Rozdział siódmy. Rodzice alkoholicy

Robert Burns, ulubiony poeta szkocki, był samobójcą. Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam na myśli tego, że odebrał sobie życie w tchórzliwy, pospieszny sposób, wykorzystując rewolwer, kurek z gazem czy otwarte okno. Jego metoda była powolniejsza, lecz równie skuteczna – alkohol.

Historia życia Barda Szkocji jest naprawdę godna współczucia. Ofiara zubożałego domu, zmuszana jako dziecko pracować jak dorosły mężczyzna, niewielka lub żadna formalna edukacja oraz kompleks niższości – wszystko to było tragiczne w skutkach.

Tak opisuje swe najwcześniejsze lata: „W żadnym razie nie byłem niczyim ulubieńcem. Byłem dobrze znany z doskonałej pamięci, z tego, że mam w usposobieniu coś upartego i mocnego i z entuzjastycznej, idiotycznej pobożności”.

Mówi jeszcze: „Taki rodzaj żywota – ponurego, posępnego pustelnika, znoszącego nieustanny trud niewolnika na galerach, towarzyszył mi do szesnastego roku życia; niedługo przedtem, kiedy pierwszy raz popełniłem grzech ułożenia wiersza”.

Usposobienie Roberta zawsze cechował pewien odcień melancholii, dał temu wyraz w swojej poezji. Ta sama melancholia doprowadziła go do tego, że zaczął we wczesnej młodości sięgać po mocne trunki. W wieku trzydziestu trzech lat Burns spotkał piękną dziewczynę, Jane Armour, córkę szanowanego murarza z wioski Mauchline i zakochał się w niej. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, a wysoka na metr osiemdziesiąt, gibka postać poety, jego pięknie ukształtowana głowa oraz niezwykle interesująca twarz, zaślepiły Jane, przysłaniając jej jego wady, a zwłaszcza picie. Być może popełniła powszechny błąd, sądząc, że on zmieni się po ślubie. Niewielu się zmienia. Jak mówią Francuzi: „Qui a bu, boira”, kto pije, będzie pił. Małżeństwo nie jest szkołą formowania na nowo. Po ślubie po prostu będzie się robiło to, co przed nim, tylko że jeszcze intensywniej!

Pomimo protestów jej rodziców, Jane poślubiła Roberta Burnsa. W międzyczasie stał się on lwem towarzyskim i wkrótce otworzyły się przed nim salony okolicznej szlachty. Nadeszły dni biesiad, a Burns korzystał z uciech stołu i barku, co wkrótce przyniosło fatalne skutki dla niego samego i dla rodziny.

W ślad za piciem Burnsa nadeszło nieszczęście. Jego geniusz cierpiał, jego rodzina cierpiała, stracił swój dom, i zdegradował się ekonomicznie, zarabiając jako poborca podatkowy. Przeszedł przez te same etapy, co wszyscy pijący: nieuzasadniona duma przy słabnącej woli; miłość do rodziny przy niezdolności do zaprzestania zadawania jej bólu; heroiczne obietnice przy godnych politowania klęskach. Możemy mieć tylko przybliżone pojęcie o sile pokus, które go dręczyły. Ujął to w ten sposób: „Co kto uczynił – po części wiemy, czemu się oparł – wcale”.

Burns brnął w coraz gorsze tarapaty, podczas gdy jego żona i pięcioro dzieci cierpiały, tak jak zawsze cierpią rodziny takich mężczyzn. W wieku trzydziestu ośmiu lat był zatwardziałym, bezużytecznym alkoholikiem. Od października 1795 do stycznia 1796 wypadek uwięził go w domu. Parę dni po tym, jak zaczął wychodzić, zjadł obiad w tawernie i powrócił do domu około trzeciej nad ranem, pijany jak szewc. Okres od stycznia do czerwca był jednym straszliwym koszmarem. Burns umierał i zdawał sobie z tego sprawę. Jego umysł rozdzierały dojmujące katusze, ból wywołany pobojowiskiem, jakie uczynił z siebie samego i ze swojej rodziny.

W dzień śmierci Burnsa jego wierna żona powiła kolejne dziecko. Rodzina Roberta pogrążona była w takiej nędzy, że trzeba było przeprowadzić zbiórkę pieniędzy na pokrycie kosztów pogrzebu nieszczęśliwego poety oraz na jedzenie i schronienie dla jego biednych dzieci. Nikt nigdy nie pozna tragicznego smutku, przepełniającego serce Roberta, gdy pisał:

„Więc bądź łagodną dla bliźniego,
A zwłaszcza już dla bliźniej,
Że krzynkę z prostych dróg odbiega?
Wszak każdy się pośliźnie;
Rzecz jedna wciąż jest wielce ciemną –
Pobudka: przecz tak czynią?
Trudnoć też sądzić (zgódź się ze mną)
Ich skruchę nad swą winą”.

