Rozdział piętnasty. Anielska szata

– Czemu płaczesz, bambina mia? – zapytała czule babcia, kiedy Angelina podbiegła do jej fotela i ukryła mokrą od łez twarzyczkę w grubej, wełnianej spódnicy staruszki. – Ach! Zgaduję sama. Tak trudno jest zostać w domu tylko ze starą babcią i opiekować się małym Giovanino, kiedy wszyscy inni poszli do miasta oglądać święto. I bardzo ciężko jest nie mieć ani butów ani nowej kolorowej chustki, ani ślicznego naszyjnika, jakie noszą inne dziewczynki.

– Och nonna – odparła Angelina unosząc mokrą od łez twarzyczkę. – Skąd ty to wszystko wiesz? Chyba błogosławieni święci zdradzili ci moje sekrety.

Stara kobieta uśmiechnęła się i pogładziła wnuczkę po ciemnych włosach.

– Takie rzeczy łatwo odgadnąć – zapewniła. – Wystarczy sobie przypomnieć czego najbardziej pragnęłam jako mała dziewczynka, żeby zrozumieć co się dzieje w twojej główce. Przynieś stołek i usiądź przy mnie, a póki bambinetto śpi tak smacznie w kołysce opowiem ci pewną historię, w której kryje się cudowna tajemnica. Pomoże ci ona w przyszłości znieść podobne kłopoty.

Zdarzyło się to w naszej wiosce, w domu, w którym mieszkamy. Dawno, dawno temu mieszkała tu mała dziewczynka, która miała na imię tak jak ty, Angelina. Miała zaledwie osiem lat, kiedy poznała cudowny sekret, który ci zaraz zdradzę.

Ta mała Angelina wcale nie była taka jak jej imię. Kiedy myślimy o aniołach, a to od nich pochodzi przecież to imię, wyobrażamy je sobie jako wysokie i piękne złotowłose postaci, odziane w cudowne białe szaty. Natomiast Angelina była niska i grubo ciosana, miała ciemne proste włosy i małą okrągłą buzię, która, chociaż była miła i uczciwa, nigdy nie mogłaby zostać nazwana piękną. A jej ubrania! Jakże niepodobne były do białych szat aniołów, jakie widuje się na świętych obrazach! Miała, jak ty, starą niebieską halkę, która tak bardzo wyblakła w praniu, że tylko gdzieniegdzie zostały na niej ślady ślicznego błękitu. Z jej camicetty, czyli sukienki, sprała się cała czerwień, więc teraz jej kolor był raczej morelowy, a stara pomarańczowa chustka, którą wiązała na ciemnych włosach była tak zniszczona, że wyglądała zupełnie jak szmata.

A Angelina nade wszystko na świecie marzyła o pięknych strojach. Raz czy dwa, gdy wystarczająco podrosła, ojciec zabrał ją do dalekiego miasta, zbudowanego wysoko na wzgórzu. Szła dzielnie za nim wijącą się białą drogą, a kiedy przekraczała bramy miasta miała wrażenie, że znalazła się w raju.

Gdyż w tamtejszych kościołach wisiały cudowne obrazy przedstawiające ubrane na błękitno Madonny i aniołów w haftowanych złotem sukniach. A co jeszcze ważniejsze, mogła tam zobaczyć szlachetnie urodzone damy, które wychodziły z pałaców i wsiadały do powozów. Jakże błyszczały jej oczy na widok powiewnych jedwabi, grubych aksamitów i delikatnych koronek! Czuła się tak, jakby zaglądała wprost do nieba. Oczywiście takie śliczne miękkie materie o cudownych kolorach były odpowiednie tylko dla szlachetnych kobiet, Madonny i świętych aniołów. Ale, och! Czasami jakże mocno pragnęła, siedząc w domu i naszywając kolejną łatkę na starą niebieską halkę, mieć coś nowego i ślicznego. Gdyby mogła choć dostać nową chustkę na głowę, albo mały naszyjnik, taki jaki miała Margherita, która mieszkała w domu obok i tak dumnie obnosiła go w niedziele! Łzy zazdrości zbierały się w oczach Angeliny, kiedy myślała o Marghericie, która w dni świąt wkładała buty, a na Mszę świętą szła w białej chusteczce i z własną książeczką do nabożeństwa.

