Rozdział siódmy. Milczenie i cierpliwość

Teresa zastała doñę Luisę de la Cerda w łóżku, wyczerpaną strasznym nieszczęściem i odrzucającą wszelką pociechę. Przystąpiła od razu do leczenia jej ducha i ciała, i po kilku dniach udało się skłonić wdowę do pogodzenia się z wolą Bożą z miłością i ufnością.

Księżna postanowiła resztę życia poświęcić służbie Bogu i czynieniu dobrych dzieł. Była przekonana, że nikt nie nauczy jej tego lepiej niż Teresa. Zażyczyła sobie, by nowa przyjaciółka stale przebywała przy niej, póki nie odzyska sił i nie będzie zdolna do samodzielności. Jej miłość i szacunek dla Teresy objawiały się w sposób, który dla gościa często stanowił raczej krzyż. Pokorna karmelitanka traktowana była w pałacu niczym królowa; każdy kłaniał się jej i okazywał cześć; uwzględniano jej najdrobniejsze życzenia.

Dla Teresy, której jedynym marzeniem było życie w małym klasztorze świętego Józefa, w betlejemskim ubóstwie i prostocie, pobyt w wielkopańskiej rezydencji z całą panującą tam pompą i etykietą stał się rodzajem męczeństwa. I jeśli czołobitność licznego dworu wywierała na Teresie małe wrażenie, to Teresa z kolei miała wielki wpływ na otoczenie. Każdy przychodził do niej po poradę i z zapytaniami. Bliscy doñi Luisy stale szukali z nią kontaktu, bo wszystkim oferowała pomoc i dobre słowo.

Była tam pewna dziewczyna, Maria de Salazar, odznaczająca się mądrością i urodą. Szybko Teresa pod zewnętrzną powłoką światowej, modnej damy rozpoznała w niej od dawna pielęgnowane marzenie, by poświęcić się Bogu i pójść do klasztoru. Spytała raz grzecznie, wskazując na drogą biżuterię podkreślającą piękno młodej osoby.

– Czy to pasuje do tej, która chce być oblubienicą Chrystusa?

Maria, która nikomu nie zdradziła swego sekretu, była kompletnie zaskoczona. Teresa, dostrzegając tamtej żarliwość i wielkoduszność, rozpoznając w niej doskonałą kandydatkę na pomocnicę w urzeczywistnieniu reformy Karmelu, gorliwie starała się nauczyć Marię podstaw życia zakonnego.

Również w Toledo zawarła Teresa znajomość z matką Marią od Jezusa z Granady, która już długo nosiła się z zamiarem założenia klasztoru o pierwotnej regule. Właśnie wróciła z Rzymu, dokąd udała się za zgodą przełożonych prosić o brewe papieża zezwalające na taką inicjatywę. Usłyszała o planach Teresy i natychmiast przyjechała, by się z nią spotkać. Obie długo i szczerze rozmawiały o projekcie, tak ukochanym. Matka Maria była pobożną ascetką, lecz nie dorównywała Teresie intelektem ani inteligencją. Jej dzieło nie miało perspektyw powodzenia, jeśli nie zostanie włączone w dzieło Teresy.

Teresa dowiedziała się od karmelitanki z Granady – a była to dla niej nowość – że reguła pierwotna zabrania uposażania domów zakonnych. Postanowiła więc, że jej mały klasztor rozpocznie działalność bez zapewnionych dochodów. Lecz gdy przyjaciele z Avili usłyszeli o tym, podnieśli lament, wszyscy byli generalnie przeciw. Zdarzyło się, że Piotr z Alkantary przejeżdżał wówczas przez Toledo i wstąpił do Teresy. Poinformowała go o protestach przyjaciół. Był zbyt wielkim miłośnikiem ubóstwa, by podzielić te zastrzeżenia. Przeciwnie, zachęcał do determinacji, do tworzenia wspólnoty klasztornej bez zapisów, uposażeń. Wkrótce potem sam Pan zwierzył się Teresie, że Jego wolą jest klasztor bez zabezpieczenia materialnego; zaś ci, którzy tak bardzo się temu sprzeciwiali, w końcu mieli ustąpić.

