Rozdział pierwszy. Młoda chrześcijanka

Na słonecznym wybrzeżu Afryki, w kraju noszącym obecnie nazwę Algierii, we wczesnych czasach chrześcijaństwa, leżało miasto zwane Tagasta. Nieopodal rozciągała się Zama – pole bitewne, na którym Hannibal bezpowrotnie utracił chwałę zwycięzcy. Rzym dawno pomścił ciosy zadane w ciężkich zmaganiach z Kartaginą. Ambicją Rzymskiej Afryki, nazywanej tak przez jej zdobywców, było aby w miarę możliwości stać się kolonią bardziej rzymską od samego Rzymu. Każde miasto posiadało własne łaźnie, teatr, cyrk, świątynie i akwedukty. Zabraniano wręcz zsyłać tam osoby skazane na wygnanie – zdaniem władz za bardzo przypominało kraj rodzinny.

Była połowa czwartego stulecia. Kościół właśnie zaczął wyłaniać się z mroków zniewolenia. Na cesarskim tronie zasiadł noszący chrześcijańskie imię następca Konstantyna. Długotrwała wojna z pogaństwem, tocząca się od czterystu lat, zmierzała ku końcowi. Tymczasem nad światem chrześcijańskim zawisły kolejne niebezpieczeństwa. Ludzie odkryli, że łatwiej jest zniekształcić prawdę niż jej zaprzeczyć – w ten oto sposób pojawiły się herezja i schizma.

W atrium, na zewnętrznym podwórzu willi usytuowanej na obrzeżach Tagasty, siedziały staruszka i młoda dziewczyna wpatrując się w cienie zapadającego zmroku. Słońce dopiero co skryło się za Górami Numidyjskimi a sam dzień minął niepostrzeżenie.

– A święty biskup Cyprian? – spytała dziewczynka.

– Wygnano go – odpowiedziała staruszka – ze względu na to, że jego ojciec był senatorem i że pochodził ze znanej i wpływowej rodziny. W tym czasie nie mieli odwagi skazać go na śmierć, chociaż później oddał życie za Chrystusa. Wolą Boga było, aby żył jeszcze wiele lat i wspierał swe owieczki, gdy poddawano ich próbie.

– Babciu, czy ty go kiedykolwiek widziałaś? – zapytała dziewczynka.

– Nie – odparła kobieta. – To było przed moim przyjściem na świat, ale moja matka znała go dobrze. W czasie, gdy był małym poganinem mieszkającym w Kartaginie, święci męczennicy Perpetua i Felicyta oraz ich towarzysze cierpieli. Dopiero wiele lat później został chrześcijaninem, ale być może właśnie ich śmierć zasiała pierwsze ziarna w jego sercu.

– Opowiedz mi o tym – poprosiła cicho dziewczynka. Słuchanie tej samej opowieści nigdy jej nie nużyło. Babcia dziewczynki żyła w mrocznych wiekach prześladowań a jej wnuczka zafascynowana słuchała opowieści o tych, którzy byli świadkami narodzin wiary na tej ziemi, w Afryce.

– Perpetua była niewiele starsza od ciebie – zaczęła kobieta. – Pochodziła z wyższych sfer, jej matką była chrześcijanka, choć ojciec był poganinem. Miała męża i kilkumiesięczne dziecko. Gdy Hilarion, rzymski namiestnik wezwał ją przed trybunał, wszystkich poruszył jej młody wiek i uroda.

– Złóż ofiarę bogom – mówili – a odzyskasz wolność.

– Jestem chrześcijanką – odpowiadała i nie dodawała nic więcej, mimo iż na nią naciskano.

Stary ojciec podszedł do niej niosąc dziecko i złożył je w jej ramionach.

– Czy pozbawisz je matki? – spytał. – A siwego zbolałego ojca doprowadzisz do grobu?

– Zlituj się nad dzieckiem! – krzyczeli ludzie stojący wokoło. – Miej litość dla ojca!

