Rozdział pierwszy. O spowiedzi wielkanocnej

Gdybyśmy urodzili się za czasów pierwszych chrześcijan, zobaczylibyśmy, z jaką świętą radością oczekiwali Wielkiego Postu! O święty dniu zbawienia i łaski, co się z tobą stało? Gdzie ta święta radość, której doświadczały wybrane dzieci Boże? Tak, wierni chrześcijanie, czas Wielkiego Postu może się obrócić na nasze zbawienie, jeżeli będziemy z niego korzystali i współdziałali z łaską Bożą; może jednak przyczynić się do naszego potępienia, gdy z niego korzystać nie będziemy. Cóż znaczy to słowo: „Pascha”, Wielkanoc? Znaczy tyle, co przejście. Jest to więc przejście ze śmierci grzechu do żywota łaski. Mając to na uwadze, zdołacie lepiej ocenić, czy przysposabialiście się dotąd dobrze do świąt wielkanocnych i czy to przysposobienie może zadowolić zwłaszcza was mężczyzn, którzy idziecie tylko z musu raz do roku do spowiedzi i Komunii Świętej w czasie wielkanocnym.

Dlaczego to, chrześcijanie, ustanowił Kościół Wielki Post? Dlatego, odpowiecie, aby nas przygotować do dobrej spowiedzi i godnego obchodzenia świąt wielkanocnych. Tak nas rzeczywiście uczy katechizm. Ale gdybym zapytał dziecka, jaki popełnia grzech chrześcijanin-katolik, zaniedbujący spowiedź wielkanocną, odpowiedziałoby mi: Popełnia grzech śmiertelny. A na dalsze pytanie, ile potrzeba popełnić grzechów śmiertelnych, aby być potępionym, odpowie mi znowu: Wystarczy popełnić tylko jeden grzech ciężki i umrzeć w nim bez pokuty. Co na to powiecie? Czy odprawiliście spowiedź wielkanocną? Nie, odpowiecie. Będziecie więc potępieni, jeżeli was w tym stanie duszy zaskoczy śmierć. I co myślisz, przyjacielu, czy nie zależy ci wcale na zbawieniu? Ale powiesz: Jeżeli będę potępiony, to nie sam tylko. Biedna duszo! Towarzystwo w piekle nic ci nie pomoże – owszem pomnoży twe cierpienia. Jęczeć i wzdychać będziesz na próżno w płomieniach, nie mając nadziei wyjścia z nich! Ach! Czemu nie pamiętasz duszo, ile kosztowałaś Jezusa Chrystusa? Czemu się sama od Niego odłączasz na zawsze? Dlaczego to, mój bracie, nie odprawiłeś wcale spowiedzi wielkanocnej? Powiesz: nie chciało mi się. Ale jeżeli umrzesz w tym stanie, będziesz potępiony. Czy myślisz, że wszystko się kończy wraz ze śmiercią? Wiedz, że jest wieczność szczęśliwa, albo nieszczęśliwa! To dogmat naszej świętej wiary!

Nieprawda, moja siostro, że opuściłaś spowiedź wielkanocną? W poście żyłaś w grzechu i po Wielkanocy tak samo. Dlaczego to? Oto powód: straciłaś wiarę, myślisz tylko o przyjemnościach świata i czekasz chwili, kiedy cię wrzucą w ogień piekielny. Zobaczymy się, droga siostro, zobaczymy się kiedyś. Tak jest, zobaczymy twe łzy, twą rozpacz wieczną. Czemu, wierni chrześcijanie, odwracamy nasze oczy od tej strasznej prawdy i żyjemy w brudach grzechowych?

