Rozdział siedemnasty. Dalsze przygotowanie do małżeństwa, cz. 1

Dojrzały stosunek do małżeństwa jest szczególną potrzebą naszych czasów. Potrzebę tę dostrzegają nawet świeckie uniwersytety, wprowadzając zarówno programowe jak i dodatkowe kursy przygotowawcze do małżeństwa i życia w rodzinie (na przykład Uniwersytet Kalifornijski w ramach rozszerzonego programu nauczania prowadzi kurs „Młodzież i małżeństwo w dzisiejszych czasach”). Potrzeba ta jest tak wielka, gdyż we współczesnej kulturze mało jest świadectw rodzinnego życia (1) , i niewielu ludzi naprawdę uważa małżeństwo za instytucję, której celem jest płodzenie i wychowywanie dzieci, chociaż często usłyszeć można takie deklaracje. Obecnie koncepcja małżeństwa opiera się głównie na „miłości romantycznej”, pięknie fizycznym oraz pociągu płciowym i emocjonalnym, co ukazują czasopisma, filmy, radio i sztuki sceniczne. Kobiety stawiają małżeństwo w opozycji do kariery, tak jakby macierzyństwo nie było wartościowym powołaniem.

W przypadku poprzednich pokoleń nie było potrzeby szczególnego nacisku na małżeństwo i życie rodzinne. Rodzice – pomimo że czasami i oni mogli mieć błędne poglądy – znali życie rodzinne, praktykowali je i przekazywali tę umiejętność swoim dzieciom. Ze swojej strony, dzieci doświadczały życia rodzinnego, przygotowując się tym samym do zakładania własnych rodzin. W naszych czasach „mała” rodzina i potężna (świadoma czy nieświadoma) propaganda przeciwko znaczeniu małżeństwa zniszczyły tę starą mądrość. Nawet wielu katolików – żyjących (czasami niechętnie) według zasad katolickich – nieświadomie przyjęło te fałszywe postawy. Dlatego też w dzisiejszych czasach przygotowanie do małżeństwa jest szczególnie potrzebne i najwyższy czas, by katolickie szkoły i uniwersytety również podjęły się tego ważnego zadania (2). Wszystkie katolickie dzieci muszą mieć dojrzały i chrześcijański stosunek do małżeństwa.

Dla kogo?

Większość twoich dzieci wstąpi w związek małżeński, a te z nich, które wybiorą życie w celibacie, powinny uczynić to dobrowolnie, przynajmniej rozważywszy wcześniej ewentualne małżeństwo. Nie będą jednak mogły wejść w stan małżeński w sposób święty, ani poświęcić tego świętego stanu dla jeszcze bardziej świętego konsekrowanego dziewictwa, jeżeli nie będą cenić małżeństwa, jak przystało na prawdziwych dojrzałych chrześcijan. Co więcej, uważamy, iż taką samą pełną formacją powinni być objęci w domu nawet ci chłopcy i te dziewczęta, którzy z pewnością wybiorą życie zakonne lub kapłaństwo. I tak przecież większą część swego życia spędzą udzielając porad małżeństwom i chroniąc rodzinę – chyba że zostaną kontemplatorami. Jeżeli będą zaś nauczać, będą musieli przygotować zdecydowanie większą część swych uczniów do solidnego życia rodzinnego. Dlatego też nie można pozwolić, by osoby duchowne poznawały prawdziwą wartość chrześcijańskiego małżeństwa dopiero na zaawansowanym etapie swojej edukacji. Powinni ją poznawać już od najmłodszych lat.

Jaka formacja?

Duża część tej książki dotyczyła prawidłowych postaw i dalszego przygotowania do małżeństwa, na przykład rozdział V: powołania, rozdział IX: postawy uczuciowe wobec ciała, małżeństwa, rodzicielstwa. W tym rozdziale dodamy kilka innych rzeczy, o których młodzi ludzie powinni dowiedzieć się w ramach dalszego przygotowania do małżeństwa.

Rozwód

Na początku ubiegłego stulecia znajomość nawet jednej rozwiedzionej osoby była czymś niespotykanym. Dziś nie ma już chyba takiego miejsca, w którym można by żyć nie znając kilku rozwiedzionych osób. Nasz wskaźnik rozwodów wzrósł do tego stopnia, że obecnie na każde trzy nowe małżeństwa przypada jeden nowy rozwód i, jak na razie, nie zanosi się na to, żeby się zmniejszył (3).

Młodzi ludzie nie powinni uważać takiego stanu rzeczy za naturalny. Muszą wiedzieć, że choć w przypadku, gdy istnieje do tego poważny powód, dopuszcza się separację (za pozwoleniem biskupa), rozwód małżonków, który dawałby im prawo do ponownego małżeństwa, jest dla wszystkich niezgodny z prawem Bożym. Chrystus powiedział: „Co więc Bóg złączył, niech człowiek nie rozdziela” (Mt 19, 6). Kościół toczy o to prawo Boże samotną i prawie z góry skazaną na niepowodzenie walkę.