Kiedy dziecko rozmyśla o takich rzeczach, robi się złe i zniecierpliwione, dlatego Angelina uderzyła pewnego dnia Tommaso po małych łapkach, kiedy w zabawie ściągnął jej z głowy chustkę i zrobił na niej nowe rozdarcie. Ale kiedy rozpłakał się z bólu i strachu, wzięła go w ramiona i pocieszyła, gdyż w gruncie rzeczy była to bardzo dobra dziewczynka. Opowiadała mu potem historie o wspaniałych czasach jakie nadejdą, o tym, że będzie kiedyś miała wiele jedwabnych chustek w pięknych kolorach, a on mały zielony kapelusik z długim czerwonym piórem i złotą klamrą.

Dzieci zawsze uwielbiały słuchać historii opowiadanych przez Angelinę. Miały wrażenie, że otwiera przed nimi ukryte małe drzwiczki i zabiera je do zupełnie nieznanego i pięknego świata, gdzie wszyscy mają ładne stroje i wspaniałe klejnoty, gdzie dzieci bawią się złotymi zabawkami, a strzegą ich Madonna i wszyscy święci, wokół głów których unoszą się okrągłe, błyszczące aureole.

– Skąd ty bierzesz te wszystkie głupstwa? – pytała matka. – Chodź, nie ma czasu na próżne opowiastki, czeka nas jeszcze tyle pracy.

Rzeczywiście, odkąd Angelina dorosła na tyle, żeby móc pomagać w domu, niewiele miała wolnego czasu. Trzeba było myć i ubierać Tommaso, pilnować, żeby nie psocił, nosić na rękach niemowlę, aż zaśnie i doglądać owiec na wzgórzu, a wieczorem zapędzić je do zagrody.

Pewnego dnia w wiosce wybuchło wielkie poruszenie, a Angelina przybiegła do domu o zmroku, pełna zachwycających nowin.

Powiadano, że wraca z podróży wielki pan, właściciel pobliskiego zamku i że przywiezie ze sobą prześliczną żonę. Towarzyszyć mu będzie wiele szlachetnie urodzonych dam i kawalerów, a cały orszak przejedzie jutro niedaleko wioski. Dla wszystkich było to wielkie wydarzenie i już dziś zaczęli splatać girlandy z kwiatów i zielonych liści.

– No cóż – powiedziała matka Angeliny, kiedy usłyszała te wspaniałe wieści. – Byłaś bardzo grzeczna, więc jutro będziesz miała wakacje i będzie ci wolno iść popatrzeć.

Mała Angelina ledwie mogła zasnąć tej nocy, tak bardzo przepełniały ją radość i podniecenie. Tylko jedna ciemna chmurka zawisła nad jej szczęściem. Gdyby tylko miała coś ładnego do ubrania, coś co byłoby odpowiednie na takie święto! Ale żadne marzenia nie mogły jej kupić nowej chustki na głowę ani usunąć łat ze starej halki, więc starała się o tym nie myśleć, i wreszcie zasnęła.

Następnego dnia obudziła się bardzo wcześnie i wykradła się cicho z domu nim inni wstali. A jeśli pada deszcz? Ale nie, właśnie wschodziło słońce, dzień wstawał jasny i bezchmurny, zaś mgła już się rozchodziła. Jej wakacje będą więc wspaniałe!

Podskakiwała z radości biegnąć w dół ścieżką, a potem wspięła się na zbocze wzgórza, by nazbierać polnych kwiatów. Już wkrótce miała dłonie pełne słodkich fiołków i usiadła na ziemi, by ułożyć z nich bukiet. Nie musiała się przecież spieszyć do domu, skoro miała dziś wakacje i żadnych obowiązków.

Nagle usłyszała jednak, że woła ją mama. Szybko pobiegła do domu, gdyż ton tego wołania był ostry i niespokojny.

– Gdzieś ty była? – spytała matka, która siedziała kołysząc w ramionach dziecko i miała bardzo zaniepokojoną minę. – Wołałam cię i wołałam. Mały jest chory, czuję to. Zobacz jaki jest gorący i zaczerwieniony. Nie mogę go utulić, żeby przestał płakać. Musisz zaraz pobiec do miasta, bo nie mam kogo posłać. Tam dobry lekarz da ci potrzebne lekarstwo.

– Och mamo! – wykrzyknęła Angelina. – Ale przecież dziś jest święto i miałam mieć wakacje, żeby zobaczyć przejazd wielkich panów!

