Rozdział siódmy. Zmagania Augustyna

Złe wieści szybko się rozchodzą. Gdy tylko Augustyn przyłączył się do manichejczyków, dowiedziała się o tym Monika. Początkowo nie mogła w to uwierzyć. Nie była przygotowana na taki cios. Czuła się zdruzgotana. Mniej rozpaczałaby na wieść o śmierci syna.

Jednak poddała swoje złamane serce woli Boga i zawierzyła Temu, „którego łaska nigdy nie zawodzi”. Dowiedziała się później, że Augustyn publicznie wyrzekł się wiary chrześcijańskiej. Manichejczycy przyjęli go w poczet członków w charakterze „wiernego”, który był pierwszym stopniem inicjacji w sekcie. Augustyn z zapałem i entuzjazmem, które wkładał we wszystkie swoje czyny, głosił ich okropną herezję i namawiał towarzyszy, by czynili to samo.

Wzrok Moniki pogorszył się od ciągłego płaczu za sprawą syna. Boga, który dla niej był istotą wszystkiego, jej syn uważał za martwego.

Zbliżały się wakacje i Augustyn miał przyjechać do Tagasty. Może rzeczy nie miały się tak źle, jak sądziła? Może działał pod wpływem chwili? Postanowiła poczekać i zobaczyć.

Niestety! Nadzieje okazały się próżne. Augustyn nie spędził w domu nawet jednego dnia, a już zaczął wygłaszać opinie, upierając się, by Monika ich słuchała. Wtedy w Monice przeważyły wartości chrześcijańskie nad uczuciem macierzyńskim. Jej odraza do herezji okazała się silniejsza niż miłość do syna. Stojąc przed nim, pełna gniewu i oburzenia, powiedziała Augustynowi wprost, że jeśli zamierza dalej głosić podobne teorie, nie będzie mogła dłużej gościć go pod swoim dachem.

Augustyn był zaskoczony; przekonał się, że wytrzymałość matki ma swoje granice. Z opuszczoną głową opuścił jej dom i szukał gościny u Romanianusa.

Gdy tylko wyszedł, serce Moniki złagodniało i ponownie ogarnęła je miłość macierzyńska. Wylewając gorzkie łzy prosiła Boga o pomoc; smutek był ponad jej siły. W końcu nadeszła noc, a wraz z nią spokój. Gdy Monika spała wyczerpana płaczem, miała sen, który obudził w niej dziwne uczucie nadziei i ukojenia. Wydawało się jej, że stała na wąskiej drewnianej kładce z sercem przepełnionym smutkiem tak samo jak w ciągu dnia. Nagle podbiegł do niej młody mężczyzna o jasnej i promiennej twarzy. Uśmiechnął się do niej i zapytał o powód łez.

– Opłakuję utratę syna – odparła.

– A zatem nie smuć się więcej – odpowiedział jej. – Spójrz, twój syn stoi tuż koło ciebie.

Monika odwróciła się. Rzeczywiście, Augustyn stał obok na kładce.

– Bądź dobrej myśli – mówił dalej nieznajomy – bowiem tam gdzie ty jesteś, podąży i on.

Wtedy Monika obudziła się; wciąż słyszała te słowa. Wydawało się jej, że Bóg do niej przemówił.

Następnego dnia rano udała się do Augustyna i opowiedziała mu o swoim śnie.

– Być może – zasugerował syn pragnąc zinterpretować jego treść korzystnie dla siebie – teraz zaczniesz postrzegać świat tak, jak ja.

– Nie – odpowiedziała zdecydowanie – gdyż on nie powiedział „Gdzie on jest, tam i ty będziesz”, ale „Gdzie ty jesteś, tam podąży i on”. Augustyna zaskoczyła bardziej pewność odpowiedzi matki niż treść snu, choć sprawiał wrażenie, że nie przywiązywał do nich wagi.

Wkrótce potem Monika odwiedziła pewnego świątobliwego biskupa błagając, by wpłynął na Augustyna i nawrócił go na drogę Prawdy. Mądry starzec wysłuchał uważnie jej opowieści.

