Rozdział pierwszy. Miłość do dzieci

W swej książce „Coś ode mnie dla moich znanych i nieznanych przyjaciół” Rudyard Kipling używa jako motta do pierwszego rozdziału następującego cytatu: „Dajcie mi pierwszych sześć lat życia jako dziecko, resztę możecie sobie zatrzymać”.

Pierwsze lata

Jak bardzo rodzice powinni sobie wziąć do serca te słowa!

Dlaczego Rudyard Kipling wyraził się w ten sposób?

Naturalnie, przed owymi sześcioma latami jest jeszcze kwestia dziedziczenia. Każdy jest spadkobiercą i każdy jest przodkiem. Dzieci rzeczywiście przypominaj ą rodziców. Rozważaliśmy to wcześniej.

Jest też drugi typ wpływu dziedzicznego: formacja, przekazana przez ojca i matkę nawet jeszcze przed małżeństwem. „Kiedy zaczyna się wychowanie dziecka?” Zapytano o to Napoleona. Odpowiedział: „Na dwadzieścia lat przed urodzeniem, poprzez wychowanie matki”.

Matki? Ojca też. Lecz matka ma niewątpliwie główny wpływ, jako że zanim dziecko osiągnie wiek przynajmniej sześciu lat, pozostaje w rękach matki.

Jak wielki to błąd ulegać wszelkim kaprysom dziecka!

„Ależ ono nie rozumie” – mówi się. „Nie można przecież tłumaczyć niemowlęciu w kołysce.”

Jasne, że nie, ale począwszy od kołyski można nauczyć dziecko wielu rzeczy prawidłowo. Nie przez tłumaczenie, lecz przez utrwalanie nawyków.

Oto dwie matki, obie posiadające dzieci. Oczywiście oba niemowlęta płaczą, gdy chcą, żeby dowiedziano się o ich pragnieniach. W jednym przypadku matka, która wie, że wszystkie potrzeby i słuszne pragnienia dziecka zostały zaspokojone, pozwala mu płakać; ono chciałoby, gdyby mogło, przyspieszyć czas karmienia. Nie, karmienie nastąpi we właściwym czasie, nie wcześniej. Maleństwo wkrótce dostrzega, że nikt nie zwraca uwagi na jego żądania i zaprzestaje swego gwałtownego płaczu.

W drugim przypadku, jak tylko dziecko zaczyna płakać, matka pędzi, żeby je uspokoić. Nie jest w stanie oprzeć się płaczowi dziecka. Zamiast wychowywać je dla niego samego, wychowuje je dla siebie, ponieważ za bardzo cierpi, słysząc, jak ono się odzywa lub ponieważ jego łzy wytrącają ją z równowagi lub przeszkadzaj ą jej. Ulega. I w tym momencie przepadła. Maleństwo stanie się strasznie kapryśne. Później nie będzie w stanie nad nim zapanować. „Płacz, młody człowieku, ty niczego nie potrzebujesz” – byłoby bardziej zdrowym podejściem niż uleganie, pod warunkiem oczywiście, iż matka wie, że dziecko jest w porządku i że jej zachowanie nie jest podyktowane lenistwem, lecz prawdziwym pragnieniem wychowania dziecka.

To tylko jeden szczegół. Lecz we wszystkim matka powinna kierować się tą samą zasadą – prawdziwym dobrem dziecka. Tak iż, gdy osiągnie ono sześć lat będzie wiedziało, że trzeba być posłusznym. A jeżeli matka poradzi sobie stopniowo z rozwojem dziecka, pomagając mu korzystać właściwie z jego młodej wolności, będzie panowała nad sytuacją. Nie wszystko jednak jest już załatwione. Należałoby raczej powiedzieć, że to wszystko to dopiero początek; w każdym razie matka szczęśliwie przebyła zasadniczy etap. Do tego momentu nazywa się to poprawnie ćwiczeniem – rzeczywiście najbardziej istotny okres. To ćwiczenie rozwinie się w prawdziwe wychowanie. Jeżeli pierwsze ćwiczenia miały braki, następujące po nich wychowanie jest prawie niemożliwe do realizacji; jak bowiem można wznieść stabilną konstrukcję na wulkanie, jak budować silną wolę w oparciu o chwiejny charakter, targany zachciankami?

Kipling miał rację. W świetle prawdy, jaką wyraził, jeżeli trzeba i jest jeszcze na to czas, naprawię swój sposób postępowania.

Miłość do dzieci

Żeby wystarczająco mocno kochać dzieci trzeba:

1. Chcieć je mieć.

2. Potrafić wytrzymać ich żądania.

3. Potrafić przebóstwiać swą miłość do nich.

Chcieć je mieć. – Rozważaliśmy to zagadnienie, gdy mowa była o płodności i miłości w małżeństwie.

Potrafić wytrzymać ich żądania. – Bardzo małe dzieci nie potrafi ą się bronić, ani nie mają siły. Ktoś musi ciągle im pomagać. Szczęśliwi ci, którzy potrafią odgadnąć te ich potrzeby. Matki zwykle znają ten sekret. A jednak gdy dziecko zapłacze, stają się niespokojne i podnoszą krzyk.

