Rozdział siódmy. Chrystus w kapłanie

Łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa (J 1, 17).

Zobaczyliśmy, w jaki sposób Kościół jest Ciałem Chrystusa, w takim sensie, że dusza, która pragnie Przyjaźni Chrystusa, musi poszukiwać jej w Kościele tak samo, jak w sobie samej – na zewnątrz, jak i wewnątrz. Na przykład pewne cechy Chrystusa, których znajomość jest zasadnicza dla prawdziwej bliskości z Nim – Jego autorytatywność, Jego nieomylność, Jego niesłabnąca energia i wiele więcej – w pełni uświadamiają sobie jedynie żarliwi katolicy.

Kościół katolicki jest tak ogromną Społecznością, że większość ludzi nie jest w stanie ująć jego pełnego obrazu. Intelektualnie znają go, wewnętrznie chylą przed nim czoło, ale praktycznie staje się dla nich dostępny przede wszystkim przez kapłana. Jest to w istocie powszechnym zarzutem wysuwanym wobec Kościoła katolickiego. Mówi się, że Kościół wynosi omylne człowieczeństwo w osobie kapłana, którego nawet sam uważa za omylnego, na wysokości za bardzo przyprawiające o zawrót głowy, by były bezpieczne. Gdyby to sama Doskonała Społeczność została wyniesiona, można byłoby znaleźć dla tego faktu jakieś uzasadnienie, ale wywyższony zostaje pojedynczy człowiek, ksiądz, który w istocie pokazuje się w szatach Chrystusa, a katolicy uważają, że jest też odziany w Jego przywileje. To w większości prawda. Jedyna możliwa odpowiedź brzmi, że Chrystus faktycznie chciał, aby tak było. Ustanowił kapłaństwo, które powinno nie tylko reprezentować Go i oznaczać, ale powinno, w pewnym sensie, być Nim samym – to znaczy, że Chrystus ma realizować Boską władzę przez swoje przedstawicielstwo i że oddanie oraz szacunek wobec księdza powinny być bezpośrednim hołdem wobec Odwiecznego Kapłaństwa, którego ludzki duchowny jest uczestnikiem. Jeśli to prawda, staje się jasne, że kapłan, tak samo jak Kościół, jest jednym z tych kanałów, przez które pobożna dusza musi rozwijać osobistą bliskość ze swym Panem.

Nie jest konieczne rozwijanie oczywistego tematu człowieczeństwa kapłana. Żaden kapłan nie jest na tyle szalony, aby zapomnieć o tym choćby na chwilę. Nawet gdyby jego osobiste samozadowolenie uczyniło go ślepym na własne ułomności, społeczność bardzo szybko przypomni mu o tym poprzez przykład innych. Raz po raz jakiś nieszczęśliwy ksiądz, który wydaje się postępować krok po kroku w życiu duchowym, rozwijając swoje oddziaływanie i reputację, gromadząc wokół siebie admiratorów i ludzi zależnych od siebie, nagle ukazuje światu rozdzierający serce przykład swojego słabego człowieczeństwa. Nie musi to być moralny upadek – w wąskim znaczeniu – rzadko tak jest, dzięki Bogu! – ale jakże często jest to nagłe zmniejszenie gorliwości, nagły wybuch groteskowej osobistej dumy, która w pewnym momencie wstrząsa duszami, które się na nim wspierały i daje światu jeszcze jeden przykład tego, że „księża są, mimo wszystko, ludźmi!”. Z pewności, księża są tylko ludźmi. Dlaczego zatem świat jest tak zaszokowany, stwierdzając, że są ludźmi, jeśli nie dlatego, że – przynajmniej podświadomie – zdaje sobie sprawę, iż są czymś o wiele większym?

Po pierwsze, są ambasadorami Chrystusa, a Chrystusa jest w nich obecny, tak jak Król jest obecny w swoim akredytowanym przedstawicielu. Chrystus wyraźnie im to polecił, kiedy zobowiązał swych apostołów, aby szli „na cały świat i głosili Ewangelię wszelkiemu stworzeniu” (Mk 16, 15).

