Rozdział pierwszy. Okropny pan Timson

Julka i Agatka obudziły się rano pierwszego dnia wakacji na farmie. Choć jeszcze zaspane, poczuły się bardzo szczęśliwe. Poranek wypełniał się dźwiękami i zapachami wakacji: pianie koguta (dźwięk całkiem przypominający trzepotanie proporca na wietrze), odgłosy baniek na mleko, stukot chodaków na wybrukowanej drodze, leniwe przytłumione głosy przypominające bzyczące w oddali pszczoły, aromat trawy i koniczyny ogrzanej wczesnym słońcem.

Przez cały dzień dziewczynki odkrywały nowe źródła radości, jak zbieranie świeżych lśniących jajek na śniadanie i cieszenie rąk ich ciepłem, bieganie w starych niebieskich ogrodniczkach bez butów, pończoch, rękawiczek czy kapelusików, objadanie się na dworze własnoręcznie zebranymi owocami i w końcu wieczór przynoszący miłą ciemność, która delikatnie, jak granatowa chmura otulała drzewa w sadzie, i wreszcie gwiazdy migoczące między gałęziami jak złote owoce.

Julka i Agatka pamiętały dobrze, że cały urok mijającego dnia zawdzięczają Panu Bogu. Przypomniały sobie też o złożonej obietnicy – mimo że były pod opieką pani Brown, która nie była katoliczką, w każdą niedzielę miały prosić Jerzego Browna o zabranie ich wozem zaprzężonym w kucyki na Mszę świętą. Niedziela miała być jutro.

Jerzy miał jednak złe wieści – jeden z kucyków okulał.

– Nic nie szkodzi – powiedziała Julka. – Możemy pójść pieszo.

Pani Brown zaśmiała się słysząc ten pomysł.

– To sześć kilometrów tam, i sześć z powrotem – objaśniła. – Razem dwanaście. Nie dacie rady przejść takiej drogi, i co więcej, Pan Bóg na pewno tego od was nie oczekuje.

– Być może nie oczekuje i pewnie rzeczywiście nie byłoby grzechem, gdybyśmy nie poszły, ale naprawdę możemy pokonać taki dystans. A jeśli Pan Bóg tego nie oczekuje, to tym bardziej będzie szczęśliwy, jeśli zrobimy Mu niespodziankę – powolutku wytłumaczyła Agatka.

– Słusznie – powiedział Jerzy. – Jeśli rzeczywiście się zdecydujecie, możecie iść na skróty przez ziemię pana Timsona. Tylko, jeśli was na tym przyłapie, okropnie się wścieknie. Nikomu nie pozwala przechodzić przez swoje włości, wstrętny z niego typ.

– Nie możemy go po prostu zapytać?

– Cóż, możecie, ale jest raczej pewne, co powie.

– Spróbujemy – zadecydowała Agatka i zabrawszy świeczkę z kuchennego stołu wdrapała się na drewniane schody prowadzące do sypialni. Trzymane nad głową światełko wyglądało jak przyświecająca jej gwiazdka.

Pan Timson miał wczoraj kiepski dzień. Soboty na ogół były dla niego ciężkie. Siedział w swoim ślicznym lesie i patrzył na wielkie liście. A że były one naprawdę ślicznie oświetlone zachodzącym słońcem, pan Timson czuł się jeszcze bardziej nieszczęśliwy. Zerwał polnego kwiatka i zmiażdżył go w palcach. Nie mógł znieść widoku tak delikatnej i wdzięcznej roślinki, kiedy sam czuł się zepsuty. Właśnie tak o sobie myślał – był zepsuty!

Kiedy był chłopcem, a nawet i później, sobota była dniem spowiedzi, której nigdy nie mógł się doczekać. Cieszyła go zawsze myśl o powrocie białą drogą do tego właśnie lasu i poczuciu uwolnienia od grzechów, o kwiatach, ptakach i wszystkich innych przyjaznych rzeczach wkoło.

Potem wydarzyła się ta idiotyczna kłótnia z księdzem. Tym, który nie żyje już od wielu lat. Pokłócił się i już nigdy więcej nie poszedł białą drogą do kościoła, a na wszystkich płotach okalających jego ziemię umieścił znaki zabraniające przejścia. Wszyscy wkoło zapomnieli, że pan Timson był kiedykolwiek katolikiem. Wszyscy z wyjątkiem jego samego. Jak ujął to Jerzy, stał się wstrętnym typem, człowiekiem, którego serce tęskniło za czymś, czego nie mogło mieć tylko dlatego, że brakowało mu pokory, by po to coś pójść. A był z tego powodu tak nieszczęśliwy, że po prostu musiał przed samym sobą udawać, że jest ostry i okropny i nic go to nie obchodzi. Kiedy ludzie pytali go nieśmiało o możliwość przejścia na skróty przez jego pola, tak gniewnie krzyczał „nie”, że w końcu przestano do niego przychodzić.

