Rozdział piętnasty. Kościół z ewangelicznych przypowieści, cz. 2

Pozostałości koncepcji żydowskiej

Jednym z pierwszych błędów ludzi żyjących w czasach Chrystusa było wyobrażanie sobie nadejścia mesjańskiego królestwa pod postacią szczęśliwości, która przede wszystkim obejmie porządek doczesny. Jeżeli Żydzi ucieleśnili w ten sposób proroctwa mesjańskie – do tego stopnia, że nie uznawali ich symbolicznego i duchowego sensu – to dlatego, że ulegli przemożnemu wpływowi swych obsesji materialnych. „W tych przyrzeczeniach – powiedział Pascal – każdy znajduje to, co ma w głębi swego serca: dobra doczesne lub dobra duchowe, Boga albo stworzenie” (1). W tym krótkim zdaniu zawiera się całkowite wytłumaczenie zniekształceń dokonanych przez Żydów na prorockim mesjanizmie, jak również wyjaśnienie ich wrogości wobec osoby Jezusa Chrystusa.

Spróbujmy odsłonić psychologiczną tożsamość pomiędzy postawą „cielesną”, o której mówi Pascal, a postawą, jaką napotyka niekiedy Kościół jako instytucja głosząca ustawicznie królestwo Boże.

Pascal powiedział, że w sercu każdego człowieka znajdujemy z konieczności miłość do Boga albo uwielbienie dla stworzenia. Św. Tomasz z Akwinu używa tego samego języka, chociaż wypowiada się przy użyciu ściślejszych terminów filozoficznych. Jak wiadomo, początkowe kwestie Sumy teologii (z części prima secundae) zawierają obiektywną analizę celowości wraz ze wszystkimi warunkami łączącymi w całość ludzkie działanie i pozwalającymi na jego racjonalne wyjaśnienie.

Wszelkie nasze działania nakierowane są na pewien cel (q. 1, a. 1). Przywilejem człowieka jest możliwość swobodnego podążania ku własnemu dobru, ponieważ posiada on władzę zwierzchnią nad swymi działaniami (a. 2). W szeregu celów nie można biec w nieskończoność, ponieważ cele znajdują się pomiędzy sobą w zasadniczej zależności. Z konieczności zatrzymać się trzeba na jednym celu ostatecznym, zarówno w sferze zamysłu, jak i w sferze wykonania. Bez celu ostatecznego nie moglibyśmy bowiem ani niczego pragnąć, ani przedsięwziąć jakiegokolwiek działania (a. 4). Samo pojęcie doskonałości, jak również naturalna dążność pragnienia i prymat celu ostatecznego w jego własnej sferze, dowodzą, że jest on z konieczności jeden (a. 5). Nie ulega wątpliwości, że celem ostatecznym zdolnym prawomocnie zaspokoić wolę człowieka może być jedynie Bóg, a nie jakiekolwiek dobro stworzone (q. 2). Niestety, w rzeczywistości często bywa tak, że człowiek zaślepiony przez przesądy i namiętności, upatruje swego szczęścia gdzie indziej, to znaczy poza Bogiem; upatruje go w dobrach przygodnych, takich jak: honor, władza, żądza czy bogactwo. Wybór pomiędzy celami jest nieunikniony, ponieważ nie można jednocześnie pragnąć dwóch celów ostatecznych. Trzeba więc koniecznie dokonać wyboru: stworzenie albo Bóg.

Cel ostateczny, do którego przylgnie nasza wola, będzie odtąd niepodzielnie panować nad wszystkimi naszymi działaniami, będzie ściągać na swoją korzyść mnóstwo naszych rozmaitych i nieuporządkowanych dążeń, będzie wreszcie kierować ku sobie – jako ku ustalonemu centrum – wszystkie nasze pragnienia, wysiłki i zabiegi. Wszystko, czego pragnie człowiek – konkluduje św. Tomasz – pragnie tego z uwagi na cel ostateczny i będzie się tym posługiwać jako środkiem podporządkowanym temu celowi.

Weźmy zatem teraz pod uwagę człowieka, który odrzuca Boga jako swój cel ostateczny i który rozmyślnie upatruje tego celu w dobrach ziemskich. Jest to człowiek o umysłowości sceptycznej bądź ateistycznej, którego wola ma na celu tylko jedno: rozkoszowanie się dobrami, jakie znajdują pod ręką. Jego horyzont jest zamknięty na rzeczywistość niebieską i ogranicza się ściśle do sfery ziemskiej. I taki człowiek napotyka na swej drodze Kościół, który twierdzi, że postać tego świata przemija; że próżną rzeczą jest zdobywać cały świat, kiedy straciło się duszę; że trzeba oderwać się – podążając za przykładem i przykazaniem Mistrza – od umiłowania bogactwa; wreszcie, że należy praktykować pokorę, miłosierdzie, łagodność i czystość serca.