Po prostu osoby, które zawarły ważne małżeństwo, i ponownie „wstępują w związek małżeński” nie są w związku małżeńskim. Choć mogą nie mieć wyrzutów sumienia, tak naprawdę żyją w związkach cudzołożnych i tego smutnego stanu rzeczy nie powinno się zasłaniać ładnymi słowami. („Pan X i Pani Y pobrali się wczoraj po tym, jak niedawno uzyskali rozwody” czy „Jan S. i Maria D. wstąpili w związek małżeński – ona po raz trzeci, on po raz czwarty”. „Związek małżeński”?) Niech dorastający młodzi ludzie nauczą się patrzeć na te cudzołożne związki we właściwy sposób.

Staraj się także wykorzeniać jakiekolwiek skłonności twoich dzieci do ubóstwiania gwiazd Hollywoodu. Jeżeli podziwiają jedynie umiejętności aktorskie danej osoby i jeżeli potrafią to oddzielić od swojego osobistego życia, nie stanie się nic złego. Jednakże prywatne „życia i miłości” (bardzo wiele miłości!) niektórych gwiazd Hollywoodu stawiane są za wzór naszej młodzieży, choć gdy im się bliżej przyjrzeć, niewiele takich „żyć i miłości” okaże się godnymi do naśladowania. Dotyczyć to może również niektórych aktorów, którzy uważają się za katolików. Dlatego też postaraj się, by twoje dzieci postrzegały to publiczne zgorszenie w jego prawdziwym świetle. Nieporuszanie tych tematów jest karygodne! Równie trzeźwo postrzegać należy związki katolików, którzy zawierają jedynie ślub cywilny. Zdanie: „W oczach Kościoła nie są oni mężem i żoną” nie oznacza (jak sądzą niektórzy katolicy), że Kościół nie udziela jedynie błogosławieństwa związkowi, który jest skądinąd małżeństwem. Dla katolików oczy Kościoła są oczami Boga. Katolicy, którzy żyją w związkach cywilnych, znajdują się w takim samym stanie grzechu, co katolicy, którzy żyją razem w ogóle bez jakiegokolwiek obrzędu. Słowa te mogą wydawać się ostre, niemniej wyrażają prawdę, którą znać powinien każdy, aby móc przeciwdziałać rozwiązłym rozmowom – i nawet jeszcze bardziej rozwiązłym myślom – niektórych katolików. Jeżeli młodzi ludzie ciągle spotykają się z takim myśleniem i nie przeciwdziała się temu w domu – czy możemy być zaskoczeni, jeżeli będą ignorować wyraźne ostrzeżenia z ambony i katolickiej szkoły?

Kontrola urodzeń

To, co Chesterton nazwał „brakiem urodzeń i mniejszą kontrolą”, jest bardzo popularnym tematem rozmów i dyskusji. Mimo to, wielu katolickich rodziców nie ma odwagi o tym mówić. Przyznajemy, że lepiej byłoby, gdyby można było ten temat pominąć, lecz milczenie daje pole do działania zwolennikom tej zgubnej rzeczy. Oczywiście nie ma potrzeby mówić młodzieży o metodach zapobiegania ciąży. Młodzi ludzie powinni jednak wiedzieć, że antykoncepcja jest zła ze swej natury i nigdy nie wolno jej stosować, bez względu na powód.

Niech dobrze zrozumieją słowa Piusa XI: „Otóż uczynek małżeński z natury swej zmierza ku płodzeniu potomstwa. Działa zatem przeciw naturze i dopuszcza się niecnego, w istocie swej nieuczciwego czynu, ten, kto spełniając uczynek, świadomie go pozbawia jego skuteczności” (4).

Same argumenty nie wystarczą, by zapobiec temu grzechowi w małżeństwach twoich dzieci, żyjemy bowiem w czasach, kiedy ludzie nie zastanawiają się, tylko działają „na wyczucie”. Jeżeli jednak dzieci przepojone są miłością do małżeństwa jako powołania, jeżeli kochają dzieci, jeżeli odczuwają pragnienie wychowania wielbicieli Boga, jeżeli chcą powiększyć Mistyczne Ciało Chrystusa na ziemi, nie muszą obawiać się pogańskich ataków. Co więcej, jakie motywy wysunąć mogą poganie przeciwko tym ideałom? Przekonują oni, że rodzice powinni być wolni od ciężaru, jakim są dzieci; że ciąża powoduje utratę „figury”; że koszty wychowywania dzieci są zbyt wielkie; że porody niszczą zdrowie matki. Te egoistyczne argumenty wzmacniają cynicznym uśmiechem, który jest najbardziej skuteczny, ponieważ większość ludzi boi się wypaść głupio w oczach innych – bez względu na to, jak bardzo ci inni mogą się mylić.

