Rozdział pierwszy. Hanna z Betlejem

Zbliżał się wieczór. Na skraju Betlejem, na podwórzu przed małą chatą, tuż przy drodze wiodącej na górskie pastwiska stała dziesięcioletnia Hanna. Obok niej bawili się z psem jej dwuletni braciszek Jakub i czteroletnia siostra Zuzanna. Na jakąś godzinę przed zmierzchem z domu wyszedł jej ojciec i dwudziestoletni brat Dawid. Byli pasterzami. Teraz udawali się w pobliskie góry do swych trzód, by strzec ich w nocy przed drapieżnymi zwierzętami. Pastwiska były odległe o jakieś dwa kilometry, bo w pobliżu Betlejem owce dawno wyskubały już wszelką trawę aż do gołej ziemi.

– Hanno, uważaj na małych – odezwał się ojciec. – Patrz, by nie wyszli na drogę. Mógłby ich przejechać jakiś wóz albo nadepnąć wół lub osioł.

– Bądź spokojny, tato – odpowiedziała. – Ale czy nie mógłbyś wziąć mnie w góry, choć raz, choć na jedną noc. To tak pięknie siedzieć przy ognisku, śpiewać różne pieśni i słuchać opowiadań o rozbójnikach i czarownicach. Tato, tylko jeden raz…

– Hanno, jesteś mała, a w górach noce są zimne – tłumaczył ojciec.

– To wezmę kożuch.

– A kto zajmie się dziećmi. Wiesz, że mama dziś poszła odwiedzić starą ciotkę i nie wiadomo, czy zdąży wrócić na noc – nadal odmawiał jej ojciec.

– Dziewczyna winna siedzieć w domu, pilnować garnków i dzieci – dorzucił brat.

Miała wielką pokusę pokazać mu język, ale ograniczyła się do skargi.

– To nigdy mnie nie weźmiecie?

– Może za parę lat. Ty będziesz starsza, a i dzieci podrosną – pocieszał ją ojciec odchodząc.

Długo wpatrywała się w pasterzy niknących wśród krzewów otaczających drogę. Niezbyt chętnie wróciła do umorusanego i zasmarkanego Jakuba. Otarła mu twarz fartuchem i trzepnęła po siedzeniu, bo znów usiłował wyjść na drogę. Starsza zaś Zuzanna bawiła się spokojnie z psem Charo.

Dla rozrywki obserwowała drogę prowadzącą do centrum Betlejem. W tych dniach było na co patrzeć. Nigdy nie przechodziło tylu wędrowców koło jej domu. Władze rzymskie zarządziły bowiem spis ludności. Każdy miał się zapisać w miejscowości, gdzie urodzili się jego przodkowie. Z Betlejem, miasta Dawidowego, pochodziło wielu Izraelitów. Teraz przychodzili oni z całej Palestyny grupami lub pojedynczo, by dopełnić obowiązku rejestracji. Hanna przyglądała się z ciekawością starym i młodym, mężczyznom i kobietom. Czasem byli to ludzie bogaci, przyjeżdżali powozami. Przeważnie jednak ciągnęli ubodzy. Szli pieszo. Najwyżej osiołek niósł im jakiś niewielki bagaż.

Dziś, tak patrząc, dojrzała dwie postaci zbliżające się do ich domu. Kobieta siedziała na osiołku, a mężczyzna szedł obok. Zdziwiła się, że teraz, gdy zapada wieczór, idą od gospody leżącej w środku miasta. Wszyscy wędrowcy udawali się bowiem na nocny spoczynek do gospody – rodzaju ubogiego schroniska. Charo ujrzawszy dwoje nieznajomych wybiegł im naprzeciw i zaczął głośno ujadać. Należy to do obowiązków psa, gdy ujrzy nieznajomych. Jednak, o dziwo, gdy był już o parę kroków od tych podróżnych, uspokoił się i przyjaźnie merdał ogonem.

Hanna nie dziwiła się zachowaniu psa. Bo byli to – jak stwierdziła – bardzo sympatyczni ludzie: starszy mężczyzna z brodą, o poważnej, ale budzącej szacunek powierzchowności, i młoda – jeszcze prawie dziewczyna – kobieta, o dobrej, miłej twarzy. Mężczyzna zatrzymał osiołka i zapytał:

– Czy tu mieszkasz, dziewczynko?

– Tak, to nasz dom na tym podwórku.

– Czy nie można by było zatrzymać się u was przez kilka dni?

– Przecież jest gospoda, tam moglibyście się zatrzymać – odpowiedziała.

– Byliśmy już tam. Ale wszystkie miejsca były zajęte. Nadto moja żona, Maryja, spodziewa się dziecka. Nie wypada rodzić wśród tylu obcych ludzi. Może znalazłaby się wolna choć mała izdebka…?

Hanna uśmiechnęła się na wspomnienie wolnej izdebki. Cały ich dom, to była tylko jedna izba, choć dość duża. Ona nie miała nawet własnego łóżka. Spała na słomianej macie, a obok niej Zuzanna i mały Jakub.

