Rozdział piętnasty. Pożegnanie z Fatimą

Matka Boska Różańcowa przyszła po Hiacyntę tak jak obiecała, o wpół do jedenastej w nocy. Dziewczynka za kilka dni skończyłaby dziesięć lat. Ostatnie słowa, jakie padły z jej ust dotyczyły tych, którzy opiekują się ludzkimi duszami:

– Módlcie się za księży – wyszeptała i odeszła na tamten świat.

W Fatimie Łucja z bólem serca przyjęła wiadomość o śmierci kuzynki. Hiacynta nie pomyliła się, gdy powiedziała, że umrze w Lizbonie i że żadna operacja, nawet przeprowadzona przez najlepszych chirurgów, już jej nie pomoże.

– Teraz już nie będę miała z kim rozmawiać! – powiedziała do siebie z rozpaczą, a łzy spływały jej po twarzy. – Najpierw Franciszek, teraz Hiacynta! Och, Matko Przenajświętsza, jak ciężko jest być samą!

Wkrótce Łucja była smutniejsza, niż kiedykolwiek przedtem. Odmówiono jej nawet możliwości częstego odwiedzania grobu Hiacynty, gdyż baron d’Alvayazèr, pobożny arystokrata, poprosił o przywilej pochowania zmarłej w jego rodzinnym grobowcu w Ourem. Czuł, że ciało dziewczynki, która widziała Najświętszą Maryję Pannę to prawdziwy skarb, i że jeśli dostąpi tego honoru, jego rodzina zazna wielkich łask. Dzięki wysokiej pozycji społecznej i wyraźnej szczerości intencji jego prośba została spełniona. Ciało Hiacynty zostało przewiezione pociągiem z Lizbony do Ourem, a następnie pochowane w rodzinnym grobowcu barona.

Wkrótce Łucja stanęła przed kolejną wielką próbą. Po śmierci Hiacynty dwudziestego lutego ateistyczny rząd Portugalii zwiększył wysiłki zmierzające ku zamknięciu Cova da Iria jako miejsca kultu. Władze z wielkim niezadowoleniem przyglądały się budowie kaplicy ku czci Matki Boskiej Różańcowej, wzniesionej za datki wiernych. Za wystarczająco złe uważano już samo to, że ludzie na wsiach i w miastach wciąż chodzą do kościoła na Msze święte i przyjmują sakramenty, ale to, że masowo chcą odbywać trudne pielgrzymki do tak mało znanego miejsca, jakim jest Fatima, było dla władz wręcz alarmujące. Dowodziło bowiem, że religii nie udało się wykorzenić i tysiące Portugalczyków naprawdę wierzy w istnienie Boga.

Wraz ze zbliżaniem się trzynastego maja 1920 roku rząd był coraz bardziej zaniepokojony. Ludzie u władzy czuli, że tego dnia – w trzecią rocznicę pierwszego objawienia w Cova – do Fatimy udadzą się ogromne tłumy pielgrzymów. Jak przy innych okazjach, będą modlitwy, śpiewy i odmawianie Różańca. Może nawet jakieś histeryczki znów ogłoszą, że zostały uleczone za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny. I wtedy dopiero wszystkich ogarnie zapał religijny! Zaczną odmawiać dodatkowe Różańce i inne modlitwy.

– A może wyślemy wojsko, żeby zapobiec tym idiotyzmom? – rzucił złowrogą propozycję jeden z urzędników. – Jak rozstawimy uzbrojonych strażników na wszystkich drogach do Fatimy z poleceniem aresztowania każdego, kto będzie się modlił w Cova, z pewnością nie dojdzie do wielkiego zgromadzenia.

Wkrótce wprowadzono słowa w czyny. Bowiem choć Matka Boska Różańcowa odkryła swoją tożsamość trzynastego października 1917 roku i uczyniła wielki cud, tak jak obiecała, diabeł stopniowo przemycał do umysłów swoich współpracowników na ziemi przekonanie, że wszystkie wydarzenia w Cova to jedynie zabobony. Tak więc wkrótce Łucja miała kolejny powód do cierpienia oprócz samotności, która ogarnęła ją po śmierci Hiacynty trzy miesiące temu. W końcu, co może być bardziej zniechęcającego od odkrycia, że w rządzie wciąż byli jeszcze niewierzący – i to po tylu modlitwach i ofiarach złożonych przez Franciszka, Hiacyntę i ją samą! I że w Portugalii wciąż istnieli tacy, którzy nie wierzyli w Naszą Panią, szydzili z różnych modlitw, a szczególnie z modlitwy różańcowej!

