Rozdział siódmy. Umartwianie zmysłów

Do wewnętrznej pobożności Comollo stale dołączał umartwienie zmysłów. Skromność spojrzenia była u niego nieprzeciętna. Bardzo często spacerując po ogrodzie lub przemierzając miasto nie dostrzegał tego, co każdemu rzucało się w oczy. Jego wzrok nigdy nie błądził bez celu. Pewnego dnia po spacerze zapytano go czy zauważył, że ojciec pozdrawiał go gestem przechodząc obok. Wcale nie, umknęło to jego uwadze. Kuzynki z Chieri często przychodziły do niego w odwiedziny. Już same rozmowy z niewiastami – za wyjątkiem obowiązków ściśle wynikających z uprzejmości – nie leżały w jego guście; poproszono więc owe damy by odwiedzały go najrzadziej jak to możliwe. Potem Comollo wziął urlop. Gdy pewnego dnia zapytano go czy osoby, z którymi rozmawiał z tak wielką rezerwą były wysokie czy niskie, czy szczególnej urody: „Według padającego cienia musiały być raczej wysokie – odpowiadał – a co do reszty, to nie wiem, nigdy na nie nie spojrzałem”. Piękny przykład do naśladowania dla młodych, zwłaszcza dla tych, którzy przygotowują się do kapłaństwa lub są już w tym stanie.

Ludwik znajdował sposób na praktykowanie cnoty korzystając z każdej okazji, przy najbardziej wydawałoby się banalnych czynach. Przy stole, w sali przeznaczonej do nauki, lub w klasie często zdarzało mu się zakładać nogę na nogę, albo podpierać łokciami. W trosce o doskonałość postanowił pewnego dnia skorygować te postawy, zwracając się do przyjaciela z prośbą, by zwrócił mu uwagę i wymierzył karę za każdym razem, jak przyłapie go na gorącym uczynku. Stąd później pochodziła ta godność postawy w kościele, w klasie, która każdego uderzała i którą każdy podziwiał.

Umartwienia w czasie spożywania posiłku były codziennością. Im większą miał ochotę na jedzenie, tym więcej się powstrzymywał. Jego menu było szczególnie skromne: odrobina wina złamanego wodą. Czasami pozostawiał wszystko, co znajdowało się na stole, aby zadowolić się kawałkiem suchego chleba i odrobiną wody, pod pretekstem, że to służy jego zdrowiu; w rzeczywistości było to umartwienie. Ostrzegano go, że taka dieta może spowodować bóle głowy i żołądka, na co on odpowiadał: „Ba, byle tylko nie zaszkodziło mojej duszy…”.

We wszystkie soboty pościł na cześć Najświętszej Panny. Ponadto zachowywał posty wynikające z przykazań zanim jeszcze doszedł do wieku, w którym zaczynały go obowiązywać i to z taką surowości ą, że sąsiad przy stoliku obawiał się czasami, że podupadnie na zdrowiu.

A oto moje świadectwo dotyczące tego tematu. Przez to można zrozumieć jakież to pożywienie wzmacniało jego serce. Comollo był nieustannie zajęty rozmową z Bogiem. Jego jedyną troską było zbawienie bliźniego i pragnienie cierpienia z Jezusem Chrystusem.

Jeden z jego byłych przełożonych w seminarium opowiadał, w jaki sposób według niego, na podstawie obserwacji, Ludwik osiągnął tak wysoki stopień doskonałości. Podkreślał jego dokładność w wypełnianiu obowiązków ucznia i seminarzysty. I podobnie jak inni naoczni świadkowie wychwalał jego uległość, posłuszeństwo, szacunek, gorliwość w modlitwie.

Wystarczyło, że Ludwik otworzył usta, by to uspokoiło rozmówcę. Jedno jego słowo podnosiło na duchu przygnębionego. Jego postawa i sposób mówienia wzbudzały podziw nawet u najbardziej rozdrażnionych. Zdaniem jednego z uczniów był on prawdziwym miodem zdolnym osłodzić nawet najbardziej zgorzkniałe charaktery. Dla innego, stanowczo zdecydowanego, żeby się uświęcić, Comollo był wzorem do osiągnięcia tego właśnie celu. Bez wątpienia ten żywy wzór zdecydowanie go przewyższał, jednakże już ta odrobina, którą udało mu się powielić, pokrzepiała go na duchu.

Wakacje w niczym nie pogarszały dyscypliny Ludwika: to samo uczestnictwo w nabożeństwach i sakramentach, ta sama gorliwość, co wcześniej w nauczaniu dzieci katechizmu, niezmienny zapał, przy okazji spotkań na wsi, w prowadzeniu rozmów o Bogu.