Perpetua przycisnęła dziecko do piersi, a jej oczy wypełniły łzy. Myślano, że uległa i przyniesiono jej kadzidła.

– Wystarczy, że spalisz jedno ziarenko – mówili – i będziesz wolna. Zrób to ze względu na dziecko i starego ojca.

Odepchnęła od siebie dziecko.

– Jestem chrześcijanką – odpowiedziała. – Bóg zaopiekuje się moim dzieckiem.

Skazano ją wraz z towarzyszami na pożarcie przez dzikie zwierzęta w amfiteatrze. Zabrano wszystkich i wrzucono do ciemnych lochów. Każdego dnia kuszono wizją wolności w zamian za wyrzeczenie się prawdy. Dziecko Felicyty przyszło na świat w więzieniu, w którym czekali na śmierć. Pewna chrześcijanka wzięła dziecko, by wychować je w wierze. Młoda matka nigdy nie ujrzała twarzy swojego dziecka na tym świecie. Jedno słowo, jeden gest dzieliły je od wolności, szczęśliwego życia jakie dotąd wiodły i drogich ich sercom domów. Jakże wielu, niestety, w tych okrutnych czasach nie starczało odwagi do walki – poddawali się i odchodzili. Jednak nie te słabe kobiety.

Ponownie przyniesiono Perpetui dziecko, próbując podważyć jej wytrwałość.

– Więzienie jest niczym pałac – powiedziała, trzymając pokrytą meszkiem główkę dziecka przy piersi. Ojciec płakał, a nawet w przypływie rozpaczy i gniewu uderzył córkę.

– Jestem chrześcijanką – powiedziała oddając mu dziecko.

Rzucono je dzikim zwierzętom. Felicyta i Perpetua, mimo bolesnych ran od rogów byka nadal żyły. Wezwano gladiatorów, którzy mieli ściąć im głowy. Jeden cios pozbawił Felicytę życia, ale ręka mężczyzny drżała, gdy kolejne uderzenia raniły Perpetuę, ale nie śmiertelnie.

– Boisz się bardziej niż ja – powiedziała cicho, kierując ostrze miecza w stronę swego gardła. – Pchnij teraz – powiedziała. W ten sposób poszła na spotkanie ze swoim Bogiem.

Monika odetchnęła głęboko.

– Tak słaba a jednocześnie tak silna – powiedziała.

– Tak to już jest, moje dziecko – odrzekła staruszka. – Ci, którzy są silni i prawdziwie zaangażowani w małe sprawy życia codziennego, okazują się silni i wierni w momencie wielkiej próby.

– Trudno zawsze być silnym i wiernym – powiedziała dziewczynka.

– Nie, jeśli miłość do Boga przedkłada się nad wszystko inne – odrzekła staruszka.

Monika zamilkła. Myślała o swoim młodym wieku i o tym, że mimo poczucia bezpieczeństwa, jakie dawał chrześcijański dom, jej życie było kiedyś poważnie zagrożone. Wychowywała ją stara opiekunka jej ojca, kobieta może nie nazbyt troskliwa, ale mądra. Tagasta pod względem panujących zwyczajów była w znacznej mierze miastem pogańskim, wierna służąca wiedziała zatem jakie niebezpieczeństwa czyhają w przyszłości na jej podopieczną. Monika była dzieckiem ciekawym życia, miała nad wiek rozwinięte poczucie zdrowego rozsądku i oceny sytuacji. Darzyła Boga i wszystko, co się wiązało ze służeniem Mu, wielką miłością. Potrafiła godzinami klęczeć w kościele w jakimś cichym kącie. To właśnie tam opowiadała Mu o swoich dziecięcych problemach i nadziejach. Niewidoczny Przyjaciel w świątyni był tym, który słuchał tajemnic, jakie Mu powierzała, a szczególnie pragnienia zainspirowanego przykładem męczenników, aby cierpieć za Niego i Jego Kościół. Gdy czas minął nadzwyczaj szybko i Monika wracała spóźniona do domu, z pokorą poddawała się karze, która na nią czekała za nieposłuszeństwo, jakkolwiek niezamierzone, wobec opiekunki.