Każde dziecko w kołysce to niedojrzały rewolucjonista; najbardziej ukształtowane zwyczaje powinny dostosować się do jego kaprysów, przynajmniej tak mu się wydaje. Jeżeli nie spełni się jego pragnień, oburza się i rykiem stawia na nogi cały dom.

Dalej, dziecko rodzi się sprytne. Bardzo szybko znajduje najlepszy sposób, by dostać, czego chce, nie dzięki rozumowaniu, a intuicji. Takie działanie, takie zachowanie przynosi pożądany skutek; zachowanie odwrotne nie daje efektu. Trudno o bardziej przejrzystą logikę.

Albo bardziej oczywistą pychę. Ono wie, że jest w centrum zainteresowania i nie wzbrania się grać takiej roli. Jest królem. Tata, mama, bracia, siostry i wszyscy pozostali domownicy stanowią jego dwór, tańcząc na melodię każdego jego kaprysu. Mało tego, jako nagrodę rozdziela łaskawie swój szeroki uśmiech.

Później będzie musiało się bawić, skakać wokoło i biegać; rozbijanie różnych rzeczy będzie dobrą zabawą; będzie też zabawą spokojne siedzenie i słuchanie opowiadania. Mała dziewczynka zajęta będzie opieką nad lalką, a jeżeli jej starsze rodzeństwo kupiło jej lalkę, która mówi „tata”, „mama”, niech będą przygotowani, że nic innego nie będą słyszeć cały dzień, jak tylko to właśnie! Mały chłopiec będzie bawił się w żołnierza lub w pociąg, a jeżeli otrzymał bębenek lub gwizdek, cały dom będzie doskonale o tym wiedział!

Rodzice powinni pogodnie i jako coś naturalnego przyjmować sztuczki i wybuchy dziecka, pracując jednocześnie nad mądrym ćwiczeniem – wstępem do mądrego wychowania. Powinni liczyć się, że ich rosnące dzieci będą robiły hałas, będą ciekawe, będą chciały wszystkiego dotknąć; ponadto rodzice nie powinni czuć się zobowiązani ich stale uciszać – rozbrykanych i hałaśliwych; ilekroć i gdziekolwiek jest to konieczne, powinni tłumaczyć dzieciom, co wolno im robić, a czego powinny unikać.

Potrafić przebóstwiać swą miłość do nich. – Rodzice powinni starać się kochać swe dzieci nie tylko ze względu na ich naturalny urok, lecz z wyższych i prawdziwie Bożych racji. „Tak bardzo kocham swoje dzieci” – mówi każde z rodziców, zupełnie jakby rywalizowali ze sobą; szczególnie matki są skłonne tak mówić. Chciałoby się wtedy ostrzec je: „Gdybyście raczej kochały je trochę mniej, za to trochę lepiej”. Lub raczej – jako że nigdy nie kochamy za bardzo, lecz źle: „Kochajcie je tak mocno, jak chcecie, lecz dla ich dobra, nie dla swego”.

Dla ich dobra. – Dlatego nie ulegajcie przy każdym ich kaprysie; nie starajcie się oszczędzić im każdego trudu; nie traktujcie ich jak małych idolów; nie uczcie ich już od najmłodszych lat pychy i próżności.

Dla ich dobra. – Dlatego czuwajcie, żeby wiedzieć, co może im zaszkodzić nie tylko w kategoriach ciała, lecz co – choćby w sposób pośredni – mogłoby dotyczyć ich duszy.

Dla ich dobra. – Dlatego starajcie się odkryć za ludzką postacią każdej z tych ochrzczonych dusz – przebywającą w nich Trójcę Przenajświętszą oraz podobieństwo do Chrystusa; nie spoczywajcie, dopóki wszystkie wasze ćwiczenia i wychowanie nie będą nakierowane na to, żeby uczynić z nich prawdziwie święte tabernakula Najwyższego Boga i autentyczne przedłużenie Chrystusa.

Wiek od trzech do pięciu lat

W tym okresie życia dzieci generalnie nie dochodzą jeszcze do rozbudzenia, przynajmniej pełnego rozbudzenia, zmysłu moralnego. Są w środku drogi pomiędzy nieświadomością ich pierwszych lat, a w pełni rozumnym kontaktem ze światem; ich podstawowym zajęciem jest zabawa – mały chłopiec będzie zajęty budowaniem i rozwalaniem; mała dziewczynka będzie zajęta gryzmoleniem nieokreślonych deseni lub ubieraniem i rozbieraniem trocinowej lalki, pierwszej z serii wielu lalek.

Dzieci będą akurat doświadczały – zależnie od rodziny, a zwłaszcza matki – pierwszego kontaktu ze światem niewidzialnym. Będą uczyły się modlić, dowiadywać się, że jest Bóg, który jest dobry, i będą słuchały o małym Jezusie.