Jakimiż dojrzałymi owocami jego geniuszu moglibyśmy się cieszyć, gdyby nie wypalił pochodni swego wybitnego umysłu we wczesnym wieku trzydziestu ośmiu lat? Jak odmienne mógłby wieść życie rodzinne, jakże szczęśliwy dom nad brzegami rzeki Doon mógłby posiadać, gdyby nigdy nie spróbował alkoholu?

Ta poruszająca historia Roberta Burnsa jest historią prawie każdego alkoholika. Jeśli miałoby się kiedyś sporządzić pełną historię ludzkiego wstydu i cierpienia, większa jej część z konieczności wiązałaby się z psychicznym cierpieniem, wyrządzanym przez uzależnienie od alkoholu. Jest to jedna z głównych przyczyn rozbitych domów, życia i serc; jej złowrogie skutki wywierane na życiu dzieci ciągną się przez pokolenia. „Że też ludzie wkładają sobie wroga w usta – napisał Szekspir – by mógł im wykraść rozum; że też umiemy z radością, weselem, uciechą i poklaskiem przemieniać się w bydlęta”.

Seneka, mówiąc, że „pijaństwo nie jest niczym innym niż dobrowolnym szaleństwem,” ujął to znakomicie, gdyż to jest szaleństwo! Teraz zaś nadszedł czas, by otwarcie przedyskutować i jasno przedstawić prawdziwą naturę niebezpieczeństw i zła powodowanych przez upojenie alkoholowe.

Chemicy określają mianem „alkoholi” bardzo wiele substancji, składających się z pewnego rodzaju związków chemicznych. W tym ogólnym sensie, alkoholem jest na przykład gliceryna. Kiedy słowa „alkohol” używają moraliści, nawiązują do konkretnej substancji, zwanej „alkoholem etylowym”, produkowanej poprzez fermentację drożdży w obecności cukru. Może to być cukier występujący naturalnie, w soku owoców takich jak winogrona czy jabłka. Kiedy z jęczmienia wyodrębnia się słód, wytwarza się enzym zwany alfa-amylazą, który w naturalnym procesie warzenia piwa zmienia zbożową skrobię na maltozę, a z niej, poprzez fermentację w obecności drożdży, produkuje się piwo. Fermentacja prowadzi do powstania nie tylko alkoholu etylowego, lecz także innych substancji, takich jak olej fuzlowy, etery i aldehydy. Uważa się, że obecność w whisky takich trucizn, jak olej fuzlowy, jest jedną z przyczyn jej szkodliwego oddziaływania na organizm. W czasie pamiętnych dni tak zwanej prohibicji, wielu z tych, którzy lubią zajrzeć do kieliszka, skończyło przedwczesną śmiercią lub ucierpiało z powodu całkowitej lub częściowej ślepoty, gdyż pijąc domowej roboty gin, wchłonęli też truciznę. Możecie to łatwo zrozumieć, powiecie, jeśli chodzi o trunki domowej roboty, ale co z whisky „dystyngowanych mężczyzn”? Cóż, to także jest silnie działająca trucizna! Szesnaście do dwudziestu uncji (1) alkoholu, w pełni wchłonięte, może zabić przeciętnego wzrostu mężczyznę. Zanim uniesiecie kieliszek, klepiąc się nawzajem po plecach i mówiąc, że nigdy nie pijecie tak dużo, powinniście wraz ze mną prześledzić ten temat i zobaczyć, że nawet niewielka ilość alkoholu nie jest czymś, co można by lekceważyć. Sprawdźmy, co się dzieje, jeśli ktoś pije jedynie w umiarkowany sposób.

Kiedy ktoś pije napój alkoholowy, alkohol nie jest trawiony, lecz przechodzi bezpośrednio do krwi, i stopniowo w takim samym stężeniu pojawia się w płynach ciała. Łączy się z wodą w ciele w mózgu, we krwi i w płynach ciała – tam stężenie jest wysokie, oraz w kościach – tam stężenie jest niskie. Skutki nie są odczuwane, dopóki nie zostanie wchłonięty do krwioobiegu. Ponieważ alkohol rozprowadzany jest do krwioobiegu przez tkanki, wysokość stężenia będzie naturalnie zależała od wzrostu pijącego. Dwie uncje alkoholu rozprowadzone po ciele mężczyzny ważącego dziewięćdziesiąt pięć kilogramów, będą występować w mniejszym stężeniu niż w ciele sześćdziesięciokilogramowego pijącego. Inny czynnik wiąże się z tym, czy alkohol przyjmowany jest do pustego, czy do pełnego żołądka. Mleko lub tłuszcze w żołądku opóźniają zwykłą szybkość procesu wchłaniania. Osoba, która wypija kilka uncji czystej wódki jednym łykiem, będzie miała wyższy stopień stężenia niż osoba, która długimi haustami popija rozcieńczony alkohol przez dłuższy czas. Jak wynika z powyższego, oczywiste jest, że modny, towarzyski zwyczaj wypijania koktajli do posiłków jest jednym z najbardziej niepożądanych obyczajów współczesnego społeczeństwa, ponieważ napoje te są zwykle podawane przed posiłkami, czyli na pusty żołądek.