– Pozostaw go samemu sobie na jakiś czas, ale nie ustawaj w modlitwach – poradził jej – gdyż w tej chwili twój syn jest uparty i ma umysł przepełniony nowymi ideami. Jeśli to, co powiedziałaś mi o nim jest prawdą, późniejsze lektury sprawią, że ujrzy swój błąd.

Widząc cierpienie udręczonej matki, opowiedział o tym, że niegdyś w czasach młodości jego samego zwiodły teorie manichejczyków, którzy nawet powierzyli mu zapis swoich tekstów. Właśnie wtedy przyszło otrzeźwienie, bowiem gdy pisał, prawda stała się oczywista. Zobaczył, jak niebezpieczne są ich teorie.

Gdy Monika, gorzko rozczarowana, nadal nie ustawała w płaczu, gdyż bardzo liczyła na pomoc biskupa, ten ogarnięty litością wykrzyknął:

– Odejdź w pokoju i niech cię Bóg błogosławi! Niemożliwe, byś straciła syna, za którego przelałaś tyle łez.

Sen i słowa biskupa były niczym promienie światła w ciemnościach. Dzięki nim Monika nabrała wiary i zaczęła się modlić jeszcze usilniej.

Wakacje dobiegały końca. Augustyn powrócił do Kartaginy, jednak nie na długo. Miał dwadzieścia lat i jego przyjaciel oraz opiekun Romanianus pragnął, by w oczekiwaniu na lepsze możliwości, Augustyn otworzył w Tagaście szkołę. Tak też postanowił zrobić. W krótkim czasie Augustyn zgromadził wokół siebie uczniów, którzy mieli odtąd podążać wszędzie za swoim młodym nauczycielem. Był wśród nich Alipiusz, towarzysz z lat szkolnych i oddany przyjaciel, synowie Romanianusa i jeszcze inny przyjaciel Augustyna z czasów dzieciństwa, którego imienia niestety nie znamy, a który bliższy był sercu Augustyna niż wszyscy pozostali. Wszyscy uczniowie byli w tym samym wieku, niegdyś razem studiowali, mieli podobne upodobania i te same ambicje. Pod wpływem Augustyna, wciąż pełnego wiary w doktrynę manichejską, przyjaciel ten, podobnie jak i pozostali, wyrzekł się wiary katolickiej i stał się wyznawcą herezji.

Augustyn od przeszło roku mieszkał w Tagaście, gdy przyjaciel nagle zachorował. Leżał nieprzytomny, miał wysoką gorączkę, a szanse na wyzdrowienie nikłe. Przed odejściem do manichejczyków był katechumenem. Jego rodzice błagali o chrzest dla syna; życiodajna woda spłynęła w momencie, gdy ten zawieszony był między życiem a śmiercią. Augustyn nie protestował pewny, że to, czego nauczył przyjaciela zanim ten zachorował, okaże się skuteczniejsze od rytuałów odprawianych bez jego zgody i wiedzy. Jednak ku zaskoczeniu wszystkich, młodzieniec odzyskał przytomność i zaczął powracać do zdrowia. Augustyn śmiejąc się opowiedział mu o całym zajściu i zaczął robić sobie żarty z obrzędu nie wątpiąc, że przyjaciel doceni je i zawtóruje mu śmiechem, ten jednak ku jego niepomiernemu zdziwieniu spojrzał na niego zgorszony.

– Jeśli pragniesz zachować moją przyjaźń, nigdy więcej nie mów do mnie w taki sposób – powiedział.

„Porozmawiamy o tym, gdy poczujesz się lepiej” – pomyślał Augustyn. Jednak kilka dni później nastąpił nawrót choroby i przyjaciel zmarł wciąż mając na sobie białe odzienie do chrztu.

Augustyn był niepocieszony. Wszystko w Tagaście przypominało mu ukochanego przyjaciela z młodości. „Pobyt w moim mieście rodzinnym był karą – pisze – pobyt w domu ojca cierpieniem, a wszystkie miejsca i rzeczy, o których z nim rozmawiałem, teraz, bez niego, stały się torturą. Moje oczy wciąż go szukały, nienawidziłem wszystkich rzeczy, bo jego wśród nich brakowało”. Myśl o śmierci przerażała go, a wkrótce też ustąpiła miejsca głębokiej depresji. Jego zdrowie, które nigdy nie było mocne, zaczęło się pogarszać.