– Przykro mi, ale nie mamy wolnej izby – odpowiedziała. – Chodź, Józefie – rzekła ze smutkiem młoda kobieta. – Pojedziemy szukać dalej.

– Dalej nic nie znajdziecie – informowała Hanna. – Nasz dom jest ostatni w Betlejem. Dalej są tylko pola i pastwiska – mówiła to z przykrością, bo było jej żal tych miłych ludzi.

– Ale – przypomniała sobie nagle – jest tu w pobliżu spora szopa. Właśnie całkiem wolna. Zdaje się, że jest tam obecnie tylko wół i dwie owieczki, zbyt małe, by pójść na górskie pastwiska.

– Doskonale, to nam wystarczy – odpowiedzieli oboje. – Nie szukamy wygód, byle tylko mieć dach nad głową. Zaprowadź nas tam – prosili.

– Zuzo, Jakubie, szybko do domu! – krzyknęła i ruszyła naprzód z nieznajomymi. Szła przed Józefem i osiołkiem pokazując drogę. Gdy weszli do stajenki zawołała załamując ręce:

– Co tu za bałagan! Jaki brud!

– Wiadomo – rzekł Józef uśmiechając się – że wół i owieczki nie mają zwyczaju sprzątać swego mieszkania.

– Pobiegnę prędko do domu po grabki, miotłę i wiadro z wodą – głośno myślała Hanna.

Przy pomocy tych narzędzi Józef i Hanna doprowadzili stajenkę do znośnego wyglądu. Na uprzątniętej z nieczystości ziemi rozłożyli czystą, suchą słomę. Wół stanął w jednym kącie, obok niego osiołek i dwie małe owieczki. W drugim zaś postawili żłóbek i do połowy napełnili go sianem.

– To będzie kołyska dla Dzieciątka – odezwała się Maryja, która odpoczywała podczas porządków. – Czuję, że na mnie przychodzi już czas. Bóg ci zapłać za dobre serce i pomoc. A jak się nazywasz?

– Hanna.

– To piękne imię. Takie ma również moja mama i babcia Dzieciątka, którego oczekuję. A teraz wracaj, Haniu, do domu, bo mama będzie się o ciebie martwiła.

W nocy dziewczynka długo nie mogła zasnąć. Przed jej oczyma wciąż jawiła się Maryja z Józefem. „Ale co mogą znaczyć słowa: na mnie przychodzi już czas?” – myślała.

Gdzieś po północy, gdy spała już twardo, rozległo się łomotanie do drzwi:

– Otwierajcie! – wołał ktoś z zewnątrz.

Przestraszona przecierała oczy. Była sama z dziećmi.

Mama jeszcze nie wróciła.

– Otwieraj prędko! – nalegał ktoś głośno.

Po chwili uspokoiła się. Poznała głos brata. Ale dlaczego wrócił z górskich pastwisk?

– Dawidzie, co się stało? – pytała. – Dlaczego wróciłeś? I to sam? Czy tacie nie przytrafiło się jakieś nieszczęście?

– Nie, jesteśmy zdrowi – mówił Dawid już ciszej. Zauważył śpiące na macie maluchy. Nie chciał ich zbudzić.

– Stała się rzecz nadzwyczajna – opowiadał. – Było już po północy. Ognisko dogasało. Zaczęliśmy drzemać. Wtem, wyobraź sobie, całe niebo pokryło jakieś niezwykłe światło. Do naszych uszu doszły wspaniałe śpiewy. Tylko aniołowie mogą tak śpiewać – myślimy. Co to ma znaczyć? Czego oni chcą od nas – pytamy się w duchu, trochę przestraszeni. Odpowiedź daje nam anioł: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam wielką radość… dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, czyli Mesjasz-Pan. A to będzie znakiem dla was: Znajdziecie niemowlę, owinięte w pieluszki i leżące w żłobie” (Łk 2, 10–12). Na rozkaz anielski ruszyliśmy do Betlejem. Gdy zbliżaliśmy się już do pierwszych budynków, ujrzałem blask nad naszą stajenką. „To w niej urodził się Mesjasz! W naszej stajence!” – zawołałem. Hanno pomyśl tylko: Zbawiciel, Mesjasz, ten wielki mąż Boży, o którym prawie w każdy szabat mówi nam rabbi w synagodze, którego przepowiadali wielcy prorocy, urodził się nie gdzie indziej tylko w naszej ubogiej stajence! Czy to nie cud? Pomyśl!

– A więc Maryja jest Matką Zbawiciela – myślała Hanna. – Teraz rozumiem Jej słowa: „Mój czas już przyszedł”, czas narodzenia Dzieciątka. Ja, zwykła dziewczyna miałam szczęście Jej pomóc…

– Hanno – zwrócił się do niej brat – ubieraj się szybko i pójdziemy do stajenki, by pokłonić się Dzieciątku. Tylko co zaniesiemy Mu w podarunku?

Po krótkiej naradzie ustalili, że Dawid weźmie swój nowy kożuch. W stajence jest przecież zimno w nocy. Trzeba dobrze przykryć Dzieciątko.

