Rozdział siódmy. Tańczący niedźwiedź

Każdego roku do wioski przybywał tańczący niedźwiedź. Stare kobiety z wioski mówiły, że jeśli kogoś boli brzuch, a tańczący niedźwiedź zatańczy na nim, ból zniknie na zawsze, nikt jednak nie próbował tego sprawdzić. Wszyscy kochali niedźwiedzia, który był brązowy, kudłaty i kochał dzieci. Można go było poklepać oraz pogłaskać i wyraźnie cieszył się, gdy tańczył, a dzieci mu klaskały.

Tego roku Mikołaj czekał na przybycie tańczącego niedźwiedzia z większą niż zazwyczaj niecierpliwością, ponieważ ojciec obiecał mu, że zwierzę będzie na jego przyjęciu i zatańczy w wielkiej sali. Byłoby to coś, czego żadne inne dziecko nie miało wcześniej. Mikołaj zawsze dostawał to, czego chciał, kiedy przyjeżdżali do domku na wsi. Było zupełnie inaczej, gdy mieszkali w mieście, ponieważ Mikołaj był księciem i musiał ciężko pracować, uczyć się wielu języków i stosować się do wielu procedur. Do wszystkiego miał prywatnego nauczyciela: jeden uczył go rachunków, drugi dobrych manier, inny francuskiego i tak dalej. Pozwalano mu bawić się tylko z tymi chłopcami, których ojcowie byli szlachcicami lub ważnymi żołnierzami, i w ogóle życie w mieście było bardzo nudne.

– Nienawidzę bycia księciem – powtarzał często. Jednocześnie, gdy ktoś zabraniał mu czegoś, co właśnie chciał zrobić, tupał nogą i krzyczał, dając mu do zrozumienia, że jest księciem. Tak jakby przebywały w nim dwie osoby: jedna chciała rządzić i mieć wszystko, czego zapragnie, druga chciała tylko bawić się z wiejskimi dziećmi i spędzać przyjemnie czas. Jednak wiejskie dzieci czuły się przy nim onieśmielone, a ponieważ pierwszy raz w życiu widziały samochód, którym przybył na wieś, sądziły, że ma coś wspólnego z magią i uciekały przed nim. Nigdy też nie przychodziły na jego przyjęcia. Gdy od czasu do czasu ojciec Mikołaja urządzał im specjalne przyjęcia, Mikołaj dawał wszystkim dzieciom prezenty. Przyjmowały je nieśmiało, wpatrując się w niego i szeptem wypowiadając swoje „dziękuję”.

Mikołaj obchodził urodziny w dzień Bożego Narodzenia. W tym roku chłopiec kończył dziewięć lat. Z tej okazji przyjeżdżali do niego kuzyni i miało być wspaniałe przyjęcie z niedźwiedziem.

– Gdy człowiek z niedźwiedziem wejdzie do wioski – przykazał ojciec słudze – idź i powiedz mu, że są urodziny księcia, niech więc przyprowadzi niedźwiedzia, żeby dla niego zatańczył.

Właśnie nadszedł ten dzień. Najpierw odprawiono Mszę świętą w wiejskim kościele. Mikołaj był dość znudzony, gdyż nabożeństwo trwało długo. Nie wiercił się jednak, lecz stał wyprostowany sztywno, od czasu do czasu pochylając głowę, ale jego myśli wciąż krążyły wokół tańczącego niedźwiedzia, który miał przyjść tego popołudnia.

Zapalono lampki, porozstawiano stoły, a na nich, pośród wysokich ciast i dużych, czerwonych świec znajdowały się stosy krakersów i owoców. Przybyli wszyscy goście i nadeszła wreszcie pora na niedźwiedzia. Mikołaj wprost nie mógł się go doczekać. Wszyscy spoglądali w stronę drzwi oczekując, że za chwilę pojawi się tam człowiek z niedźwiedziem. Ojciec chodził tam i z powrotem nie odrywając wzroku od zegarka. Jednak niedźwiedź wciąż nie przychodził.

– Czy przekazałeś opiekunowi niedźwiedzia, co ci powiedziałem? – zapytał sługę.

– Ależ tak, powtórzyłem dokładnie – odpowiedział sługa. – Bardzo się ucieszył. Powiedział, że jeszcze nigdy jego zwierzęcia nie spotkał tak wielki zaszczyt, a jego oczy napełniły się łzami szczęścia.

– W takim razie, dlaczego nie przychodzi? – powiedział ojciec. Mikołaj zaczął się bać, że coś mu się stało i już nigdy nie przyjdzie.

