Rozdział piętnasty. Siedem słów, cz. 3

Szóste słowo

Wykonało się – J 19, 30.

Ukończył On to, co należało do Jego Ojca (1), uporał się z grzesznikami i świętymi, i ostatecznie ujawnił nam tajemnice swojej duszy i ciała, które są nadzieją zarówno dla grzeszników, jak i dla świętych. Nic już więcej nie ma do zrobienia.

Zatem zupełnie nowy początek jest blisko, teraz, kiedy nadchodzi ostatni szabat – ostatni szabat, o tyle większy niż pierwszy, że Odkupienie jest większe niż Stworzenie. Stworzenie jest bowiem tylko wprowadzeniem do Księgi życia. Jest ułożeniem materiałów, w których człowiek, będący ich koroną i panem, ma natychmiast wprowadzić na nowo zamieszanie. Stary Testament jest jedną mieszaniną ludzkich błędów i ułomności oraz złamanych obietnic i pogwałconych traktatów, osiągając swój punkt kulminacyjny w zasadniczym błędzie wobec Kalwarii, kiedy ludzie rzeczywiście nie wiedzieli, co czynią. I nawet sam Bóg w Nowym Testamencie, tak jak człowiek w Starym, zstąpił w to nieszczęście, i wisi tutaj okaleczony i złamany. Teraz ma się zacząć prawdziwe życie.

Jednak dość osobliwie, On nazywa to raczej końcem, niż początkiem. Consummatum est!

Jedyną rzeczą w życiu ludzkim, którą Bóg pragnie zakończyć, jest grzech. Nie ma takiej czystej radości, ani czystej ludzkiej relacji, ani bezinteresownej ambicji, ani Boskiej nadziei, co do której On nie pragnie, aby trwała i aby została ukoronowana i przeobrażona ponad wszelką ambicję i wszelką nadzieję. Przeciwnie, pragnie tylko zakończyć tę jedną rzecz, która niszczy relacje, psuje radość i zatruwa ambicje. Aż do dnia dzisiejszego nie ma bowiem ani jednej strony historii, która nie nosi na sobie tej plamy.

Bóg musiał znosić, z braku czegoś lepszego, takie nędzne okazy ludzkości! Jakubie, którego pokochałem!… Dawidzie, człowieku według mego serca! (2) Pierwszy – ubogi, skąpy, wyrachowany człowiek, który jednak miał ów pojedynczy przebłysk nadprzyrodzonego, jakiego Ezaw, przy całej swej genialnej sile, był pozbawiony. Drugi – cudzołożny morderca, który jednak miał dość łaski, aby okazać prawdziwą skruchę. Do tej pory wystarczało mu tak niewiele. Z braku wina akceptował ocet winny.

Następnie, Bóg musiał znosić, a faktycznie sankcjonować, swój własny niegodny kult – całą tę krew świątyni i rozrzucone wnętrzności oraz nieokreślone obrzydlistwa. A jednak tylko na taki poziom ludzie mogli się wznieść. Bez tego bowiem nigdy nie poznaliby jeszcze bardziej nieokreślonego obrzydlistwa grzechu.

Wreszcie, musiał On zadowolić się tylko jednym ludem jako swymi wyznawcami, zamiast wszystkich ludów, narodów i języków (3). I jakimże to ludem – tymi, których nawet Mojżesz nie mógł znieść za ich zdradę i chwiejność! A cały ten żałosny zapis kończy się zbrodnią Kalwarii, przy której sama ziemia się buntuje, a słońce ciemnieje ze wstydu. Czy to dziwne, że Chrystus zawołał: Dzięki Bogu, że wreszcie wszystko zostało wykonane!

Zatem zamiast tej nędznej przeszłości, co ma nadejść? Czym jest to nowe wino, które będzie z nami pił w Królestwie swego Ojca? Po pierwsze, prawdziwi i pełni święci Boga mają zająć miejsce częściowych świętych starego prawa, świętych z głowami ze złota i stopami z gliny. Dusze mają narodzić się ponownie w chrzcie, a nie być tylko opieczętowane przez obrzezanie i mają być oczyszczone, zanim będą mogły obarczyć się jakąkolwiek własną rzeczywistą winą. A wiele z nich zachowa swą chrzcielną niewinność i pójdzie, ubranych w białe szaty, przed Boga, który im ją dał. Inni znów stracą ją, ale znów odzyskają i dzięki mocy bezcennej Krwi wejdą na wyżyny, o których Jakub i Dawid nigdy nawet nie śnili. Powstając ze snu, nasycić się widokiem Pana (4) było najwyższą ambicją człowieka według Bożego serca (5). Być nie tylko jak Chrystus, ale jedno z Nim, to nadzieja chrześcijanina. Już nie ja żyję – powie nowy święty i będzie to prawda – lecz żyje we mnie Chrystus (6).

