Rozdział piętnasty. Ostatnie chwile życia

Była dziesiąta w nocy, a choroba stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Obawiając się, by go nie stracić jeszcze tej nocy, zdecydowaliśmy, że don Zattini (1), jeszcze inny ksiądz i młody pielęgniarz spędzą pół nocy u jego łoża. Następnie don Alasonatti (2), kierownik domu, wraz z innym księdzem i pielęgniarzem będą czuwać przy nim, gotowi pełnić wszelkie niezbędne posługi do końca nocy i aż do rana. Ja z kolei, ponieważ nie dostrzegałem żadnego nagłego zagrożenia, powiedziałem do chorego:

– Michale Magon, spróbuj odpocząć nieco: pójdę na pewien czas do mojego pokoju i wrócę później.

– Nie, proszę mnie nie opuszczać.

– Pójdę tylko odmówić część mojego brewiarza; a później znów będę przy tobie.

– Proszę wrócić najszybciej jak to możliwe.

Pomimo to dałem polecenie, by wezwano mnie natychmiast, jak tylko pojawi się najmniejszy znak pogorszenia. Kochałem czule to drogie dziecko i pragnąłem nade wszystko być u jego boku na wypadek gdyby miał umrzeć. Zaledwie wszedłem do mojego pokoju, kiedy usłyszałem, że wołają mnie bym natychmiast wrócił do chorego, gdyż śmierć wydawała się nieuchronna.

I rzeczywiście była to prawda; choroba postępowała straszliwie. Dlatego don Agostino Zattini udzielił mu ostatniego namaszczenia.

Chory był całkowicie przytomny. Udzielał odpowiedzi w różnych częściach rytów i ceremonii przewidzianych przy udzielaniu tego tak wielkiego sakramentu. Chciał nawet dołączyć do każdego namaszczenia krótką modlitwę. Pamiętam, że przy namaszczeniu ust powiedział: „O mój Boże, gdyby mój język usechł w chwili, gdy go użyłem, żeby Ciebie obrazić, o jakże byłbym szczęśliwy! Ileż grzechów we mnie! Mój Boże, wybacz mi wszystkie grzechy, które popełniłem tym językiem, żałuję tego z całego serca”.

Przy namaszczaniu dłoni dodał: „Ileż ciosów pięści ą zadałem moim kolegom tymi dłońmi! Mój Boże, przebacz te grzechy, i wspieraj moich kolegów by byli doskonalsi niż byłem ja”.

Po ceremonii namaszczenia świętym olejem, zapytałem go, czy życzyłby sobie, bym kazał zawiadomić jego mamę, która poszła odpocząć trochę do sąsiedniego pokoju, przekonana, że choroba nie jest aż tak poważna.

– Nie – odpowiedział – lepiej jej nie wzywać. Moja biedna mama! Tak bardzo mnie kocha, to byłoby dla niej zbyt bolesne, widzieć jak umieram; a i mi jej cierpienie sprawiłoby wielki ból. Biedna mama! Oby Pan ją pobłogosławił! Kiedy będę w niebie, będę dużo prosił dobrego Boga za nią.

Poproszono go by się nieco wyciszył i przygotował do otrzymania papieskiego błogosławieństwa połączonego z odpustem zupełnym. W ciągu swojego życia dużą wagę przywiązywał do wszystkich praktyk religijnych, do których były dołączone odpusty, i robił wszystko, co mógł, by z nich korzystać. Przyjął więc z wielkim szczęściem zaproponowane papieskie błogosławieństwo. Wziął udział we wszystkich modlitwach, jakie mu towarzyszyły i sam chciał odmówić Confiteor. Wymawiał słowa z takim namaszczeniem, z uczuciem wiary tak żywej, że wszyscy byliśmy tym wzruszeni do łez. Kiedy po tym wydało nam się, że chce jeszcze trochę pospać, zostawiliśmy go na parę chwil w spokoju; ale wkrótce się obudził.

Było coś, co zdumiewało każdego, kto na niego spoglądał: jego puls wskazywał na to, że był już u kresu życia, jednakże jego pogodność i ożywienie, śmiech i jasność umysłu były niczym u osoby o doskonałym stanie zdrowia. Nie żeby nie cierpiał, gdyż ucisk dróg oddechowych, spowodowanych przez zerwanie organu, pociąga za sobą przerażenie i boleści ogólne, zarówno fizyczne jak i moralne. Nasz Magon wielokrotnie prosił Boga by pozwolił mu odbyć na ziemi męki czyśćcowe, aby mógł pójść do nieba zaraz po śmierci. Ta właśnie myśl pozwalała mu wszystko znosić z radością; co więcej, ten ból, który zazwyczaj jest powodem rozpaczy i utrapienia, u niego był przyczyną radości i szczęścia.

W końcu, przez szczególną łaskę naszego Pana Jezusa Chrystusa, nie tylko wydawał się być nieczuły na ból, ale wręcz wydawał się odczuwać wielkie pocieszenie w samych cierpieniach. Wcale nie było konieczne przypominanie o nabożnych uczuciach, gdyż sam wypowiadał od czasu do czasu budujące „akty strzeliste”.

Była dziesiąta i trzy kwadranse, kiedy zawołał mnie po imieniu mówiąc:

– Jestem już u kresu, proszę mi pomóc.

– Bądź spokojny – odparłem – nie opuszczę cię aż do chwili, kiedy już będziesz z Panem w niebie. Ale ponieważ mówisz, że jesteś już bliski opuszczenia tego świata, nie chciałbyś po raz ostatni pożegnać się z mamą?