– Szkoda, że nie jesteś mądrzejsza i że nie przywiązujesz mniej uwagi do pięknych strojów i widoków – odparła matka ostro. – Dziś nie możesz mieć wakacji, musisz zaraz iść do miasta. I tak pewnie wrócisz dopiero o zmierzchu, ponieważ to daleka droga. Pamiętaj tylko, że nie wolno ci się ociągać i dobrze pilnuj lekarstwa.

Angelina nie odpowiedziała. Wysłuchała w milczeniu wskazówek matki jak trafić do lekarza, kiedy już dotrze do miasta, a potem posłusznie ruszyła w dół stromego zbocza ścieżką, która prowadziła do głównej drogi.

Ale choć wydawała się taka cicha i posłuszna, w jej sercu kryło się gorzkie rozczarowanie, a głowę miała pełną złych myśli.

Póki widać ją było z okien małego domku szła szybko, ale potem, kiedy dotarła do białej, zakurzonej drogi, zaczęła wlec się coraz wolniej, aż wreszcie przystanęła i usiadła na trawie na poboczu.

To było takie niesprawiedliwe, że dziecko zachorowało właśnie dzisiaj i że musi iść po lekarstwo dla niego. Przecież nigdy nie ma wolnego, tylko musi pracować od rana do wieczora i nosić takie ubogie stroje!

Słońce stało już wysoko, ale twarz Angeliny nie odbijała jego blasku, gdyż zebrały się na niej ponure, ciemne chmury. Palcami stóp wzbijała biały kurz z pobocza i rysowała w nim raz kółko, raz krzyżyk, jakby to było najważniejsze zajęcie na świecie.

– Chciałabym mieć buty – mamrotała posępnie pod nosem. – Kiedy mnie wysyłają tak daleko, żebym coś przyniosła, mam całkiem otarte stopy.

Przestała rysować krzyżyki i uniosła stopę, żeby sprawdzić czy są już na niej jakieś otarcia, rozczarowała się jednak, ponieważ skóra była tam tak twarda jak podeszwa buta.

Nagle na małą ponurą twarzyczkę zaczął się zakradać weselszy wyraz. Spojrzała uważnie na krzyże, które wyrysowała w kurzu. Przypomniały jej słowa dobrego starego księdza, kiedy wyjaśniał znaczenie tego znaku i prosił, żeby zawsze starała się wykonywać swoje obowiązki tak radośnie, jak to tylko możliwe. W jednej chwili chmura znikła i w oczach Angeli znów igrał promień słońca.

– Pomyśleć tylko, że bardziej zależy mi na ładnych widokach niż na biednym bambinetto! Ale teraz postaram się, żeby dostał jak najszybciej swoje lekarstwo!

Ruszyła szybko drogą, chcąc nadrobić stracony czas i myśląc tylko o biednym chorym dziecku i biednej, zmartwionej mamie. Musiała przejść wiele kilometrów nim dotarła do wzgórza, na którym wznosiło się miasto, a potem trzeba się było jeszcze mozolnie wspiąć aż do jego bram. Była naprawdę bardzo zmęczona, kiedy wykonała polecenie matki i mogła ruszać z powrotem do domu niosąc buteleczkę z cennym lekarstwem, zawiniętą bezpiecznie w fartuszek. Nie zatrzymała się nawet, żeby obejrzeć wystawy sklepów, nie spojrzała też na wesołe tłumy przechodniów, ale kiedy mijała mały cichy kościółek, wślizgnęła się do środka i uklękła na chwilę w ciemnym kącie, przed swoim ulubionym obrazem Madonny i odzianych na biało aniołów.

Bardzo ostrożnie odwinęła cenną buteleczkę z fartuszka i wyciągnęła ją w górę.

– Matko Boża – modliła się. – W imię Gesu Bambino pobłogosław nasze bambinetto i spraw, żeby to lekarstwo mu pomogło.

Wówczas Madonna na obrazie popatrzyła na nią tak miło, że Angelina poczuła pewność, że wszystko będzie dobrze, więc z radością w sercu wyszła z kościoła i ruszyła do domu.

Słońce zaczynało już zachodzić, kiedy zobaczyła wreszcie małą wioskę. Była strasznie zmęczona, kiedy zaczęła się wspinać pod górę, a w pewnej chwili uderzyła mocno stopą o wielki kamień, który leżał na drodze. Ból był ostry, więc zatrzymała się na chwilę na odpoczynek i żeby rozetrzeć bolące miejsce.