Kiedy alkohol zostanie przyjęty do ciała, pierwsze dokonane przez niego uszkodzenie polega na podrażnieniu śluzówki gardła, przełyku, żołądka i jelit. Doktor William S. Sadler w Race Decadence (Upadek ludzkości) stwierdza: „Ze wszystkich trucizn czy środków drażniących, oddziałujących na komórki, alkohol jest niewątpliwie najbardziej niszczącą substancją. Uważne badanie przez mikroskop udowodniło ponad wszelką wątpliwość, że alkohol jest dla komórek trucizną. Alkohol jest wytwarzany poprzez działanie kultur drożdży, a odkryto, że są one w najwyższym stopniu szkodliwe dla wszystkich komórek czy organizmów, stojących ponad nimi w biologicznej hierarchii; czyli że każda komórka lub zwierzę, stojące wyżej niż drożdże w hierarchii żywych istot, zostają przez alkohol albo bezpośrednio uszkodzone, albo zniszczone”. Odnośnie do oddziaływania alkoholu na nerki, ten sam lekarz pisze: „Alkohol ogromnie obciąża i przedwcześnie wyniszcza nerki. Zapalenie nerek ujawnia się tam, gdzie organy te były długo przeciążone, zaognione i zużyte wskutek nadużywania, tak że są niezdolne do wykonywania swej normalnej pracy”.

Obalmy raz na zawsze popularne przekonanie, że trunek działa wzmacniająco. Alkohol jest chemicznie spokrewniony z eterem, ich skutki są takie same. Alkohol, tak jak eter, znieczula zakończenia nerwowe w mózgu. To doktor Oswald Schmiedeberg powiedział: „Alkohol jest narkotykiem o działaniu uspokajającym, a nie stymulującym”.

Doktor Howard W. Haggard, emerytowany profesor College’u Lekarzy i Chirurgów na Uniwersytecie Columbia, pisząc o oddziaływaniu alkoholu na fizjologię, sklasyfikował go jako środek znieczulający. „Środek znieczulający – pisze doktor Howard – jest substancją, która, przyjęta do ciała, uspokaja i znosi funkcje mózgu, poczynając od najważniejszych. Stąd też, jeżeli ktoś wciągnąłby z powietrzem lub połknął wystarczającą ilość eteru, nastąpiłaby postępująca utrata funkcji mózgu; czyli że ocena sytuacji uległaby zaburzeniu, wystąpiłyby zakłócenia w świadomym poruszaniu się. Jeśliby kontynuować podawanie eteru, zadziałałoby to na głęboki ośrodek w mózgu i ustałoby oddychanie. Istnieje wiele innych substancji, które wykazują działanie środków znieczulających: opary benzyny, chloroform, czterochlorometan, mentol i wiele innych, w tym alkohol etylowy”.

Doktor Haggard dokonuje jeszcze paru innych celnych obserwacji, dotyczących użycia alkoholu. A oto kilka z nich, zaczerpniętych z jego raportu:

1. Niektóre zakłócenia funkcjonalne, takie jak te spowodowane przez upijanie się, powtarzające się w częstych odstępach we wrażliwych tkankach, takich jak mózgowe, mogą ostatecznie spowodować bardziej lub mniej trwałe uszkodzenie – uszkodzenie, które może nie być widoczne pod mikroskopem, ale które ukazuje się w zachowaniu, takim jak drżenie warg, nieco bełkotliwa mowa, lub pogorszenie się zachowania pod względem etyki.

2. Wątroba po ciężkim przepiciu może nabrzmieć, może też w niej wystąpić stan zapalny.

3. Jakikolwiek napój alkoholowy, zawierający więcej niż dwadzieścia procent alkoholu, bezpośrednio podrażnia gardło, przełyk i żołądek. (Doktor Haggard ostrzega, że podawanie napojów alkoholowych osobom, które mają słabe serce lub przeszły atak serca, może często przynieść więcej złego niż dobrego.)

4. Pod wpływem alkoholu zwiększa się wydzielanie soków żołądkowych z zawartości żołądka. W przypadku głębokiego zatrucia, zamiera działanie trawienne żołądka. Pojawiają się też nieregularne ruchy ujścia odźwiernika prowadzącego z żołądka do jelita. Skurcz odźwiernika często pociąga za sobą wymioty.

5. Użycie alkoholu jako środka pierwszej pomocy w ostudzeniu emocji jest w zasadzie ryzykowne. Jeśli chodzi o ciśnienie krwi, skutki nie są wyraźne ani stałe.

Doktor Emil Kraepelin ze Stuttgartu pisze: „Skutki wywoływane przez alkohol spowodowane są głównie, jeśli nie wyłącznie, jego toksycznym oddziaływaniem na mózg i rdzeń kręgowy, centralny system nerwowy człowieka”. Ośmiuset profesorów, doktorów i lekarzy, biorących udział w Międzynarodowym Kongresie Przeciwko Alkoholizmowi w Niemczech, wydało następujące oficjalne oświadczenie: „Nauka udowodniła, że alkohol, nawet w umiarkowanych ilościach, powoduje zaburzenia w działaniu mózgu i paraliżuje zdolność oceny sytuacji, siłę woli, zmysł etyczny i estetyczny oraz obniża samokontrolę”.

