Rozdział pierwszy. Legenda o Bożonarodzeniowej róży

Zdarzyło się to tej nocy, kiedy narodził się Nasz Pan, a aniołowie zanieśli Jego przesłanie pokoju i dobrej woli pasterzom, którzy paśli stada na ponurych wzgórzach.

Chwała niebiańskiej wizji sprawiła, że zebrani wokół ogniska pasterze zamarli w trwodze i milczeniu, bowiem wieść o narodzinach z dawna wyczekiwanego Króla napełniła ich serca takim zdumieniem i radością, że przez długi czas nie byli w stanie przemówić. W końcu jednak wstali z ziemi i przyciszonymi głosami zaczęli rozprawiać o tym, co zobaczyli i o tym, co może znaczyć przesłanie aniołów. Wszyscy byli zgodni co do jednego – należy natychmiast wyruszyć i odszukać nowo narodzonego Króla. Dlatego rozważali, jak zabezpieczyć stado owiec i postanowili rozpalić wielki ogień, który odegna od nich złe nocne bestie.

Tak byli zajęci swoimi przygotowaniami i tak pełni zdumienia w tę noc cudów, że zupełnie zapomnieli o małym dziecku, które leżało cicho w ciepłym schronieniu wśród skał, niedaleko ogniska. Dziewczynka przez cały dzień pomagała ojcu przy owcach, a wieczorem, ponieważ była bardzo zmęczona, ułożyła się na spoczynek na posłaniu wymoszczonym z opadłych liści. Pasterze nie zauważyli jej, ponieważ leżała w cieniu skał, ale nawet gdyby ją zauważyli, uznaliby, że jest za mała, żeby zrozumieć pełną chwały wizję, jaką ujrzeli tej rozgwieżdżonej nocy.

Mała dziewczynka widziała jak otworzyły się bramy niebios i usłyszała przesłanie aniołów. W zdumienie wprawili ją odziani na biało posłańcy pokoju i ich słowa. Wielu rzeczy nie zrozumiała, pojęła jednak, że tej nocy narodziło się w pobliskiej wiosce Dziecię, Gesu Bambino, które jest Królem Niebios i które przyniosło ze sobą miłość Boga i przebaczenie wszystkim biednym ludziom na ziemi.

A teraz, leżąc w swoim ciepłym zakątku, myślała tylko o jednym, żeby zobaczyć to Dzieciątko, tego nowo narodzonego Króla. Z niepokojem obserwowała pasterzy i próbowała dosłyszeć, o czym rozmawiają. Zobaczyła, że jeden bierze na ręce jagniątko, inny wyciąga z małej spiżarni domowej roboty ser, a jeszcze inny owija w płótno bochen jęczmiennego chleba. Potem ruszyli w drogę, schodząc ścieżką ze wzgórza. Wówczas dziewczynka zrozumiała, że zamierzają odszukać Króla, a jeśli za nimi pójdzie, to też Go zobaczy.

W jednej chwili wyskoczyła ze swego ciepłego posłania i pobiegła za pasterzami. Cichutko skradała się za nimi, starając się trzymać poza zasięgiem ich wzroku, żeby żaden, obejrzawszy się przypadkiem za siebie, nie zauważył jej i nie kazał wracać do domu. Ale pasterze za bardzo się spieszyli i za bardzo byli przejęci cudownym zadaniem, jakie ich czekało, żeby oglądać się za siebie albo nasłuchiwać tupotu małych bosych stóp na zamarzniętej ziemi.

Była to strasznie zimna noc. Zimny blask księżyca oświetlał zamarznięte strumienie i pokryte białym szronem pola. Panowała zupełna cisza, którą mąciło jedynie ciche zawodzenie wiatru wśród nagich gałęzi drzew. W mijanych chatach nie widać było żadnych świateł, ponieważ ludzie spali już głęboko, ale nad głowami wędrowców, wskazując im drogę, świeciła cudowna gwiazda, jasna niczym srebrna kula światła. I tak pasterze wędrowali coraz dalej, a za nimi biegła uparcie mała dziewczynka, choć ziemia była twarda i nierówna i bardzo bolały ją bose stopy. Nie było łatwo dotrzymać kroku spieszącym się mężczyznom, ale ani razu nie stanęła, żeby odpocząć, póki pasterze nie weszli do wioski Betlejem i nie zatrzymali się przed małą stajenką, nad którą unosiła się srebrzysta gwiazda.

Pasterze zaczęli cicho naradzać się między sobą, zaś dziewczynka ukryła się w cieniu domów i czekała co będzie dalej.

Wkrótce ujrzała jak wyciągają z worków rzeczy, które tu ze sobą zabrali i poniewczasie zrozumiała, że są to dary dla Króla-Dzieciątka. Przynieśli bochen jęczmiennego chleba, domowej roboty ser, garść suszonych owoców i owcze runo, białe i miękkie, odpowiednie, żeby owinąć nim dziecię w tak zimną noc. Mieli też inne rzeczy, jednak wszystkie były bardzo proste i skromne, dlatego spoglądali na nie ze smutkiem.

– To bardzo ubogie dary – odezwał się jeden, bardzo zawstydzony.

– Rzeczywiście – przytaknął drugi. – Ale On zrozumie, że to najlepsze co możemy Mu ofiarować i że jest to dar płynący prosto z serca.

– To prawda – rzekł trzeci. – I chociaż nasze dary są skromne, przecież nie przychodzimy z pustymi rękami. Byłoby grzechem nic nie ofiarować na powitanie Króla.

