Rozdział siódmy. Mały Cygan Rakla

Cyganie mieszkali w małych, lichych namiotach poza wioską. Czasem rozstawiali je na polach, czasem w lesie. Ciężkie było ich tułacze życie w Rumunii. Nie podróżowali, jak często Cyganie, w kolorowych wozach, lecz z ciężkimi garnkami na wodę na własnych plecach, czasem z wychudzonym koniem lub zmęczonym starym wołem do targania namiotów, garnków i patelni.

Rakla widział już zatem wiele wiosek i miasteczek, w których miał okazje przyjrzeć się rozmaitym dziwnym lub przyjemnym rzeczom. W kościołach, do których Cyganie zaglądali by żebrać i trochę się ogrzać, widywał ikony przedstawiające miłego, starego Boga. Lubił Go bardzo. Biała, długa broda kojarzyła mu się z ciepłym kocem albo owczą skórą, którą Cyganie wiązali sobie zimą wokół głowy by nie odmrozić uszu, a wszystko co ciepłe i nadające się do opatulenia było dla Rakli dobre. Podobały mu się również sztywne zdobione szlachetnymi kamieniami szaty, w które ubrany był Bóg i Jego korona oraz sposób, w jaki podnosił ręce by rzucić biednym pieniądze.

Kiedy rozbijali namioty z dala od osad i zadomawiali się na dłużej, siali zboże, które miało dać im chleb, Rakli było przykro, bo nie mógł oglądać twarzy Boga aż do następnej wędrówki.

Pewnego dnia do obozu Cyganów przybył z wioski ksiądz Filipesco. Rakla był pewien, że to Bóg ich odwiedza. Ksiądz Filipesco miał bowiem długą, białą brodę, opadające miłe oczy i w podobny sposób podnosił ręce. Tylko że miał mniej pieniędzy do rozdania, bo sam nie był bogaty. Jak tylko nieznajomy dotarł na miejsce, cygańskie dzieci zaczęły się popisywać robiąc gwiazdy i stając na głowie by zdobyć parę monet. Rakla stał na głowie przed księdzem Filipesco wierząc, że stoi przed Bogiem i nawet kiedy stary ksiądz rozdał już co miał, Rakla wciąż stał do góry nogami oddając w ten sposób cześć Bogu. Chłopiec nie wiedział wiele, ale wydawało mu się, że kiedy odwiedza nas Bóg, powinniśmy Go wychwalać.

Ksiądz Filipesco zaśmiewał się siedząc na pniu drzewa. Broda falowała mu wtedy jak morska piana podczas sztormu, a złoty krzyż na piersi błyszczał w słońcu. Śmiejąc się uderzał w kolana dłońmi, które tak niewiele monet miały do oddania. Mały Rakla, który nigdy nie został tak doceniony za swoje gwiazdy i salta, aż promieniał. Ośmielił się nawet podejść do miłego, śmiejącego się Boga i uśmiechnąć się do niego.

Ksiądz przyciągnął chłopca do siebie i zaczął rozmowę.

– Nie skacz już – powiedział – bo nie mam więcej pieniędzy.

– Dla Boga mogę to robić za darmo, a ty jesteś Bogiem – odparł Rakla.

– Nie jestem Bogiem, tylko Jego biednym sługą – zdziwił się ksiądz Filipesco. – Staram się być taki jak On i uczyć o Nim Jego owieczki.

– I dlatego twoja broda wygląda jak wełniany koc?

– Być może, lecz to bardziej w sercu staram się być podobny do Niego.

Ksiądz Filipesco wytłumaczył Rakli, że Bóg jest Duchem żyjącym w sercach Jego podopiecznych i że mogą się oni uczyć żyć jak On, postępując podobnie do Chrystusa, kiedy chodził po ziemi. Rakla nic o tym wcześniej nie słyszał, ale ksiądz Filipesco po pewnym czasie znowu przyszedł i ochrzciwszy chłopca zaczął uczyć go o życiu Naszego Pana. Rakli nikt wcześniej nie kochał i nie opowiadał mu żadnych historii, więc pokochał księdza tak mocno, że ani ja, ani wy nie możemy sobie tego nawet wyobrazić.