Zastanówmy się teraz, w jaki sposób spowiadają się i przyjmują obojętni ludzie Komunię w czasie wielkanocnym, abyśmy mogli sobie wytworzyć sąd, czy ci chrześcijanie, przyjmujący tylko z musu sakramenty święte raz do roku, mogą być spokojni, czy nie. Gdyby do dobrej spowiedzi wystarczyło wyznanie grzechów przed kapłanem i odprawienie pokuty, łatwo by było odzyskać utraconą łaskę Bożą, droga zbawienia nie byłaby tak trudną. Nie trzeba się jednak łudzić, że Boga można zbyć czymkolwiek. Wyraźnie powiedział Zbawiciel do młodzieńca ewangelicznego, że wąska jest ścieżka, wiodąca do nieba i mało ludzi nią postępuje. Przez cały rok zajmowaliście się świeckimi sprawami, staraliście się o majątek, goniliście za przyjemnościami życia, nie pracowaliście nic nad swoim udoskonaleniem, wreszcie przychodzicie koło Wielkanocy do spowiedzi i wyznajecie swe grzechy w ten sposób, jakbyście opowiadali jakąś historię. Wreszcie odmówicie bezmyślnie i mechanicznie kilka modlitw i już zdaje się wam, że pogodziliście się z Bogiem. Zaraz po spowiedzi wracacie do dawnych niedobrych nawyków, chodzicie do karczm i szulerni, na zabawy i bale; nie widać ani śladu poprawy. Z roku na rok to samo czynicie! Sakrament pokuty, w którym Bóg zapomina niejako o swej sprawiedliwości i okazuje tylko miłosierdzie, jest dla wielu rodzajem zabawy i rozrywki. Pamiętaj człowiecze, że twoje spowiedzi, gdy je w ten sposób odbywasz, nic nie są warte, a są może nawet świętokradzkimi.

Ażeby odbyć dobrą spowiedź, trzeba nienawidzić grzechu z całego serca i żałować, że obraziliśmy Boga tak dobrego, że gardziliśmy łaskami, że nie zważaliśmy na głos sumienia, że długi czas trwaliśmy w stanie grzechu. Kto ma prawdziwy żal, ten stara się jak najprędzej pojednać z Bogiem i naprawić krzywdy. Źle robi ten, kto zwleka poprawę z dnia na dzień, kto nie chce jak najprędzej pojednać się ze Stwórcą, który jest naszym najlepszym przyjacielem. Gdy kto pozostaje cały rok w grzechu i z przykrością myśli o czasie Wielkiego Postu, bo wtedy trzeba się spowiadać, kto zwleka ze swą spowiedzią poza czas wielkanocny, albo przystępuje do niej z usposobieniem zbrodniarza, którego prowadzą na śmierć, czyż można sądzić, że taki człowiek ma usposobienie duszy potrzebne koniecznie do ważności sakramentu pokuty?

Zaprawdę, są ludzie, którzy spowiadaliby się dopiero na łożu śmierci, gdyby Kościół nie nakazywał tego czynić co roku. Zresztą wielu spełnia ten obowiązek obojętnie, ze zwyczaju tylko. Nie miłość Boża, ani żal, ani chęć poprawy kierują nimi. Gdy Boga prawdziwie kochamy, nie popełniamy grzechu z taką łatwością, a nawet przyjemnością, jak się to często zdarza. Kto się prawdziwie obawia grzechu, nie będzie z nim chodził aż do Wielkanocy, zaraz po upadku wyspowiada się i będzie się starał poprawić.

Nie chcę dzisiaj mówić o tych nieszczęśliwych, którzy zatajają swe grzechy przed kapłanem, z obawy, że nie dostaną rozgrzeszenia, albo o tych, którzy pokrywają swe życie występne płaszczykiem cnoty i tak zbliżają się do Stołu Pańskiego, pożywają swe potępienie, oddają Boga na łup szatanowi, a swą duszę narażają na wieczne potępienie.