Monika świadomie sprzeciwiła się jej tylko jeden raz i nigdy nie zapomniała lekcji, jaką wtedy otrzymała. Jedną z zasad wpajanych jej przez opiekunkę był zakaz przyjmowania napojów między posiłkami, nawet w najgorętsze letnie dni tego parnego klimatu. Zdaniem kobiety, jeśli dziewczynka nie potrafiłaby podołać tak lekkiej formie umartwiania się, poniosłaby porażkę także w trudniejszych wyzwaniach w dalszym życiu. Monika przywykła do zakazu, ale gdy była wystarczająco duża, by zacząć poznawać tajniki prowadzenia domu, matka posyłała ją każdego dnia do piwnicy po wino do posiłku spożywanego w połowie dnia. Towarzyszyła jej służąca, która niosła dzban, dziewczynka zaś czując powagę zadania, co chwilę napełniała małą czarę przeznaczoną do czerpania wina z beczki i ostrożnie wlewała je do pojemnika. Gdy skończyła, na dnie czarki pozostało kilka kropel. Ogarnięta nagłą chęcią spłatania figla wychyliła zawartość kubka krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Służąca roześmiała się i śmiała się tak samo za każdym razem, gdy w kolejnych dniach Monika ponownie odgrywała cały spektakl. Dziwny smak stopniowo powszedniał i stawał się przyjemniejszy. Każdego dnia dziewczynka dolewała kilka kropel więcej aż w końcu, nieledwie wiedząc co czyni, wypijała zawartość niemal całej czarki, ku niezmiennej uciesze służącej.

Monika była pojętna i z łatwością przyswajała sobie domowe obowiązki. Pewnego dnia zauważyła, że służąca, która schodziła z nią do piwnicy, niedbale wykonała pracę. Gdy ostro skarciła dziewczynę, ta rzuciła swojej młodej pani gniewne spojrzenie i odpowiedziała:

– Niech żaden opijus taki jak ty nawet nie próbuje mnie krytykować!

Monika zastygła w przerażeniu. Śmiałe słowa dziewczyny otworzyły jej oczy. Dokąd zmierzała? Na jakie rafy mógł ją rzucić ten jeden beztroski akt nie posłuszeństwa, gdyby nie ingerencja miłosiernego Boga? Nigdy więcej nie tknęła wina, chyba że mocno rozcieńczono je wodą. Bóg nauczył ją, że ten, komu niemiłe są rzeczy małe, na małych rzeczach polegnie. Monika zapamiętała tę lekcję. Nauczyła się nie ufać zanadto sobie samej, a ten brak zaufania sprawił, że do innych odnosiła się z niezwykłą łagodnością. Zaczęła też ufać Bogu, co stało się źródłem niezwykłej siły. Nauczyła się kochać ubogich i cierpiących i służyć im kosztem własnych niewygód, co pozbawiało ją egoizmu. Bóg wyznaczył Monice zadanie na tym świecie, tak jak nam wszystkim, jeśli tylko zechcemy mu sprostać. Obdarzył ją też wszystkim, czego potrzebowała, aby je wykonać.

Jeszcze tej samej nocy idąc do swojego pokoju i mijając miejsce, w którym wcześniej siedziała z babką, zatrzymała się na chwilę i przeniosła spojrzenie ponad kolumnami w kierunku rozgwieżdżonego nieba, na którego ciemnym tle widać było zarysy palm. Złożyła dłonie, a jej usta wypowiedziały bezgłośną modlitwę:

– Boże – wyszeptała – cierpieć za Ciebie i wiarę!

Bóg usłyszał te słowa i w odpowiednim czasie odpowiedział na nie. Istnieje rodzaj męczeństwa, które jest bolesne i gorzkie jak śmierć, a którego doświadcza się każdego dnia. I właśnie ono miało stać się udziałem Moniki.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Monika. Ideał matki chrześcijanki.