– A ja wezmę trochę masła, sera, mleka i miodu – mówiła Hanna. – Nie mamy żadnych cennych rzeczy. Te zaś mogą przydać się Dzieciątku i Jego rodzicom.

Gdy przybyli do stajenki, zastali tam już swego ojca i kilku innych pasterzy. Oni przynieśli podobne podarunki. Józef i Maryja bardzo za nie dziękowali.

– Przydadzą się nam i Dzieciątku – mówili. – Zapasy żywności, które wzięliśmy z Nazaretu już się wyczerpały, a kupić coś, przy takim napływie ludzi, bardzo trudno.

Maryja wzięła kożuch z rąk Dawida i okryła nim cały żłóbek.

– Teraz zimno nie grozi już memu Synowi – mówiła dziękując, a Dzieciątko zdało się uśmiechać do pochylonego nad nim Dawida.

Pasterze nie byli przyzwyczajeni do publicznego przemawiania. Dlatego mówili niewiele. Stali tylko i dziwili się, że Mesjasz urodził się w ubogiej stajence wśród nich, prostych ludzi, a nie na dworze królewskim czy książęcym. Dziękowali też Bogu, że doczekali się tej wielkiej chwili, że mają szczęście pierwsi z całego narodu izraelskiego witać Tego, kogo oczekiwano przez tysiące lat.

Hanna zauważyła, że Maryja trzyma w ręku naczynie z mlekiem i jest zatroskana, jakby nie bardzo wiedziała, co zrobić z tym darem. Szybko zrozumiała, że tak małemu Dziecku nie można dawać zimnego i surowego mleka. Opiekowała się przecież małym Jakubem od jego urodzenia.

– Ja zagotuję to mleko – powiedziała i wzięła je z rąk Maryi.

Szybko pobiegła do domu, rozpaliła ogień. Po chwili było już gotowe. Chwyciła garnek i biegiem ruszyła z powrotem. Niestety pośpiech nie zawsze wychodzi na dobre. Hanna biegnąc potknęła się o kamień tuż przy stajence. Mleko zabarwiło na biało piasek pod jej nogami. Z płaczem stanęła przed Maryją. Na dnie garnka widać było tylko resztki mleka.

– Nie płacz – uśmiechnęła się do niej Maryja. – Patrz, ile mleka przynieśli pasterze. Wystarczyłoby na sto osób. Weź nową porcję i ugotuj. Tylko nie biegnij! Dzieciątko poczeka.

Gdy znów wróciła z dymiącym jeszcze garnkiem, pasterze już odeszli. Maryja rozpoczęła karmienie. Trzymając na ręku Dzieciątko, zastanawiała się głośno:

– Po urodzeniu dziecko należy wykąpać. Ale skąd tu wziąć ciepłą wodę?

– Ja pójdę i zagrzeję! – bez namysłu zawołała Hanna i po raz trzeci udała się tej nocy do domu. Nie minęło pół godziny i już dźwigała przed sobą wanienkę pełną ciepłej wody. To była ciężka praca na jej dziesięć lat. Zadyszana postawiła wanienkę przed żłóbkiem.

– Pomóż mi przy kąpieli – zwróciła się do niej Maryja. – Widziałam, że masz małego braciszka. Pewnie nieraz pomagałaś mamie przy kąpieli.

– Tak, robiłam to często. Parę razy nawet sama. Chętnie pomogę.

Kąpiąc i wycierając Dzieciątko do sucha podziwiała Je szepcząc:

– Jakie miłe, jakie spokojne… Nie ma porównania z naszym małym Jakubem. On często krzyczy i wierzga przy kąpieli.

Nakarmione i wykąpane Dzieciątko stało się śpiące. Maryja położyła Je do żłóbka.

– Haniu, niech Bóg wynagrodzi ci za pomoc przy małym Jezusie – mówiła Maryja całując ją na pożegnanie.

– On będzie nazywał się Jezus?

– Tak, bo Bóg przez anioła polecił dać Mu to imię.

Przed odejściem Hanna otuliła jeszcze Dzieciątko kożuchem brata. Delikatnie wzięła Je za paluszek i pocałowała. Potem cicho wyszła ze stajenki.

Było już dobrze po północy, gdy znów położyła się na macie obok Zuzanny i Jakuba. Dzieci spały spokojnie, nie zauważyły nawet jej nieobecności. Prawie do rana śniło się jej, że przebywa w stajence przy Dzieciątku Jezus.

***

Mateusz i Łukasz, dwaj ewangeliści, którzy pisali o narodzeniu Pana Jezusa, ani słowem nie wspomnieli o Hannie. Nie wspomnieli również o wielu innych rzeczach. Wiemy jednak, że w każdym mieście i w każdej wiosce można spotkać dziewczynki, które lubią małe dzieci i nimi się opiekują. Dlaczegóż by więc miało zabraknąć takiej dziewczynki w Betlejem?

Ks. Stanisław Klimaszewski MIC

Powyższy tekst jest fragmentem książki Czar Bożego Narodzenia.