Kiedy schyliła się, by sprawdzić jak bardzo stopa zaboli pod dotknięciem, jej wzrok przyciągnęło coś jasnego, błyszczącego w kurzu drogi i świecącego zupełnie jak gwiazda. Podniosła to z ziemi, a potem wydała okrzyk prawdziwej radości i zachwytu. Trzymała w rączce piękną złotą broszkę wysadzaną drogimi kamieniami. Blask, który tak bardzo przypominał światło gwiazdy, pochodził z białego klejnotu osadzonego w samym środku ozdoby, wokół którego mieniły się kamienie błękitne jak letnie niebo.

Przez chwilę Angelina patrzyła na przepiękny przedmiot spoczywający w jej rączce, nie mogąc uwierzyć, że jest prawdziwy. Przetarła oczy, żeby się upewnić, że nie śni, a potem spojrzała w górę, jakby sądziła, że spadł z nieba. Bo na pewno taka piękna rzecz nie mogła zostać stworzona na ziemi.

A potem odgadła skąd się tu wzięła ta brosza. W kurzu widać było ślady kół powozu i wiele odcisków stóp. Na pewno przejeżdżał tędy wspaniały orszak, a jedna z dam zgubiła po drodze swój skarb.

Kiedy przez głowę Angeliny przemykały takie myśli, jej rączka zacisnęła się mocno na broszce. Wiedziała, że ten przedmiot do niej nie należy i że musi go zaraz pokazać mamie, a potem zanieść do starego księdza, który na pewno zwróci go pięknej właścicielce. Gdyby tylko mogła zatrzymać broszkę choć na kilka godzin! Nikomu nie stanie się przecież krzywda, jeśli klejnot pobędzie u niej przez jedną noc i popatrzy na niego jeszcze raz rano…

Im dłużej patrzyła na broszę, tym mocniej czuła, że nie może się z nią natychmiast rozstać, więc w końcu przypięła ją na wewnętrznej stronie swej camicetty, a kiedy się upewniła, że klejnot jest dobrze ukryty, wstała i powoli pokuśtykała do domu.

Kiedy nadeszła Angelina, matka doglądała właśnie dziecka.

– Jesteś dobrym posłańcem i szybko wykonałaś polecenie – powiedziała. – Okazuje się jednak, że nie było powodu do aż takiego pośpiechu. Mały czuje się lepiej.

– Ach! – zawołała Angelina. – Wiedziałam, że Madonna o nim nie zapomni.

Potem w jej oczach pojawił się zatroskany wyraz. W jakiś sposób czuła się zawstydzona tym miłym, ciepłym spojrzeniem Madonny. Czy i teraz uśmiechnęłaby się do niej tak czule?

– Jesteś zmęczona, moje dziecko – powiedziała matka. – Chodź, odpoczniesz. Zostawiłam ci obiad.

Ale Angelina nie była głodna i wcale nie chciała odpoczywać.

– Droga cię zmęczyła – stwierdziła matka łagodnie. – Idź do łóżka i śpij spokojnie do rana.

Angelina posłusznie wdrapała się do łóżka i zamknęła oczy, jakby spała, ale w jej głowie kłębiły się różne myśli. Wsunęła cudowną broszkę pod poduszkę i leżała trzymając ją w małej, gorącej rączce. Czy Madonna i Gesu Bambino będą się na nią gniewać, że zatrzymała ten skarb? Czuła jednak, że nie potrafi się z nim rozstać i że gdyby mogła go zatrzymać, nigdy więcej nie byłaby już nieszczęśliwa. Nie miałoby znaczenia jak stare i połatane jest jej ubranie, ani to, że nie ma butów, gdyby tylko mogła mieć tę broszkę. W końcu zasnęła i śniła o gwiazdach błyszczących na błękitnym niebie.

Następnego dnia obudziła się z uczuciem, że stało się coś cudownego. Potem szybko wsunęła rączkę pod poduszkę, żeby sprawdzić, czy broszka jest tam naprawdę. Ledwie śmiała na nią spojrzeć, więc tylko ponownie przypięła ją po wewnętrznej stronie sukienki i cicho wyszła z domu.

