Rozdział siedemnasty. Tintoretto

Ponad czterysta lat temu Wenecja zasiadała dumnie na tronie Królowej Mórz. Miała największą flotę ma całym obszarze śródziemnomorskim. Kupowała i sprzedawała więcej niż jakiekolwiek inne państwo. Oparła się wojennym zawieruchom i zwyciężyła wszystkich swoich wrogów, a teraz miała czas, by stroić się we wszelkie piękno, jakie mogły dla niej stworzyć sztuka i bogactwo.

Kupcy weneccy żeglowali do wszystkich portów na statkach pełnych towarów, z których słynęła Wenecja – jedwabi, aksamitów, koronek i złotych brokatów. To wenecjanie odkryli sekret niezwykłych tyryjskich barwników i wielu farbiarzy w Wenecji znanych było z wyrobu wspaniałej tyryjskiej purpury, uważanej za najpiękniejszą na świecie. Potem nauczyli się również sztuki wydmuchiwania ze szkła pięknych baśniowych form, lekkich i delikatnych jak bańka mydlana, mieniących się wszystkimi odcieniami i skręcających w setki oryginalnych kształtów. Zaprawdę nie było bogatszego i piękniejszego miasta od Królowej Mórz.

W latach, gdy chwała Wenecji była największa, jej sztuka również miała najwybitniejsze osiągnięcia. Giorgione i Tycjan zaczynali wtedy malować ściany jej pałaców i ołtarze w kościołach.

W samym centrum miasta, gdzie swoje domy mieli biedniejsi wenecjanie, mieszkał pewien człowiek zwany Battista Robusti. Był on farbiarzem czyli tintore, jak mówią Włosi. Jego syn Jacopo stał się później znanym malarzem. Wytwornie brzmiące imię Tintoretto znaczy po prostu „mały farbiarz” i nazywano go tak ze względu na zawód ojca.

Tintoretto z pewnością wychował się wśród wspaniałych kolorów. Nie tylko widział fascynującą grę odcieni zewnętrznego świata, ale również w warsztacie ojca musiał oglądać materiały wyjmowane z wielkich kadzi pełnych farb, ciężkie od karmazynowych i purpurowych barwników, z których słynęła Wenecja. Może te intensywne barwy zmęczyły jego młode oczy, bo gdy dorósł, pokazał w swych obrazach zamiłowanie do ciemnych i poważnych odcieni, choć potrafił również malować piękne żywe kolory, jeśli chciał.

Tintoretto zaczął oczywiście od pomalowania ścian w domu swego ojca, gdy tylko był dość duży, by nauczyć się używania barwników i farb. Nawet gdyby nie miał artystycznej duszy, trudno byłoby mu się oprzeć pokusie nałożenia tych ślicznych kolorów na gładkie białe ściany. Każde dziecko by tak zrobiło, ale psotne palce Tintoretta zapowiadały już artystyczny talent i ojciec, zamiast zbesztać syna za zmarnowanie farb i zniszczenie ścian, zachęcał go do dalszego malowania.

Gdy chłopiec podrósł, uwielbiał wędrować po mieście i oglądać pracę murarzy budujących pałace. A najbardziej lubił zatrzymywać się przy tych ścianach, które Tycjan i Giorgione pokrywali pięknymi freskami. Widział malarzy pracujących wysoko na rusztowaniu, a patrząc na nich budował w wyobraźni własne zamki na piasku, marząc o tym, że kiedyś sam zostanie mistrzem pędzla i władze Wenecji poproszą go o pomalowanie ścian i murów miasta.

W pojęciu Tintoretta Tycjan był największym człowiekiem na świecie i chłopiec pragnął dostąpić zaszczytu pobierania nauki od mistrza. Prawdopodobnie najszczęśliwszym dniem w jego życiu był ten, gdy ojciec postanowił pójść z nim do pracowni Tycjana i prosić artystę, by zechciał przyjąć jego syna na ucznia.

Ale szczęście nie trwało długo. Tycjanowi nie spodobały się prace chłopca i nie zgodził się zatrzymać go w swojej pracowni. Biedny, zawiedziony Tintoretto wrócił więc do domu i czuł się, jakby nadzieja i słońce zgasły w jego życiu na zawsze. Było to też rozczarowanie dla rodziców chłopca, którym bardzo zależało na tym, by ich syn został artystą. Ale Tintoretto nie stracił ducha i nie porzucił swoich marzeń. Pracował dalej sam, doskonaląc własny styl i wiele się ucząc z obrazów Tycjana, mimo że mistrz sam odmówił mu pomocy. Potem zobaczył kilka dzieł Michała Anioła, które również wiele go nauczyły. Wtedy wyznaczył sobie cel, by rysować jak Michał Anioł i malować jak Tycjan.

Młody artysta mieszkał w ubogim, pozbawionym sprzętów pokoju, a większość pieniędzy wydawał na kupowanie niewielkich starych rzeźb lub odlewów. Miał bardzo ciekawy sposób tworzenia projektów swoich obrazów. Zamiast rysować wiele szkiców, lepił z wosku małe modele postaci i ustawiał je w kartonie lub drewnianej skrzynce, w których robił otwór na zapaloną świecę. Tak więc oprócz ustawienia postaci, projektował od razu rozmieszczenie światła i cienia.

Choć Tintoretto ciężko pracował, sława nie przyszła do niego szybko. Ludzie nie rozumieli jego malarstwa. Nie naśladował stylu żadnego z wielkich artystów i trochę się obawiali tych śmiałych, pełnych ekspresji prac.