W liście do przyjaciela Ludwik podaje szczegóły swojego rozkładu zajęć:

„Właśnie spędziłem dwa miesiące wakacji. Było bardzo ciepło, ale nic to, wakacje dobrze przyczyniły się do mojego samopoczucia. Skorzystałem z nich, by ukończyć to, co jeszcze mi pozostało: kursy logiki i etyki, które mieliśmy w ciągu roku. Idąc za twoją radą chciałem przeczytać świętą historię Flawiusza Józefa, ale wcześniej już zacząłem czytać historię herezji, a z braku czasu, nie będę mógł zrobić więcej. To będzie na później. Co do reszty czuję się tu jak w ziemskim raju. Skaczę, śmieję się, uczę się, czytam, śpiewam, brakuje jedynie ciebie. Przy posiłkach, na rekreacji, na spacerze, korzystam zawsze z towarzystwa mojego drogiego wuja, który mimo że już obciążony wiekiem, to nadal wesoły i radosny. Zawsze znajdzie coś do opowiadania, co jedne rzeczy to piękniejsze, a wszystkie zachwycają mnie i cieszą. Spodziewam się ciebie ustalonego dnia i cieszę się na samą myśl o spotkaniu. Jeśli zechciałbyś pomodlić się za mnie do Naszego Pana, itd.

Ponad wszystko lubił zajmować się tym, co dotyczyło życia religijnego. Był w tym pewny znak jego powołania. Jego wuj-ksiądz chcąc uprawiać tak żyzną i podatną ziemię wpadł na pomysł, by podeprzeć skłonności siostrzeńca i zaproponował mu wygłoszenie kazania na cześć Najświętszej Maryi Panny. Comollo napisał o tym temu samemu przyjacielowi:

„Muszę opowiedzieć ci o czymś, co z jednej strony mnie raduje, a z drugiej budzi obawy. Mój wuj zobowiązał mnie do wygłoszenia kazania na uroczystość chwalebnego Wniebowzięcia Dziewicy Maryi. Odczuwam wielką radość, która zalewa mi serce. Tym niemniej, jasno zdaję sobie sprawę z mojej nieudolności w godnym opiewaniu cnót i zasług Matki Bożej.

Jednakże liczę na pomoc Tej, o której mam mówić i chcę być posłusznym. Sporządziłem plan, który już nieco przestudiowałem. Przyjdę do ciebie w poniedziałek, by ci go przedstawić. Skomentujesz to, co uznasz za konieczne, co do treści, dykcji i gestów. Módl się do mojego Anioła Stróża o dobrą podróż. Do zobaczenia”.

Zachowałem w całości tekst kazania. Pewne jest, że sam osobiście je ułożył, mimo że odnosił się do najlepszych autorytetów. Czuje się w nim najżywsze uczucia miłości, którymi gorzało jego serce do chwalebnej Matki Boga. Jego kazanie było pełnym sukcesem.

„W chwili gdy wychodziłem na kazalnicę – pisał – poczułem, że słabnę i tracę głos. Moje kolana od mawiały mi posłuszeństwa. Lecz w tej samej chwili Najświętsza Panna ujęła mnie za rękę. Natychmiast wróciła mi pewność. Mogłem rozpocząć i zakończyć bez najmniejszej trudności. Wszystko to uczyniła Najświętsza Panna, a nie ja, cała zasługa dla Niej!”

Kilka miesięcy później byłem w Cinzano i chciałem dowiedzieć się, co sądzono o księdzu Comollo i jego kazaniu. Usłyszałem jedynie pochwały. Jego wuj uznał, że dzieło Boże przejawiło się w jego siostrzeńcu. „To kazanie świętego”, powiedział ktoś. „Och! – wykrzyknął inny – można by rzec, że to anioł na kazalnicy, jego słowa były tak czyste i pełne pokory!” A inny: „Cóż za piękny sposób mówienia kazań”. I zaczął mi powtarzać jedną myśl po drugiej, a nawet słowa z kazania, które jeszcze miał w pamięci.

Ludwik byłby w winnicy Pańskiej pilnym pracownikiem i z pewnością nie omieszkałby czynić w niej wielkiego dobra. Tego właśnie oczekiwał od niego stary wuj i rodzice. Podobne nadzieje do ludzi z jego okolic żywili również jego nauczyciele i koledzy ze szkoły. Jednakże w oczach Boga był już dojrzały na niebo. Bóg nie pozwolił żeby jego dusza została zbrudzona światowym brudem. Powołał go do siebie, by mógł rozkoszować się owocem zasług, które nabył, a które nadal jeszcze żywo pragnął nabywać. W ten oto sposób Bóg wynagrodził jego dobre chęci.

cdn.

Św. Jan Bosko

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Bosko Ludwik Comollo. Wzór młodych.