Kiedy znalazła się w gaju oliwnym i usiadła pod starym, sękatym drzewem, poczuła, że teraz może bezpiecznie wyjąć swój skarb. Och, jakiż był piękny! W świetle poranka wydawał się jeszcze piękniejszy niż o tym śniła. Wyciągnęła w górę rękę, żeby złapać w broszkę promienie słońca, które przedzierały się tu przez gęste listowie, a potem przypięła ją sobie do starej, czerwonej sukienki i usiadła w milczeniu ze złożonymi rękami, a policzki jej pałały.

Jakież wspaniałe obrazy wypełniały jej głowę. Nie była już małym, obdartym i bosym dzieckiem siedzącym w oliwnym gaju, tylko wielką damą w powiewnych jedwabnych szatach i spiczastych szkarłatnych pantofelkach. Wokół niej uwijały się wesoło szlachetnie urodzone panny, ale wszystkie spoglądały na nią z zazdrością i pokazywały sobie cudowną gwiazdę otoczoną błękitem, która błyszczała na jej piersiach.

Nie miała jednak dużo czasu na takie marzenia, więc wkrótce znów ukryła broszkę i ruszyła do pracy. To dziwne, ale tego dnia nie czuła się równie szczęśliwa jak zwykle. Nic jej się nie udawało. Dziecko ją niecierpliwiło, a pracę wykonywała niedbale, co ściągnęło na nią naganę matki. Ale najgorsze było to dziwne uczucie, które omal jej nie zadławiło, kiedy ujrzała, że stary ksiądz idzie ścieżką w stronę ich domu. Przecież zawsze tak się cieszyła, kiedy do nich przychodził. Dlaczego dzisiaj pragnęła tylko uciekać i ukryć swe pałające policzki?

Jeszcze nim starzec się odezwał, wiedziała po co przyszedł. Ale słuchała uważnie, kiedy opowiadał jej matce, że jedna z dam mieszkających na zamku zgubiła cenną broszkę, zapewne na drodze. Oczywiście jeśli ktoś znajdzie klejnot powinien zaraz mu go przynieść. Chciał też, żeby dzieci uważnie się za nim rozglądały.

– Młode oczy są takie bystre – powiedział. A potem, klepiąc Angelinę po głowie dodał: – Wiem też, że ta panienka ma doskonały wzrok jeśli chodzi o piękne rzeczy.

Potem zapytał jak się czuje Giovannino i uśmiechnął się bardzo miło do Angeliny, kiedy usłyszał, że poświęciła swój wolny dzień, żeby iść do miasta po lekarstwo dla niego.

– Stopy, które biegają spełniając polecenia innych, doczekają się na pewno specjalnego błogosławieństwa – powiedział. – Sądzę, że aniołowie szyją dla nich złote pantofelki.

Ale serduszko Angeliny było bardzo ciężkie, a miłe słowa starego księdza sprawiały, że poczuła się jeszcze bardziej nieszczęśliwa. Gdyby zobaczył, co ma ukryte pod sukienką, na pewno nie patrzyłby na nią tak uprzejmie.

W wiosce wiele się mówiło o zagubionej broszce. Wszyscy szukali jej uważnie, ale nie znaleziono żadnych śladów. Kiedy Angelina słuchała ich rozmów, jej pełne winy serduszko waliło tak mocno, że dziwiło ją iż nikt tego nie słyszy.

Ledwie śmiała wyjmować teraz tę piękną rzecz z ukrycia i na nią patrzeć. Niemal zaczęła żałować, że ją znalazła. Co noc usypiała z płaczem, a te łzy stopniowo gasiły w niej pragnienie, by zatrzymać zakazany skarb.

W końcu nie mogła już dłużej wytrzymać i bardzo wczesnym rankiem, kiedy w wiosce wszyscy jeszcze spali, pobiegła do domu starego księdza. Czekała cierpliwie pod drzwiami aż zaczną dzwonić dzwony i ruszyła za nim, kiedy wyszedł z domu kierując się do kościoła.

Z początku ksiądz nie zauważył dziecka, ale lekkie pociągnięcie za sutannę kazało mu spojrzeć w dół.

– O, co się stało maleńka? – zapytał. – Czy bambinetto znowu zachorowało?

Ale Angelina pokręciła głową. Płakała tak gorzko, że nie mogła wykrztusić ani słowa.