Przez długi czas wszystko układało się pomyślnie. Niebiosa otwierały się w sercu chłopca jak białe pączki w wiosenny dzień. W końcu nadciągnęły chmury.

Chmura pojawiła się pod postacią Róży. Chłopi we wsi pracowali dla pana w wielkim domu. Opiekował się nimi jak dziećmi i płacił im nie złotem, lecz chlebem, cukrem, tytoniem, tkaninami, nawet dachem nad głową – dostawali wszystko, co było im potrzebne. Pan miał córeczkę o imieniu Róża. Była piękna i ubierała się w jedwabne sukienki. Miała miękkie włosy i błyszczące koraliki na szyi i nadgarstkach. Ksiądz Filipesco kochał ją tak mocno jak Raklę. Rakla wiedział o tym, bo dość często przychodził do wioski, gdzie widział Różę wybiegającą z bram dużego domu i witającą księdza. Ten uśmiechał się do niej tak serdecznie jak do Rakli.

Chłopiec był zazdrosny. Gdy byli sami na polach, tak łatwo było zrozumieć, że Pan Bóg ma wielkie serce, które kocha wszystkie Boże stworzenia, nawet zabiedzone konie i okulałe woły, nawet Różę, i że jeśli chcemy być do Niego podobni, musimy również ich wszystkich kochać. Było to proste, kiedy ksiądz Filipesco przychodził z dwoma cukierkami i pieniążkiem i oddawał je Rakli dodając jeszcze serdeczne słowa i śmiech. Lecz w wiosce, kiedy przyjacielskie ramiona podnosiły Różę do góry, robiło się znacznie trudniej. Coś złego wierciło się w sercu chłopca, gdy krzywił się patrząc przez ogrodzenie na Różę.

Któregoś dnia służący przepędził go stamtąd, gdy dziewczynka powiedziała:

– Nie mogą się tu kręcić Cyganie.

Wtedy pomyślał, że ją nienawidzi.

– Ona ma wszystko – skarżył się księdzu Filipesco. – Jedwabne ubrania, błyszczące klejnoty. Ma duży dom. Nie potrzebuje ciebie.

– Raklo – tłumaczył ksiądz Filipesco – ona ma mniej niż ty. Jej serce pełne jest rzeczy, które przeminą, a twoje serduszko jest puste i Bóg może je wypełnić. Jest rozpuszczoną, małą dziewczynką i nie jest jej tak łatwo jak tobie być podobną do Boga. On zna twoje życie, bo tułał się z miejsca na miejsce. Był tak biedny, że kiedy umarł nie miał własnego grobu i zabrano Mu nawet ubranie. A kiedy, zanim umarł, chciał zjeść ze swoimi przyjaciółmi kolację, musiał prosić, by ktoś użyczył Mu miejsca.

Opowiedział chłopcu historię Chrystusa i Ostatniej Wieczerzy, do której usiadł z kilkoma osobami, które darzyły Go miłością i pocieszał je, gdyż przepełnieni byli smutkiem. Kiedy zaś słońce chyliło się ku zachodowi i dzień mijał już tak jak miało przeminąć Jego życie na ziemi, powiedział im, że zawsze żyć będzie w ich sercach i że powinni stanowić jedność i kochać się nawzajem i żyć w pokoju, tak jak On stanowił jedność ze swym Ojcem i żył z Nim w pokoju. Potem błogosławiąc chleb przemienił go w swoje ciało i rozdał swym braciom.

– Ty również je ode mnie dostaniesz – obiecał ksiądz Filipesco – lecz musisz żyć w pokoju z Różą!