Fakt ten sam w sobie – potwierdzany przez każdego „chrześcijańskiego duchownego” – pociąga za sobą wyjątkowe poszerzenie faktycznej Obecności Chrystusa na ziemi. „O jak są pełne wdzięku – woła nawet prorok Starego Zakonu – jak są pełne wdzięku na górach nogi zwiastuna radosnej nowiny, który ogłasza pokój” (Iz 52, 7), pełne wdzięku, ponieważ są stopami, które niosą przesłanie miłości Najpiękniejszego z synów ludzkich. Warto tu zatem odnotować, że kapłan, na tyle, na ile próbowałby być oryginalnym w treści swego przesłania, jest niewierny swej misji. Chrystus nie powołuje swego ambasadora, aby wymyślał traktaty pojednania, ale by przekazywał Boży traktat. Mówi się czasem, że Kościół katolicki to znany wróg myślenia, że nie zachęca do działania (a raczej wręcz przeciwnie) błyskotliwego badacza prawdy, że ucisza lub odrzuca swych duchownych natychmiast, kiedy zaczynają myśleć lub mówić od siebie. To prawda, w tym sensie, że Kościół nie wierzy, aby Boże Objawienie mogło zostać poprawione nawet przez najbardziej błyskotliwy ludzki intelekt. Nie gani tych ze swych duchownych, którzy poszukują oryginalności w sposobie przekazywania swego przesłania, tak długo, jak to przesłanie nie zostanie zaciemnione przez ich oryginalność. Nie zamyka ust tym, którzy przedstawiają dawne dogmaty przy użyciu nowych zwrotów, ale stanowczo odrzuca tych, którzy, jak próbują to robić niektórzy współcześni myśliciele, starają się przedstawiać nowe dogmaty pod przykrywką dawnych słów. Zatem po pierwsze, Chrystus jest w swym kapłanie, przynajmniej na tyle, by używać jego ust do przekazywania Bożego przesłania. A nawiasem mówiąc, możemy odnotować, że wymaga to wyjątkowych łask dla posłańca. Nie ma nic równie żywiołowego, jak ludzka natura, nic, co by tak pragnęło pchać się naprzód i równocześnie nie ma nic, w czym ludzki umysł znajduje większą przyjemność, prowadząc badania i formułując twierdzenia, niż dziedzina teologii. Jednak, w pewien sposób, tak wszechogarniające są łaski, którymi Chrystus umacnia swój Kościół, że staje się zarzutem ze strony świata, iż wszyscy księża nauczają tych samych dogmatów. To zarzut, za który możemy podziękować Bogu.

Jednak wszystko to mogłoby się realizować bez kapłaństwa w ogóle. Każdy niekatolicki duchowny to stwierdzi. Jest bowiem oczywiste, że kiedy Boski Nauczyciel Jezus Chrystus nie przemawia już na ziemi własnym ludzkimi ustami, musi, tam gdzie chodzi o głoszenie Objawienia, wykorzystywać do tego celu inne ludzkie usta. „Prawda… przyszła przez Jezusa Chrystusa” (J 1, 17), a głoszenie tej Prawdy jest przez Niego kontynuowane poprzez usta Jego oficjalnych nauczycieli. Jednak „Łaska – także – przyszła przez Jezusa Chrystusa” (J 1, 17). A jeśli przenoszenie Prawdy przez ludzkich duchownych nie stanowi obrazy dla przywileju Chrystusa jako Proroka, rozsądnie jest wierzyć, że przenoszenie Łaski przez ludzkich duchownych nie stanowi większej obrazy dla przywileju Chrystusa jako Kapłana. Ten fakt jest zasadniczy dla katolickiej doktryny kapłaństwa. Chrystus przyszedł przynieść życie, podtrzymywać je i przywracać, kiedy zostanie utracone, ponieważ On sam, Książę Życia, posiada eliksir Życia. Faryzeusze mieli sporo racji w swoich założeniach, argumentując: „Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?” (Łk 5, 21). „Jak On może nam dać [swoje] ciało do spożycia?” (J 6, 52). Te ich założenia były błędne, ponieważ Chrystusa był kimś więcej, niż człowiekiem. Zatem Chrystus, który jest Źródłem Życia, sam może obdarzyć Łaską, tak jak Chrystus, który jest Prawdą, sam może dać Objawienie. Łaska jest bowiem dla Życia tym, czym Objawienie dla Prawdy. I to jest idea, która stoi za katolickim kapłaństwem – że Chrystus wyznacza i upoważnia jednakowo w obu dziedzinach, a nie tylko w jednej, ludzkiego duchownego, do realizowania Boskich Przywilejów.

