Rozdział pierwszy. Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci

„Niedaleko pada jabłko od jabłoni” – powiedziała do mnie pewna starsza już matka, starając się wyjaśnić godne ubolewania niepowodzenia syna w małżeństwie i w życiu.

Historia chłopaka potoczyła się aż nadto dobrze znanym torem. Był więc szalony romans i pospieszne małżeństwo. Kiedy minął miesiąc miodowy, wyszły na jaw słabe strony charakteru, które łatwo dałoby się wykryć dzięki uważniejszej analizie przed zawarciem związku małżeńskiego. Żona ze smutkiem odkryła, że mąż nie tylko za dużo pije, ale jest też bezmyślnym, emocjonalnie niedojrzałym młodzieńcem, całkowicie pozbawionym odpowiedzialności. Równie dobrze można było polegać na zepsutym barometrze. Ujmując to prosto, był niewiarygodny jako małżonek i dowiódł tego czynami.

Wkrótce po narodzinach córeczki mąż zostawił rodzinę, następnie uzyskał rozwód, ponownie się ożenił, a w pięć lat później odebrał sobie życie. Nie sprostał małżeństwu, nie sprostał też i życiu.

Dowiedziałem się o tym przypadku niedługo po tym, jak porzucił rodzinę. Zwróciłem się do jego matki, by powiadomić ją o małżeńskiej porażce syna i by odszukać jej głębiej leżące przyczyny. To właśnie wtedy matka posłużyła się przysłowiem „Niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Wyjaśniła to w pełni pełna goryczy historia, jaką mi opowiedziała.

Okazało się, że chłopak był ofiarą rozbitego domu. Jego ojciec opuścił rodzinę, a brzemię wychowywania i wspierania dzieci zrzucił na matkę. Był to klasyczny przypadek „jaki ojciec, taki syn” lub, jak to ujęła matka, „niedaleko pada jabłko od jabłoni”.

Kilka dni po wyżej wspomnianym zdarzeniu, przypadkiem natknąłem się w Biblii na zdanie, które mnie zaskoczyło. Oddawało ono w innych słowach treść powiedzenia matki chłopaka. Pozwólcie, że opowiem, jak je odczytuję.

W trzecim miesiącu po wyjściu narodu wybranego z Egiptu pod natchnionym przywództwem Mojżesza znużeni wędrowcy dotarli do pustyni pod Synajem. Rozbili swe namioty u stóp góry, tej góry, która co do historycznej ważności zyskała pozycję drugą po Górze Kalwarii, gdyż przeznaczone było Synajowi stać się miejscem wybranym przez Boga do ogłoszenia Dziesięciu Przykazań.

W scenerii wypełnionej ogniem, dymem, błyskawicami i dźwiękiem trąb, które przyćmiłyby najbardziej zdumiewające ekstrawagancje dziesięciu tysięcy Cecilów B. De Mille (1), Bóg przekazał Mojżeszowi swe niezmienne prawo. Komentując pierwsze przykazanie, Bóg rzekł: „…Ja Pan, Twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą” (Wj 20, 5).

To stwierdzenie musiało wywrzeć na Mojżeszu głębokie i trwałe wrażenie, gdyż kiedy powrócił do Boga po kolejne kamienne tablice, była to pierwsza rzecz, która przyszła mu na myśl. Pismo Święte mówi o tym w ten sposób: „A Pan zstąpił w obłoku i Mojżesz zatrzymał się koło Niego, i wypowiedział imię Jahwe. Przeszedł Pan przed jego oczyma i wołał: Jahwe, Jahwe, Bóg miłosierny i litościwy, cierpliwy, bogaty w łaskę i wierność… zsyłający kary za niegodziwość ojców na synów i wnuków aż do trzeciego i czwartego pokolenia” (Wj 34, 5–7).