Następnie, zamiast dawnego kultu krwi i cierpienia nastanie bezkrwawa Ofiara i Ofiara czysta (7), w której będzie cała moc i ofiara przebłagalna Kalwarii bez jej bólu, cała chwała bez poniżenia. A wreszcie, w miejsce dawnej zamkniętej rasy Izraela nastanie Kościół wszystkich narodów i języków, jedna szeroka społeczność, wszystkie ściany zostaną zburzone i wszystkie podziały zniesione, powstanie jedna niebiańska Jerozolima, która będzie matką nas wszystkich.

To właśnie zamierzył Chrystus, kiedy zawołał: Wykonało się (8). Spójrzcie, to, co dawne, minęło! Spójrzcie, Ja sprawiłem, że oto wszystko stało się nowe! (9)

A teraz zobaczmy, na ile się to wypełniło. Gdzie jest we mnie nowe wino Ewangelii?

Mam wszystko, co Bóg może mi dać ze swego tronu na Kalwarii. Mam prawdę, którą ogłosił i łaskę, którą uwolnił. Jednak czy jest we mnie, aż do dziś, choćby jeden przebłysk tego, co rozumiemy przez pojęcie świętości? Czy jestem choćby w znacznej odległości od świętych, którzy nie znali Chrystusa? Czy kiedykolwiek walczyłem jak Jakub, albo szlochałem jak Dawid? Czy moja religia kiedykolwiek uniosła mnie, by tak rzec, ponad niski poziom radości na dostojne wzniesienia cierpienia? Czy to możliwe, że we mnie stare nie odeszło, dawny człowiek jeszcze nie umarł, a nowy człowiek jeszcze nie został przyobleczony? (10) Czy ta nowa Ofiara jest światłem mego życia codziennego? Czy zrobiłem coś, oprócz opóźniania wzrostu Kościoła Chrystusowego, coś oprócz obniżania jego standardów, na tyle, na ile jestem w stanie, na moim niskim poziomie? Czy istnieje teraz na świecie jakaś dusza, która zawdzięcza swoje nawrócenie moim wysiłkom?

Dlaczego, kiedy patrzę na swoje życie i przyglądam mu się w Jego Obecności, wydaje się, jakbym nie robił nic poza rozczarowywaniem Go przez wszystkie moje dni! On wołał, jak diakon własnej Ofiary: Idź! Dokonało się! Ite, missa est! Ofiara tutaj jest skończona. Idź w jej mocy, aby żyć życiem, które umożliwia!

Obym zaczął przynajmniej dzisiaj, skończywszy z moimi dawnymi kompromisami, zmiennością, i wykrętami. Ite, missa est!

Siódme słowo

Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego – Łk 23, 46.

Zawołał donośnym głosem, a skały odbijają jego echo, a ziemia drży, a zasłona Starego Testamentu rozdziera się od góry do dołu, kiedy Stare Przymierze przechodzi w Nowe i zamknięta świętość Świętego Świętych wyzwala się na świat. A teraz, kiedy spokojne słońce zaczyna znowu przeświecać spoza zasłony chmur, szepcze, jak u kolan Maryi w Nazarecie, starą dziecięcą modlitwę i oddaje swego ducha w ręce swego Ojca.

Został zatem wypowiedziany ostatni paradoks. Ten, który zbawia innych, nie może zbawić samego siebie! Pasterz dusz wyrzeka się własnej duszy. Bowiem tak, jak nie możemy zachować swego życia, jeśli go nie utracimy przez wzgląd na Niego, tak samo On nie może go ocalić, jeśli nie utraci swojego przez wzgląd na nas.

Jest to zatem tylko podsumowanie wszystkiego, co wydarzyło się wcześniej, to słowo Finis, wypisane na końcu tej nowej księgi życia, którą On napisał swoją Krwią. To milczenie białej przestrzeni na końcu ostatniej strony. Jednak to także ostatni akt, który nadaje wartość wszystkiemu, co go poprzedziło. Gdyby Chrystus nie umarł, nasza wiara byłaby próżna.