– Nie – odpowiedział – nie chcę sprawiać jej tak wielkiego bólu.

– Nie powinienem jej czegoś przekazać od ciebie?

– Tak, proszę powiedzieć mojej mamie, żeby mi wybaczyła wszystkie zmartwienia, które jej w życiu przysporzyłem. Ja tego żałuję. Proszę jej powiedzieć, że ją kocham; żeby miała odwagę wykonywać swoje obowiązki, że chętnie umieram, że odchodzę z tego świata z Jezusem i Maryją, i że będę czekał na nią w niebie.

Na te słowa z wszystkich obecnych wydobył się szloch. Ale ja się powstrzymałem, i aby zająć jego ostatnie chwile dobrymi myślami, od czasu do czasu zadawałem mu różne pytania.

– Co mam od ciebie powiedzieć twoim kolegom?

– Żeby zawsze starali się dobrze przygotowywać do spowiedzi.

– A teraz, z tego wszystkiego, co zrobiłeś w życiu, co przynosi ci najwięcej pocieszenia?

– To, co mnie najbardziej cieszy w tym momencie to to, co uczyniłem dla większej czci Maryi. Tak, to jest moja największa radość! O Maryjo, Maryjo, jak bardzo twoi wierni są szczęśliwi w godzinę śmierci! Ale jest coś, co mnie wprowadza w zakłopotanie; kiedy moja dusza zostanie odłączona od ciała i kiedy będę miał wejść do nieba, co powinienem powiedzieć? Do kogo powinienem się zwrócić?

– Jeśli Maryja sama zechce towarzyszyć ci przy sądzie, pozwól by to Ona zatroszczyła się o ciebie. Ale zanim pozwolę ci odejść do nieba, chciałbym ci powierzyć pewną misję.

– Proszę powiedzieć, zrobię wszystko, co będę mógł, żeby być księdzu posłusznym.

– Kiedy będziesz w niebie i ujrzysz Najświętszą Pannę Maryję, pozdrów Ją pokornie i z największą czcią ode mnie i od wszystkich, którzy są w tym domu. Błagaj Ją by udzieliła nam swojego świętego błogosławieństwa; ażeby nas wszystkich przyjąć raczyła pod swą przemożną opiekę, i żeby nam tak pomogła, ażeby ani jedna dusza z tych, które są tutaj, albo, które Boża Opatrzność przywiedzie do tego domu, nie potępiła się.

– Bardzo chętnie spełnię to polecenie. I co jeszcze?

– Na razie to wszystko, nic więcej, odpocznij trochę.

Wydawało się, że chce spać.

Lecz, mimo że zachowywał swój zwyczajny spokój i użycie mowy, jego puls zwiastował nieuchronną śmierć. Zaczęto więc odmawiać Proficiscere. W połowie czytania, jak gdyby wychodził z głębokiego snu, z obliczem jak zawsze pogodnym i uśmiechem na ustach, powiedział do mnie:

– Za chwilę, spełnię księdza polecenie; będę się starał dobrze to zrobić; proszę powiedzieć moim kolegom, że czekam na nich wszystkich w niebie.

Następnie ścisnął w dłoniach krucyfiks, ucałował trzykrotnie i wypowiedział te ostatnie słowa: „Jezu, Maryjo, Józefie moją duszę oddaję w Wasze ręce”. Później ułożył usta jak gdyby chciał się uśmiechnąć i spokojnie oddał ducha.

Ta błogosławiona dusza opuściła świat, by ulecieć, jak możemy mieć nadzieję, na łono Boga w dniu 21 stycznia 1859 roku o jedenastej w nocy. Michał nie miał jeszcze czternastu lat. Nie przechodził żadnej agonii, nie okazywał żadnego niepokoju, udręki czy lęku, ani żadnej z boleści, które zazwyczaj odczuwa się podczas odłączenia duszy od ciała. Nie potrafiłbym nazwać inaczej śmierci Michała Magon, jak radosnym snem odrywającym jego duszę od doczesnych zmartwień i trosk do szczęśliwej wieczności.

Obecni płakali bardziej ze wzruszenia niż ze smutku; gdyż wszyscy opłakiwali stratę przyjaciela, ale każdy zazdrościł mu jego losu. Don Zattini, już wcześniej wspominany, dając upust swoim uczuciom, których nie mógł już powstrzymać w swoim sercu, wypowiedział te ważne słowa: „Śmierci! Nie jesteś klęską dla niewinnej duszy; jesteś dla niej największym dobrodziejstwem, ty wprowadzasz ją do radości wiecznej, która nigdy się nie skończy. Och, gdybym mógł być na twoim miejscu, drogi Michale! Już w tej chwili, dusza twoja osądzona przez Boga, idzie, wiedziona przez Najświętszą Pannę, upajać się rozkoszami w niezmierzonej chwale niebios. Mój drogi Michale Magon, bądź wiecznie szczęśliwy; módl się za nami, a my za to będziemy świadczyć ci nasze przyjacielskie przywiązanie, przez gorące modlitwy do wszechmogącego Boga, aby twoja dusza odpoczywała w pokoju”.

Św. Jan Bosko

(1) Don Agostino Zattini, były profesor w Lombardii, od 1852 roku z powodów politycznych musiał schronić się w Turynie. Don Bosko gościł go w Valdocco. Skromny, zgodził się na uczenie czytania i pisania dzieci klas wczesnoszkolnych przyłączonych do samego Oratorium.

(2) Don Vittorio Alasonatti (1812–1865) współpracował z don Bosko od 1854 roku aż do śmierci.

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Bosko Michał Magon. Dziecko ulicy.