Kilka lat później, kiedy wiara narodu wybranego wahała się między gorliwością a letniością, Mojżesz wezwał swych podopiecznych, by zgromadzili się wokół niego, i uroczyście powtórzył im Dziesięć Przykazań, tak jak otrzymał je od Boga. I znów nie omieszkał wypowiedzieć ostrzeżenia Stwórcy: „Bo Ja jestem Pan, Bóg twój, Bóg zazdrosny, karzący nieprawość ojców na synach w trzecim i czwartym pokoleniu – tych, którzy Mnie nienawidzą” (Pwt 5, 9).

Bez wątpienia Mojżesz niósł wspomnienie tych słów, wyryte w swym szlachetnym sercu, aż do dnia śmierci. Widział, jak Bóg wypisał je swym palcem na kamiennych tablicach. Były to słowa, które wówczas zdumiewały i zatrważały. Zdumiewają i zatrważają także dzisiaj.

Nigdy w historii tego świata nie było takiej potrzeby powrotu do zdrowia, jeśli chodzi o świętość i trwałość małżeństwa, i do mądrych i dobrych relacji pomiędzy rodzicami i dziećmi. Liczba rozbitych domów, nieprzystosowanych dzieci i młodocianych przestępców jest w dzisiejszych czasach zdumiewająca. Przerażająca ilość rozwodów, przepełnione sądy dla nieletnich i miliony legalnych półsierot, skłaniają do zdecydowanego potępienia ludzi niedostosowanych do małżeństwa i rodzicielstwa. Boże, miej litość nad dziećmi z tych rozbitych domów! Są one prawdziwymi ofiarami, których sytuacja jest godna ubolewania.

Każde dziecko przychodzące na ten świat ma określone prawa i przywileje, których jego rodzice zobowiązani są przestrzegać i zachowywać; należą do nich: stabilna miłość ojca i matki, porządny, wygodny dom oraz wychowanie moralne, intelektualne i religijne. Obrabujcie dziecko z którejkolwiek z tych wartości, a z pewnością nie uniknie w życiu przeszkód.

Gdy planowałem tę książkę, moją pierwszą myślą było ograniczyć się jedynie do błędów, jakie w relacjach małżeńskich i rodzinnych popełniają ojcowie. Jednak w dzisiejszych czasach ojcowie nie zachowują kluczowej pozycji, jaką wyznaczył im Bóg. W bardzo wielu przypadkach ojciec bywa tylko „mężem matki”. Zostało to potwierdzone przez badanie, które parę lat temu przeprowadziło i o którym poinformowało Brytyjskie Stowarzyszenie Wspierania Nauki w Bristolu. Analiza dwustu pięćdziesięciu pięciu opowiastek dla dzieci napisanych przez osiemnastoletnie dziewczyny ujawniła, że tylko jedna piąta tych historyjek wspominała w ogóle o ojcu, a i wtedy tylko jako o osobie, która wymierza kary.

Felietonistka z agencji dziennikarskiej, Elsie Robinson, potępia zaniedbanie władzy ojcowskiej u współczesnych ojców, pisząc: „Wyniesienie macierzyństwa na piedestał stało się niebezpiecznie naciąganą sprawą i powszechnym zagrożeniem. To prawda, nie ma na ziemi bardziej szlachetnej rzeczy niż miłość dobrej i świadomej matki. Jednak znajdzie się też kilka innych rzeczy równie szlachetnych – a wśród nich miłość dobrego i świadomego ojca”.

Współczesny sposób myślenia o subtelnym ujarzmieniu męża i ojca dobitnie ujawnia się w poniższym cytacie przypisywanym znanej aktorce: „Zawsze odsuwaj od siebie myśl, że to mężczyzna jest szefem. Nigdy nie poddawaj się niczemu, co on planuje lub chce zrobić, mówiąc: «To ty przewodzisz». Zamiast tego powiedz: «Masz co do tego rację». To delikatny odcień znaczeniowy, ale w pierwszym przypadku poddajesz się, przyznając, że on jest mocniejszy; w drugim zaś dlatego, gdyż uznajesz, że to on ma rację”.

