Rozdział siódmy. System modernistów, cz. 1

Modernizm jest dzieckiem najnowszych czasów. Począł się we Francji, stąd rozszerzył się na Włochy, Anglię, w nieznacznej mierze na Niemcy, jeszcze mniej na inne kraje. We Francji głównym przedstawicielem modernizmu jest ks. Alfred Loisy, urodzony w roku 1857, najpierw proboszcz, potem profesor w Instytucie Katolickim w Paryżu, zasuspendowany przez Rzym w roku 1909 i w tym samym roku mianowany przez rząd francuski profesorem w szkole państwowej w College de France. Obok niego, we Francji, z wybitniejszych modernistów księży należy wymienić: Houtina, Laberthonniere’a, Turmela; ze świeckich: Le Roya, Blondela, Fonsegrive’a. W Anglii głową modernistów był Tyrrel, przez dwadzieścia sześć lat jezuita, poczym wydalony z zakonu, suspendowany przez Rzym, umarł 11 lipca 1909 roku. We Włoszech wysunęli się na czoło ks. Romolo Murri i hr. Antonio Fogazzaro, ten ostatni znany powieściopisarz, autor wziętej na indeks powieści Il Santo. Niemcy nie mają zbyt głośnych przedstawicieli modernizmu. Zasady modernistyczne głoszą z więcej znanych: Gebert, Schnitzer, Funk, Koch. U nas w Polsce oprócz bałamutnych, z wielkim bombastem, w duchu liberalno-modernistycznym pisanych broszur Antoniego Szecha (o. Wysłouch) objawów modernizmu tak jakby nie było (1). Jak wiadomo, błędy modernistyczne w liczbie sześćdziesięciu pięciu zdań zostały potępione w nowym Syllabusie, dekretem Kongregacji Inkwizycji Lamentabili, zatwierdzonym przez Piusa X z 14 lipca 1907 roku. Za Syllabusem poszła encyklika Pascendi z 8 września 1907 roku. Propaganda modernizmu i po encyklice Pascendi nie ustała, choć niezbyt wielkim cieszy się powodzeniem.

Zdaje się nawet, iż istnieje międzynarodowy związek modernistów. „Berliner Tageblatt” z 2 marca 1910 roku mówi o Związku Modernistów w Niemczech, świeckich i duchownych, do którego należą reprezentanci wszystkich niemal krajów niemieckich. Od roku 1910 wychodzi w Genewie „Revue moderniste internationale”, co by świadczyło o międzynarodowej łączności między modernistami. Po tym krótkim historycznym szkicu modernizmu, przejdźmy do systemu modernistycznego.

Twórcy modernizmu chcieli pogodzić katolicyzm z nowszymi prądami nauk świeckich. Myśl była chwalebna, ale jej inicjatorzy zapomnieli, że zgoda nie może nastąpić kosztem i ze szkodą religii katolickiej. Przejęci bałwochwalczą czcią dla nowoczesnych prądów naukowych, nie rozróżnili w nich błędu od prawdy, hipotezy od pewnika naukowego, ale przyjęli, bezkrytycznie, wszystko en bloc, za prawdy nienaruszalne, niepodlegające dyskusji, za bezcenną zdobycz nowszych wieków. Na ołtarzu całopalnym tej rzekomej wiedzy nie zawahali się złożyć prawd objawionych, jednej po drugiej.

Podstawy filozoficzne, na których się modernizm opiera, to agnostycyzm, immanencja i ewolucjonizm.

Najpierw agnostycyzm. Osnowa apologetyki katolickiej jest mniej więcej taką: Jako przesłanki wiary objawionej udowadnia się argumentami rozumowymi istnienie Boga; następnie możliwość i moralną konieczność objawienia. Religia objawiona legitymuje się faktami nadprzyrodzonymi, przede wszystkim cudami i proroctwami. Chrystus, który się ze swego Boskiego posłannictwa właśnie tak wylegitymował, założył Kościół nieomylny, więc we wszystko, co ten Kościół za prawdy objawione podaje, trzeba bez wahania wierzyć.