Wolność od dzieci nie jest bynajmniej dla pary małżeńskiej błogosławieństwem. Czemu miałaby ta wolność służyć? Temu, by mieć czas na grę w golfa czy brydża? Dzieci nadają życiu cel. Koszty utrzymania rodziny rzeczywiście nie są małe, ale szczęście, jakie dają kochające dzieci – bez wątpienia warte każdego wysiłku – sprawia, że zwracają się z nadwyżką. Argument ze zdrowiem popycha wiele osób do grzechu, choć, ogólnie mówiąc, macierzyństwo ma na zdrowie korzystny wpływ, a jego brak może być dla zamężnych kobiet szkodliwy zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym (5).

W nielicznych przypadkach, w których jest inaczej, rozwiązanie przynieść może całkowita bądź okresowa wstrzemięźliwość. Na pozostałe argumenty i naciski rozsądna osoba – a tym bardziej walczący katolik – nie powinna zwracać nawet uwagi.

Jako ostatni argument przeciwko kontroli urodzeń, przypomnij dzieciom, że gdy już wybiorą życie w małżeństwie, musi być ono dla nich powołaniem i środkiem, który ma zaprowadzić je do nieba. Mąż i żona, którzy nieustannie żyją w stanie grzechu śmiertelnego, nie mogą liczyć na błogosławieństwo Boże dla nich czy dla ich rodziny, a co za tym idzie, nie mogą osiągnąć nieba. Nie mogą również twierdzić, iż tak bardzo się „kochają”, że nie potrafią powstrzymać się od popełniania tego grzechu. Ktoś, kto naprawdę kocha, nie prosiłby ukochanej osoby, by wybrała się z nim do piekła!

Życie rodzinne

Rozwody, nieważne małżeństwa i antykoncepcja to zło, z którym trzeba walczyć, ale jeszcze ważniejsze od tej walki z wrogami rodziny jest pozytywne zaszczepianie życia rodzinnego. To z kolei zależy w głównej mierze od przykładu, jaki dają dzieciom rodzice. Powinni oni pokazywać sobie nawzajem, że są sobie potrzebni i że wspólne życie jest dla nich źródłem zadowolenia. Aby dzieci nie przestały doceniać roli żadnego członka rodziny, czasami warto wskazać, co każdy z nich wnosi do życia rodzinnego. Jeżeli, na przykład, któryś z rodziców jest nieobecny z powodu choroby czy pracy, można zwrócić uwagę na pustkę odczuwaną podczas jego nieobecności.

Przydziel każdemu dziecku obowiązki domowe. Szczęśliwy, tętniący życiem dom nauczy dzieci życia rodzinnego lepiej niż jakakolwiek książka (6). Każda z dziewcząt powinna mieć okazję do gotowania, szycia, prania, prasowania, sprzątania oraz projektowania wystroju domu. Chłopcy również powinni przyzwyczajać się do wykonywania obowiązków domowych. Mogą wykonywać drobne naprawy, malować, myć i wycierać naczynia, itp. Smutnym komentarzem życia rodzinnego jest fakt, że gotowania (nawet najprostszych rzeczy, takich jak gotowanie jajka) i podstaw stolarstwa trzeba nauczać w szkołach!

Najlepiej prawdziwą istotę małżeństwa poznać można analizując, bądź przynajmniej czytając, encyklikę Piusa XI O małżeństwie chrześcijańskim, którą cytowaliśmy już wiele razy.

Chłopiec spotyka dziewczynę

We wczesnym okresie dojrzewania chłopcy i dziewczęta zaczynają interesować się sobą nawzajem. Zainteresowanie to może i powinno być niewinnym i radosnym odkrywaniem różnej natury obu płci oraz tego, jak się wzajemnie dopełniają. W tym okresie młodzi ludzie mogą poznać prawdziwe cechy mężczyzn i kobiet i nauczyć się prawdziwego życia, co jest dla nich częścią dalszego przygotowania do małżeństwa. W związku z tym pozwólcie im zapraszać do domu przyjaciół. Jeżeli dobrze wychowaliście swoje dzieci, będą one wybierać na znajomych jedynie osoby przyzwoite i nigdy nie przyprowadzą do domu kogoś, za kogo musiałyby się wstydzić. Nie mówcie, że wasz dom jest na to za mały. Pewna rodzina mieszkała z jedenaściorgiem dzieci w sześciu pokojach, a mimo to ich pokój gościnny zawsze stał otworem dla przyjaciół dzieci! Jeżeli macie piwnicę, polećcie dzieciom odkurzyć ją, pomalować, itd. i dajcie im jakiś stary magnetofon. Młodzi ludzie zwykle lubią urządzać wnętrza, a dodatkowo nauczą się, jak przyjemnie spędzać ze sobą czas minimalnym kosztem. W ten sposób zapewnicie swym dorastającym dzieciom bezpieczne miejsce, w którym będą mogły się rozwijać, a wasze sporadyczne odwiedziny (bez podejrzeń!) będą pewną przeszkodą dla ewentualnych niebezpiecznych skłonności.