W tę sobotę pan Timson czuł się jeszcze bardziej samotny niż zwykle, więc gniótł kwiatki między palcami i obmyślał nowe znaki, które odstraszałyby jeszcze skuteczniej niż dotychczasowe. Nieopodal leżała w trawie i białej koniczynie, wyglądająca na zadowoloną, czerwona krowa, wpatrująca się spokojnie w pana Timsona. Leżała tuż pod lasem tak nieruchomo, że mogła równie dobrze uchodzić za jedną z tych tekturowych krów przypatrujących się łagodnie z Bożonarodzeniowego żłóbka.

– Idiotka – stwierdził pan Timson patrząc na nią. – Idiotka.

W odpowiedzi na niczym niesprowokowaną obrazę, krowa wpatrywała się w pana Timsona jeszcze spokojniej, ciągle nieruchoma. Pan Timson udał się do szopy i przygotował nowy znak: „Uwaga! Wściekły byk!”.

Agatka i Julka, trochę niepewne, stały przed furtką pana Timsona. Nie można zaprzeczyć, że w swych odświętnych niedzielnych strojach czuły się nieco mniej odważne. A kiedy odkryły, że ceną przejścia przez teren farmera będzie prześladowanie, całkiem straciły zapał. Na wprost nich widniał napis: „Nieproszeni goście będą prześladowani”. A przynajmniej tak im się wydawało – litery były już lekko niewyraźne na skutek upływu czasu i działania pogody. Agatka wpatrywała się w nie z przerażeniem w oczach.

– Mówiłaś często – zauważyła Julka – że chciałabyś być prześladowana.

– Tak – wybąkała Agatka. – Myślałam, że może chciałabym być męczennicą. Na pewno po pożarciu przez lwa, ale tak naprawdę nigdy nie myślałam jakby to było przed.

– Czasami lwy są łagodne, jak ten Daniela.

– Tak. Ale nie zawsze.

– Chodźmy dalej.

Podeszły do bramy i ich oczom ukazał się umieszczony na najwyższych żerdziach napis: „Uwaga. Złe psy!”.

– Och! To jeszcze gorsze niż lwy! – krzyknęła Agatka.

– Wcale nie. Psy cię nie zjedzą.

– Nie, ale gryzą i zamiast bycia męczennikiem, który dawno już zapomniał, że ktoś go pożarł, jest się pogryzionym, a wciąż nie w Niebie.

Julka musiała zatrzymać słowotok Agatki.

– Nie zasługujesz na bycie zjedzoną – powiedziała.

– Bóg na pewno z przyjemnością pozwoli, żebyś była tylko pogryziona.

I mówiąc to, pewnym ruchem otworzyła bramę. Z krzaków powoli wyłonił się pies. Machający ogonem, grubiutki, biały, uśmiechający się pies.

– Patrz – zawołała Julka. – Bóg umie oswoić psy. Powinnyśmy mieć więcej wiary. Chodź.

I tak, z psem truchtającym obok, przeszły pierwsze pole i znalazły się w małym lasku. Wkoło panowała cisza przerywana tylko ptasim świergotem i trzaskiem igliwia pod stopami. Białe dziecięce butki ubrudziły się zielonym mchem, a sukienki w kilku miejscach zahaczyły o wystające gałązki. Pomijając jednak to oraz ubrudzone rękawiczki, dziewczynkom nic się nie stało i znowu zaczęły odważnie rozmyślać o męczeństwie. Nie były jednak świadome, że cały czas są pod obserwacją – pan Timson przyglądał im się ukryty między drzewami na skraju lasu.

– Widzisz? – zaczęła Julka głaszcząc psa po głowie. – Nie jest tak źle. Nie ma żadnych złych psów ani lwów.

– Wiesz co myślę? – odparła Agatka. – Skoro Pan Bóg dla naszego dobra oswoił tego psa, to może złagodzi też serce tego farmera?

– Pan Jerzy powiedział, że wstrętny z niego typ.

– No tak, ale wstrętny typ nie jest gorszy od złego psa. Biedny stary człowiek. Tak mi go szkoda. Jest taki zagniewany, podczas gdy świat wkoło jest taki łagodny i delikatny.

Pan Timson aż się skrzywił na te słowa. „Więc krytykują mnie za moimi plecami” – pomyślał.