– Pójdę trzynastego do Cova bez względu na wszystko – zdecydowała Łucja stanowczo. – Jeśli żołnierze mnie zabiją, to nawet lepiej. Ofiaruję siebie za ich grzechy, a potem przyjdzie Nasza Pani i zabierze mnie do Nieba, jak Franciszka i Hiacyntę.

Maria Róża martwiła się, podejrzewając, co dzieje się w umyśle córki. Już dawno temu pojęła, że Łucja nigdy nie skłamała mówiąc, że widziała i rozmawiała z Naszą Panią. Wielki cud „tańczącego słońca” oraz liczne uzdrowienia przekonały ją, że dziewczynka i jej kuzyni naprawdę zostali wybrani przez Boga do specjalnego zadania – pomocy duszom. Jednak Maria Róża z niepokojem zaobserwowała, że od pierwszego objawienia na jej bliskich spadło wiele nieszczęść. Najpierw czwartego kwietnia 1919 roku zmarł jej bratanek Franciszek. Po nim, trzydziestego pierwszego lipca tego samego roku, odszedł jej mąż. Następnie dwudziestego lutego 1920 roku Bóg zabrał do siebie jej bratanicę Hiacyntę. Teraz zachorowały dwie siostry Hiacynty, Florida i Teresa, i nic nie wskazywało na to, że pożyją dłużej, niż kilka miesięcy. Olimpia Marto, jej bratowa a mama Franciszka, Hiacynty, Floridy i Teresy, również nie miała się dobrze.

„To nie może być prawda, co mówią niektórzy – myślała zaniepokojona kobieta – że ceną za objawienia będzie przedwczesna śmierć naszej rodziny. Och, dobry Boże, już wystarczająco trudna była strata męża, a gdybym jeszcze miała pożegnać się z dziećmi…”

Biedna Maria Róża! Z bólem w sercu obserwowała przygotowania Łucji do wyjścia do Cova trzynastego maja 1920 roku. Podobnie jak wszyscy inni w Fatimie, słyszała oficjalne oświadczenie: nie będzie publicznych obchodów trzeciej rocznicy pierwszej wizyty Matki Boskiej w Cova. W Cova i na wszystkich drogach do niej prowadzących rozstawiono już niewielkie oddziały, które pilnowały, by nie doszło do żadnych wspólnych modlitw.

– Dziecko drogie, nie idź dziś modlić się do Kaplicy Różańcowej – prosiła córkę. – Jeśli żołnierze cię zobaczą, na pewno zrobią coś okropnego!

Do Łucji jakby nie docierały te niepokojące słowa.

– W sanktuarium Naszej Pani będę bezpieczna. Podobnie zresztą jak każdy inny. Proszę, mamo, nie martw się o mnie.

Taka pewność okazała się w pełni uzasadniona. Pomimo obecności żołnierzy, w trzecią rocznicę pierwszej wizyty Naszej Pani do Cova wyruszyła ogromna pielgrzymka. Co prawda cały ruch został zatrzymany na wiele kilometrów przed Fatimą, ale nie udało się tak łatwo powstrzymać tysięcy pielgrzymów. Opuścili swoje domy wiele godzin temu, by złożyć hołd Matce Boskiej.

Teraz, zamiast wrócić rozczarowani do domu, postanowili porzucić swoje wozy i rowery, woły i muły oraz kontynuować wędrówkę na pastwisko pieszo. Ażeby pokazać, co myślą o ateistach z Lizbony, którzy nie kochali Naszej Pani, podczas marszu przez pola śpiewali wspólne pieśni ku Jej czci.

Już na długo przed południem na pastwisko przybyło tyle tysięcy ludzi, że żołnierze nie byli w stanie ich przepędzić. I gdy pielgrzymi zaczęli odmawiać Różaniec, a ich zlewające się głosy uniosły się falami nad Cova, porzucono dalsze próby sprzeciwu.

– Wierzymy w Matę Boską Różańcową tak samo jak wszyscy inni – przyznali w końcu żołnierze. – To nie nasza wina, że musieliśmy dziś próbować powstrzymać pielgrzymów.

– Jeśli nie wasza, to czyja?

– Rządu, oczywiście.