– Chodź, opowiedz mi wszystko – powiedział starzec, a potem wziął ją za rączkę i poprowadził do domu.

To była długa historia, a Angelina nie potrafiła jej składnie opowiedzieć, ale stary ksiądz wszystko zrozumiał. Wyjął broszkę z małej, trzęsącej się rączki i schował ją w bezpieczne miejsce, a potem usiadł i popatrzył na dziecko smutnymi, dobrymi oczami.

– No cóż, przekonałaś się sama, że piękne rzeczy nie mogą cię uszczęśliwić i że uczciwość i czyste sumienie są warte więcej niż wszystkie klejnoty świata – powiedział. – Póki nasze niebiańskie suknie są czyste i bez plam, niewielkie ma znaczenie to jak połatane są nasze ziemskie stroje. Ponieważ zrobiłaś wszystko, żeby naprawić wyrządzone zło, nie ukarzę cię, ale zapamiętaj sobie dobrze czego się dziś nauczyłaś.

Jakiż inny wydawał się Angelinie świat, kiedy tego pogodnego ranka klęczała w cichym małym kościółku słuchając jak stary ksiądz odprawia Mszę świętą. Już nie czuła wstydu myśląc o Madonnie i świętych aniołach. Miała wrażenie, że z jej serca zdjęto wielki ciężar.

A kiedy tak klęczała, zdarzyła się dziwna rzecz.

Wydało jej się nagle, że jeden z tych ubranych na biało aniołów stanął u jej boku, po czym pochylił się, ujął lekko za rączkę i poprowadził po złotych schodach do pięknej jasnej komnaty. Siedziały tam przy pracy inne anioły, a przed nimi leżała rozłożona na stole piękna, błyszcząca biała szata, wyszywana perłami i drogimi kamieniami, cudowniejsza niż wszystko, o czym marzyła Angelina. Kiedy patrzyła na nią oczarowana, jeden z aniołów postawił koło sukni parę małych złotych pantofelków.

– Są przeznaczone dla małych stóp, który nigdy nie są zbyt zmęczone, by biegać dla innych – wyjaśnił z miłym uśmiechem.

– Uszyliśmy tę szatę ze wszystkich jej dobrych uczynków i myśli o innych, jakie tylko mogliśmy znaleźć, ponieważ suknia, która ma być noszona w obecności Króla musi być odpowiednia – odezwał się drugi. – Ale niestety, na szacie jest plama, której nie możemy wywabić!

Angelina zwiesiła głowę i zaszlochała głośno, ale anioł, który trzymał ją za rączkę, uśmiechnął się do niej pocieszająco.

– Zobacz – powiedział. – Przyniosłem coś, co ukryje tę plamę.

Wyciągnął rękę, a na jego dłoni leżały cudowne, połyskliwe perły, dość duże, by ukryć plamę na anielskiej sukni.

– To łzy żalu za grzechy – wyjaśnił. – Szata nie jest jeszcze nieodwracalnie zniszczona.

Wówczas wizja zbladła i Angelina znów klęczała w kościele, choć Msza święta już się skończyła.

Nigdy nie zapomniała tajemnicy niebiańskiej szaty. Jakie miało teraz znaczenie, że jej sukienka jest połatana, a chustka na głowę spłowiała? Jej prawdziwa suknia przechowywana była przez anioły, a ona powinna przede wszystkim uważać, żeby żadna plama nie zniszczyła jej czystego piękna.

Tu babcia umilkła a wnuczka popatrzyła na nią oczarowana.

– To oczywiste, że jak Angelina zobaczyła tę anielską szatę, nigdy więcej nie zważała na to, że jej halka jest stara, a stopy bose – powiedziała w zamyśleniu.

– To prawda – odparła babcia. – Wiedziała, że pewnego dnia włoży te złote pantofelki.

– A czy odtąd bardzo, bardzo uważała, żeby więcej nie poplamić sukni? – spytała Angelina.

Do oczu babci zakradł się smutek.

– Bardzo się starała, ale obawiam się, że wiele plam zniszczyło jednak anielskie dzieło.

– Ale przecież zawsze można je ukryć pod łzami żalu za grzechy, które starannie pozbiera dobry anioł – pocieszała ją Angelina.

– O tak – odparła babcia miękko. – Masz rację maleńka. Nie ma takiej uszytej przez anioły sukni, która nie byłaby naszyta perłami.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.