Romanianus, mimo iż bardzo chciał zatrzymać Augustyna w Tagaście, zdał sobie sprawę, że zmiana otoczenia będzie najlepszym rozwiązaniem i wyraził zgodę na jego powrót do Kartaginy i otwarcie tam szkoły retoryki. Alipiusz i pozostali towarzysze podążyli za nim; w zgiełku wielkiego miasta Augustynowi udało się do pewnego stopnia odzyskać równowagę. Ucząc, nadal pogłębiał własne studia i rywalizował o nagrody. Wiele znanych osób dołączyło do prowadzonej przez niego szkoły. Imię Augustyna stawało się znane. Bardzo pragnął zaszczytów, jak opowiada, jednak tylko tych uczciwie pozyskanych. Pewnego dnia złożył mu wizytę magik. Doszły go słuchy, że Augustyn zamierzał rywalizować o nagrodę państwową w retoryce. Co gotów był oddać, gdyby magik zapewnił mu zwycięstwo? Wystarczyło poświęcić jedynie życie jakiejś żywej istoty demonom, które czcił magik. Augustyn spojrzał na niego z przerażeniem, pełen obrzydzenia. Tak nisko jeszcze nie upadł. „Nie złożyłbym w ofierze życia nawet muchy – odparował – aby zdobyć złotą koronę!”

Magik szybko oddalił się, a Augustyn zdobył nagrodę bez wsparcia demonów. Koronował go sam wicekonsul Windycjusz, który w tym samym czasie dołączył do grona przyjaciół Augustyna.

Wiadomość o jego dokonaniu dotarła do Moniki. Matczyne serce radowało się z osiągnięcia syna, jednak uczucie to przyćmiewał smutek. Kartagina zabrała Augustynowi więcej niż kiedykolwiek mogła mu dać. Jej myśli skupiały się na zupełnie innych zwycięstwach i koronach. Podczas pobytu w Tagaście Augustyn nie mieszkał z matką, niemniej był przy niej przez cały czas. Jej wsparcie było dla niego ogromnym pocieszeniem po stracie przyjaciela. Nie rozmawiał już z matką o religii, a i ona, pamiętając słowa biskupa nie poruszała tego tematu. „Gdy ja brnąłem i grzązłem w ciemnościach błędów – pisze Augustyn – ta święta, prosta, czysta i pobożna wdowa (którą Ty sam umiłowałeś) nie ustawała w modlitwach i płaczu, by zwrócić Twą uwagę. I jej modlitwy zostały wysłuchane, choć Ty pozwoliłeś mi nadal zagłębiać się w ciemność”.

Ciemność ta istotnie była wielka, aczkolwiek ogień wciąż jeszcze tlił się w popiele. Miał zaszczyty, osiągnięcia i przyjaciół, jednak nie odczuwał zadowolenia. Żadna z tych rzeczy nie była w stanie zaspokoić pragnienia duszy. „Ciebie, Prawdo, wyglądałem jak jadła i napoju.”

Serce Augustyna wciąż przepełniał smutek po śmierci przyjaciela. Szukał pocieszenia wszędzie, ale go nie znalazł. Próbował zapomnieć, oddając się nauce. Napisał dwie książki poświęcone pięknu i zdolnościom, i zadedykował je Hieriuszowi, wielkiemu rzymskiemu mówcy. „Było dla mnie niezwykle ważne – opowiada – by taki człowiek poznał mój styl i moją pracę.”

Dla Moniki teksty te stały się źródłem nowej nadziei. Wypełniały je myśli szlachetne i wysokie aspiracje. Czy taki umysł mógł zawsze błądzić? Z pewnością któregoś dnia, za sprawą Bożej łaski, w odpowiednim czasie, Augustyn pozna prawdę.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Monika. Ideał matki chrześcijanki.