Cóż, nie będziemy z tym walczyć. Ponieważ połowa rodziców to matki, a w starym powiedzeniu „ręka, która porusza kołyskę, rządzi światem” wydaje się kryć więcej, niż widać na pierwszy rzut oka, książka ta z konieczności musi poszerzyć się o rozpatrzenie również grzechów matek, a nie tylko ojców – grzechów popełnianych w podniosłym powołaniu małżeńskim oraz w tak ważnym zadaniu wychowywania i kształcenia dzieci.

Treść tej książki rozłamuje się na dwie części: rodzicielskie grzechy popełnienia i grzechy zaniechania. Ujęcie tematu wychodzi poza same tylko grzechy ojców i matek w ścisłym sensie tego słowa – czyli poważne wykroczenia przeciw prawu Bożemu, i obejmuje także drobne i nawet na pozór niewinne błędy, które mogą tak niekorzystnie i tragicznie wpłynąć na życie dzieci.

Za każdym razem, gdy wasz zegarek posuwa się o sekundę, gdzieś na świecie rodzi się dziecko. Pomimo to, że praktycznie każde z tych niemowląt przybędzie na świat pozbawione nerwowych, emocjonalnych, fizycznych i moralnych skaz innych niż grzech pierworodny, przerażająca ich liczba wyrośnie na nieszczęśliwe, sfrustrowane kobiety i mężczyzn, niezdolnych stawić czoła wyzwaniom życia. W przeważającej mierze będzie to winą rodziców.

Gdyby miliony ojców i matek, którzy zawodzą w małżeństwie i rezygnują z niego poprzez separację, porzucenie lub rozwód, mogli ocenić wynikające z tego skutki, w najwyższym stopniu niszczące dla życia ich dzieci, nie zawahaliby się przed niczym, byle tylko ich małżeństwa funkcjonowały.

„Przeważająca większość młodych, którzy pojawiają się w sądzie dla nieletnich – oświadcza sędzia M. Nabb z sądu dla nieletnich w Ft. Wayne – wywodzi się z domów, które zostały rozbite, głównie przez porzucenie lub rozwód.”

Miliony ojców i matek, którzy zachowują pozory, że ich małżeństwo dobrze funkcjonuje, lecz zarazem zmieniają swe domy w więzienie i paraliżują dzieci lękiem, którzy czynią z domów areny rodzinnych waśni lub którzy skwapliwie korzystają ze źle pojętych, nowoczesnych, zwichrowanych doktryn psychologicznych, na przykład „wychowania bez represji”, wyrządzają swym dzieciom krzywdę nie do naprawienia. Ostatecznie przyczyniają się do statystyk takich jak ta: doktor Bruce Robinson, psychiatra szkolny, powiedział ostatnio, że „na ogólną liczbę piętnastu tysięcy dziewcząt licealnych z Newark, jakieś trzy tysiące siedemset pięćdziesiąt miało doświadczenia seksualne, zaś około stu pięćdziesięciu było w ciąży”. Doktor Robinson oskarżył rodzinę „o notoryczną niechęć wobec niektórych z tych dziewcząt i o niezapewnienie im odpowiedniego nadzoru i zrozumienia”.

Doktor Perry M. Lichtenstein, doradca medyczny i prawny w biurze dzielnicowego pełnomocnika Hogana w Nowym Jorku, komentując ostatnio zatrważającą liczbę młodych ludzi uzależnionych od narkotyków, powiedział: „Wielu z tych uzależnionych młodych pochodzi z rozbitych domów, a ich nałóg jest bezpośrednim skutkiem braku szczęścia w domu”.