Jaka będzie postawa tego człowieka względem Kościoła? Istnieją dwie możliwości. Pierwszą z nich jest prześladowanie. Tę możliwość tłumaczy ostry konflikt pomiędzy ostatecznymi celami, do jakich dążą obie strony. Z uwagi na to, że Kościół jest żywym potępieniem materialistycznego credo i epikurejskiego egoizmu wspomnianego człowieka, będzie on otwarcie i wszelkimi środkami zwalczał Kościół, jak onegdaj Żydzi zwalczali Jezusa Chrystusa.

I jest możliwość druga, nieskończenie bardziej przebiegła, na którą trzeba w tym miejscu położyć nacisk, gdyż w historii była często wykorzystywana. Mimo iż kryje ona w sobie negację prawdziwej natury Kościoła, zdolna jest wywołać pewne złudzenia.

Każdy człowiek – nawet taki, który w głębi duszy jest na wskroś niereligijny – bez trudu uświadamia sobie, o ile tylko posiada odrobinę przezorności i rozsądku, że Kościół jest znaczącą siłą społeczną. Wobec tego pragnienie skrępowania jego działalności na drodze zewnętrznej przemocy byłoby przejawem ograniczonej, niezręcznej i przede wszystkim nieskutecznej polityki. W związku z tym pojawia się następujący problem do rozwiązania: czy można posłużyć się Kościołem, nie rezygnując z celów doczesnych, na jakich został ufundowany cel ostateczny jego zdecydowanej działalności duchowej? Oto pospiesznie nakreślony szkic proponowanego rozwiązania.

Kościół w swej głębokiej istocie i przymiotach posiada nadprzyrodzony, doskonały i Boski byt. Będąc jednak społecznością widzialną, posiada również pewien aspekt zewnętrzny, za sprawą którego przybiera postać materialną i żyje w sąsiedztwie innych wspólnot o charakterze etnicznym, narodowym i politycznym, które tworzą świat społeczny. Poza tym, skoro Kościół przyzwyczaja wiernych do porządku i dyscypliny, skoro głosi obowiązek okazywania posłuszeństwa ustanowionym władzom, skoro jest „wielką szkołą szacunku” i skoro broni wzniosłej moralności, to znaczy, że zdolny jest wywierać pośrednio bardzo korzystny wpływ na rozwój doczesny państwa. Dopóki żądania formułowane pod adresem Kościoła ograniczają się do posługi tego rodzaju, dopóty nie może on odmówić ich wykonywania. Wprost przeciwnie: Kościół żywi uzasadnioną nadzieję, że jego użyteczność społeczna zjedna mu życzliwość i wytrąci oręż z ręki jego przeciwników.

Można pójść jednak dalej i zechcieć użyć władzy duchowej, której przedstawicielem jest Kościół, jako środka w służbie jakiegoś celu wyłącznie doczesnego. Dobrze znane są rozmaite formy podporządkowania sfery duchowej doczesności. Noszą one miano etatyzmu, nacjonalizmu i partykularyzmu politycznego. Etatyzm będzie się starał zapanować nad Kościołem i uczynić zeń powolnego sługę własnych interesów, dążeń i kaprysów. Nacjonalizm będzie sobie wyobrażać, że jedyną rolą Kościoła jest zagwarantowanie przyszłości danego narodu oraz zapewnienie jego dominacji nad innymi ludami. Polityczny partykularyzm powiąże powodzenie Kościoła z pewną określoną formą sprawowania władzy i będzie próbował uzyskać od Kościoła bądź to jawne uznanie wzajemnej zależności, bądź to wyraźne wsparcie dla swej propagandy.

Oczywiście etatyzm, nacjonalizm i partykularyzm polityczny we wszystkich swoich odcieniach będą się usilnie starać, aby przyświecający im cel nie odsłonił się w pełnym świetle. Aby nie budzić podejrzeń i wprowadzić w błąd, będą mnożyć pod adresem Kościoła zewnętrzne oznaki szacunku, będą szafować pochwałami i wynosić pod niebiosa jego dobroczynną posługę w przeszłości, a nawet dobrowolnie przyznają mu (albo zagwarantują) liczne przywileje. Kiedy jednak rozwieje się dym pochlebstwa i ucichnie koncert pochwał, zauważymy, że te wszystkie pozory mają zwodniczy charakter, że te wszystkie pochlebstwa wypływają z interesowności, że wspomniane przywileje to w istocie pozłacane łańcuchy i że gdyby kiedykolwiek Kościół pozwolił się schwytać w te sidła, zaznałby najgorszej niewoli ze wszystkich. Zresztą Kościół w istocie już jej zaznał i cały czas zaznaje w Kościołach oddzielonych.

