Rozdział pierwszy. Lata dziewczęce

„Kto Ciebie prawdziwie miłuje, Dobro moje najwyższe, ten idzie bezpiecznie szeroką, królewską drogą, daleką od urwisk i przepaści. Ledwie się na chwilę zachwieje, a Ty, o Panie, już przy nim jesteś i rękę mu podajesz”. – święta Teresa

– To ona, ta mała, namówiła mnie – usprawiedliwiał się Rodrigo de Cepeda.

Choć nie był tego świadom, powtarzał wymówkę starą jak świat.

„Ta mała” to jego siedmioletnia siostra Teresa, owładnięta żarliwym pragnieniem męczeństwa. Chciała ujrzeć Boga, z pasją zachęcała do tego brata, a ponieważ, by to osiągnąć, trzeba było najpierw umrzeć, śmierć za wiarę jawiła się jako oczywiste i jedyne rozwiązanie. Rodrigo miał nieco inne zdanie w tej kwestii, lecz że „mała” była jego wielką przyjaciółką i towarzyszką zabaw, a wszystko zawsze czynili wspólnie, czuł się zobowiązany współuczestniczyć w przedsięwzięciu.

Oboje wyruszyli w drogę pewnego dnia wczesnym rankiem do kraju Maurów, by zostać tam umęczonymi – lecz los im nie sprzyjał. Ledwie opuścili mury Avili, natknęli się na stryjka, który właśnie wracał ze wsi. Nie bacząc na łzy i zaklęcia prędko zaprowadził ich do domu. Zaniepokojona matka szukająca wszędzie zaginionych dzieci z ulgą je ujrzała. Linię obrony chłopca już znamy. Dziewczynka z powagą oświadczała:

– Chciałam iść do Boga, a nikt nie pójdzie do Boga zanim nie umrze.

Dońa Beatriz de Ahumada była mądrą i świątobliwą kobietą. Tłumaczyła córeczce spokojnie, że dla większości ludzi droga do Pana prowadzi przez życie poświęcone pełnionej z oddaniem służbie dla Niego. Kto stara się ze wszystkich sił podobać Bogu w każdym swoim uczynku i baczy, by Go nie obrazić, zasłuży na niebo równie dobrze jak męczennik, idący – owszem – krótszą drogą, jednak dostępną tylko nielicznym.

Ciężko było rezygnować z marzeń. Po zapoznaniu się z żywotami świętych Teresa orzekła, że najbardziej wskazane, poza martyrologią, byłoby życie pustelnicze. Wspomagana przez wiernego Rodriga zabrała się do pracy, usiłując zbudować erem w ogrodzie, ale że w swych planach nie uwzględniła zaprawy murarskiej, kamienne ściany waliły się tak szybko, jak szybko je wznosiła. Z żalem uświadomiła sobie, że na życie pustelniczki są równie nikłe widoki, jak na śmierć męczeńską. Gdy tak się martwiła, przypomniała sobie słowa matki. Dawać z siebie wszystko, by podobać się Bogu i nie grzeszyć – to chyba jest wykonalne dla każdego. Zdecydowała, że spróbuje zastosować ten prosty przepis i ze swą zwykłą energią przystąpiła do dzieła natychmiast.

Miała niewielkie kieszonkowe, więc w całości oddała je biednym. Starała się odmawiać modlitwy najpobożniej jak umiała. Postanowiła ofiarować dobry uczynek czy dobre słowo wszelkim napotkanym ludziom. Wydaje się to łatwe i proste, lecz mała osóbka musiała poświęcać na to cały swój czas i wykazać wiele samozaparcia – jak wiele, wiedzą ci, którzy sami coś podobnego praktykują. Wnosiła słoneczny nastrój wszędzie, gdzie się pojawiała i czuła się nad wyraz szczęśliwa, bo nie ma radości nad tę, jaką niesie dawanie radości innym.

Młoda i piękna mama Teresy robiła co w jej mocy, by liczne dzieci, zapełniające duży dom rodzinny w Avili, wychować na uczciwych i miłujących Boga ludzi. Szlachetna, czysta i pobożna, sama stanowiła najlepszy wzorzec. Każde z gromady trzech sióstr i dziewięciu braci zachowało aż po dojrzały wiek silną i gorącą wiarę, trwale wpojoną za młodu. Ojciec, don Alonso de Cepeda, był człowiekiem powszechnie szanowanym. Prawdomówny, hojny i rycerski, kochany przez posłusznych synów i córki. Teresa opowiada, że nigdy nie zauważyła, by rodzice cokolwiek cenili wyżej nad dobroć, a całe potomstwo rozumem i sercem postępowało za nimi. (Całe z wyjątkiem jej samej, jak dodaje z właściwą sobie pokorą.)

Szczęśliwe życie rodziny miało wkrótce się skończyć. Zanim Teresa doszła trzynastu lat, dońa Beatriz umarła. W udręce, w poczuciu opuszczenia po utracie powierniczki wszystkich radości i smutków, dziewczynka padła na kolana przed Maryją, błagając, by teraz stała się jej matką, skoro nie ma już tej ziemskiej.