Tintoretto pracował jednak wytrwale, nie tracąc nadziei, i kiedykolwiek miał okazję wykonać jakąś pracę, nawet bez zapłaty, chętnie ją podejmował.

Pewnego razu młodzi weneccy artyści postanowili wystawić swoje obrazy, a na miejsce wystawy wynajęli sale w Mercerii, najbardziej ruchliwej dzielnicy Wenecji.

Tintoretto ucieszył się z szansy pokazania swoich prac, posłał więc swój autoportret oraz portret jednego z braci. Gdy zwiedzający zobaczyli te obrazy, zwrócili uwagę na zdolnego młodego malarza i nawet Tycjan przyznał, że jego prace są dobre. Portrety Tintoretta były śmiałe i wyglądały jak żywe, a rysował zdecydowanymi, mocnymi pociągnięciami, tak jak na rysunku przedstawiającym głowę weneckiego chłopca, jednego z tych, których artysta spotykał codziennie pośród weneckich rybaków.

Od tego czasu fortuna zaczęła się uśmiechać do Tintoretta. Stopniowo napływały zamówienia. Proszono go, by malował ołtarze w kościołach, a w końcu, gdy jego nazwisko stało się sławne, zaproszono, by ozdobił ściany Pałacu Dożów, co było największym zaszczytem, jakiego mógł dostąpić wenecki artysta.

Czasy ubogiej pracowni bez sprzętów i smutnego, samotniczego życia minęły. Tintoretto nie musiał się już zmagać z biedą i lekceważeniem. Jego dom był pięknym pałacem, którego okna wychodziły na lagunę w stronę Murano. Poślubił córkę weneckiego szlachcica i wiódł szczęśliwe, spełnione życie. Głosy dzieci brzmiały w jego domu jak wesoła muzyka, a tupot małych nóżek przerywał ciszę w pracowni. Sława też go nie ominęła. Jego obrazy, choć mogły wydawać się dziwne, uważano za wspaniałe i Wenecja była dumna z nowego artysty. Wielkie, ekspresyjne dzieła zyskały mu przydomek „malarza gwałtownego”, a świat zaczął uznawać jego wielkość.

Ale słoneczkiem jego życia była córeczka Marietta. Ledwo nauczyła się chodzić, odnalazła drogę do jego pracowni i do piętnastego roku życia przebywała zawsze z nim i pomagała mu, jakby była jednym z jego uczniów. Ubierała się też jak chłopak i goście w pracowni nie domyślali się, że ten bystry, ładny chłopiec jest w rzeczywistości córką malarza.

W Wenecji w owym czasie było wiele słynnych szkół i ozdobienie ich ścian malowidłami wymagało ogromnej pracy. Szkoła nie była właściwie placówką oświatową, ale stowarzyszeniem dobroczynnym ludzi, którzy łączyli się, by opiekować się chorymi, grzebać zmarłych i uwalniać więźniów wziętych jako jeńcy. Jedną z najbardziej znanych była Scuola Grande di San Rocco i ją właśnie oddano w ręce Tintoretta, który pokrył jej ściany malowidłami, zostawiając niewiele miejsca dla innych malarzy.

Ale najsławniejsze dzieło mistrza możemy oglądać w Pałacu Dożów. Tam, pokrywając całą ścianę wielkiego hallu, wisi jego „Raj” – największy obraz olejny na świecie.

Z początku wydaje się tylko posępną wizją raju. Jest ogromny, malowany ciemnymi, ponurymi barwami, zapełniony setkami tłoczących się postaci. Nie ma w nim nic z aniołów w białych szatach, kołyszących złotymi kadzielnicami, ani czystych, pogodnych barw wiosennych kwiatów, które zachwycają nas w wizji raju Fra Angelico.

Ale gdy postoimy dłużej przed obrazem ogarnia nas lęk i przestajemy szukać jasnych kolorów czy łagodnych twarzy aniołów, bo kłębiące się w górze postacie są bardzo ludzkie i realistyczne, a raj, w który się wpatrujemy, zdaje się odsłaniać przed nami to miejsce, w którym sami kiedyś staniemy.

W czasie, gdy Tintoretto malował „Raj”, jego córeczka Marietta wyrosła na kobietę, a jej obrazy również stały się sławne. Zaproszono ją na dwór niemiecki i hiszpański, by malowała tam portrety króla i cesarza, ale nie chciała opuszczać Wenecji i ukochanego ojca. Nawet gdy poślubiła jubilera Mario, zamieszkała blisko rodzinnego domu, a Tintoretto z każdym rokiem był coraz bardziej dumny ze swojej pięknej i utalentowanej córki. Umiała nie tylko malować, ale równie pięknie grała i śpiewała, stając się ulubienicą kochających muzykę Wenecjan.

Ale szczęście wkrótce się skończyło, bo Marietta zmarła nieoczekiwanie w rozkwicie swego szczęśliwego życia.

Nic nie mogło pocieszyć Tintoretta po stracie córki. Pochowano ją w kościele Santa Maria dell’Orto, a ojciec zamówił tam drugie miejsce dla siebie, by móc spocząć obok niej. Rzeczywiście zdawało się, że nie potrafi bez niej żyć, bo niedługo potem sam umarł. Ostatni wielki, wyrazisty obraz „malarza gwałtownego” był skończony i cała Wenecja opłakiwała artystę, gdy kładziono go na wieczny spoczynek koło córki, którą tak bardzo kochał.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Rycerze sztuki. Fascynujące opowieści o malarzach.