Dawniej przebywanie w pałacu doñi Luisy, w ciągłym gwarze i ruchu, przeszkadzałoby Teresie w skupieniu; teraz już nie. W Toledo modliła się tak samo, jak w Avili, a jej ekstazy i widzenia nie ustawały. Jakkolwiek z najwyższą starannością usiłowała ukryć te łaski przed otoczeniem, nie zawsze się to udawało. Ludzie zaskakiwali ją czasem, gdy cudowna jasność biła z jej twarzy, a myśl była całkiem pogrążona w Bogu.

Raz jedna ze służących, od dłuższego czasu cierpiąca na poważne bóle głowy i uszu, poprosiła Teresę o uczynienie znaku krzyża na jej czole.

– Daj mi spokój – zawołała Teresa – zróbże sobie sama znak krzyża!

I gdy delikatnie odpychała kobietę, przypadkiem dotknęła ręką jej głowy i ból z miejsca ustąpił.

Z czasem księżna coraz bardziej przywiązywała się do karmelitanki, której pobyt w Toledo, wydawało się, przedłuży się z tego tytułu w nieskończoność. Prowincjał ani myślał odwołać Teresę do Avili, a współpracownicy stracili serce do przedsięwzięcia. Juana wróciła do domu, na straży nieskończonego klasztoru pozostawiając męża. Ten z kolei, nie wiedząc co ma dalej robić, przyjechał po instrukcje do Toledo. Ustalili wspólnie z Teresą, że lepiej niech Juan wraca do żony, ale przedtem załatwi w Avili kilka koniecznych spraw. Zaledwie jednak z powrotem pojawił się na budowie, powaliła go gorączka.

Akurat wtedy Teresa uzyskała zgodę prowincjała na powrót do klasztoru Wcielenia. Ku żalowi doñi Luisy wyruszyła do Avili. Wstąpiwszy po drodze do świętego Józefa zastała szwagra pilnie potrzebującego opieki. Zgodnie z wymogiem posłuszeństwa obowiązana była dotrzeć do macierzystego konwentu. Obiecała, że uczyni to jak najszybciej, lecz musi teraz pielęgnować chorego. Nie miała trudności z uzyskaniem pozwolenia.

Zorientowała się, że pod jej nieobecność Bóg błogosławił dziełu. Z Rzymu nadeszło brewe zezwalające na założenie małego klasztoru pod wezwaniem świętego Józefa, o regule pierwotnej, podlegającego wyłącznej jurysdykcji biskupa diecezjalnego z Avili.

Teresa postanowiła, że pora na inaugurację. Najbardziej oddani przyjaciele przebywali w mieście: Piotr z Alkantary w gościnie u don Francisca de Salcedo, doktor Gaspar Daza i ojciec rektor Gaspar de Salazar z jezuickiego kolegium świętego Idziego. Na miejscu był też biskup Alvaro de Mendoza.

Budynek był prawie gotowy. Na roboczej naradzie pod przewodnictwem Piotra z Alkantary jednomyślnie postanowiono, że najpierw należy uzyskać aprobatę ordynariusza i niezwłocznie do niego się zwrócono. Gdy ten spostrzegł, iż planowany jest klasztor bez uposażenia, odmówił zgody. Zła wiadomość dotarła do Piotra z Alkantary, gdy akurat leżał chory. Wyniszczony długim, pełnym pokutnych praktyk i umartwień życiem szybko tracił zdrowie i wiedział, że śmierć jest niedaleka, lecz jego duch pozostał jak zawsze nieustraszony. Wstał wołając, że sam pójdzie do biskupa, a że z powodu osłabienia nie mógł utrzymać się na nogach, dosiadł muła i tak podążył do rezydencji biskupiej. Takiemu petentowi monsignore de Mendoza nie mógł odmówić; zgodził się na klasztor pod swoją jurysdykcją i obiecał bronić go przed wszelkimi zamachami.

Zanim pobożny franciszkanin opuścił Avilę, odwiedził remontowany budynek.

– To naprawdę dom Józefa, prawdziwa stajenka betlejemska – stwierdził z podziwem, widząc tamtejsze ubóstwo.