Dlatego kapłan na ambonie woła: „Mówię do ciebie”, tak jak w konfesjonale szepcze: „Rozgrzeszam cię”, a przy ołtarzu: „To jest Ciało moje”.

To zatem jest druga, trudna, ale zasadnicza myśl, którą musimy pojąć, jeśli mamy zdać sobie sprawę, w jaki sposób Chrystus jest obecny w swoim kapłanie.

Po pierwsze, jest On w nim obecny, kiedy kapłan przekazuje, być może mniej lub bardziej mechanicznie, przesłanie, które zostało mu powierzone. Boży Prorok wykorzystuje ludzkie usta, w których „jest mądrość”, aby głosić prawdę. Jednak kiedy zastanowimy się, że Boży Kapłan wykorzystuje ludzkie usta, aby realizować cele kapłańskie, widzimy, że Jego Obecność jest daleko bliższa, niż obecność króla w jego ambasadorze. Ambasador bowiem praktycznie w żadnym sensie nie jest swoim panem. Może podyktować warunki traktatu, ale nie może ostatecznie go zawrzeć, może prosić o coś tych, do których jest posłany, ale może jedynie w bardzo ograniczonym zakresie, wyłącznie jako przedstawiciel, pojednać ich ze swym królem. Jednak ci ambasadorzy Chrystusa, przez wzgląd na wyrażenie polecenia, które otrzymali, w takich słowach jak: „To jest Ciało moje… to czyńcie na moją pamiątkę!” (Łk 22, 19), „Weźmijcie Ducha Świętego! Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone” (J 20, 22–23) – są upoważnieni, by czynić to, czego żaden ziemski ambasador nie może zrobić. Realizują to, co głoszą, udzielają miłosierdzia, które przepowiadają…

Tutaj zatem możemy istotnie powiedzieć, że Chrystus jest obecny w swoim kapłanie –i to w taki sposób, jak nie jest obecny w żadnym świętym, jakkolwiek świątobliwym i w żadnym aniele, jakkolwiek bliskim Oblicza Boga. To najwyższy przywilej kapłana, jak również jego niezwykła odpowiedzialność, aby w tych chwilach, kiedy realizuje on swoją posługę, być w pewnym sensie samym Chrystusem. On nie mówi: „Niech Chrystus cię rozgrzeszy”, ale: „Ja cię rozgrzeszam”, nie: „To jest Ciało Chrystusa”, ale: „To jest Ciało moje”. Nie jest to więc tylko wypowiedź ust, które Chrystus zatrudnia, ale On sam musi na chwilę wpłynąć na wolę i intencję kapłana, ponieważ dokonuje się Akt Boży. Staje się On zatem obecny w kapłanie, który na to przyzwala. A co się tyczy pytania, czy Najświętszy Sakrament istotnie jest, czy nie jest konsekrowany tu i teraz (to jest, czy wypełnia się koronny cud miłosierdzia Chrystusa), jak również co do tego, czy – tu i teraz – skruszony grzesznik odchodzi z wybaczeniem – jednym słowem, co do tego, czy Bóg – w tym czy innym miejscu, w tym czy innym czasie – działa jako Bóg – wszystko to opiera się nie tylko na słowach mechanicznie wypowiadanych przez kapłana, ale odbywa się również przez zjednoczenie jego wolnej woli i wolnej intencji z wolą i intencją jego Stwórcy.