Przyszli tymczasem moderniści. Powiadają, iż tą drogą nie można poznać Boga, ani dojść do religii. Czemu? Bo Kant, Schleiermacher i inni orzekli, iż rozum może poznać tylko rzeczy pod zmysły podpadające, doczesne, fakty, które się wydarzają w obrębie świata zmysłowego. Wszystko, co nadzmysłowe, wychodzi poza sferę poznania rozumowego. Wszelkie więc konkluzje, czy to ze świata widzialnego, czy z tzw. faktów cudownych, na przyczynę nadzmysłową, jak Bóg, dusza, objawienie, mają tylko wartość subiektywną. Cuda, proroctwa, objawienie się Bóstwa na zewnątrz nas, rozumowe dowody na istnienie Boga, duszy nieśmiertelnej itp., to zdaniem modernistów broń dziś przestarzała, wobec odkryć nowoczesnej nauki, broń, którą trzeba przekuć na inną lub przekazać do muzeum starożytności, bo biada każdemu, kto by w dzisiejszej walce chciał się nią posługiwać – zginie niechybnie, a z nim religia, której chciał bronić!

Tak orzekli moderniści, a tymczasem Sobór Watykański orzekł uroczyście: „Jeśliby kto twierdził, że Boga jednego i prawdziwego, Stwórcy i Pana naszego, ze stworzeń, światłem przyrodzonego rozumu ludzkiego, poznać nie można, niech będzie wyklęty”; a dalej: „Jeśliby kto twierdził, że niemożliwą jest rzeczą, albo nie wypada, aby objawienie Boże pouczało człowieka o Bogu i czci Bogu należnej, niech będzie wyklęty” – i w końcu: „Jeśliby kto twierdził, że objawienie Boże znakami zewnętrznymi nie może się stać wiarygodnym – niech będzie wyklęty”.

Ale wróćmy do śledzenia systemu modernistów. Skoro rozumem ani objawieniem nie możemy poznać Boga, to co mamy robić, viri fratres, mamy zwątpić o możliwości dojścia do prawdziwej religii i czarnej oddać się melancholii? Bynajmniej, odpowiadają moderniści. Jest inna droga, która w zgodzie z dzisiejszą nauką zawiedzie nas do Boga i do prawdziwej religii. Drogą tą to immanencja.

Źródło religii leży w nas, pouczają moderniści, nie poza nami, w objawieniu wewnętrznym, nie zewnętrznym. Tak jak źródłem sztuki jest natura nasza, umiejąca odczuć piękno, tak i religii źródłem jesteśmy my sami. Tak jak pająk z siebie snuje swą nitkę, tak człowiek z siebie, z głębi swej duszy wydobywa pierwiastki religijne. W jaki sposób?

W duszy ludzkiej rozróżniają moderniści dwa stany, dwie jakby strefy, podświadomość i świadomość. Czymże jest podświadomość? Pod progiem świadomości znajduje się wyższa sfera życia, niedochodząca w zwykłych warunkach do naszej świadomości. Anglicy, że to naród więcej na wodzie, niż na ziemi żyjący, przyrównują nasze „ja” do góry lodowej po morzu płynącej. Ukryta w wodzie część tej góry to podświadomość. Część widzialna, zaledwie jedną dziewiątą objętości całej góry stanowiąca, odpowiada naszemu świadomemu „ja”.

Ta podświadomość jest zbiornikiem ukrytych uczuć, utajonych idei, jest spiżarnią życia duchowego. Stamtąd od czasu do czasu, wśród szczęśliwych zewnętrznych i wewnętrznych okoliczności, wyłaniają się uczucia, wybuchają jak lawa z uśpionego na chwilę wulkanu, dochodzą do świadomości najrozmaitsze popędy, niespodziewane, nieoczekiwane, jakby nie nasze, ale od obcego ducha nam wlane. Akty podświadome to aktorzy za kulisami, oczekujący swego czasu, by wyjść na scenę i odegrać swą rolę. Tam to, w podświadomości, jest kuźnica takich uczuć, jak miłość, nienawiść, tam siedziba przesądów, źródło snów, mistycyzmu, hipnozy, histerii itp. W tej to także podświadomości znajdują się najpowszedniejsze z uczuć, uczucia religijne. Co je wywołuje z podświadomości i jakimi aktami się objawiają? Wywołują je różne potrzeby, drzemiące na dnie duszy ludzkiej. Człowiek doznaje uczucia zależności od wszechświata, pragnie szczęścia, boi się nieszczęść, zniszczenia. Odczuwa potrzebę ideału, której tu na ziemi nic zaspokoić nie może, tęskni za nieskończonością, za ciasno mu na świecie, wyrywa się do prawdy, do doskonałości. Otóż te potrzeby i pragnienie ich zaspokojenia wypędzają z podświadomości uczucia religijne. Zjawia się w duszy człowiekowi Bóstwo. Człowiek, wiedziony wrodzonym mu instynktem, intuicją serca, odczuwa obecność Bóstwa, czuje się z nim złączonym, jest głęboko przekonany, że to Bóg się mu objawił i niczym nie da sobie wyrwać tego przekonania. W taki to sposób, odczuciem, własnym doświadczeniem dochodzi się do poznania Boga. Nie przez rozumowe dowodzenie, ani nie przez zewnętrzne objawienie przekonujemy się o istnieniu Boga, ale przez bezpośredni kontakt z Bóstwem, nie wyrozumowujemy istnienia Boga, ale odczuwamy. Czucie, nie rozum, jest władzą duszy do Boga wiodącą.

