Rozdział siódmy. Lęk przed małżeństwem?

Wychowywanie dzieci jest podstawowym działaniem społecznym. W przebudowywaniu porządku społecznego nie istnieje powołanie istotniejsze od ojcostwa. Ojcostwo katolickie to ciężka praca, wymagająca odwagi, agresywności i poświęcenia. Samolubny mężczyzna nie nadaje się do wstąpienia w związek małżeński, a kobiety powinny omijać go z dala.

Zawsze obstawałem przy stwierdzeniu, iż człowiek o niewielkich umiejętnościach winien zadowalać się spełnianiem pomniejszych ról w życiu. Z tego też powodu nie próbuję tu brzmieć doniośle, a raczej prowokująco. Poniższy tekst nie został zaplanowany jako rozwiązanie problemu, lecz początek sporu.

Gdy oświadczam, że wszelkie zło indywidualizmu pielęgnują przede wszystkim nieżonaci mężczyźni, nie oczekuję, iż oskarżenie to rozwiąże cokolwiek, żywię natomiast niezaspokojoną nadzieję, że coś zapoczątkuje. Nie zamierzam też przepraszać za tak olbrzymie uogólnienie tylko dlatego, iż istnieją od niego wyjątki. Mając do czynienia z rzeczami takimi, jakie są, tylko poprzez uogólnienia możemy zbliżyć się do prawdy. Krytykom społeczeństwa przydałyby się pewne dogmaty lub recepty nawiązujące do ładu i tradycji społecznych. Na szczęście niczego takiego nie ma. Nie mogę jednak utrzymywać, że wszyscy nieżonaci mężczyźni są nieodpowiedzialni. Nie oskarżam żadnego młodego mężczyzny o samolubstwo takie, z jakim się dotąd spotkałem, a jedynie stwierdzam, iż większość samotnych mężczyzn boi się wstąpić w związek małżeński tak dalece, że obecnie w naszym kraju ponad osiem milionów mężczyzn powyżej trzydziestego roku życia unika przyjęcia owego ciężaru na swoje barki.

Kilka lat temu miałem sposobność wygłosić serię odczytów dla grup młodych, zaręczonych mężczyzn. Często przeplatałem je otwarcie głoszonymi uwagami, iż zaawansowany wiek i sposób postępowania moich słuchaczy prowokuje mnie do podejrzeń, że zamierzają przystąpić raczej do ostatniego namaszczenia niż małżeństwa. Ich ostrożność granicząca z fobią przywiodła mi na myśl słowa Oscara Wilde’a: „Rzadko z podobnym smutkiem mężczyźni patrzyli w niebo!” Ich potencjalny entuzjazm skrywał się za ponurym zaaferowaniem okrutną możliwości ą pojawienia się na świecie ich potomstwa.

Owych przyszłych panów młodych gnębiło coś więcej niż tradycyjna, całkowicie uzasadniona przedmałżeńska trema. Wyczuwali otóż, że podjęcie decyzji o małżeństwie i założeniu rodziny oddala ich od standardowo przyjętego toku postępowania. Pewien młody człowiek nie wzbudził żadnej sensacji wśród swoich kolegów, próbując wciągnąć mnie w hipotetyczne rozważania nad pytaniem, czy jako zapobiegliwy ojciec powinien zadbać o źródła finansowania edukacji swojego dziecka, zanim puści w ruch machinę zdarzeń, która uczyni możliwym przyjście na świat wyżej wspomnianego malucha. Oschle odmówiłem dyskusji na ten temat, oświadczając, iż troska o edukację nienarodzonego jeszcze dziecka u przyszłych rodziców, którzy nie zawarli jeszcze związku małżeńskiego, wydaje się być dowodem paniki, a nie zapobiegliwości. W tym momencie wyciągnąłem pewien wniosek i powtórzę go teraz, ponieważ leży on u podstaw toczonej przez nas debaty.

Święty związek małżeński

Zawarcie katolickiego małżeństwa wymaga od przyszłych małżonków wyraźnego zrozumienia znaczenia tego sakramentu i zobowiązań wynikających z uświęcanego nim związku. Trudno jest uświadomić sobie owe fakty, jeśli przywykło się do postrzegania pojęcia „małżeństwa” jako określenia wachlarza możliwości, w tym usankcjonowanego prawem wspólnego zamieszkania i pikniku pod hasłem „dziewczynka dla ciebie, chłopiec dla mnie”. Gdy zaczynamy posługiwać się precyzyjnymi definicjami, zdając sobie sprawę, iż małżeństwo oznacza poświęcenie, jego celem jest zbudowanie licznej rodziny, a rodzice winni oddać swoje życie dzieciom i zaniechać zabaw dla własnej przyjemności, zrozumiemy, że zrywa ono równie radykalnie z popularnymi obecnie ideałami satysfakcji jednostki. Obrona kultury, religii i tradycji jest przede wszystkim obroną sakramentu małżeństwa. W praktyce małżeństwo chrześcijańskie przedkłada dzieci nad bibeloty.

Innymi słowy, poważne podejście do małżeństwa jest równoznaczne z zaprzeczeniem niemal wszystkim założeniom, na których opierają się nasze obyczaje społeczne. Zawarcie małżeństwa zobowiązuje do obrony wierności i lojalności, przedłożenia rodziny ponad własne przyjemności i wyboru modelu ekonomicznego pozwalającego na utrzymanie licznej rodziny, nie zaś wyłącznie przebiegłego handlowca. Wielu małżonków odkryło różne kruczki i chwyty (a przynajmniej tak uważa), dzięki którym mogą cieszyć się wygodami i przyjemnościami stanu małżeńskiego, przymykając oczy na związane z nim obowiązki. Przyszły nowicjusz w tej dziedzinie nie dysponuje umiejętnością samooszukiwania się, na ogół bywa więc śmiertelnie przerażony. Smutnym efektem takich obaw jest fakt, iż młody ojciec, potencjalny uczestnik papieskiego ruchu reorganizacji porządku społecznego, staje się w dzisiejszych czasach istną rzadkością.