Z całej rodziny chyba Teresa najboleśniej odczuła brak matki i jej pomocnej dłoni, przewodnictwa. Siostra Maria była już dorosła; druga, Juana, tkwiła jeszcze w dzieciństwie. Teresa – śliczna, przykuwająca uwagę, powabna, przestawała być dzieckiem, przemieniała się w dziewczynę. Bracia ją uwielbiali, a pośród kuzynek i kuzynów odwiedzających dom brylowała niczym królewna. Wszystko szło dobrze, póki trwała w swym postanowieniu, by podobać się Bogu i nie zasmucać Go. Ale nie stało już osoby, która ów zamiar zainspirowała, mogła zachęcać i doradzać.

Jedna z kuzynek, znacznie starsza, płytka i lekkomyślna, interesowała się wyłącznie przyjemnościami i zabawą. Przestawanie z nią, jak ocenia Teresa z późniejszej perspektywy, okazało się wielce szkodliwe. Czternastoletnia Teresa, zdawało się, zapomniała o niegdysiejszych marzeniach zostania świętą. Każdą wolną, to znaczy nieprzeznaczoną na czytanie romansów, chwilę poświęcała swemu wyglądowi. Chciała być ładna, korzystnie się prezentować i budzić podziw grona domowników.

Lecz Maryja Panna pamiętała o dziecku, które upadło do Jej stóp w dzień śmierci matki. Choć Teresa była ulubienicą ojca, ten nie był aż tak zaślepiony miłością, by nie spostrzec co się dzieje. Dość szybko zauważył, że ukochana latorośl modli się w pośpiechu, rzadziej chodzi do kościoła, myśli więcej o sobie niż o innych. Zorientował się, że to niewłaściwe towarzystwo jest przyczyną całej biedy. Zmartwiony dostrzegł, iż mimo wszelkiego rozbawienia nie jest tak bardzo radosna jak wówczas, gdy jako siedmiolatka pragnęła „iść do Boga”.

Naradzał się z najstarszą z córek, która też nie przeoczyła zmiany w zachowaniu siostry i trapiła się tym w milczeniu. Maria wkrótce miała wyjść za mąż i ta okoliczność pomogła w podjęciu decyzji; gdy starsza opuści dom, średniej raczej nie należy pozostawiać z resztą rodzeństwa. Zdecydowano, że trafi do konwentu augustianek, by uzupełnić swą edukację. I tak też się stało, zaraz po ślubie Marii.

Gdy minęła trwająca tydzień-dwa tęsknota za domem, Teresa poczuła szczere zadowolenie. Była już zmęczona dotychczasowym trybem życia, a dawne pragnienia znów do niej wróciły. Siostra Maria Briceńo, wychowawczyni świeckich dzieci pobierających nauki w klasztorze, bardzo pomogła Teresie w drodze do świętości. Perswazją i własnym przykładem sprawiła, że podopieczna zaczęła rozważać ewentualność zostania mniszką.

Przez półtora roku Teresa przebywała w konwencie w towarzystwie pobożnej augustianki. Potem poważnie zachorowała i musiała wrócić do rodziny. Gdy odzyskała nieco sił, wraz z ojcem pojechała do Marii do Castellanos de la Canada. W drodze powrotnej w miejscowości Hortigosa odwiedzili stryja Pedra, pobożnego starca żyjącego jak pustelnik. Don Alonso mógł zatrzymać się tam tylko na krótko, interesy wzywały go z powrotem do Avili, lecz don Pedro, zauroczony bratanicą, uprosił brata, by ten pozostawił ją w Hortigosie na kilkanaście dni, aż będzie mógł po nią wrócić.

Pobyt u stryja wydawał się dziewczynie nieco nudny w porównaniu z radosnymi dniami przeżytymi u siostry, póki don Pedro, trawiący czas przeważnie na modlitwie i studiowaniu ksiąg, nie zaproponował, by czytała mu na głos w wolnym czasie. Zawsze gotowa sprawiać przyjemność bliźnim, dzielnie podjęła się zadania, które nie wydawało się przyjemne. Ku jej zaskoczeniu listy świętego Hieronima, pisma świętego Augustyna i świętego Grzegorza, szczególnie przez gospodarza ulubione, okazały się nie tak suche i abstrakcyjne, jak się obawiała. Jej bystra inteligencja i umiłowanie wszystkiego, co szlachetne i piękne sprawiły, że z nie mniejszą niż słuchacz niecierpliwością, czekała na porę czytania odbywającego się w starym hiszpańskim ogrodzie i spędziła tam wiele szczęśliwych chwil.

Z czasem oboje zauważyli, że mają wiele wspólnego. W godzinach przeznaczonych na lekturę zaczęli także rozmawiać. Dawna chęć szukania i spotkania Boga owładnęła Teresę silniej niż kiedykolwiek, a towarzyszyło jej lepsze rozeznanie, jakie środki wiodą tu do celu. Już odkryła, że ziemskie przyjemności nie dają satysfakcji. Uświadomiła sobie, że ci są najszczęśliwsi, którzy najwięcej ofiarują Bogu. Wciąż jeszcze mimo wszystko jej natura wzdragała się, jak to ludzka natura, przed poświęceniem, umartwieniem i dolegliwościami. Co więc robić? Takie było najważniejsze pytanie, z którym zmagała się, gdy zjawił się ojciec, by zabrać ją do domu.

cdn.

Frances Alice Forbes

Powyższy tekst jest fragmentem książki Frances Alice Forbes Św. Teresa z Avili. Odnowicielka Karmelu.