– Ale czy nie próbowaliście skrzywdzić Łucji dos Santos?

– Skrzywdzić Łucję? Ależ oczywiście, że nie. Przecież to dziecko widziało i rozmawiało z Matką Boską! Nie pozwolilibyśmy, żeby spadł jej włos z głowy!

Jak ogromną ulgę odczuła Maria Róża, gdy dowiedziała się, że jej najmłodsza córka nie zostanie zaciągnięta przez żołnierzy do więzienia! Gdy tygodnie mijały jeden za drugim, a comiesięczne pielgrzymki do Cova wciąż się odbywały, Maria Róża zaczęła nawet odczuwać pewne zadowolenie na wieść o tym, że ogromne tłumy oczekiwały od Łucji prowadzenia dla nich modlitw różańcowych. Z mniejszymi obawami patrzyła już na wizyty José Alvesa Correia da Silva, biskupa Leirii. W końcu, ekscelencja był bardzo miły i wyrozumiały. Podczas każdej jego wizyty w Fatimie (w najsłynniejszym miejscu w całej diecezji) wydawało się, że rozmowy z biednymi, prostymi ludźmi, takimi jak ona sama, sprawiają mu ogromną przyjemność.

Jednak wiosną 1921 roku Maria Róża znalazła się w prawdziwym kłopocie. Biskup chciał, żeby Łucja opuściła Fatimę! Uważał, że powinna zostać uczennicą przyklasztornej szkoły z internatem!

– Siostry ze Zgromadzenia Świętej Doroty prowadzą świetną szkołę w Vilar, niedaleko Porto, która będzie idealnym miejscem dla Łucji – rzekł biskup. – Widzi pani, dziewczynka dorasta i potrzebuje lepszej szkoły, niż ta w Fatimie.

Nie chcąc sprzeczać się z biskupem, Maria Róża nie odrzekła ani słowa, choć nie znajdowała żadnego powodu, dla którego Łucji potrzebna by była dalsza nauka. Poza tym, jak zniosłaby rozstanie z najmłodszą córką? Biskup rozumiał jednak, co dzieje się teraz w sercu matki i szybko uspokoił ją opowiadając o zaletach szkoły w Vilar, o mądrych i wykształconych siostrach, biegłych w każdej dziedzinie nauki. Mając takie nauczycielki Łucja szybko wyrośnie na wspaniałą młodą kobietę! Dowie się wielu nowych rzeczy, o których nie miałaby pojęcia, gdyby została w domu.

– Poza tym myślę, że dziewczynka nie powinna być dłużej na każde skinienie setek pielgrzymów – stwierdził biskup. – Potrzebuje jakiejś odmiany od Fatimy, ciszy i spokoju. Przecież spotyka się z różnymi ludźmi i odpowiada na każde ich pytanie już od czterech lat. Przez tyle czasu można doprowadzić każde dziecko do granic wytrzymałości.

– Ależ ekscelencjo! Pozostają jeszcze koszta! Od śmierci mojego męża przed dwoma laty…

Biskup uśmiechnął się do zaniepokojonej Marii Róży.

– O to proszę się nie martwić. Zadbam o wszystko osobiście. Najważniejsze, żeby Łucja dostała szansę na lepsze wykształcenie, niż tu, w Fatimie. Widzi pani, może Bóg ma wobec niej większe plany, niż ktokolwiek mógłby to sobie teraz wyobrazić. A jeśli tak, to żeby dziewczynka w pełni się rozwinęła, potrzebuje właściwego przygotowania. Siostry ze Zgromadzenia Świętej Doroty z pewnością je zapewnią. Prowadzą najlepszą szkołę żeńską w całej Portugalii!

Tak więc gdy Maria Róża próbowała przyzwyczaić się do myśli, że będzie musiała rozstać się z córką, biskup Leirii rozpoczął już niezbędne przygotowania do wyjazdu Łucji do szkoły z internatem w Vilar, prowadzonej przez siostry ze Zgromadzenia Świętej Doroty.

Łucja przyjęła tę wiadomość w sposób nietypowy dla czternastoletniej dziewczynki. Nie odczuwała ani szczególnej radości, ani niezadowolenia.

Wielokrotne wizyty Naszej Pani, modlitwy i ofiary, które czyniła za grzeszników w pewnym sensie predysponowały jej duszę do łaski pozwalającej na całkowite podporządkowanie się woli Bożej.