Będą też wiedziały, że są rzeczy zabronione, lecz na razie nie będą dostrzegały niegodziwości grzechu; biorą to, co należy do mamy, nie wiedząc, że kradną; nie zawsze mówią prawdę, nie wiedząc faktycznie, że kłamać jest złą rzeczą, a gdy rzeczywiście mówią nieprawdę, to bardziej przez instynkt samoobrony niż z wrodzonej przewrotności. Poszłyby na koniec świata po pocałunek, a jeszcze dalej po cukierek. Lecz jeżeli będą musiały zrezygnować z cukierka na rzecz małego braciszka lub siostrzyczki, zrobią to niezupełnie z łaski, ale dopilnują, żeby mogły same go polizać, zanim się z nim rozstaną. Ostatecznie czy już nie są dostatecznie wspaniałomyślne? A jeżeli na Boże Narodzenie mama zasugeruje, żeby ofiarowały kilka słodyczy małemu Jezuskowi, to zrobią to, lecz nie będzie im to przeszkadzało wrócić później cicho, by spałaszować swoje dary.

Ważne jest, żeby wynieść korzyść z tego cudownego okresu życia dziecka.

Ponieważ dziecko przepada za fantazjowaniem, konieczne jest sugerowanie jego wyobraźni obrazów, a ponieważ dziecko potrzebuje edukacji, obrazy te powinny być budujące. Można to zacząć bardzo wcześnie korzystając z żywotów świętych, życia Maryi i Jezusa. Dlaczego nie? Ileż to szczegółów Pisma Świętego jest nader malowniczych i mieszczących się całkowicie w możliwościach pojmowania umysłu dziecka; to się sprawdza zwłaszcza, gdy epizody ewangeliczne zapisały się wcześniej w sercu matki; ona będzie wiedziała, jak rozbudzić ciekawość bez forsowania, pouczyć bez powodowania znużenia i dostosować to wszystko do mentalności dziecka.

Pierwszą zasadą, którą należy się kierować, jest to, żeby naprawdę nigdy nie przekazywać nic nieprecyzyjnie! Dzieci w tym wieku są niezwykle pojętne. „Tata tak powiedział” lub „Mama tak powiedziała” jest rzeczą świętą. Dlatego zwracać trzeba wielką uwagę na to, co się im opowiada oraz jakie czyni aluzje czy prowadzi rozmowy w ich obecności.

W tym wieku dziecko ma skłonność odnosić wszystko do siebie, lecz nie jest też raczej zainteresowane dobrym zachowaniem. Z natury jest samolubne; posiada niesamowite poczucie własności; nie podzieli się niczym; chce wszystkiego. Ponieważ ma liczne potrzeby, a wie, że jest małe, stara się zgromadzić wokół siebie możliwie jak największą ilość przedmiotów do swego użytku. Lecz jeżeli stopniowo będzie mu się tłumaczyło, żeby rozglądnęło się dokoła i dojrzało innych mniej uprzywilejowanych, że jest czymś pięknym zrezygnować z jakiejś rzeczy z miłości do drugiego, okaże się, że zdolne jest do nadzwyczajnej wielkoduszności.

Dziecko w tym wieku nie pokryło się jeszcze od momentu chrztu skorupą niedbalstwa ani win popełnianych przez dorosłych; prostota jest jego nieodłączną cechą; jest czyste; została mu wszczepiona wiara, a Duch Święty znajduje w jego duszy dobre mieszkanie.

Niezwykle ważne jest, by unikać zgorszenia tych najmniejszych, dawania im złego przykładu niewłaściwym zachowaniem, brakiem czystości, nawet tej materialnej, kłamstwem i gniewem.

Poza tym dziecko łatwo się rozprasza, zapomina, myśli o niebieskich migdałach. Mówi się do niego, a ono słucha lub nie, jak mu się chce; zajęte jest własnymi myślami i wewnętrznymi emocjami. Twoje polecenia spływają po nim, jak woda po kaczce. Trzeba uchwycić jego uwagę, powtórzyć propozycję lub polecenie bez własnego zniecierpliwienia czy znużenia ze strony dziecka.

Konieczna jest ciągła troska, by wpajać dzieciom dobre maniery, zdrowe nawyki dotyczące snu, zachowania przy stole; zwalczać pierwsze przejawy chciwości, lenistwa, braku dyscypliny, zmysłowości. Dziecko jest jeszcze bezmyślne, ale nie może być takim wychowawca. Nie trzeba długich wyjaśnień; wystarczy czasem jedno słowo, zwykłe spojrzenie, by powiedzieć bardzo wiele.

Rodzice nie powinni nigdy tracić ducha, nawet jeżeli efekty są niewielkie. Niech analizują swoje metody i zmieniają je w razie potrzeby. Niech widzą w tych najmniejszych samego Chrystusa – „Cokolwiek czynicie tym braciom moim najmniejszym, Mnie czynicie” (por. Mt 25, 40).

Ks. Raoul Plus SI

Powyższy tekst jest fragmentem książki Ks. Raoula Plus SI Chrystus w rodzinie. t. 3: Wychowanie.