Jego słowa dosłyszała kryjąca się w mroku dziewczynka i w jednej chwili cała radość i nadzieja zgasły w jej małym serduszku. Nie miała żadnego prezentu dla Gesu Bambino. Spojrzała na swe puste opalone rączki, a w jej gardle wezbrał głośny szloch. Skoro to grzech wejść do stajenki bez daru, musi pozostać na zewnątrz. Tak długą drogę odbyła i tak bardzo pragnęła zobaczyć Dzieciątko, a wszystko na nic, bo nie zasługuje na ten cudowny widok. Choć może, jeśli podkradnie się do wejścia, zdoła zajrzeć do środka i rzucić choć jedno spojrzenie na Gesu Bambino, sama pozostając niewidoczna?

Pasterze zapukali do drzwi i z szacunkiem opuścili głowy. Drzwi stanęły otworem, a cichy, słodki głos zaprosił ich do środka. Wówczas dziewczynka wybiegła z cienia i spróbowała coś dojrzeć zza pleców mężczyzn. W półmroku stajenki jej oczom ukazała się piękna młoda matka, która pochylała się nad czymś nisko. W pobliżu stały wół i osioł, pożywiające się z niskiego żłobu. Dziewczynka próbowała dostrzec Gesu Bambino, ale postaci klęczących zasłoniły jej widok, a drzwi stajenki nagle się zamknęły i została sama.

Wówczas poczuła, że za chwilę pęknie jej serce. Była taka zmęczona, tak bardzo bolały ją stopy, a wszystkie jej wysiłki poszły na marne! Choć Król był tuż-tuż, choć dzieliła ją od Niego jedynie ściana, nie mogła Go zobaczyć. Dlatego nagle rzuciła się na twardą ziemię i ukryła twarz w ramionach. Jej małym ciałkiem wstrząsał szloch, a łzy zraszały zamarzniętą ziemię.

Nagle drzwi stajenki otworzyły się raz jeszcze i wyszli z niej powoli oszołomieni pasterze. Nie zauważyli dziewczynki, ponieważ poczołgała się pod samą ścianę budynku, ale kiedy ruszyli do domu, ona za nimi nie poszła. Była zbyt zmęczona i smutna, żeby się martwić, co się z nią teraz stanie.

Leżała tak i płakała, a z jej oczu płynęły gorące łzy. Nagle spojrzała zaskoczona na ziemię. Cóż to za bladozielone pędy wynurzały się spomiędzy pęknięć ziemi, na każdym z których zaczynały się natychmiast rozwijać błyszczące liście? Ze zdumienia aż wstrzymała oddech, gdyż stało się tak, że gdziekolwiek upadła na ziemię jej łza, wyrastał w tym miejscu zielony pąk. Bladozielone pędy wznosiły się coraz wyżej i wyżej, a błyszczące liście rozwijały się szybko odsłaniając ukryty wśród nich różowy pąk, a ten na oczach dziewczynki otworzył się w kwiat o płatkach tak srebrzystobiałych jak promienie księżyca na tle migotliwego śniegu.

Serce smutnego dziecka nagle wezbrało radością. Oto miała przed sobą dar, którego tak pragnęła, a więc będzie mogła wejść i zobaczyć Króla! Szybciutko narwała białych kwiatów i różowych pąków, i złożyła z nich bukiet, który ozdobiła kilkoma błyszczącymi liśćmi. Potem podeszła do drzwi stajenki i odważyła się cichutko zapukać. Czekała wstrzymując oddech, ale nie usłyszała odpowiedzi, więc obiema rączkami pchnęła drzwi, a te uchyliły się lekko.

Madonna nadal siedziała obok małego żłobka z sianem, w którym spał Gesu Bambino. Pochylała się nad nim i cichutko śpiewała kołysankę, zaś Jej oczy błyszczały cichą radością z powodu cudownej nowiny, jaką przynieśli Jej prości pasterze. Nagle poczuła powiew zimnego powietrza i spojrzała w kierunku drzwi. A tam stało małe dziecko o pałających policzkach, na których jeszcze nie obeschły łzy. Wznosiło na nią smutne oczęta, a w obu rączkach trzymało bukiet białych kwiatków.

Madonna nie potrzebowała słów, żeby zrozumieć o co chodzi. Jej matczyne serce od razu wiedziało, czego pragnie ta dziewczynka. Łagodnie zachęciła ją, by się zbliżyła do nędznego żłobka, a potem gestem wskazała, by włożyła swe kwiatki w małą rączkę nowo narodzonego Króla. Dziewczynka uklękła i wpatrywała się z zachwytem w śpiące Dzieciątko. Zapomniała o zmęczeniu i obolałych stopach, zapomniała o łzach i rozczarowaniu, czuła tylko niejasno, że uczucie szczęścia, jakie wypełniło w tej chwili jej serce, zostanie już w nim na zawsze.

Od tamtej pory, zawsze gdy nadchodzi zima, kiedy dni robią się krótkie a noce długie, ziemię pokrywa śnieg, a w powietrzu rozlegają się tony Bożonarodzeniowych dzwonów, nad zimną, ciemną ziemię wznoszą się białe główki kwiatów. Większość ludzi nazywa je ciemiernikami, ale my znamy inną ich nazwę: Bożonarodzeniowe róże, nadaną na cześć dziewczynki, która w to pierwsze Boże Narodzenie nie mogła ofiarować Dzieciątku nic oprócz swych łez.

Amy Steedman

Powyższy tekst jest fragmentem książki Amy Steedman Marziale, herszt zbójców oraz inne fascynujące opowieści.