Rozdział pierwszy. Jezus Chrystus, Bóg i Człowiek

Ja i ojciec jedno jesteśmy (J 10, 30). Ojciec większy jest ode mnie (J 14, 28).

Tajemnice Kościoła, jak to niegdyś obwieścił zdumionemu światu pewien materialistyczny uczony, profesor Huxley, to dziecinna igraszka, w porównaniu z tajemnicami natury. Oczywiście całkowicie się mylił, istnieje jednak usprawiedliwienie dla jego błędu.

Bowiem, jak sam stwierdza, w owej stworzonej naturze, którą poznał tak dobrze, odnajdywał wszędzie anomalię za anomalią i paradoks za paradoksem, a o teologii nie wiedział nic, ponad jej najprostsze i najbardziej oczywiste twierdzenia.

Możemy być zatem pewni – my, którzy rozumiemy, że tajemnice natury leżą mimo wszystko w ograniczonym kręgu życia stworzonego, podczas gdy tajemnice łaski biegną ku najwyższej tajemnicy wiecznego życia Boga, które nie zostało stworzone – możemy być pewni, że jeśli natura jest tajemnicza i paradoksalna, to łaska będzie nieporównanie bardziej tajemnicza. Dla każdego paradoksu w świecie materii, w której środowisku zamknięte są nasze ciała, znajdziemy setkę paradoksów w sferze ducha, w której oddychają i poruszają się nasze duchy – te duchy, które same w sobie, dość paradoksalnie, zmuszone są pobudzać do działania, podlegając ograniczeniom materii.

Aby zatem odnaleźć te tajemnice, nie musimy szukać daleko, a jedynie w owym niewielkim odbiciu nadprzyrodzonego, które nazywamy samym sobą, w tej cienkiej nici doświadczenia, którą zwiemy „życiem duchowym”. Jak to się na przykład dzieje, że w pewnym stanie ducha religia jest lampą dla naszej mrocznej egzystencji, a w innym stanowi jedyny ciemny punkt w świecie przyjemności? Raz jest jedyną rzeczą, która sprawia, że w ogóle warto żyć, a innym razem staje się jedyną przeszkodą dla naszego zadowolenia? Jakie są owe smutne i radosne tajemnice życia ludzkiego, wzajemnie sprzeczne, a jednak (jak w Różańcu) wiodące razem do tych, które są chwalebne? Zwróćcie się ku męce Pańskiej, która leży u podłoża tych tajemnic – męce, zwanej miłością – i zobaczcie, czy jest coś bardziej niewytłumaczalnego, niż takie wyjaśnienie. Czym jest zatem ta męka, która zamienia radość w smutek, a smutek w radość – jaki jest motyw skłaniający człowieka do utraty życia, które może zachować, zamieniający gorycz w słodycz i sprawiający, że ostatecznie krzyż staje się niczym więcej, jak tylko lekkim brzemieniem, motyw, który powoduje, że człowiek odnajduje swoje centrum poza swym własnym kręgiem, a największą przyjemność sprawia mu pozbawienie się przyjemności? Co to za moc, która tak często napełnia nas radością; zanim przystąpimy do pracy, a naszą pracę nagradza ciemnością opuszczenia?

Jeśli zatem nasze życie wewnętrzne jest pełne paradoksów i oczywistych sprzeczności – a każda dusza, która dokonała jakiegokolwiek postępu, postrzega to w taki właśnie sposób – powinniśmy w sposób naturalny oczekiwać, że Boskie życie Jezusa Chrystusa na ziemi, które jest centralnym obiektywnym Światłem Świata odbitym w nas samych, winno być pełne jeszcze bardziej zdumiewających anomalii. Zbadajmy przekazy na temat tego życia i zobaczmy, czy tak jest. W tym celu wyobraźmy sobie, że takiej analizy dokonuje badacz, który nigdy nie poznał tradycji chrześcijańskiej.