Eksperyment naukowy, przeprowadzony ostatnio przez duży uniwersytet amerykański, ujawnił, że dwie uncje wódki osłabiają zdolność rozumowania o ponad dwadzieścia procent, podczas gdy niecała jedna czwarta litra wódki osłabia tę zdolność o więcej niż sześćdziesiąt siedem procent.

Wraz z powyższymi skutkami picia alkoholu, zestawiamy listę następujących porad zdrowotnych, odnotowanych w podręczniku, wydanym parę lat temu w Anglii dla nauczycieli szkół: „Wysokoprocentowy alkohol powoduje stępienie samokrytycyzmu; niestaranne wykonywanie pracy; bezkrytyczne zadowolenie z siebie; lekkomyślne lekceważenie zasad i wydarzeń; gadatliwość; osłabione poczucie czasu; kłótliwość; apodyktyczne nastawienie umysłu; zakłócenia w wykonywaniu działań wymagających zręczności; przytępienie zmysłów – słuchu, smaku, dotyku i wzroku; okazywanie podstawowych emocji – gniewu, przygnębienia, śmiechu i łez; nieumiejętność reagowania na bodźce zewnętrzne i ostatecznie zapadnięcie w ciężki, niespokojny sen.”

Ktokolwiek z rozmysłem poślubia osobę, która dużo pije, okazuje prawdziwą głupotę, ponieważ ludzie, którzy dużo piją zwykle mają nieco naruszoną równowagę umysłową, co pokaże poniższe zestawienie. Eksperyment przeprowadzony na Uniwersytecie Yale, z udziałem stu alkoholików dowiódł, że: „czterdzieści procent było niezrównoważonych umysłowo, dziesięć procent było niezrównoważonych emocjonalnie, dwadzieścia procent było neurotykami, trzydzieści procent początkowo piło tylko towarzysko, lecz w czasie jakiegokolwiek problemu czy stresu szukali ucieczki w alkoholu; innymi słowy, mieli tendencje eskapistyczne”.

Co do liczby nadużywających alkoholu w samej Ameryce – cóż, przyprawia ona o zawrót głowy (i nie chodzi tu o grę słów). W Stanach Zjednoczonych żyje więcej niż trzy miliony nadużywających alkoholu, a sporo ponad siedemset pięćdziesiąt tysięcy to całkowite wraki, ciężar dla siebie samych, a także dla społeczeństwa. W jednym tylko roku, 1948, pijacy ci wydali osiem miliardów i siedemset milionów dolarów na wódkę, czyli około osiemdziesięciu dziewięciu dolarów na każdego mężczyznę, kobietę i dziecko w kraju.

Co mówi o pijaństwie Pismo Święte? Bez ogródek ostrzega alkoholików, że brak wstrzemięźliwości może doprowadzić do wiecznej zguby. „Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli… ani pijacy… nie odziedziczą królestwa Bożego” (1 Kor 6, 9–10). Gdzie indziej czytamy w Biblii: „Biada tym, którzy rychło wstając rano szukają sycery, zostają do późna w noc, bo wino ich rozgrzewa” (Iz 5, 11); „Wino i moszcz odbierają rozum” (Oz 4, 11); „Pijaństwo… osłabia siły i sprowadza rany” (Syr 31, 30).

Do tej pory rozpatrywaliśmy jedynie fizyczne, ekonomiczne i duchowe szkody, jakie pijaństwo wyrządza pojedynczej osobie. Spójrzmy, jak oddziałuje ono na rodzinę.

Jeżeli chcecie poznać przykładową historię o tym, co alkohol może zrobić z człowiekiem i jego rodziną, przeczytajcie dobrą biografię Edgara Allana Poe. Był to człowiek, który zaczął pić w wieku lat siedemnastu, a jeden z jego szkolnych kolegów napisał: „Namiętność Poe’go do mocnych alkoholi była wyraźnie widoczna. To nie smak alkoholu oddziaływał na niego. Opróżniał pełną szklankę, bez wody i cukru, nie bawiąc się w małe łyczki czy jakieś smakowanie wargami, i wychylał ją jednym, długim haustem”. Później, gdy wiódł już życie małżeńskie, jego apetyt na mocne trunki jeszcze wzrósł. Kiedy piękna żona pisarza umierała – z powodu złamanego serca, jak mówią niektórzy – Poe próbował się usprawiedliwić, przypisując picie chorobie umysłowej, zamiast uznać chorobę umysłową za następstwo picia. Trudno sobie wyobrazić, w jaką biedę popadli Poe i jego żona. Na łożu śmierci żonę pisarza ogrzewał tylko stary płaszcz męża i duży, szylkretowy kot, którego przytulała do piersi; poeta przez cały czas siedział obok, pogrążony w otępieniu.