Wydaje się, jakbyśmy daleko odeszli od naszego tematu – Przyjaźni z Chrystusem. Jednak nie porzuciliśmy go ani na chwilę. Rozważyliśmy różne sposoby, na jakie Przyjaźń Chrystusa jest dla nas dostępna i zobaczyliśmy, że nie polega ona wyłącznie na wewnętrznym trwaniu przy Nim, ale na zewnętrznym rozpoznaniu i zewnętrznym przyjęciu Go. Jego Ludzka Natura przychodzi do nas w Sakramencie Ołtarza, Jego Boski autorytet przychodzi w ludzkiej naturze tych, którzy tworzą Jego Kościół i mają prawo przemawiać w Jego Imieniu. Nie można zrozumieć tych Jego różnych cech, a przez to Przyjaźń z Nim nie może być tym, czym według Niego ma być – bez kolejnych sposobów, na jakie On realizuje swoją Obecność. Tutaj, przez postać Jego kapłana, rysuje się jeszcze jeden sposób.

Chrystus zamieszkuje na ziemi, przemawiając ustami swego kapłana, na tyle, na ile ten kapłan przekazuje autorytatywne i nieomylne nauczanie o Mistycznym Ciele, którego jest rzecznikiem. Chrystus pobudza kapłana do działania tutaj, na ziemi, w tych Boskich dziełach, które tylko Boża Moc może wypełnić, realizując przywilej miłosierdzia, przynależy jedynie Bogu, czyniąc Go obecnym w Jego Ludzkiej Naturze pod postaciami Sakramentu, który On sam ustanowił. A ponadto Chrystus ukazuje, w tej otoczce, która narosła wokół kapłaństwa, raczej wskutek pewnych instynktów wiernych, niż dokładnych wskazówek Kościoła, atrybuty swego Boskiego charakteru, z którym bliskość stanowi podstawę przyjaźni dla tych, co Go kochają. Czymże innym są owa rezerwa i oddzielenie, a także duch jakby kastowej odrębności, tak charakterystyczne dla katolickiego kapłaństwa, jak nie aromatem niedostępnej świętości Boga, który jest Najświętszy, na którego Oblicze anioły nie ośmielają się spoglądać – tym właśnie, przełożonym na kategorie zwykłego życia? A czymże jest zdumiewająca dostępność księdza dla dusz, które poszukują go raczej jako księdza, niż jako człowieka, jeśli nie ludzką interpretacją Boskiej gotowości do przyjęcia wszystkich, którzy są obciążeni i utrudzeni? Sama czystość kapłana, jego oddzielenie od więzi rodzinnych, odrzucenie przez niego, jako człowieka, tego wszystkiego, co normalnie go charakteryzuje – nawet to stanowi tylko daleki odblask promieniejącej Osobowości Tego, który był Synem Dziewicy, który wybrał Dziewicę na swego zwiastuna i Dziewicę jako swego bliskiego przyjaciela – za którym podążają, nawet w niebiańskiej rodzinie Niebios, „dokądkolwiek idzie”, ludzie, „którzy z kobietami się nie splamili: bo są dziewicami” (Ap 14, 4).

Zatem oddanie wobec kapłaństwa, szacunek dla urzędu, zazdrość o jego zaszczytność, nacisk kładziony na wysokie standardy tych, którzy go pełnią – to nic innego, jak przejawy tej Przyjaźni, którą zawieramy z Chrystusem i rozpoznania Jego samego w Jego duchownym i przedstawicielu. Nie polegać na kapłanie – ponieważ żaden człowiek nie jest w stanie udźwignąć całego ciężaru innej duszy – ale polegać tak naprawdę na kapłaństwie – to jest polegać na Chrystusie. Kiedy bowiem zbliżacie się do kapłana, rozumiejąc, czym jest to, na co patrzycie i odróżniając człowieka od jego urzędu, zbliżacie się do Przedwiecznego Kapłana, który w nim mieszka – Tego, który jest „kapłanem na wieki na wzór Melchizedeka” (Ps 110, 4), Tego, dla którego najwyższą nagrodą, jaką Jego prorok mógł wypowiedzieć, było sławienie Go jako „kapłana na swoim tronie” (Za 6, 13).

Ks. Robert Hugh Benson

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Roberta Hugh Bensona Rekolekcje z Chrystusem.