Odpowiedzialność społeczna

U wielu czytelników określenie „potencjalny uczestnik” wzbudzi zapewne spore emocje, pozwolę więc sobie na dokładniejsze wyjaśnienia. Tak zwane encykliki „społeczne” nie zostały przyjęte w Stanach Zjednoczonych zbyt entuzjastycznie. Oto jeden z powodów tej obojętności. Sakramentem najsilniej związanym z domeną społeczną jest małżeństwo. Powołuje ono do istnienia jednostkę społeczeństwa: rodzinę. Wychowywanie dzieci to podstawowe działanie w zakresie kultury. Najodpowiedniejszą miarę porządku społecznego stanowi jego przystosowanie do potrzeb dzieci (jest to również dobry sposób oceny rodziny, najbliższego sąsiedztwa lub miasta). Reorganizacja porządku społecznego to trudny, wymagający wysiłku, odwagi i agresywności proces, najistotniejszy w powołaniu do ojcostwa. Jedynie młody ojciec dysponuje wystarczającą energią i zaangażowaniem, aby podjąć się tego zadania. Nie należy oczekiwać od księży lub braci zakonnych szczególnego zainteresowania reformami społecznymi. Kapłan wypełnia przede wszystkim swoją rutynową posługę kapłańską, skupiając się na prawdach wiecznych i dobrze duchowym, co nie pozostawia mu dość czasu na zajmowanie się sprawami politycznymi lub ekonomicznymi. Kobiety odnajdują spełnienie w kwestiach osobistych i domowych, zmiany społeczne również i dla nich nie stanowią chleba powszedniego.

Jeśli powyższe fakty są prawdziwe, obojętność wobec natchnionych wskazówek papieskich dotyczących zmian społecznych wskazuje na osłabienie powołania, jakim jest ojcostwo. W niniejszym eseju omawiam jeden z czynników społecznych przyczyniających się do owego osłabienia, to jest skłonność młodych mężczyzn do unikania więzów małżeńskich lub odkładania zawarcia związku małżeńskiego do wieku, w którym nie są już dostatecznie zwarci i sprawni, by podjąć wyzwania, jakie przynosi im to powołanie.

Stan wyższy

Wspominając ten temat, zdaję sobie sprawę, iż poruszam problem interesujący niewielu młodych mężczyzn wyznania katolickiego. Wielu mężczyzn pozostających w stanie kawalerskim uzasadnia swoją nieodpowiedzialność wobec małżeństwa ogólnie akceptowaną zasadą życiową, a mianowicie „Wybieraj tylko to, co najlepsze!”. Podziwiam ich logikę. Kłóciłbym się jedynie z poczynionym przez nich założeniem.

Pewna niewielka grupka, w której można spotkać sporo byłych seminarzystów, usprawiedliwia swoją ucieczkę przed jarzmem małżeńskim teologicznym frazesem, iż stan kawalerski to stan wyższy. Założenie owo jest rozumiane nader pobieżnie i przypomina doniosłości ą przysłowiowe alibi spóźnialskiego męża: „Towarzyszyłem choremu przyjacielowi”. Cokolwiek święty Paweł miał na myśli (ponieważ to do jego słów nawiązuje wspomniana przeze mnie grupa), jestem pewien, iż nie zachęcał nikogo do nieodpowiedzialności społecznej. Oczywistym jest, że przedstawiciele obu płci wybierający religijne posłuszeństwo i życie we wspólnocie zamiast małżeńskiego błogosławieństwa podążają prostszą ścieżką ku niebu. Oczywistym jest również, iż rzadko jednostka może lepiej przysłużyć się społeczeństwu, pozostając samotną.

Natomiast młody mężczyzna niezauważany przez nikogo, odpowiedzialny jedynie wobec własnych kaprysów (chociażby nawet przypisywał je działaniu Ducha Świętego) ma powód, by powątpiewać w osiągnięty przez siebie pułap duchowości. Przełożeni instytucji religijnych i żony spełniają podobną funkcję – pomagają mężczyźnie odróżnić kaprys od obowiązku. Bez pomocy takiej osoby młody mężczyzna łatwo osuwa się w ascetyzm domowego chowu lub estetyzm, który, pozbawiony pobożnej terminologii, stanowi tak naprawdę specyficzną formę pobłażania samemu sobie. Oprócz obowiązków wypełnianych przez braci zakonnych i duchowieństwo nie istnieje zbyt wiele zadań materialnych lub duchowych, których nie mogą realizować równie dobrze osoby samotne, jak i te związane węzłem małżeńskim.

Nie zaprzeczam, iż mogą istnieć wyjątki od powyższej reguły. Ścieżki, którymi podąża Bóg, są zbyt tajemnicze, by w pełni dopasować je do wzorców socjologicznych, jakkolwiek idealnie opracowanych. Istnieje jednak coś, nad czym winien zastanowić się mężczyzna żyjący samotnie, gdy rozważa uzasadnienie tego stanu przed obliczem Boga. Otóż musi zmierzyć się z faktem, iż jego samotność, choć może zdawać się nader błogim stanem, skazuje na podobną samotność kobietę.

Ed Willock

Powyższy tekst jest fragmentem książki Eda Willocka Rola ojca w rodzinie katolickiej.