Sądzę, że wy, którzy się tylko raz na rok spowiadacie, lepsze przynosicie usposobienie, że spowiadacie się pokornie i szczerze, żałujecie nie tylko dla tego, że z powodu grzechów zasłużyliście na kary wieczne, ale i dlatego, że przez nie obraziliście najlepszego Pana i Stwórcę. Prawdziwy pokutnik z boleścią w sercu rzuca się do stóp Boga i oskarża się, aby uzyskać przebaczenie. Powiada z pokorą serca o sobie: Jestem grzesznikiem, niegodnym nazwy dziecka Bożego, gdyż żyłem dotąd zupełnie przeciwnie, jak nakazuje wiara święta; wstręt czułem do tego wszystkiego, co się odnosi do chwały Bożej; niedziele i święta były dla mnie dniami uciechy i rozpusty. Nic dotąd nie robiłem dla zbawienia duszy. Będę zgubiony i potępiony, jeżeli Bóg nie zlituje się nade mną. Takie powinno być usposobienie chrześcijanina, który prawdziwie brzydzi się grzechem. Ale powiedz, czy oskarżają się w ten sposób ci, którzy zaledwie raz na rok, i to jeszcze niechętnie, idą do spowiedzi, usprawiedliwiają się, mówią, że do grzechu nieczystego drudzy ich nakłonili, że do gniewu pobudził ich sąsiad przykrym słowem, że opuścili Mszę Świętą z powodu towarzystwa, że raz w poście jedli mięso, ale nie uczyniliby tego, gdyby ich drudzy nie namówili, że źle się wyrażali o bliźnich, ale ludzie dali im sposobność do obmowy. Niestety, nie rzadka to rzecz, że przy spowiedzi mąż oskarża żonę, żona męża, brat siostrę, siostra brata, pan służącego, a służący pana. Przy Confiteor, czyli spowiedzi powszechnej, oskarżają się sami, mówiąc: moja wina; dwie minuty potem bronią się, zrzucając winę na drugich. Nie okazują żadnej pokory i skruchy. Takie jest w znacznej części usposobienie tych, którzy się spowiadają raz do roku. Poznaje też kapłan, że trudno im dać rozgrzeszenie. Każe im więc przyjść później do spowiedzi, chcąc ich uchronić od świętokradztwa. Oni na to mruczą, że nie mają czasu, że później nie będą lepiej usposobieni, a nawet się odgrażają, że pójdą do innego spowiednika mniej surowego, który ich rozgrzeszy bez trudności. Sami sobie szkodzą ci ludzie zaślepieni. Spowiednik poznał z ich sposobu oskarżania się, że nie mają warunków potrzebnych do godnego przyjęcia tego sakramentu. Ich wyznanie grzechu było połowiczne, dlatego musiał zadawać im tysiączne pytania.

Przestawali na ogólnym wyznaniu, nie odróżniali wcale myśli od pożądliwości. Pyta ich spowiednik: Czy nie obraziliście kiedy Boga w myśli pychą, próżnością, zemstą albo nieczystością? Wszak wiecie dobrze, że i myślą można Boga ciężko obrazić, zwłaszcza, jeżeli myśl jest nieskromną, której się nie oddala? – Być może, odpowiada penitent, ale sobie tego nie przypominam. – Dalej spowiednik pyta choćby w przybliżeniu o liczbę grzechów. Tu mówi spowiadający się: Ach, mój ojcze, czy chcesz, abym pamiętał wszystkie myśli z całego roku? To niemożliwe! – Drogi Boże, ile z powodu tej lekkomyślności bywa świętokradzkich spowiedzi! – Również i dlatego ludzie źle się spowiadają, że nie wymieniają okoliczności, które zmieniają naturę grzechu. Mówią np.: Upiłem się, przezywałem bliźniego, popełniłem grzech przeciw cnocie czystości, gniewałem się i mściłem. Gdyby spowiednik nie zadawał pytań, już by było po wszystkim; ale kapłan pyta: Ile razy to było? Czy popełniłeś te grzechy w kościele? Czy w obecności twych dzieci? Twych sług? Czy było przy tym wielu ludzi? Czy przez obmowę ucierpiała sława bliźniego? Czy nad pysznymi myślami długo się zastanawiałeś? Czy myśli przeciw cnocie czystości towarzyszyła chęć popełnienia grzechu? Czy ten lub inny grzech popełniłeś z nieuwagi, czy rozmyślnie i złośliwie? Czy nie popełniałeś jednego grzechu po drugim, sądząc, że wszystko jedno spowiadać się z małej ilości grzechów, czy z wielu? – O mój Boże, co pomyśleć o takim przysposobieniu! Gdzie są grzesznicy, którzy prawdziwie opłakują swe winy?