Niestety, Poe był tylko jednym z ogromnej liczby ludzi obdarzonych wybitnym umysłem, którzy, po trwającym całe życie zmaganiu, zostali pokonani przez wroga, którego przyjmowali do żołądka, a który zniszczył ich mózgi, domy i dusze.

Salomon, w swej wielkiej mądrości, podsumował tę rzecz w takich słowach: „U kogo «Ach!», u kogo «Biada!», u kogo swary, u kogo żale, u kogo rany bez powodu, u kogo oczy są mętne? U przesiadujących przy winie, u chodzących próbować amfory. Nie patrz na wino, jak się czerwieni, jak pięknie błyszczy w kielichu, jak łatwo płynie przez gardło: bo w końcu kąsa jak żmija, swój jad niby wąż wypuszcza; twoje oczy dostrzegą rzeczy dziwne, a serce twe brednie wypowie” (Prz 23, 29–33).

Prawdziwa wina wynikająca z zatrucia alkoholowego nie polega tak bardzo na zaspokojeniu zwierzęcego pragnienia mocnego drinka lub na pożądaniu przyjemnego podekscytowania – które jest pierwszym stopniem upicia się – jak na świadomym pozbawieniu się władania funkcjami cielesnymi, a ponad wszystko – władania rozumem. Ta czasowa utrata i zawieszenie najwyższych sił duszy – tych, które są w człowieku Bożym podobieństwem – stanowi szczególną winę pijaństwa. Jest ono lekkomyślnym odrzuceniem, poprzez jeden akt rozpaczy czy buntu, wszelkich darów najbardziej szczodrego Stworzyciela, zniweczeniem wszystkich łaskawych planów Jego najmędrszej opatrzności przejawiającej się w ludzkiej duszy. Jest to odrzucenie, wbrew wszystkim prawom natury i Boga, odpowiedzialności człowieka względem Boga i względem ludzkości, na czas obecny i na całą nieograniczoną przyszłość.

Poprzez zatrucie, czy to alkoholem, czy narkotykami, rozpoczyna się samozniszczenie. Kończy się ono zniszczeniem ciała, poniżeniem duszy, zniszczeniem domu, złamaniem serca żony, okryciem hańbą i zniszczeniem dzieci.

Sędzia John A. Sbarbavor z Chicago jakiś czas temu stwierdził: „Siedemdziesiąt osiem procent przypadków rozwodów, jakie rozpatrywałem, wynikało z alkoholizmu”.

Inny sędzia, Elmer J. Schnackenberg z okręgowego sądu w Chicago, stwierdził ostatnio, że „główną przyczyną rozwodu jest rozkład małżeństwa, zaś podstawową przyczyną ponad pięćdziesięciu procent takich wypadków jest alkohol”.

Doktor Howard A. Kelly, z Uniwersytetu Johna Hopkinsa, w swej książce The Alcoholic Problem in Every-Day Life (Problem alkoholowy w codziennym życiu) pisze: „Obserwuję jako obywatel… że alkohol niszczy szczęście i życie krewnych, przyjaciół i znajomych… Widziałem, jak okrada dom ze spokoju; kładzie barierę między mężem a żoną i zabija wszelką, prawdziwą rodzicielską czułość, odrzucając dzieci w świat, by tam otrzymywały nauki moralne, które powinni dawać jedynie ojciec i matka, wybrani do tego przez naturę. Jest on podstawą większości zbrodni, braku szczęścia w domu, biedy i uwiedzeń”.

Kiedy pije ojciec, życie domowe jest poważnie zagrożone, kiedy na domiar pije matka, ruina jest pewna. Nie ma nic bardziej poniżającego, niż widok kobiet pijących w publicznym barze. „Niewiasta pijaczka – mówi Pismo Święte – gniew wielki, a zelżywość i hańba jej nie będzie zakryta” (Ekle 26, 11).

Wspomnienie o kobietach pijących w knajpach przywołuje na myśl artykuł wstępny, który ukazał się 1 grudnia 1947 roku w „New York Journal American”. Oto kilka wyjątków z tego artykułu. Jest on ważny, ponieważ na każdą szóstkę alkoholików, przypadają cztery kobiety.

„Publiczne picie kobiet jest moralnym złem oraz najwyższym przejawem złego smaku, degraduje je w opinii wszystkich, którzy są tego świadkami, a zwłaszcza niszczy ich własny szacunek do samych siebie.

To nie przypadek, że tak wiele kobiet, które uczęszczają do miejsc, gdzie pije się publicznie, zostaje wplątanych w gwałtowne i ohydne zbrodnie, ponieważ kiedy kobieta ceni siebie tak tanio, jej zachowanie daje przykład i stanowi zarówno zachętę, jak i zaproszenie do braku szacunku ze strony innych.

Co więcej, kiedy pijące publicznie kobiety są matkami, nie tylko się poniżają i narażają na niebezpieczeństwo, ale zaniedbując swe domy i lekceważąc obowiązki, pozbawiaj ą dzieci naturalnego towarzystwa i opieki, które składają się na świętą odpowiedzialność macierzyństwa, i tracą zarówno zaufanie, jak i wiarę swych dzieci.