Bez trudu stwierdzić można ścisłe podobieństwo pomiędzy etatyzmem, nacjonalizmem i partykularyzmem politycznym a wyobrażeniami, jakie współcześni Jezusa Chrystusa stworzyli sobie na temat pojawienia się królestwa mesjańskiego. Pod nowością określeń skrywają się przejawy tej samej mentalności. We wszystkich odnajdujemy głęboko zakorzenione dążenie do wykorzystania idei religijnej – czy będzie to idea reprezentowana przez Mesjasza czy przez Kościół – w celach należących do porządku czysto doczesnego.

Psychologiczne źródło tych koncepcji też nie może być inne. Jeżeli Żydzi, którzy zniekształcili prorocki mesjanizm, zasługiwali na twardy epitet „cielesnych”, skierowany pod ich adresem przez Pascala, to zwolennicy etatyzmu, nacjonalizmu i politycznego partykularyzmu nie powinni być traktowani z większymi względami. Ostatecznie, oni również nie obrali Boga za swój cel ostateczny, lecz ulokowali go w świecie doczesnym, to znaczy w ziemskich interesach, które całkowicie pochłonęły ich uwagę. A ponieważ cel ostateczny – jak zaznaczyliśmy wcześniej – wywiera dominujący wpływ na nasze działanie, to nie ma w tym nic dziwnego, że Kościół ulegając takim ludziom zostałby porwany przez siłę głównego nurtu i sam z kolei zostałby wykorzystany jako środek.

Można niekiedy, oczywiście, stać się ofiarą etatyzmu, nacjonalizmu czy politycznego partykularyzmu bez wyraźnego zanegowania istnienia Boga czy umiejscowienia swego ostatecznego celu w stworzeniu. Niemniej jednak, w miarę jak ustępujemy wobec tego rodzaju tendencji, przygotowujemy grunt pod to, aby poświęcić prawa Boga dla korzyści doczesnych. U innych ludzi błędy te mogą mieć swoje źródło w pewnych intelektualnych brakach, za które nie zawsze oni sami są odpowiedzialni, ale nawet w tym wypadku mamy do czynienia z zadziwiającym niezrozumieniem wartości, ponieważ w tej sprawie nie można mieć wspólnej miary dla sfery doczesnej i duchowej.

Wreszcie, tak jak „cieleśni” Żydzi pozostawali głusi na nauczanie Mistrza dotyczące królestwa niebieskiego, tak samo ci wszyscy, którzy usiłują zredukować Kościół do roli narzędzia w służbie własnych interesów, zaprzeczają całkowicie jego prawdziwej naturze i radykalnie zniekształcają jego pojęcie.

Jedyną racją bytu Kościoła jest kontynuowanie misji Jezusa Chrystusa. Chrystus wcielił się wyłącznie dla odkupienia dusz i dla ściślejszego zjednoczenia ich z Bogiem. Wobec tego celem Kościoła, tak samo jak celem jego Boskiego Założyciela, jest zbawianie dusz poprzez ich uświęcanie. Tak więc cel, jaki stawia przed sobą Kościół, wyjaśnia zarówno całość (jak i poszczególne elementy z osobna) jego struktury wewnętrznej, uzasadnia jego przywileje i ukazuje w pełnym świetle wzniosły charakter miejsca, jakie zajmuje on pośród innych społeczności. Wszystkie władze, którymi dysponuje Kościół, a więc władza sakramentalna, władza prawna i władza nauczania z istoty swojej są podporządkowane – bezpośrednio bądź pośrednio – uświęcaniu i zbawianiu dusz.

Oczywiście, Kościół jako społeczność widzialna przybierze pewną postać zewnętrzną, to znaczy pewną hierarchiczną strukturę, którą można obserwować z zewnątrz, niemniej oddzielanie tego elementu od niewidzialnych i nadprzyrodzonych pierwiastków, które zostały mu nadane przez Jezusa Chrystusa, oznacza, że dostrzegamy w nim tylko ciało bez duszy, i milcząco zaprzeczamy jego oryginalnej i swoistej godności. Właśnie do takich konsekwencji w nieuchronny sposób prowadzi postawa etatystyczna, nacjonalistyczna czy wynikająca z partykularyzmu politycznego.