Oczywiście rozpoczyna lekturę z założeniem, że to życie jest takie samo, jak inne, a ten człowiek – taki jak inni ludzie. W miarę jak czyta znajduje mnóstwo potwierdzeń dla tej teorii. Oto ktoś, zrodzony z niewiasty, głodny i spragniony w czasie drogi, wzrastający w mądrości. Ktoś, kto pracuje w warsztacie cieśli, raduje się i smuci. Ktoś, kto ma przyjaciół i wrogów, kogo jeden opuszcza, a inny obraża – kto rzeczywiście przechodzi przez wszystkie te doświadczenia ludzkiego życia, którym podlega rodzaj ludzki – ktoś, kto umiera jak inni ludzie i zostaje złożony do grobu. Nawet cuda tego życia badacz stara się wytłumaczyć wspaniałym człowieczeństwem Jego bohatera. Można sobie wyobrazić – powiedział jeden taki badacz – jak to się działo, że magia Jego obecności była tak wielka – magia Jego prostego, a jednak doskonałego człowieczeństwa – że niewidomi otwierali oczy, aby zobaczyć piękno Jego twarzy, a głusi – uszy, aby Go słyszeć.

Jednak kiedy ów badacz czyta dalej, zaczyna napotykać problemy. Jeśli ten człowiek był jedynie człowiekiem, jakkolwiek doskonałym i cudownym, jak to jest, że Jego świętość wydaje się biec odmiennymi drogami, niż u innych świętych? Inni doskonali ludzie, kiedy osiągnęli doskonałość, byli najbardziej świadomi niedoskonałości. Inni święci, kiedy byli bliżej Boga, biadali nad swoim oddaleniem od Niego. Inni nauczyciele życia duchowego zawsze wskazywali na coś odległego od nich samych i ich braków wobec odwiecznego prawa, do którego także dążyli. Jednak u tego człowieka wszystko wydaje się przebiegać na odwrót. On, kiedy stanął wobec świata, wzywał ludzi, aby Go naśladowali, a nie – jak to czynili inni przywódcy – aby unikali Jego grzechów. Ten człowiek, zamiast wskazywać naprzód i w górę, wskazywał siebie samego, jako drogę do Ojca. Daleki od oddawania czci prawdzie, do której dążył, nazywał siebie samego jej ucieleśnieniem. Zamiast opisywać życie, którego także miał nadzieję pewnego dnia dostąpić, nakazywał swoim słuchaczom, aby patrzyli na Niego samego, który był ich życiem. Daleki od ubolewania wobec swych przyjaciół nad grzechami, z którymi się boryka, rzucał swym wrogom wyzwanie, aby znaleźli w Nim jakikolwiek grzech. Jest w Nim niezwykła świadomość samego siebie, która nie ma w sobie nic z „samego siebie”, tak jak jest to zwykle rozumiane. W końcu może się zdarzyć, że nasz badacz podejdzie do Ewangelii z nowym założeniem. Pomyśli, iż mylił się w swojej interpretacji, że życie takie jak to było w ogóle ludzkie. „Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia” (J 7, 46). Powtarza za Ewangelią: „Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne? (Mt 8, 27). Poza wszystkim, w jaki sposób – zadaje sobie pytanie – człowiek mógłby się urodzić bez ludzkiego ojca, jak powstać z martwych trzeciego dnia?”. Albo: „W jaki sposób takie cuda można w ogóle odnosić do kogoś, kto nie był kimś więcej, niż inni ludzie?”.

Zaczyna więc raz jeszcze. Oto, mówi sobie, dawna baśń staje się rzeczywistością. Oto Bóg zstępuje, aby zamieszkać między ludźmi. Oto rozwiązanie wszystkich problemów. I znowu jest zdumiony. Jak bowiem Bóg może być zmęczony drogą, pracować w warsztacie i umrzeć na krzyżu? Jak Odwieczne Słowo może milczeć przez trzydzieści lat? Jak nieskończony może leżeć w żłobie? Jak Źródło życia może podlegać śmierci?