 Chodzenie ze sobą

Szczególnym niebezpieczeństwem we współczesnych obyczajach młodzieży jest zbyt wczesne tworzenie się par. Dopóki „chodzenie ze sobą” oznacza jedynie, że twoja córka chce mieć z kim pójść w sobotę na tańce, niebezpieczeństwo jest niewielkie. Prawdziwe niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy chodzenie ze sobą oznacza częste spotkania z myślą o przyszłym małżeństwie. Jeżeli, na przykład, siedemnastoletnia dziewczyna przez miesiąc lub dłużej prawie co wieczór wychodzi z tym samym chłopakiem i spędza z nim sam na sam większość wieczorów, bez żadnej realnej nadziei na ślub, to potrzebuje poważnej rozmowy. Wobec powszechnego aprobowania takich zwyczajów przez nastolatków, trudno jest się im przeciwstawić. Spróbuj najpierw użyć argumentów nie wprost: zaniedbywanie nauki, nie wysypianie się, brak możliwości spotykania się z wieloma innymi interesującymi osobami, itp. Jeżeli to nie poskutkuje, zabroń „chodzenia ze sobą”. Dlaczego? Ponieważ poważne spotykanie się z osobą płci przeciwnej bez zamiarów pobrania się w niedługim czasie lub bez takiej możliwości jest grzechem śmiertelnym. Niewątpliwie, jeżeli dwoje ludzi, którzy się sobie podobają, często i nieustannie przebywa ze sobą sam na sam, ich czystość jest w niebezpieczeństwie. Stwarzanie zaś takiej okazji do grzechu bez dostatecznego powodu jest grzechem samo w sobie.

 Spotykanie się ze sobą

Można powiedzieć, że spotykanie się ze sobą młodego mężczyzny i młodej kobiety rozpoczyna się wtedy, kiedy zaczynają oni być parą, chcąc się przekonać, czy mogliby stworzyć szczęśliwe małżeństwo. Spotykający się ze sobą chłopiec i dziewczyna nie mają większego „prawa” do nieskromnych czynów niż inne osoby nie będące w stanie małżeńskim. Muszą zatem chronić się przed pokusami, które wzbudzać może ich coraz większy pociąg do siebie. Dlatego też należy unikać zbyt długiego okresu zalotów. Trudno jednak określić, co w danym przypadku znaczy „zbyt długo”. Nie biorąc pod uwagę szczególnych okoliczności, dobra reguła jest następująca: prawdziwe zaloty powinny trwać nie krócej niż sześć miesięcy (aby młodzi ludzie naprawdę mogli się nawzajem poznać) i nie dłużej niż rok. Rodzice wciąż mają w tej kwestii obowiązki! Jednakże zwyczajne ostrzeżenie, upomnienie, itp. będzie musiało wystarczyć. Ponieważ dziecko jest już prawie dojrzałe, nie będzie mu się podobać wtrącanie się w jego sprawy, w związku z czym metody niebezpośrednie okażą się prawdopodobnie najskuteczniejsze.

Ks. Henry V. Sattler CSsR

(1) Por. Pitirim A. Sorokin, The Crisis of Our Age, Nowy Jork 1941, rozdz. V.

(2) Por. George A. Walsh, The Religious Need of Modern Youth Marriage Preparation [w:] „Catholic High School Quarterly Bulletin” IV, kwiecień 1946, s. 3–5. Od napisania tego rozdziału uwagę autora zwróciło kilka programów dla szkół średnich, np. s. M. Annetta, The Christian Family Living Series, Nowy Jork 1952. Znakomite kursy dostępne są już w większości szkół wyższych, a dobre publikacje wydaje wielu katolickich wydawców.

(3) Mowa oczywiście o USA w połowie XX wieku.

(4) Pius XI, op. cit., s. 25.

(5) Por. Frederick John McCann, Contraception: A Common Cause of Disease, St. Louis 1946, s. 34–38.

(6) Por. Family with Nine Kids, [w:] „Ladies’ Home Journal”, marzec- kwiecień 1946.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Henry’ego V. Sattlera CSsR Rodzice, dzieci i „te sprawy”.