Nie ruszył się jednak ze swojej kryjówki, a dziewczynki nagle stanęły jak wryte, z trudem łapiąc oddech.

Agatka odezwała się pierwsza.

– Julka – wyszeptała. – Widzisz? „Uwaga! Wściekły byk!”

Julka kiwnęła głową. W gardle całkiem jej zaschło. Tak naprawdę, troszkę bała się nawet krów, zwłaszcza, kiedy pana Browna nie było w pobliżu.

Tym razem to Agatka wykazała się większą odwagą.

– Pomódlmy się, żeby Pan Bóg zamienił tego byka w rozważne i łagodne stworzenie i chodźmy dalej.

– A co jeśli Pan Bóg nas nie wysłucha?

– Wtedy – zadecydowała Agatka nabierając głęboko powietrza – będziemy się modlić, żeby pan Timson okazał się łagodny.

– Cóż – Julka również westchnęła ciężko – no to tak zróbmy.

Pan Timson wysunął się spomiędzy drzew. Do tej chwili słyszał tylko głosy dwójki dzieci. Teraz po cichu odsunął dłońmi gałęzie, żeby móc na nie zerknąć. Jego oczom ukazały się dwie małe dziewczynki, które w porównaniu z jego słusznym wzrostem wydawały się jeszcze mniejsze.

Julka i Agatka złapały się za ręce i wkroczyły na pole tak, jak kiedyś męczennicy wstępowali na arenę Koloseum w Rzymie. Małe dziewczynki stanowiły na polu widok dość niecodzienny, a czerwona krowa, choć już stara, była zwierzę ciem dociekliwym. Strząsnęła muchę z ucha, zamachała ogonem i ruszyła się, by stanąć na nogi. Dziewczynki rzuciły się do ucieczki.

Pan Timson, nagle ogarnięty wstydem na widok skutków swojej zasadzki, również wystartował pędem za uciekającymi. Rzut okiem przez ramię przeraził dziewczynki jeszcze bardziej niż sam byk. Zobaczyły bowiem wielkiego mężczyznę o czerwonej twarzy, który nie mógł być nikim innym jak tylko strasznym właścicielem ziemi, pędzącego za nimi ile sił. Julka i Agatka jeszcze bardziej przyspieszyły kroku.

– Nie ma tu złych psów! Ani wściekłych byków! – grzmiał głos za nimi. Ale wszystko, co dotarło do ich uszu to: „Złe psy, wściekłe byki”.

Biegły dalej potykając się o kępy trawy. Zgubiły swoje kapelusiki i nawet przez myśl im nie przeszło, żeby po nie zawrócić. Pan Timson krzyczał znowu:

– Mam tu tylko miłe pieski! I spokojne krowy.

Lecz dziewczynki wciąż biegły. I kiedy słowa – miłe pieski, spokojne krowy – rozległy się ponownie, już całkiem blisko, potężne dłonie chwyciły obie dziewczynki za ramię.

Dziesięć minut później Agatka i Julka myły buzie w kuchni pana Timsona, a on sam czekał na dziewczynki trzymając w ręku odnalezione kapelusze. Następnie przygotował dwa kubki mleka. Najwyraźniej Pan Bóg wysłuchał modlitw dziewczynek, jako że ciężko im było wyobrazić sobie bardziej uprzejmego i wrażliwego człowieka.

– Usiądźcie i wypijcie mleko – zaproponował – a ja w tym czasie wyprowadzę dwukółkę. Odwiozę was na Mszę tak, że będziecie na czas.

– Nie jestem pewna czy możemy się tak pokazać w kościele – zawahała się Agatka.

– Jeśli ktoś nie może się tam pokazać, to tylko ja – powiedział pan Timson. – Dacie wiarę, że pozwoliłem, żeby dusza zabrudziła mi się tak jak wasze sukienki i buciki, tylko dlatego, że byłem zbyt wielkim tchórzem, żeby przeprosić Boga? Ale już czas, żeby to naprawić jeszcze przed Mszą, lepiej więc chodźmy.

– Pan tchórzem? – zadziwiła się Julka. – Myślałam, że wstrętny z pana typ.

– Oj, może rzeczywiście taki byłem. Ale kiedy zobaczyłem was, takie kruszynki mierzące się z tym, co wzięłyście za wściekłego byka, dlatego że chciałyście mi pomóc, przestałem być tchórzem i wstrętnym typem. Więc spieszmy się, bo ksiądz jest w niedzielę bardzo zajęty, a ja przecież muszę jeszcze przed Mszą zdążyć się wyspowiadać.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Okropny pan Timson oraz inne fascynujące opowieści.