Teraz wystarczyło tylko jedno słowo biskupa, by pojechała do Vilar. Nie kwestionowała też jego decyzji, że miała udać się do szkoły nie jako Łucja dos Santos, dziewczynka, która widziała i rozmawiała z Matką Boską, przez co słyszała o niej cała Portugalia, lecz jako nikomu nie znana Maria das Dores. Gdyby ktoś ją pytał skąd pochodzi, miała nie wspominać Fatimy, tylko odpowiadać, że jej dom jest „niedaleko Lizbony”. Pod żadnym pozorem nie mogła też rozmawiać z nikim o wizytach Naszej Pani. Miała być zwykłą dziewczynką, niczym nie różniącą się od pozostałych uczennic.

– Obiecaj, że będziesz o tym pamiętać, Łucjo – rzekł biskup życzliwie. – I że nie powiesz nikomu w Fatimie o twoim wyjeździe.

Łucja skinęła głową.

– Daję słowo, ekscelencjo. I dziękuję bardzo za wszystko. Wiem, że gdyby nie ekscelencja, nigdy nie miałabym szansy na prawdziwe wykształcenie.

Wiosną zdecydowano, że Łucja uda się do Vilar dwudziestego pierwszego czerwca. Zgodnie z obietnicą daną biskupowi dziewczynka nie powiedziała nikomu o wyjeździe. Myśl o nim nie opuszczała jej jednak ani na chwilę i któregoś popołudnia przed odjazdem Maria Róża spojrzała na córkę zaniepokojona.

– Blado wyglądasz, moje dziecko. Może się przejdziesz, pooddychasz świeżym powietrzem?

– Ale jest jeszcze tyle do zrobienia!

– Bzdury. Dam sobie radę. Idź na spacer. W końcu to twój ostatni dzień w domu.

Na te słowa serce Łucji przeszył ogromny ból. Ostatni dzień w domu? O nie! Chyba nie wymaga się od niej aż takiego poświęcenia?

Jednak gdy dziewczynka przeszła się po znajomych polach mijając rzędy drzewek oliwnych, które oddzielały ziemię jednego sąsiada od drugiego, do Łucji dotarła cała prawda: jej mama niechcący wypowiedziała prorocze słowa, gdy mówiła, że to ostatni dzień Łucji w domu. Tak, Nasza Pani chciała teraz, żeby dziewczynka pożegnała się z Fatimą. Jakiekolwiek zadanie przed nią stało, miała je wykonać gdzie indziej, niż w miejscu swojego urodzenia.

Świadomość ta była tak przytłaczająca, że czternastolatka zniosła ją z wielkim trudem. Ze łzami w oczach uklękła, wzięła w rękę garść ziemi i patrzyła, jak przesypuje się jej przez palce. Ta ziemia, ten suchy i porowaty wapień, należał do jej rodziny od pokoleń. To… to była część niej samej! Jak mogła teraz to wszystko zostawić?! Jak mogła wyjechać do Vilar, gdzie nie znała nikogo? Co więcej, jak mogła kontynuować dzisiejszy spacer patrząc na ten spokojny krajobraz, jak podpowiadało jej serce, po raz ostatni?

– Och, Matko Przenajświętsza, proszę, pomóż mi! – załkała. – Nie wiedziałam… nie wiedziałam, że już tu nigdy nie wrócę…

Minuty mijały i po chwili serce Łucji zalała fala spokoju. Dlaczego? Gdyż znów poprosiła i otrzymała łaskę spełniania nie własnej woli, lecz woli Bożej.

– Będę kontynuować spacer – powiedziała do siebie. – Bez względu na to, ile mnie to będzie kosztować, odwiedzę wszystkie miejsca, które kocham.

A było ich wiele. Cova, gdzie tyle razy ukazała się jej piękna Nasza Pani; kościół, w którym została ochrzczona i przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej; mały cmentarz przykościelny, na którym leżeli Franciszek i jej ojciec; Valinhos, gdzie Matka Boska odwiedziła dzieci po ich pięciodniowym pobycie w więzieniu w Ourem; wszystkie pola, na których Łucja, Franciszek i Hiacynta wypasali swoje owce; jaskinia, w której ukazał się im Anioł Pokoju i nauczył ich pięknych modlitw…

– Żegnaj – wyszeptała Łucja w każdym z tych miejsc. – Żegnaj…

Jednak dopiero następnego dnia rano serce Łucji naprawdę pękało z bólu.