Być może najważniejszym czynnikiem wpływającym na przestępczość nieletnich jest matka, która nałogowo i bezładnie pije w publicznych pubach, jest to też z pewnością najniższy i najbardziej przykry stan, do jakiego może upaść macierzyństwo – oskarżycielski wobec narodu i tragiczny wskaźnik przestępczości wśród chłopców i dziewcząt jest wyzywającym świadectwem tego faktu.

Powinno się wystosować przekonywający i stanowczy apel moralny do amerykańskich kobiet, a zwłaszcza do matek, by powstrzymały się od zadawania sobie osobistego upokorzenia, jakim jest picie publicznie, lecz nade wszystko, by zaprzestały formy prowadzenia się, która jest obmierzła dla tych, którzy najbardziej od nich zależą i najbardziej je kochają”.

Widzę już, jak niektórzy czytelnicy usprawiedliwiają się wobec zawartych tutaj oskarżeń, mówiąc sobie, że oni piją tylko „umiarkowanie”. Mogliby zastanowić się nad tymi wierszami z Makbeta:

„Jutro i jutro, i ponownie jutro
Powolnym krokiem wlecze się z dnia na dzień”.

„Czym jest umiarkowanie w piciu?” – pyta doktor Richardson. – „Zadałem to pytanie wielu ludziom. Parę koktajli, kilka szklaneczek whisky z wodą sodową, parę kieliszków wina («diabeł na dnie kieliszka»)? Stwierdzam, że sześć uncji wódki, wypitych w umiarkowany sposób, robi z człowiekiem to właśnie – sprawia, że jego serce bije w ciągu dnia osiemnaście tysięcy razy ponad liczbę uderzeń, jaką powinno wykonywać, i zmusza owo nieszczęśliwe serce do wysiłku, równego podniesieniu ciężaru dziewiętnastu dodatkowych ton trzydzieści centymetrów nad ziemię. Najgorszą stroną umiarkowanego picia jest jego nieokreśloność”.

Najbardziej otrzeźwiająca kwestia z całego tego rozdziału powinna wiązać się z faktem, że grzech pijaństwa – czy to u ojca, czy matki, czy też u obojga, z całą pewności ą spadnie na dzieci, na całe pokolenia. Kilka autorytetów sądzi, że samo pijaństwo nie jest dziedziczne, ale ogromna większość jasno naucza, że fizyczne warunki, które je ułatwiają, są dziedziczne.

Doktor Elam, w A Physician Problems (Problemy lekarza), cytuje z „Psychological Journal” co następuje: „Najbardziej zdumiewający problem związany z pijaństwem stanowi to, że nie tylko oddziałuje ono na zdrowie, moralność i inteligencję potomstwa swoich czcicieli, ale że dziedziczy ono także zgubną skłonność i czuje pociąg do tych samych napojów, które działały jak trucizny na ich organizmy od początku ich istnienia”.

Morel, jeden z najzdolniejszych uczonych w tej dziedzinie, pisze: „Nigdy nie widziałem, by wyleczono z tej inklinacji pacjenta, którego skłonność do picia pochodziła z dziedzicznej predyspozycji, danej mu przez rodziców. Jest dość dobrze dowiedzione, że nałóg jednego pokolenia, jeśli zostanie odziedziczony, nie pojawia się w następnym pokoleniu jako nawyk, ale – w prawie każdym przypadku – jako choroba. Taką chorobą jest napadowe opilstwo (dypsomania), które jest nie do rozróżnienia od zwykłych, nieumiarkowanych nawyków. Choroba ta opisywana jest jako odruchowy pociąg do napojów stymulujących, niekontrolowany przez jakiekolwiek pobudki, które mogą przemawiać do rozumu czy sumienia, w którym próżno apelować do osobistej korzyści, poczucia własnej wartości, przyjaźni, miłości i religii. Coleridge i jego syn, Hartley, są klasycznymi przykładami tego przeniesienia. Brat Hartleya był przekonany, że był to przypadek, jak powiedział, organicznego defektu i wrodzonej niedoskonałości”.

Doktor T. D. Crothers wygłasza następujące stwierdzenia: „Przekazanie alkoholizmu jest szczególną skłonności ą do nadmiernego używania napojów alkoholowych, lub jakichkolwiek narkotyków, i jest o wiele bardziej powszechne, niż się przypuszcza… W linii bezpośredniej dziedziczności – lub u tych alkoholików, których rodzice lub dziadkowie korzystali w nadmiarze z napojów alkoholowych – odkrywamy, że mniej więcej jeden przypadek na trzy może być wywiedziony od pijących przodków. Całkiem duży odsetek tych rodziców to osoby korzystające z alkoholu umiarkowanie lub spożywający go w nadmiarze tylko okazjonalnie. Jeżeli ojciec pije umiarkowanie, a matka jest osobą nerwową, u dzieci bardzo często występuje alkoholizm. Jeżeli obydwoje rodzice stale korzystają z wina lub piwa, umiarkowanie wstrzemięźliwe dzieci będą wyjątkiem”.