W rozpaczy zwraca się – miotając się od jednej teorii do drugiej – ku słowom samego Chrystusa i konsternacja pogłębia się z każdym stwierdzeniem. Jeśli Chrystus jest człowiekiem, jak może mówić: Ja i Ojciec jedno jesteśmy? Jeśli Chrystus jest Bogiem, jak może twierdzić, że Jego Ojciec jest większy od Niego? Jeśli Chrystus jest człowiekiem, jak może mówić: Zanim Abraham stał się, Ja jestem? (J 8, 58) Jeśli Chrystus jest Bogiem, jak może nazywać siebie Synem Człowieczym.

Zwróćmy się ku duchowemu nauczaniu Jezusa Chrystusa i znowu problem goni problem, a paradoks – paradoks.

Oto Ten, który przyszedł ukoić ludzki smutek i dać spoczynek znużonemu, Ten, który oferuje słodkie jarzmo i lekkie brzemię, mówiąc, że nikt nie może być Jego uczniem, jeśli nie weźmie najcięższego ze swych brzemion i nie podąży za Nim w górę. Oto on, Lekarz dusz i ciał, który przeszedł dobrze czyniąc (Dz 10, 38), który dał przykład działania w służbie Boga, mówiąc o cichej bierności Marii, jako o najlepszej części, która nie zostanie jej odebrana. Oto w jednej chwili odwraca się z blaskiem walki w oczach, nakazując swym przyjaciołom, którzy nie mają mieczy, aby sprzedali swoje płaszcze i kupili je (Łk 22, 36–38). A innym razem nakazuje, aby schowali te miecze do pochew, ponieważ Królestwo Jego nie jest z tego świata (J 18, 36). Oto rozjemca, raz wypowiadający swoje błogosławieństwo dla tych, którzy czynią pokój, a innym razem wołający, że nie przyszedł przynieść pokoju, ale miecz (Mt 10, 34). Oto Ten, co nazywa błogosławionym tych, którzy się smucą (Mt 5, 4), nakazując swoim uczniom cieszyć się i radować (Mt 5, 12). Czy kiedykolwiek istniał taki paradoks, taka konsternacja i takie problemy? Wydaje się, że zarówno w Jego osobie, jak i w Jego nauczaniu nie ma spoczynku ani rozwiązania. Co sądzicie o Mesjaszu? Czyim jest synem? (Mt 22, 42)

Katolickie nauczanie oferuje oczywiście klucz do tych pytań. Jednak jest to klucz, podobnie jak wszystkie klucze, sam w sobie tak skomplikowany, jak zamki, które jedynie on może otworzyć. Heretycy jeden po drugim poszukiwali uproszczenia i w ten sposób, jeden po drugim, dochodzili do pomieszania. Chrystus jest Bogiem, wołali dokeci. Wytnijmy zatem z Ewangelii wszystko, co mówi o rzeczywistości Jego człowieczeństwa! Bóg nie może krwawić, ani cierpieć, ani umrzeć. Bóg nie może być zmęczony. Bóg nie może odczuwać ludzkiego smutku. Chrystus jest człowiekiem, woła współczesny krytyk. Zatem wyrwijmy z Ewangelii Jego narodzenie z Dziewicy i Jego Zmartwychwstanie! Bowiem jedynie katolik może przyjąć Ewangelie tak, jak zostały napisane. Tylko człowiek, który wierzy, że Chrystus jest zarówno Bogiem, jak i człowiekiem, który jest gotów uwierzyć w to i pokłonić się przed tym paradoksem paradoksów, który nazywamy Wcieleniem, zaakceptować oślepiającą tajemnicę, że nieskończona i skończona natura zostały zjednoczone w jednej osobie, że Odwieczny wyraża się w czasie i że Stwórca, który nie został stworzony, zjednoczył ze sobą Stworzenie – jednym słowem, tylko katolik może sprostać, bez wyjątku, tajemniczym zjawiskom życia Chrystusa.

Zwróćmy się teraz znowu ku tajemnicom naszego ograniczonego życia i – jak w dalekiej, widmowej paraleli – zaczynamy rozumieć.