Wstała o drugiej w nocy, gdy gwiazdy świeciły jak diamenty na czystym czerwcowym niebie. Ubrała się, zjadła śniadanie i poszła z mamą ku drodze, przy której wuj Manuel Correia czekał na nie z wozem zaprzężonym w osła, by zawieść je do Leirii. Tam miały spotkać się z bliskim przyjacielem rodziny, który zabierze małą podróżniczkę pociągiem do Vilar.

– Będziemy przejeżdżać przez Cova, Łucjo – poinformował wujek Manuel. – Możemy na chwilę wstąpić do kaplicy. Chciałabyś?

Łucja przytaknęła.

– Tak, wuju. Byłoby cudownie.

Dziewczynka nie zdawała sobie jednak sprawy, jak trudno jej będzie powstrzymać łzy, gdy po raz ostatni uklęknie w kaplicy i odmówi pięć dziesiątków Różańca.

O tej porze, gdy świat pogrążony był we śnie, panował tu wielki spokój. Tylko mała niebieska lampka rzucała łagodne światło na proste ściany… na posąg Najświętszej Maryi Panny stojący w kaplicy…

„Nie chcę wyjeżdżać!”, pomyślała nagle w przypływie rozdzierającej samotności. „Nie chcę… Nie chcę jechać do szkoły do Vilar…”

Maria Róża i wuj Manuel nie zdawali sobie sprawy, co działo się teraz w umyśle dziewczynki.

– Możesz zostać tu jeszcze chwilę, Łucjo – rzekła mama po chwili. – Poczekamy na ciebie przy drodze. Ale nie zwlekaj za długo, moje dziecko. Nie możesz spóźnić się na pociąg w Leirii.

W odpowiedzi Łucja tylko skinęła głową. Jednak gdy tylko drzwi kaplicy zamknęły się za jej mamą i wujem, a odgłos kroków zanikł w oddali, dziewczynka uniosła oczy pełne łez ku posągowi Najświętszej Maryi Panny. Następnie powoli i z żalem wypowiedziała tak bliskie jej słowa:

– O Jezu, czynię to z miłości dla Ciebie, za nawrócenie grzeszników i jako zadośćuczynienie za grzechy popełnione przeciwko Niepokalanemu Sercu Maryi.

Jak zwykle, słowa te były jak balsam dla duszy. Jej serce wciąż pozostawało smutne, ale był to święty smutek, którego doświadczała już wcześniej. Wiedziała, że Bóg chce, by zniosła go cierpliwie z miłości do grzeszników. Gdy spoglądała ku górze, na posąg stojący w niebieskim półmroku, miała wrażenie, że Franciszek i Hiacynta są teraz na wyciągnięcie ręki. Pożegnali się z Fatimą już dawno temu. Och, na pewno wiedzieli, że teraz przyszła kolej i na nią… że ma wyjechać do szkoły… i że potrzebuje ich modlitw i pomocy…

– Zwłaszcza w wykonaniu zadania, które powierzyła mi Nasza Pani – wyszeptała. – W szerzeniu kultu Jej Niepokalanego Serca. Och, Franciszku! Hiacynto! Jak cudownie by było, gdyby pewnego dnia nie jedno z nas, ale cała nasza trójka mogła pomóc ludziom poznać i pokochać Niepokalane Serce Maryi! I Jej święty Różaniec!

I wtedy wydawało jej się, że słyszy znajome słowa, które unoszą się echem po zaciemnionej małej kaplicy, słowa wypowiedziane przez Hiacyntę w ostatnich dniach jej życia:

– Powiedz wszystkim, że Bóg zsyła łaski poprzez Niepokalane Serce Maryi. Powiedz, by prosili Ją o te łaski, i że Serce Jezusa chce być czczone razem z Niepokalanym Sercem swojej Matki. Poproś, by błagali o pokój Niepokalane Serce Maryi, bowiem to właśnie Jej Bóg powierzył sprawy pokoju na świecie.

Łucja powstała z kolan w przypływie nagłej radości. Smutek zupełnie opuścił jej serce, a oczy promieniały.

– Och, postaram się to zrobić! – wyszeptała z zapałem. – Postaram się z całych sił…

cdn.

Mary Fabyan Windeatt

Powyższy tekst jest fragmentem książki Mary Fabyan Windeatt Dzieci z Fatimy.