Trzeba przyznać, że są ludzie, którzy robią dokładny rachunek sumienia, skrupulatnie wyliczają swe grzechy, ale czynią to obojętnie, ozięble, nie westchną ani razu, nie uronią ani jednej łzy. W ogóle nie widać u nich boleści serca, że obrazili Boga najlepszego. Kapłan daje im rozgrzeszenie bo myśli, że mają lepsze usposobienie duszy, niż to na zewnątrz okazują. Wiem dobrze, że łzy i westchnienia nie są nieomylnymi znakami żalu i poprawy. Zdarza się bowiem bardzo często, że wcale nie zaliczają się do najlepszych chrześcijan ci, którzy płaczą przy spowiedzi. Trudno jednak nie wzruszyć się i nie zasmucić wewnętrznie, kto prawdziwie żałuje i pokutuje. Złym przeto jest znakiem zupełna obojętność i oziębłość przy konfesjonale. Gdyby jakiś zbrodniarz wiedział, że skruszonym wyznaniem win swoich poruszy sędziego do miłosierdzia i przebaczenia, czy nie oskarżałby się z bolesnym jękiem i płaczem? Chory z przejęciem pokazuje swe rany lekarzowi. Gdy przyjaciel opowiada nam o swoich troskach i kłopotach, poznajecie z jego ruchów, tonu głosu i sposobu wyrażania się, że wielki smutek i ból nurtuje jego serce. Kto przy spowiedzi lodowaty i zimny, prawdopodobnie w jego sercu nie ma szczerego żalu. Słusznie ze znaków zewnętrznych wnioskujemy o tym, co się w duszy dzieje. Źle i rzadko się spowiadając, tylko koło Wielkanocy, nie stajecie się lepszymi i ostrożniejszymi i wracacie do dawnych grzechów.

Powiedzieliśmy, że prawdziwy żal musi koniecznie łączyć się z mocnym postanowieniem nie grzeszenia więcej. Jeżeli chęć poprawy jest szczerą, będziemy istotnie unikali grzechu, myśli złych, mściwych, nieczystych, strzec się też będziemy wszelkich sposobności prowadzących do grzechu i użyjemy wszelkich środków, by się poprawić ze złych nałogów. A więc, mój przyjacielu, twa chęć poprawy musiała być bardzo wątpliwą i pozorną tylko, ponieważ na nowo widują cię w szynkach i owych towarzystwach, gdzie często upadałeś. Nie zauważono u ciebie większej ostrożności w postępowaniu i jak żyłeś przedtem, tak i teraz żyjesz lekkomyślnie. Trudno nie podejrzewać, że spowiedź twa była złą a żal podejrzanym.

Chcesz na to dowodu? Pytam cię więc, z jakich grzechów spowiadałeś się zeszłego roku? Z pijaństwa, nieczystości, pychy, gniewu, zaniedbywania nabożeństwa. A z czego spowiadałeś się tego roku? Z tych samych grzechów. Z czego będziesz się spowiadał w przyszłym roku, jeżeli ci Bóg życia jeszcze udzieli? Sądzę, że znowu z tych samych grzechów. A dlaczego? Bo nie chcesz prowadzić bogobojniejszego życia, bo spowiadasz się tylko ze zwyczaju, z pewnej rutyny, do dawnych grzechów przybywa ci jeszcze świętokradztwo i jesteś igraszką w ręku szatana.

Nie myśl, że cię chcę odwieść od spowiedzi, że cię chcę przestraszyć. Postępuję tu jak lekarz, który zapisuje choremu lekarstwo, mogące go uzdrowić. Lekarz opuszcza tych, którzy gardzą jego radami, a przeciwnie, zajmuje się gorliwie tymi, którzy przepisy jego spełniają skrupulatnie. Myślę, że pod wpływem mej nauki niejeden z was pocznie się lękać, czy nie odbył świętokradzkiej spowiedzi. Życzyłbym sobie tego, abyście pod działaniem łaski Bożej pozbyli się niepokoju sumienia i jeszcze dzisiaj korzystali ze środków, jakie Bóg ustanowił dla waszego zbawienia.