Przylgnięcie do tego uczucia stanowi wiarę. Ani objawienie zewnętrzne, ani autorytet ludzki nie mogą zrodzić wiary w człowieku. Gdy w naturze człowieka nie ma oddźwięku, nastroju na słyszaną naukę, to ona w nim nie może się zakorzenić. Żądanie wiary dla objawienia zewnętrznego lub autorytetu Kościoła, jeśli mu nie towarzyszy objawienie wewnętrzne, odczuciem doświadczone, nazywają moderniści ujarzmieniem myśli ludzkiej, tyranią ducha. Nie trzeba atoli sądzić, żeby moderniści wykluczali ze swego systemu nauczanie zewnętrzne. Owszem, oni uznają, iż rozszerzenie się religii, jak żydowska, chrześcijańska, nie dokonało się bez nauczania, bez wpływu osobistego założycieli tych religii: Mojżesza i Chrystusa. Były to osobistości, szczególnie przez Boga uprzywilejowane, w których potrzeba Bóstwa, ów popęd religijny ludzkości doszedł do punktu kulminacyjnego. Dlatego oni lepiej niż inni odczuli Bóstwo i temu odczuciu dali wyraz w nauczaniu, budząc w ten sposób podobne odczucie Bóstwa w innych. Nie cudami, nie rozumowaniem przekonał Chrystus swych słuchaczy, lecz udzieleniem im swoich wewnętrznych doświadczeń, które podobne w nich budziły doświadczenia. Odczuli w Chrystusie objawienie się Bóstwa, dlatego do niego przylgnęli. Ewangelia Chrystusowa wyszła z bezpośredniej świadomości objawiającego się mu Bóstwa. Jezus dał nam Ewangelię, która odpowiadała głębi Jego serca. Bóg w ten sposób się objawia, że powołuje od czasu do czasu takie wybitne osobistości, jak Mojżesz i Chrystus, które odczuwają potężnie Bóstwo i udzielając tej świadomości innym, budzą w nich podobne doświadczenia i w ten sposób wyżłabiają w ludzkości pewien religijny kierunek…

Zanim pójdziemy dalej w przedstawieniu systemu modernistów – oto kilka słów krytyki owej immanencji modernistycznej.

Pomijam, bo to aż nazbyt widoczne, że modernizm stoi w rażącej rozbieżności z nauką katolicką, kiedy zaprzecza możliwości objawień zewnętrznych. Również i to widocznym, że modernizm znosi różnicę między religią naturalną a objawioną. Wszak objawienia modernistów są tylko ewolucją drzemiących na dnie duszy naturalnych, religijnych uczuć. Nie ma więc różnicy między prawdami naturalnymi a objawionymi. Wszystkie są naturalne, bo są wyrazem naturalnego rozwoju duszy ludzkiej. Zwracam tutaj na to uwagę, że uczucie, instynkt, intuicja serca, wewnętrzne objawienia w guście objawień modernistycznych nie mogą nam dać żadnej pewnej rękojmi, iż religia na nich oparta jest prawdziwą. Wszak historia poucza, iż owe stany duszy, ile razy nie były kierowane i kontrolowane rozumem, stawały się źródłem najoczywistszych złudzeń.