Duch został stworzony po to, aby panował nad materią; to, co Boskie, powinno górować nad tym, co ludzkie; doczesność powinna podporządkowywać się wieczności. Zatem ustanawianie porządku sprzecznego z powyższym oznacza nie tylko stawianie na tym samym poziomie rzeczywistości, których wartość z istoty swojej jest nieporównywalna; oznacza to coś jeszcze gorszego, a mianowicie poświęcenie ducha na rzecz materii, Boskości na rzecz człowieczeństwa, wieczności na rzecz doczesności. Dlatego uznawanie Kościoła wyłącznie jako społeczności, którą można wykorzystać w celu zapewnienia zwycięstwa jakichś interesów doczesnych, jest równoznaczne z jego niszczeniem. Kościół, będąc rzeczywistością duchową i nadprzyrodzoną, powinien być celem, a nie środkiem. Nie można więc nastawać na jego prawa, które również mają nadprzyrodzony charakter, nie zadając mu tym samym śmiertelnego ciosu. Kościół jest niejako przedłużeniem królestwa niebieskiego i przypomina skarb oraz perłę z ewangelicznych przypowieści. W taki sam sposób – jak wówczas, gdy chcąc zdobyć skarb lub perłę, sprzedajemy wszystko, co posiadamy – tak w sytuacji, gdy chodzi o Kościół (czyli społeczność nadprzyrodzoną, obarczoną obowiązkiem prowadzenia nas do zbawienia) żadne dobro – niezależnie od tego, jak byłoby cenne – nie może być brane w rachubę i w razie potrzeby trzeba je wielkodusznie poświęcić, aby Kościół zachował swą skuteczną, królewską władzę nad duszami oraz swą społeczną wzniosłość.

Etatyzm, nacjonalizm i polityczny partykularyzm przyrzekają stanowczo Kościołowi, iż w zamian za przysługi, jakich się od niego domagają, użyją środków pozostających do ich dyspozycji dla zjednania mu sympatii i rozszerzenia jego wpływów. Oczywiście Kościół ze swej strony nie odmawia współdziałania, ale jako jego wyraźny warunek stawia żądanie, iż pozostanie siłą udzielną, która oferuje współpracę, a nie siłą pomocniczą, która jest posłuszna wydawanym rozkazom. Z pewnością tego rodzaju zastrzeżenie nie jest w guście politycznych partnerów Kościoła, o których tutaj mowa.

Kościół ponadto doskonale zdaje sobie sprawę, że jego rozwój w świecie nie zależy od pomocy zewnętrznej, jaką może otrzymać ze strony rozmaitych społeczności, pośród których przyszło mu żyć. Mistrz zapowiedział przecież, że jego królestwo będzie się rozwijało w oparciu o pewną zasadę wewnętrzną, podobną do tej, jaka tkwi w nasieniu zboża. Przypowieść ewangeliczną potwierdzają w najbardziej dobitny sposób dzieje Kościoła. Nawrócenie pogańskiego świata nie dokonało się za pomocą sił zbrojnych, dzięki autorytetowi utalentowanych ludzi czy wskutek sprzyjających okoliczności politycznych. Słowem: nie dokonało się za sprawą żadnego ludzkiego środka, jakie leżą zwykle u początku każdego sukcesu. Wiara katolicka rozprzestrzeniała się zawsze poprzez głoszenie Dobrej Nowiny, poprzez działania dobroczynne i poprzez przykład surowego oraz przepojonego wszelkimi cnotami trybu życia. Do charakterystycznych rysów rozwoju Kościoła, świadczących zarazem o obecności w nim pewnej Boskiej energii, należą: niewidzialność, wewnętrzność i nadprzyrodzoność. Jak powiedział Błażej Pascal: „Piękny to stan Kościoła, kiedy jego jedyną podporą jest Bóg!” (2).

Etatyzm, nacjonalizm i polityczny partykularyzm prowadzą jedynie do materializacji królestwa niebieskiego i sekularyzacji jego widzialnego ucieleśnienia, którym jest Kościół. One prowadzą również do zniszczenia uniwersalnego charakteru jego posłannictwa i rozwoju. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Kościół zredukowany do roli narzędzia miałby przed sobą bardzo ograniczone pole działania. Tymczasem Kościół, podobnie jak Jezus Chrystus, nie zważa na osoby. Kościół ma obowiązek jednakowo nauczać wszystkie narody i zasiewać dobre ziarno na całym świecie, a nie tylko w regionie ściśle określonym przez etniczne bądź polityczne preferencje.

O. Ambroży de Poulpiquet OP

(1) B. Pascal, Myśli, tłum. T. Żeleński, Kraków 2008, s. 308.

(2) Ibidem, s. 421.

Powyższy tekst jest fragmentem książki o. Ambrożego de Poulpiqueta Tylko Kościół. Apologetyka.