardzo miłym Bogu. Nie mówię o chorobach i utrapieniach, które są nieodłącznymi towarzyszami życia ludzkiego, a którym poddać się musimy. Oprócz nich są inne przykrości na świecie: raz nudzi nas praca, to znowu nie podoba się nam pewna osoba, innym razem spotyka nas upokorzenie i rani nasze serce. Jeżeli to wszystko znosimy dla Boga, by się Jemu podobać, pościmy w sposób bardzo zasługujący. Każdy na swoim stanowisku może więc zbierać sobie zasługi na życie wieczne. Niech jednak wśród mozołów życia wznosi się myślą ku Bogu i niech mówi od czasu do czasu: „Mój dobry Jezu, łączę cierpienia moje z Twoimi; proszę Cię tylko o łaskę, abym nie tracił nigdy spokoju ducha. Cokolwiek mnie spotka, błogosławić będę we wszystkim Twoje święte Imię!”.

Również od jałmużny nikt nie może się wymówić, bo jałmużna nie polega jedynie na karmieniu głodnych i odziewaniu nagich, ale na wszelkich usługach oddawanych bliźniemu, czy to w potrzebach duszy, czy ciała. Jeżeli mało posiadamy, dajmy mało; jeżeli nic dać nie możemy, pożyczmy w razie możności. Kto nie może wspierać chorego materialnie, niech go odwiedzi, pocieszy, modli się za niego, aby z choroby odniósł zbawienny pożytek. Za najmniejszy uczynek miłosierdzia chrześcijańskiego, za szklankę wody podaną łaknącemu w Imię Jezusa Chrystusa, nie minie was nagroda w niebie.

Jesteśmy bardzo zajęci, nie mamy czasu dłużej się modlić. Jest jednak rodzaj modlitwy, którą wszyscy możemy odbyć. Szukajmy we wszystkim, co czynimy, chwały Bożej, a wszystkie nasze codzienne zajęcia będą rodzajem ustawicznej modlitwy.

Są uczynki dobre i cnoty, o które każdy chrześcijanin powinien się starać. Pokora, miłość, czystość itd. są ozdobą każdego stanu i wieku. Ale oprócz tego są obowiązki i dobre uczynki, odnoszące się wyłącznie do niektórych stanów. Ojcowie i matki mają uczyć dzieci prawd Bożych i potrzebnych modlitw, nigdy nie dawać im złego przykładu słowem lub uczynkiem, pościć i dawać jałmużnę i modlić się za nie, by Bogu wiernie służyły, by się nigdy przez grzech od Niego nie oddalały. Podobne obowiązki ciążą na chlebodawcach względem służby. Dzieci zaś podobać się będą Bogu, oddając należytą cześć rodzicom, szanując ich, wspomagając w chorobie i modląc się za nich. Robotnik i sługa niech cierpliwie znosi trudy i zły humor chlebodawcy, niech nie szemrze na niepogodę i na mozoły, niech przez pracę usiłuje podobać się Bogu, a praca jego będzie ustawiczną modlitwą. Tego rodzaju modlitwa nie przeszkodzi nikomu w zajęciach codziennych, a wyżej wspomniany post niczyjego zdrowia nie nadweręży, a jałmużna obejdzie się bez złota i bogactw.

By wszystkie nasze uczynki były zasługujące na żywot wieczny, starajmy się je spełniać w stanie łaski Bożej. Jeżeli jesteśmy w grzechu ciężkim, nie możemy sobie nic zasłużyć na życie wieczne. Nie trzeba jednak opuszczać rąk, bo uczynki dobre, w stanie grzechu wykonane, mogą nam wyjednać u Boga łaskę nawrócenia.

Z grzechów ciężkich spowiadajmy się zaraz, byśmy z próżnymi rękami nie stanęli na Sądzie Bożym.