Metodyści, kwakrzy, mormoni i tylu, tylu innych fanatycznych sekciarzy tyle umieją opowiadać o rzekomo doznanych wewnętrznych objawieniach i doświadczeniach religijnych, tak są pewni obiektywnej wartości tych objawień, a przecież ulegają tylko złudzeniom. W dziwną doprawdy anomalię duszy ludzkiej na polu religijnym każą nam wierzyć moderniści. Kiedy wszystkich spraw ludzkich rozum jest kierownikiem, kiedy codzienne doświadczenie poucza, że uczucie samopas puszczone niemal zawsze przynosi człowiekowi szkodę, kiedy świat dzisiaj przed rozumem jak przed bożyszczem bije czołem – to w jednej religii, w sprawie dla człowieka najważniejszej, gdzie omyłka nieobliczone może przynieść szkody, ślepe uczucie, widziadła, nieokiełzaną fantazją wywołane, objawieniami zwane, mają być ostatnią wyrocznią, najwyższym kryterium prawdy! Jeśli uczucie ma być w sprawach religijnych jedynym, przed rozumem nieodpowiedzialnym sędzią, to tym samym znika wszelka obiektywna norma odróżnienia prawdziwej od fałszywych religii, tym samym uprawnione są i z góry rozgrzeszone wszystkie dziwactwa powstałe pod wpływem rozpalonego uczucia religijnego. „Nauka o doświadczeniu – mówi encyklika Pascendi – kładzie na każdej religii, nie wyłączając i pogańskiej, znamię religii prawdziwej. Bo czyż nie napotyka się w każdej religii tego rodzaju doświadczeń? – Wielu to potwierdza. Jakim prawem odmówią moderniści uznania doświadczeniu, które wyznaje religia mahometańska, a obronią doświadczenie jedynie prawdziwe u katolików?”

Bezpośredniego kontaktu z Bogiem nie doświadczają i najlepsi chrześcijanie, ani nawet święci. Powołują się wprawdzie moderniści, dla poparcia swego systemu, na mistyków, którzy odczuwali obecność Boga. Były to atoli rzadkie i wyjątkowe dary łaski. Że nie był to stan naturalny, dowodzi tego rzadkość daru mistycznego. Gdyby to był dar naturalny, to wszyscy posiadający zdrowe władze umysłowe, musieliby odczuwać obecność Bożą, tak jak wszyscy, posiadający zdrowe oczy, widzą przedmiot zabarwiony.

Trzecim elementem modernizmu to ewolucja.

Religia to jeden z objawów życia. Wywołują ją potrzeby duszne. One powodują objawienia. Ale życie nie stoi w miejscu. Z głębin duszy tryskają coraz to nowe objawy życia. Jeśli religia jest tylko jednym z objawów tego życia, niepodobna, by ona sama była w zastoju. Stąd według modernistów ciągły rozwój pojęć religijnych, ciągły dopływ objawień. Ze wzrostem kultury nowe powstają potrzeby, a te znowu nowe wywołują objawienia. Stąd dawne, nie odpowiadające nowym warunkom, muszą ustąpić lub być wymienione na nowsze. I taka ewolucja religijna trwać będzie tak długo, póki tylko ludzkość na ziemi istnieć i rozwijać się będzie. Według nauki katolickiej objawienia ze śmiercią ostatniego z apostołów ustały; rozwój nauki objawionej jest możliwym, ale jak mówi Wincenty z Lerynu: „In eodem dogmate, eodem sensu eademque sententia” – o czym poniżej będzie jeszcze mowa.

Poznaliśmy myśli zasadnicze, kierownicze systemu modernistycznego, przyjdzie nam teraz łatwo, na tym tle, zrozumieć poglądy modernistów na poszczególne kwestie religijne.

Czym jest Pismo Święte i Tradycja dla modernistów? W pojęciu katolickim Pismo Święte i Tradycja to źródła, z których Kościół święty w sposób nieomylny czerpie naukę Zbawiciela i do wierzenia nam ją podaje. Jedno i drugie źródło jest Boskiego pochodzenia. Pismo Święte pod wpływem Ducha Świętego napisane, Tradycja to skarbnica prawd Chrystusowych, za wpływem tegoż Najświętszego Ducha niezmiennie przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

Według modernistów w Piśmie Świętym trzeba rozróżnić materiał historyczny od materiału, który stworzyła wiara. Wszystko, co nadprzyrodzone, jak cuda, proroctwa, objawienia zewnętrzne, trzeba wyeliminować z Pisma Świętego i Tradycji jako dokumentów historycznych, a przekazać wierze. Nie dość na tym. Wszystko, co w Ewangeliach wystaje ponad ducha czasu, co nie wypłynęło z potrzeb ówczesnych ludzi, z ich charakteru, stanu kulturalnego, trzeba uważać nie za rzeczywistość, ale za wytwór wiary. Pismo Święte i Tradycja to nie wyraz historycznych faktów czy osób, ale faktów przekształconych pod wpływem religijnego uczucia do niepoznania, wyidealizowanych, w sferę nadprzyrodzoną przeniesionych, choć w rzeczywistości nic nadprzyrodzonego w nich nie było. Krytyka historyczna musi dopiero z tego balastu osobistych zapatrywań wyławiać z mozołem okruchy faktów, by jako tako odtworzyć faktyczny stan rzeczy.

Dla ilustracji poglądów modernistów na Pismo Święte i Tradycję, weźmy pod uwagę zapatrywania modernistów na osobę Chrystusa.