Dzisiejsi uczeni, tacy jak doktor E. M. Jellinek z Uniwersytetu Yale, wykpiwają ideę, jakoby jakakolwiek nabyta cecha, taka jak pociąg do alkoholu, była przekazywana biologicznie. Mimo że badania doktora Jellinka nad czterema tysiącami trzystu siedemdziesięcioma chronicznymi alkoholikami pokazały, że dwa tysiące ośmiuset z nich, czyli pięćdziesiąt dwa procent, miało ojców lub matki alkoholików, odrzuca on dziedziczną naturę takich przekazów. „Jedyny możliwy wniosek – stwierdza doktor Jellinek – mówi, że wrodzony nie jest pociąg do alkoholu, lecz raczej struktura pociągająca za sobą taką chwiejność, która nie daje wystarczającej odporności na społeczne ryzyko pijaństwa. Odziedziczona struktura jest po prostu odpowiednią pożywką do pijaństwa”. Przeciętnemu czytelnikowi rozróżnienie dokonane przez doktora Jellinka nie powie wiele. Sedno w tym, że na dzieci rodziców alkoholików zostanie wywarty wpływ, i nieważne jak do tego dojdzie, czy przez przekazanie biologiczne, czy przez odziedziczoną strukturę. W jednej drugiej przypadków przeważa jedno, a w połowie – drugie.

Każdy rodzic, który przeczytał powyższe uwagi, powinien poddać tę kwestię poważnemu namysłowi. Rodzicielstwo stanowi ogromną odpowiedzialność. Każdy rodzic, który kształtuje swój charakter, tym samym pomaga kształtować charakter następnemu pokoleniu. Przyjemności jednego pokolenia mogą stać się przekleństwem następnego. Cytując znów doktora Elama: „Zdrowie, choroba lub szczególne cechy organiczne mogą się nie powtarzać, wrodzone jakości intelektualne czy moralne nie zawsze muszą zostać przekazane, lecz nabyty i nałogowy zły nawyk rzadko nie zostawi swego śladu na jednym lub większej liczbie potomków, czy to w swej formie pierwotnej, czy też blisko spokrewnionej. Z przyczyny prawa naturalnego, nie przez arbitralne lub niesprawiedliwe wtrącenie się Boskiej pomsty, dzieje się tak, że grzechy rodziców spadają na dzieci, że „ojcowie jedli kwaśne winogrona, a ich synom ścierpły zęby”.

Badanie przeprowadzone trzy lata temu na siedemdziesięciu ośmiu młodocianych więźniach dowiodło, że w trzydziestu sześciu przypadkach rodzice byli notorycznymi pijakami, w gruncie rzeczy, alkoholikami; zaś dwudziestu dziadków było również alkoholikami. Takie statystyki muszą z konieczności prowadzić do raczej oczywistej konkluzji, że pijaństwo nie tylko niszczy małżeństwo, ale jest silnie oddziałującą przyczyną przestępczości młodzieży i moralnej degeneracji u potomstwa.

Jeżeli dotrzymujecie towarzystwa komuś, kto nałogowo pije, powinniście być na tyle mądrzy, by dać sobie spokój z tą osobą. Zaoszczędzicie sobie wielu bólów głowy. Nie dajcie się nabrać na tę starą historię z synem marnotrawnym. Przypomnijcie sobie tylko, że syn marnotrawny z Ewangelii był nieżonaty i że jego hulanki nie zniszczyły domu, nie złamały serca żonie, ani nie doprowadziły dzieci do hańby i żebraniny.

Jeżeli nosicie się z zamiarem małżeństwa, a picie nigdy nie było wadą ani waszą, ani partnera, mogłoby być doskonałym pomysłem, gdybyście w dzień ślubu obydwoje zobowiązali się, że nigdy nie pozwolicie, by alkohol w jakimkolwiek kształcie czy formie przeszedł przez wasze usta. Czyniąc tak, pokonalibyście jedną z największych przeszkód małżeństwa. Lepsze jest zobowiązanie podjęte przed rozpoczęciem picia, niż po tym, jak nałóg stał się już dotkliwy. Zawsze, gdy używam słowa zobowiązanie, myślę o starym pijaku, który zwykł często zapowiadać, że „wyrzeknie się tego draństwa”. W czasie jednej z jego okresowych wizyt zaproponowałem, by podjął zobowiązanie tylko na sześć miesięcy. Pełnym najwyższej boleści głosem odparł: „Wie ojciec, zawsze podejmuję zobowiązanie na całe życie”.

Jeżeli pozostajecie już w związku małżeńskim z umiarkowanie pijącą osobą, nalegajcie, by picie odbywało się w domu. Poniższy felieton pojawił się w pisemku „Catholic Advocate”. Uważam, że jest perełką!