Jednak to nie ksiądz Filipesco podzielił się z Raklą Chlebem Pańskim. Kilka dni po opowiedzeniu ostatniej wzruszającej historii z życia Chrystusa, został on nagle zabrany z ziemi by zamieszkać na zawsze z Bogiem, o którym tyle Rakli opowiedział.

Wiele osób przybyło na pogrzeb księdza. I choć słychać było łkanie i płacz, nie była to całkowicie smutna ceremonia. Wszyscy trzymali w dłoniach świece, dzięki którym trumna wyglądała jak mała łódka unosząca księdza rzeką światła ku wiecznemu spoczynkowi. Śpiewano też słodko pieśni – Cyganie najpełniejszym głosem. Ciężkie mieli życie, lecz dzięki temu bliżej im było do Boga i mniej bali się śmierci. Radosnymi nutami potrafili więc stłumić smutek, którego inni nie mogli ukryć.

Przed trumną niesiono okrągły placek, na widok którego ślina napływała chłopcu do ust (mimo łez spływających po policzkach). W Rumunii istnieje bowiem tradycja, że człowiek w swej ostatniej drodze i oczekiwaniu na zmartwychwstanie dokonuje ostatniego dobrego uczynku. Specjalne ciasto stoi pokrojone obok grobu, jak tort na weselu, i rozdaje się go biednym. Ten, kto spoczywa w grobie nie potrzebuje już jedzenia, lecz stać go jeszcze na ostatni dobry gest – nakarmienie głodnych.

Róża nie dostała ciasta, wszak było tylko dla biednych. Stała nieruchomo blada, kurczowo ściskając dłoń swojej niani. Wyglądała tak żałośnie i smutno, że Rakli po raz pierwszy zrobiło się jej szkoda.

Wetknął swój kawałek ciasta za pazuchę, tuż przy sercu. Nie chciał go zjeść. To była jedyna namacalna rzecz, jaką miał po księdzu Filipesco. Zaczął dzięki temu lepiej rozumieć, dlaczego Chrystus zostawił swoje ciało, by ludzie mogli je dotknąć i mieć przy sobie, dlaczego w ten sposób postanowił wśród nich zamieszkać.

A Róża nie dostała ani kawałka! Przycisnął ciasto mocniej do serca. Wydawało mu się, że tą drogą ksiądz Filipesco wciąż pokazuje, że się o niego troszczy. Pozostali zjedli już dawno to, co dostali, i radowali się, rozmawiali i śmiali wracając. Rakla też był zadowolony. Chciał iść do nowego księdza, poprosić go o Chleb Pański, a potem dorosnąć i samemu mieć dużą brodę podobną do koca i dobre serce jak ksiądz, który odszedł i przedstawić Boga cygańskim dzieciakom.

Lecz Róża nie miała nawet kawałka ciasta! Ta myśl nie dawała Rakli spokoju. Może ona nie zrozumiała tego tak jak on? A jeśli Chrystus dzielił się sobą ze wszystkimi, czy nie powinien podzielić się z nią swoim kawałkiem? Przecież sam miał później przyjąć Chrystusa w Komunii.

Wrócił do wioski i przedostał się przez bramy wielkiego domu. Być może znowu odpędzą go, Cygana, sprzed swoich drzwi, ale musiał spróbować. Powie, że był przyjacielem księdza Filipesco i będzie się do niego modlił o pomoc.

Na progu spotkał go pan domu i uprzejmie wysłuchał. Wziąwszy Raklę za rękę powiedział łagodnie:

– Pójdziemy razem do Róży i podzielisz się z nią ciastem. Lecz co my zrobimy z chłopcem przepełnionym Bożą dobrocią? Potrzebujesz może ubrań, pieniędzy czy paciorków?

Rakla potrząsnął głową, bo te rzeczy nagle wydały mu się bez znaczenia. Jedyne, czego pragnął to stać się takim jak ksiądz, jak Bóg z malowidła, jak Bóg z uniesionymi pustymi rękoma, które dają tak wiele.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Okropny pan Timson oraz inne fascynujące opowieści.