Kim jest Chrystus według modernistów? Trzeba rozróżnić, mówią, Chrystusa „historii” i Chrystusa „wiary”, tj. Chrystusa w rzeczywistości istniejącego i Chrystusa wymarzonego przez uczniów i następne pokolenia pod wpływem uczuć religijnych. Chrystus rzeczywisty to największy z dotychczasowych geniuszów religijnych, większy niż Budda, Zoroaster, Mahomet, Mojżesz, większy – ale nie Bóg, tylko człowiek. Odczuł on lepiej niż inni Bóstwo, nasz stosunek do niego i temu odczuciu dawał wyraz w nauczaniu, budząc w ten sposób podobne odczucie Bóstwa w innych. Objawienie się Bóstwa w Chrystusie dokonało się w stopniu niezwykłym. Cuda, proroctwa, mowy Chrystusa o swoim Bóstwie, o wszystkim zresztą, co nadprzyrodzone – o czym piszą Ewangelie – należy z Ewangelii usunąć, gdy idzie o Chrystusa rzeczywistego. Chrystus np. taki, jakim go przedstawia Ewangelia św. Jana, jest od początku do końca tworem rozmyślań pobożnych, ale nie osobą wziętą z rzeczywistości. Chrystus rzeczywisty nie był ani cudotwórcą, ani prorokiem, ani utrzymywał, że jest Bogiem. To wszystko trzeba odnieść do Chrystusa, jakiego wiara pierwszych wieków stworzyła. To zaś, co wiara tworzy, usuwa się spod badania naukowego, należy do dziedziny religii. Wiedza bowiem i wiara chodzą różnymi drogami. Choć mówią o tym samym przedmiocie, to przedmiot wiary jest uczuciami religijnymi przepojony, wyidealizowany, w sferę nadprzyrodzoności przeniesiony. „Jeśli kto pytać będzie – powiada encyklika – czy Chrystus prawdziwie czynił cuda i prawdziwie przewidział przyszłość, czy wstał z martwych prawdziwie i w niebo wstąpił, zaprzeczy mu agnostycyzm (modernista), przyzna wiara; z tego jednakże powodu żadnej pomiędzy nimi nie będzie walki. Bo raz zaprzeczy temu modernista jako filozof rozprawiający z filozofami, pojmując Chrystusa jedynie wedle rzeczywistości historycznej, drugi raz przyzna jako wierzący i przemawiający do wierzących, zapatrując się na życie Chrystusa, jakby ono rozwijało się przed nim po raz drugi z wiary i w wierze”.

Ojcowie Kościoła, główny, jak wiadomo, przewodnik Tradycji, wcale nie Chrystusowe dogmaty podają potomności, bo takich skrystalizowanych dogmatów Chrystus nie zostawił w spuściźnie Kościołowi, ale przekazują kształtujące się w świadomości Kościoła zapatrywania religijne, a nieraz sami mozolnie i pracowicie się przyczyniają do skrystalizowania się objawień w świadomości Kościoła żyjących.

Szkoda tracić słów na wykazywanie, że takie okrawanie Pisma Świętego i dzieł Ojców, jak to czynią moderniści, w tym celu, aby je zmusić, by mówiły to, czego sobie życzą moderniści, wyrzucanie z nich wszystkiego, co nie odpowiada zapatrywaniom a priori powziętym, urąga pierwszym zasadom badań historycznych. Historyk uczciwy po naukowym zbadaniu autentyczności dokumentu historycznego przyjmuje materiał w nim zawarty bez względu na to, czy odpowiada jego filozoficznym poglądom, czy nie, czy fakty, osoby, o których w dokumencie mowa, wystają ponad ducha czasu, czy nie. Chrystus, nauka Jego, czyny Jego, Kościół katolicki – tak wystają ponad stan cywilizacyjny czasów swego powstania, że chcieć to wszystko wtłoczyć w ówczesne stosunki ludzkie, chcieć wytłumaczyć naturalnym rozwojem tych stosunków – na to trzeba być ślepym fanatykiem z góry powziętych uprzedzeń filozoficznych, a nie rzetelnym historykiem.

cdn.

Ks. Maciej Sieniatycki

(1) W duchu bardzo przychylnym modernizmowi napisana jest książka M. Zdziechowskiego Pesymizm, romantyzm a podstawy chrześcijaństwa, Kraków 1915, zwłaszcza tom II , część IV i wstęp do dzieła.

Powyższy tekst jest fragmentem książki Modernizm potępiony przez papieży.