Uczynki, spełnione w stanie grzechu, są niejako ową monetą, która wyszła z obiegu, za którą nic kupić nie można. Działajmy następnie z pobudek nadprzyrodzonych, z miłości ku Bogu, by osiągnąć zbawienie duszy. Jeżeli działamy tylko z pobudek przyrodzonych, jak np. by zarobić na życie, utrzymać dzieci, zjednać sobie sławę i znaczenie u ludzi, nie otrzymamy nagrody w niebie. Pobudkami przyrodzonymi, naturalnym współczuciem dla nędzy bliźniego, kierują się i poganie.

Aby nasze uczynki miały zasługę na niebo, budźmy z rana dobrą intencję, że wszystko pragniemy czynić dla przypodobania się Bogu, dla zbawienia duszy. Ach, ile dobrych uczynków przepada na zawsze ludziom dlatego, że spełniają je bezmyślnie, z przyrodzonej skłonności, bez wyższych pobudek nadprzyrodzonych! Z miłości ku Bogu zawsze działał św. Dionizy. Kiedy przybył do Paryża, pogrążonego w ciemnościach pogaństwa, nawrócił przez swe modlitwy, nauki i cuda wielu ludzi, tak iż z drzew złych stali się drzewami urodzajnymi, wydającymi owoc na żywot wieczny. Pogańscy kapłani zaniepokoili się tą błogą działalnością Dionizego i oskarżyli go wobec namiestnika, że wpaja w umysły ludzkie pogardę dla dawnych bóstw, że wskutek tego opustoszały świątynie. Namiestnik kazał wtrącić Świętego do więzienia. Ciało jego zmiażdżono ciężkimi kamieniami, które po nim toczono. Ciężko okaleczonego postawiono przed okrutnym tyranem, sędzią i pytano, czy porzuci wiarę w Jezusa Chrystusa. Dionizy odpowiedział, że najsroższe męki nie zmienią jego przekonań. Kazano więc go nielitościwie smagać biczami, zakończonymi ostrymi kawałkami żelaza i poszarpano jego ciało aż do wnętrzności. Był to widok godny aniołów, kiedy wśród tej chłosty staruszek ów, liczący sto sześć lat życia, śpiewał hymny na cześć Boga. Nielitościwy sędzia kazał go następnie rozciągnąć na ławie katowskiej, otworzyć na nowo rany żelaznymi grzebieniami i piec go na blasze powolnym ogniem. Św. Dionizy nie żalił się wśród tych cierpień. Następnie wrzucono go do rozpalonego pieca, lecz i tu Bóg zachował go cudownie przy życiu. Niegodziwy tyran każe go teraz przybić do krzyża, z którego Dionizy, jako z mównicy, przemawia do zebranych tłumów. Okrutny namiestnik wobec tego kazał go zdjąć z krzyża i uciąć mu głowę. Według starożytnej tradycji podniósł się tułów, wziął w ręce swą głowę, niósł ją kawałek drogi, i tym cudem nawrócił jeszcze jedną osobę, aż po chwili upadł na ziemię. Na widok tylu cudów, zdziałanych za przyczyną św. Dionizego, mnóstwo pogan nawróciło się na wiarę chrześcijańską. Czy ten Święty, moi drodzy, nie jest szlachetnym drzewem rodzącym dobre owoce? Gdybyśmy także byli podobnymi chrześcijanami, ile także owoców wydalibyśmy na życie wieczne, ilu ludzi pociągnęlibyśmy do cnoty swym przykładem? Lękajmy się, byśmy nie byli owym drzewem nieurodzajnym, które według słów Jezusa Chrystusa, będzie wycięte i w ogień wrzucone. Starajmy się, aby wszystkie nasze słowa, myśli i uczynki miały czystą intencję, a kiedyś z ust Jezusa Chrystusa usłyszymy te błogie wyrazy: „Błogosławieni Ojca mojego, posiądźcie królestwo, zgotowane wam od założenia świata”. Amen.

Św. Jan Maria Vianney

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Marii Vianneya Kazania.