Ponieważ my także, na swoją miarę, mamy podwójną naturę. Albowiem jak rozumna dusza i ciało jednym są człowiekiem, tak Bóg i człowiek jednym są Chrystusem (1). Tak, jak dwie natury Chrystusa – jak Jego doskonała Boskość zjednoczona z Jego doskonałym człowieczeństwem – tkwią w samym sercu problemów, które prezentuje Jego życie, tak również nasze podobieństwo z gliną, z której wyszły nasze ciała oraz z Ojcem Duchów, który tchnął w nas żyjące dusze, tłumaczy sprzeczności naszego własnego doświadczenia.

Gdybyśmy byli tylko bezrozumnymi zwierzętami, moglibyśmy być tak szczęśliwi jak zwierzęta. Gdybyśmy byli jedynie bezcielesnymi duchami, które wpatrują się w Boga, radość aniołów byłaby naszym udziałem. Jednak jeśli przyjmiemy każdą z tych prawd, jakby to była jedyna prawda, z pewnością popełnimy błąd. Jeśli żyjemy jak zwierzęta, nie możemy zatopić się w ich zadowoleniu, ponieważ nie pozwoli nam na to nasza nieśmiertelna cząstka. Jeśli zaniedbujemy albo kwestionujemy słuszne żądania ciała, to znieważone ciało ściąga w dół naszą nieśmiertelną duszę. Sama akceptacja dwoistej natury Chrystusa rozwiązuje problemy Ewangelii. Sama akceptacja dwoistości naszej natury pozwala nam żyć tak, jak to zamierza Bóg. W ten sposób dwa tryby naszego funkcjonowania: duchowy i fizyczny wznoszą się i opadają, kiedy jedna lub druga strona zdobywa przewagę. Raz nasza religia jest brzemieniem dla ciała, raz jest ćwiczeniem, którym rozkoszuje się nasza dusza. Raz jest jedyną rzeczą, która sprawia, że warto żyć, a raz jedyną rzeczą, która hamuje nasze zadowolenie z życia. Te nastroje występują naprzemiennie, w sposób nieunikniony i nieodparty, na tyle, na ile pozwalamy, aby równowaga naszych części została naruszona i zachwiana. I tak ostatecznie zarezerwowana jest dla nas radość, ani nie zwierząt, ani nie aniołów, ale radość człowieczeństwa. Jesteśmy wyżej, niż te pierwsze, jesteśmy niżej, niż ci drudzy, możemy więc zostać ukoronowani przez Tego, który w tym samym człowieczeństwie zasiada na tronie Boga.

Tyle zatem tytułem wstępu. Zobaczyliśmy, jak sam paradoks Wcielenia jest adekwatny do zjawisk zapisanych w Ewangelii – jak ten najwyższy paradoks stanowi klucz do całej reszty. Dalej będziemy się starali zobaczyć, w jaki sposób stanowi także klucz do innych paradoksów religii, do trudności, które przedstawia historia katolicyzmu. Kościół katolicki jest bowiem przedłużeniem życia Chrystusa na ziemi. Kościół katolicki zatem, to dziwne pomieszanie tajemnicy i zdrowego rozsądku, tę jedność ziemi i niebios, gliny i ognia, może zrozumieć jedynie ten, kto akceptuje go jako zarówno Boski, jak i ludzki, ponieważ nie jest on niczym innym, jak – mówiąc po ludzku – mistycznym przedstawieniem Tego, który, chociaż Nieskończony Bóg i Odwieczny Stwórca, przyjął postać sługi (Flp 2, 7), Tego, który będąc zawsze w łonie Ojca (J 1, 18), przez wzgląd na nas zstąpił z nieba (J 6, 51).

Ks. Robert Hugh Benson

(1) Fragment tzw. atanazjańskiego wyznania wiary, czyli symbolu Quicumque, który był przypisywany św. Atanazemu (zm. 372), chociaż powstał na Zachodzie już po Pierwszym Soborze Konstantynopolitańskim (381). Po raz pierwszy przytacza go Cezary z Arles (zm. 542), ale historycy datują to wyznanie wiary na okres pomiędzy 450 a 500 rokiem i przypisują go szkole leryńskiej. Wyznanie wiary Quicumque przyjmowane jest w Kościele rzymskokatolickim, a także wśród anglikanów.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Roberta Hugh Bensona Paradoksy katolicyzmu.