O, te nowe teologie, które widzą w śmierci Chrystusa jedynie koniec Jego życia! Dlaczego? Przecież samym sednem i punktem kulminacyjnym Jego życia jest to, że powinien je oddać! Tak jak Samson, ten dziwny prototyp uzbrojonego silnego człowieka, zabił więcej wrogów naszych dusz przez swoją śmierć, niż przez całe swoje pełne łaski życie. Na to przyszedł On na świat (11). Bowiem Ofiara, która jest samym sercem ludzkiego instynktownego kultu Boga, została tam umiejscowiona w sposób nieprzemijający, aby zaświadczyła o Jego Ofierze i została zatwierdzona przez tę Ofiarę, która jako jedyna mogła prawdziwie zabrać grzechy. Zaprzeczyć temu albo to ukryć oznacza tyle, co zaprzeczyć lub ukryć całą historię ludzkości, od śmierci Abla do śmierci Chrystusa, zaprzeczyć lub ukryć znaczenie każdego baranka, który krwawił w świątyni i każdej ofiary wina wylewanej przed Świętym Świętych, zaprzeczyć lub ukryć (jeśli tylko zechcemy dotrzeć do korzeni sprawy) wolną wolę człowieka i miłość Boga. Gdyby Chrystus nie umarł, nasza wiara byłaby próżna.

Zatem raz jeszcze zwróćmy się ku temu wydarzeniu w naszym życiu, które je zamyka, ku tej śmierci, która, zjednoczona ze śmiercią Chrystusa, jest naszym wejściem w wolność, a odłączona – największym okropieństwem istnienia.

Bez Chrystusa bowiem śmierć jest gwałtownym przerwaniem życia, wprowadzającym nas w nową egzystencję, o której nic nie wiemy, albo w ogóle w brak egzystencji. Bez Chrystusa jakkolwiek wielkie by nie były nasze nadzieje, jest ona w najlepszym razie raptowna, przerażająca, szokująca i druzgocąca, a w najgorszym – spokojna, jak tylko spokojna jest śmierć zwierzęcia.

Jednak z Chrystusem śmierć jest harmonijna i stanowi ciągłość ze wszystkim, co wydarzyło się wcześniej, ponieważ jest ostatnim poruszeniem życia, które już umarło razem z Chrystusem (12), ostatnim stadium śmiertelnego procesu i to stadium, które kończy jego cierpienie. Jest tylko jedną więcej przejściową fazą, zmieniającą klucz tej muzyki, którą każde święte życie zawsze gra przed Bogiem.

Zatem istnieje wybór. Możemy, jeśli chcemy, umrzeć walcząc do końca z mocą, która musi nas pokonać, jakkolwiek byśmy nie walczyli, opierając się nieodpartemu. Albo możemy umrzeć w letargicznej rezygnacji, jak umierają psy, bez nadziei, czy żalów, ponieważ przeszłość bez Chrystusa jest tak samo bez znaczenia, jak przyszłość. Albo możemy umrzeć tak jak Chrystus i z Nim, oddając ducha, który pochodził od Ojca, z powrotem w Jego ojcowskie ręce, zadowoleni, że Ten, który przywiódł nas na świat, spotka nas, kiedy znów go opuścimy, ufni, że tak jak nić Jego celu jest wyraźna w życiu ziemskim, tak będzie ona błyszczeć jeszcze wyraźniej w życiu przyszłym.

Zatem ostatnie spojrzenie na Jezusa pokazuje nam bruzdy starte z Jego twarzy i cierpienie zmyte z Jego oczu. Oby nasze dusze i dusze wszystkich wiernych zmarłych spoczęły w Nim dzięki Jego miłosierdziu!

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Łk 2, 49.

(2) 1 Sm 13, 14.

(3) Dn 5, 19.

(4) Ps 17, 15.

(5) Por. 1 Sm 2, 35.

(6) Ga 2, 20.

(7) Ml 1, 11.

(8) J 19, 30.

(9) 2 Kor 5, 17.

(10) Ef 4, 22–24.

(11) J 18, 37.

(12) Rz 6, 8.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Paradoksy katolicyzmu.