Zapytacie mnie jednak: Co mamy czynić, aby naprawić złe? Powtórz, bracie, twoje spowiedzi, począwszy od tej, która mogła być świętokradzką. Powiedz także, ile było takich złych spowiedzi i niegodnych Komunii; podaj dokładnie, który grzech zataiłeś i czy z innych grzechów starałeś się poprawić.

Czytamy w Ewangelii o Jezusie Chrystusie, że gdy raz wyszedł z grobu, już tam więcej nie wrócił. I wy, gdy się raz wyspowiadacie z grzechów, nie powinniście ich później na nowo popełniać. Dawniej się gniewaliście, gdy was najmniejsza spotkała zniewaga. Niech teraz w sercach waszych będzie łagodność, dobroć, uprzejmość i litość. Dawniej opuszczaliście modlitwy rano i wieczór lub odmawialiście je bez skupienia ducha. Jeżeli teraz rzeczywiście chcecie się poprawić, odmawiajcie je chętnie, pobożnie i uważnie, pamiętając o obecności Boga. Dawniej przychodziliście do kościoła dość często, gdy już nabożeństwo dobrze się zaczęło. Starajcie się obecnie wszystkie sprawy wcześnie załatwiać, byście byli na całej Mszy Świętej. Dawniej niejedna matka wałęsała się od domu do domu obmawiając drugich. Niech zajmie się teraz pilnie gospodarstwem i wychowaniem dzieci, niech jej postępowanie świadczy, że wstąpiła na drogę cnoty.

Pewna młoda osoba, która przez jakiś czas oddawała się bezwstydnym uciechom, gdy się zastanowiła nad okropnym stanem swej duszy, tak się przelękła, iż postanowiła życie zupełnie odmienić. I tak się stało. W jakiś czas potem spotkała młodzieńca, z którym dawniej bawiła się wesoło, który począł mówić do niej w ten sam sposób, jak dawniej. Wtedy ona popatrzyła nań ze wstrętem, bo sobie przypomniała, jak często ten nieszczęśliwy był powodem, że ciężko obraziła Boga. Zdziwiony młodzieniec pyta więc, czy go nie poznaje. „O znam cię doskonale – odrzekła. – Widzę, żeś zawsze jednaki, żeś dotąd pogrążony w błocie występków; ale ja dzięki Bogu nie jestem już dawną grzesznicą, nie popełniam już owych grzechów, które plamiły mą biedną duszę. Wolę raczej tysiąc razy umrzeć, niż wrócić do dawnych upadków”. O piękny wzorze do naśladowania!

Jaka z tego wszystkiego, co dotąd powiedzieliśmy, wynika nauka moralna? Ta, że jeżeli nie chcemy być potępieni, nie powinniśmy się zadowalać spowiedzią raz do roku, bo jak długo trwamy w grzechu, grozi nam niebezpieczeństwo, że w nim umrzemy i będziemy potępieni. Jeżeli zataiłeś, bracie drogi, jakiś grzech z obawy albo ze wstydu, albo jeżeli spowiadałeś się bez skruchy i mocnego postanowienia poprawy, albo od dłuższego czasu nie widzisz w sobie po spowiedziach najmniejszej zmiany na lepsze, wnioskuj stąd, że twe poprzednie spowiedzi nic nie były warte, że były świętokradztwem, za które czeka cię potępienie. Do tych zaś, którzy wcale nie odbywają spowiedzi wielkanocnej, nie przemawiam. Wolno im się potępić, jeżeli tego pragną. Nam nic nie pozostaje, jak płakać nad ich nieszczęściem i ślepotą, i modlić się do Boga, by przejrzeli. Błagajmy gorąco Stwórcę, byśmy sami nie popadli w podobne zaślepienie i zatwardziałość! Odpierajmy mężnie pokusy świata i czarta, i wzdychajmy ustawicznie do prawdziwej ojczyzny, do nieba, bo tam czeka nas chwała, nagroda i szczęśliwość wieczna. Amen.

Św. Jan Maria Vianney

Powyższy tekst jest fragmentem książki św. Jana Marii Vianneya Kazania, t. 1.