– Zacznijmy już jeść – zaproponował najbardziej łakomy kuzyn Mikołaja – może przyjdzie później.

– Nie, nie mogę jeść – powiedział Mikołaj. – Muszę mieć niedźwiedzia. – Przyszło mu na myśl, żeby się pomodlić o przyjście niedźwiedzia; poczuł się jednak niepewnie, a nawet zawstydził się, gdy sobie przypomniał, że tak naprawdę podczas Mszy świętej nie odmówił żadnej modlitwy, chociaż był to też dzień, w którym narodził się Chrystus. Spojrzał na obraz w rogu przedstawiający Dzieciątko Jezus, poważnego Chłopca o owalnej twarzy i ciemnej skórze, otoczonego dużą, złotą aureolą. Po raz pierwszy Mikołaj pomyślał sobie: „Jakże samotny wydaje się Chrystus w swoim sztywnym, złotym płaszczu”. Nagle zapomniał o niedźwiedziu i zwrócił się do ojca:

– Zapomniałem złożyć Chrystusowi życzenia z okazji Jego urodzin. Chcę pójść do kościoła i zrobić to teraz.

– Ale teraz musisz zabawiać swoich gości.

Mikołaj zacisnął mocno usta.

– Najpierw – powiedział – muszę złożyć Chrystusowi życzenia z okazji Jego urodzin.

Ponieważ, wówczas gdy byli na wsi, ostatnie słowo zazwyczaj należało do niego, a poza tym był to dzień Bożego Narodzenia, Mikołaj założył futro i czapkę, i wyruszył swymi saniami przez śnieg. Odcinek, jaki mieli do pokonania, był niedługi, a sama przejażdżka – bardzo przyjemna. Droga wiodła pośród drzew, które zamiast owoców obsypane były kryształkami.

– Pójdę sam – powiedział Mikołaj, gdy dotarli już do kościoła, i sam wspinał się ścieżką, aż w końcu pchnął drzwi.

W środku zamiast pustego, ciemnego kościoła, który oświetlały jedynie małe płomyczki przed obrazami, ujrzał miejsce wypełnione ciepłym, jarzącym się światłem oraz dźwiękami śmiechu i oklasków! Wiejskie dzieci otoczyły kółeczkiem duży obraz przedstawiający narodzenie Chrystusa, a w środku kudłaty, brązowy niedźwiedź tańczył dla Dzieciątka Jezus. Na twarzy niedźwiedzia malował się wyraz niezwykłej dumy i radości, jakby rozumiał to wydarzenie. Przestępował z jednej czarnej, pulchnej nogi na drugą, posapując i chrząkając z zadowoleniem. W pobliżu stał właściciel niedźwiedzia, jego oczy wypełniły się łzami, a usta poruszały się w modlitwie.

Za nimi wszystkimi stał Mikołaj, który zrozumiał już, co się stało. Gdy sługa przekazywał wiadomość od jego ojca, opiekun niedźwiedzia pomyślał, że chodzi o urodziny Chrystusa, bo któż jak nie On jest „księciem”? Mikołaj nie mógł teraz powiedzieć, że to dla niego miał zatańczyć niedźwiedź. Nie chciał zepsuć wszystkim radości. Poza tym Chrystus, który wydawał się taki samotny, musi się teraz bardzo cieszyć, gdy wokół Niego jest tyle roześmianych dzieci, niedźwiedź i jego opiekun – wszyscy uczestniczą w przyjęciu dla Niego.

Mały książę stał tylko i modlił się o łaskę bycia odważnym dla siebie, a gdy niedźwiedź skończył tańczyć, klaskał wraz z innymi i poklepał go. Z chęcią dałby opiekunowi niedźwiedzia złotą monetę, nie zrobił tego jednak, bo wiedział, że nie płaci się za uczynek dla Boga. Teraz gdy on również podarował Jezusowi prezent urodzinowy, dowiedział się, jak wielką radość może sprawić obdarowywanie Go.

Zaprosił wszystkich na urodzinową herbatkę: właściciela niedźwiedzia, mieszkańców wioski i samego niedźwiedzia. Poprosił ich, aby nie wspominali o wcześniejszym tańcu niedźwiedzia i sam też o tym nie mówił. Było to najwspanialsze przyjęcie Bożonarodzeniowe zarówno dla Mikołaja, jak i ludzi z wioski, no i oczywiście starego kudłatego niedźwiedzia łasucha.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Groźny pan Oates oraz inne fascynujące opowieści.