„Jeżeli jesteś żonatym mężczyzną i absolutnie musisz pić alkohol, załóż pub we własnym domu. Daj żonie dwadzieścia dolarów, by zakupiła galon wódki. W galonie mieści się sto dwadzieścia osiem uncji. Kupuj drinki od własnej żony – w sprzedaży detalicznej. Kiedy pierwszy galon się skończy, żona będzie mogła złożyć w banku prawie sześćdziesiąt dolarów, a za dwadzieścia dolarów znów założy interes. Jeżeli będziesz żył dziesięć lat, kupował wódkę od żony, a potem umrzesz, widząc białe myszki, żona będzie miała dość pieniędzy, by sprawić ci porządny pogrzeb, wychować dzieci, kupić dom z ogródkiem, poślubić przyzwoitego mężczyznę i zapomnieć, że kiedykolwiek istniałeś”.

Zagorzałemu pijakowi, przywiązanemu niczym Prometeusz do swego nałogu łańcuchami tak trudnymi do zerwania, radzimy: módl się, jak nigdy wcześniej się nie modliłeś, o siłę do stawienia oporu dalszym pokusom do grzechu przeciw cnocie umiarkowania. Przystępowanie do sakramentów i unikanie okazji do grzechu – czyli miejsc i osób – będą twoimi największymi sprzymierzeńcami.

Nieszczęśliwej osobie, której małżonek jest alkoholikiem, przedkładamy następujące sugestie. Nie gderaj. Nie dawaj rad. Błagania i łzy nie mają prawie żadnej wartości. Płaczące żony doprowadzają mężczyzn do picia i popychaj ą ich w ramiona jakiejś innej kobiety. Nie ma lepszego czasu do „przesadzania” niż deszczowa pogoda. Próbując zawstydzić ofiarę, poprzez kazania czy napomnienia, możesz zwiększyć jej poczucie winy i niepokój, zmuszając ją do dalszego uciekania przed rzeczywistością w pijaństwo. Spróbuj ustalić przyczynę picia. Może ona wywodzić się z nieśmiałości, frustracji, porażki lub z kompleksu niższości. Większość alkoholików to osoby emocjonalnie chore.

Muszę szczerze przyznać, że niewiele możecie zrobić dla alkoholika, dopóki osoba ta nie zechce przestać pić. Jeśli otrzymacie już potwierdzającą odpowiedź na pytanie: „Czy chcesz przestać pić?”, jesteście na dobrej drodze do pomocy tej osobie. Skonsultujcie się z lekarzem, a jeśli wskazana jest hospitalizacja, poświęćcie się i sprawdźcie, czy zapewniona jest właściwa opieka szpitalna. Zawsze pamiętajcie o słowach doktora Seldena Bacona, dyrektora Działu Badań nad Alkoholem Uniwersytetu Yale: „Rozwój choroby alkoholowej wyjaśniają dwa niezbędne czynniki: jeden to nałogowe picie alkoholu; drugi – pewne struktury osobowości. Żadna z nich nie może sama spowodować alkoholizmu”.

Gdyby żony i mężowie pijących małżonków czytali książki poświęcone temu, jak zrozumieć i pomóc alkoholikowi, mogliby wiele dokonać. Wybierzcie się do miejscowej biblioteki i przejrzyjcie najświeższe dzieła na temat alkoholizmu. Jeżeli nie ma pod ręką żadnych książek, dostarczy ich wam bibliotekarz. Taki sposób postępowania uchroni was od popełnienia wielu fatalnych błędów. Musicie działać z wiarą, cierpliwością i rozsądkiem, gdyż niewiele rozsądku znajdziecie u pijaka. To Austin O’Malley zauważył, że „pijak jest jak butelka whisky – sama szyja i żołądek, a brak głowy”.

Pijącym ojcom i matkom radzimy – pamiętajcie o dzieciach, gdyż wasze grzechy pijaństwa mogą spaść na nie. Oszczędźcie sobie męki wyrzutów sumienia w późniejszych latach życia, gdyż żaden ból nie dorówna temu, który bierze się z ciągłej pamięci o tym, co mogłoby być i co sprowadziliście na wasze dzieci. „Największa ze wszystkich goryczy– mówi Eliot – to niesienie jarzma złych uczynków dzieci.”

Zawsze, kiedy myślę o głębokich wyrzutach sumienia, przypominam sobie ostatnie słowa W. C. Fieldsa. Gdy leżał na łożu śmierci, mając przed oczyma wspomnienie przeszłego życia – zmaganie z alkoholem, porażki, niepowodzenia, prawdziwie śmiertelne męczarnie będące skutkiem picia – pielęgniarka, zastanawiając się nad wzburzeniem, które niepokoiło jej pacjenta, spytała go: „Panie Fields, gdyby Pan mógł jeszcze raz przeżyć swoje życie, co chciałby pan zmienić?”. On pomyślał przez chwilę przed odpowiedzią, po czym rzekł: „Wie pani, chciałbym sprawdzić, jakbym sobie poradził bez alkoholu”.

Ks. Charles Hugo Doyle

(1) Uncja to około trzydziestu mililitrów.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.