Tymczasem przebudowa szybko postępowała. W dniu jej zakończenia gorączka opuściła don Juana.

– Już nie muszę chorować – mówił z uśmiechem, bo zrozumiał Boży zamiar.

Wynajął inne mieszkanie i tam się przeprowadził, by Teresa mogła swobodniej urządzać się w klasztorze. Następnie należało zebrać małą wspólnotę. Pierwszymi postulantkami były Antonia de Henao, krewna Teresy zaprotegowana przez Piotra z Alkantary, Maria de Paz, adoptowana córka doñi Guiomar, Ursula de Revilla, penitentka doktora Dazy i Maria, siostra ojca Juliana z Avili, młodego księdza przewidzianego na kapelana. W dzień świętego Bartłomieja te pierwsze kamienie węgielne reformowanego Karmelu przybyły do klasztoru świętego Józefa, powitane przez Teresę i zaraz zaprowadzone do kaplicy. Tam, w obecności garstki wiernych przyjaciół, orędowników przedsięwzięcia, delegat biskupa, doktor Daza, odprawił Mszę świętą i umieścił w ołtarzu Przenajświętszy Sakrament. Potem pobłogosławione zostały proste habity, odziano w nie postulantki, odśpiewano Te Deum i tak oto spełniło się marzenie życia Teresy. Leżąc krzyżem świeże nowicjuszki wyraziły swoją serdeczną miłość i wdzięczność Bogu, a sama Teresa, wpadłszy w zachwyt, zdawała się już być w niebie.

Już wcześniej postanowiono, że dla zatarcia wszelkich różnic społecznych siostry przyjmą symboliczne imiona wywodzące się od świętych czy aniołów bądź od tajemnic życia Jezusa. I tak Antonia de Henao miała się nazywać Antonią od Ducha Świętego, Ursula de Revilla – Urszulą od Świętych, Maria de Paz – Marią od Krzyża, a siostra ojca Juliana – Marią od świętego Józefa. Teresa ogromnie żałowała, że nie może przywdziać zwykłego habitu i sandałów przewidzianych przez pierwotną regułę, gdyż pozostawała wciąż pod władzą prowincjała. Nawet zezwolenie na jej pobyt w nowym klasztorze mogło być w każdej chwili cofnięte jako udzielone w celu pielęgnowania szwagra, który już całkiem wyzdrowiał.

Ojciec Daza i przyjaciele odeszli, ceremonia dawno się zakończyła, lecz Teresa nie mogła oderwać się od tabernakulum. Mały klasztor wreszcie powstał, wreszcie zasady Karmelu będą praktykowane i urzeczywistniane z całą doskonałością. Czego Bóg zażądał, zostało wykonane. Ale diabeł, zwyciężany na każdym polu, miał dokonać ostatniego zamachu na duszę wybraną do wykonania Bożych planów. Teresa nagle poczuła niepokój sumienia, gdy szatan podszepnął jej, że założyła klasztor bez zgody przełożonej. Polecenie samego Pana, porady Jego świętych, przyzwolenie kierownika duchowego, brewe papieskie – o tym wszystkim zapomniała. Owładnęły nią wątpliwości i lęk. Jakże te, w cieplarnianych warunkach wychowane dziewczyny, sprostają ascetycznej pierwotnej regule? Jak zapewnić byt temu domowi, założonemu przecież bez uposażenia? Jak ona, słabego zdrowia, zniesie to nowe życie z całą jego surowością? W ten sposób kusiciel próbował doprowadzić ją do rozpaczy. Lecz ona wezwała swego Boskiego Mistrza i chmury w końcu zaczęły się rozwiewać. Czy nie prosiła Pana by dał jej cierpieć dla swego Imienia. Czegóż więc ma się obawiać?

Zebrawszy całą swą odwagę przyrzekła przed ołtarzem, że nie spocznie, póki nie uzyska zezwolenia od przełożonych na życie wyłącznie tutaj, u świętego Józefa. Gdy uczyniła to postanowienie, pokusy opuściły ją.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Teresa z Avili. Odnowicielka Karmelu.