Niewiele trzeba, by rodzice zrozumieli, że wielkie grzechy popełnienia, takie jak rozwód, separacja, porzucenie, alkoholizm, wywierają na ich dzieciach niepożądane skutki. Wielu jednak nie jest w stanie pojąć, że rodzicielskie grzechy zaniechania mogą być równie tragiczne. Brak karania dzieci czy brak dyscypliny, dawanie złego przykładu, brak praktyk religijnych i wychowania, nadopiekuńczość, mogą być równie katastrofalne.

Rodzicielstwo zbyt często rozumiane jest jako magiczne natchnienie i talent, do którego nie jest potrzebna żadna wiedza. Kształtowanie charakteru dzieci i ich przygotowanie do przyszłości pozostawiane jest przypadkowi. Rodzicielska ignorancja co do nawet najbardziej podstawowych i pierwotnych zasad dziecięcej psychologii sieje spustoszenie wśród milionów nieszczęsnych potomków. Dowody tego stają się widoczne, kiedy zastanowić się nad tym, że w późniejszym życiu na każde dwadzieścioro dzieci jedno spędzi jakiś czas w zakładzie dla umysłowo chorych. Pewien procent dzieci stanie się emocjonalnie chwiejnym i przez to zupełnie niezdolnym do borykania się z różnorodnymi problemami współczesnego życia, zaś w Stanach Zjednoczonych każdego roku prawie piętnaście tysięcy popełni samobójstwo. Zatrważająca liczba zwróci się ku zbrodni i dopuści się jednego lub więcej głównych przestępstw kryminalnych, popełnianych każdego dnia co osiemnaście sekund – w sumie półtora miliona każdego roku. Jedna osoba na cztery, które zawarły małżeństwo, rozwiedzie się, zaś dwie na każde dwieście osób pijących stanie się chronicznymi alkoholikami.

Aby zdać sobie sprawę z wagi tego problemu, można jeszcze tylko przypomnieć, że więcej niż dwa miliony z młodych Amerykanów zostało podczas drugiej wojny światowej odrzuconych przez badającą ich wojskową służbę medyczną z powodu chwiejności emocjonalnej. Winą za to obarcza się niekompetentne, nadopiekuńcze mamusie, które kochały swych synów za bardzo, ale niemądrze. Jeżeli istnieje jeszcze potrzeba przekonania czytelnika, że grzechy rodziców spadają na ich dzieci, można po prostu przytoczyć badanie przeprowadzone w Niemczech parę lat temu. Pokazuje ono, że trzydzieści tysięcy niewidomych dzieci – biorąc pod uwagę tylko ten kraj – zawdzięczało swój brak wzroku rodzicom dotkniętym chorobami społecznymi.

Prześwietny św. Augustyn winą za błędy młodości i swój wielki grzech obarczył bezpośrednio rodziców, pisząc: „Moja rodzina nie pomyślała o tym, żeby poprzez małżeństwo uchronić mnie od upadku, troszczyła się tylko, żebym się nauczył jak najlepiej przemawiać i umiał innych przekonywać swymi wywodami” (2). To samo oskarżenie można wysunąć przeciwko milionom dzisiejszych matek i ojców.

Kilka lat temu trolejbus jadący z Bethlehem do Allentown w stanie Pensylwania zderzył się na wielkim skrzyżowaniu z pociągiem pasażerskim, co kosztowało życie wielu ludzi i spowodowało poważne rany u innych. Konduktor w trolejbusie lekkomyślnie zasygnalizował kierowcy, by przejechał przez tory, po czym nagle ujrzał zbliżający się pociąg. Zmienił sygnał, lecz było już za późno. Iluż rodziców popełniło ten fatalny błąd! Ich niedbalstwo w wybieraniu sobie odpowiednich i przyjaznych życiowych partnerów, ich brak dojrzałości, brak przygotowania do małżeństwa, zarówno na krótką, jak i na dłuższą metę, ignorancja co do istotnych podstaw psychologii dziecięcej, spowodowały, że dają swym dzieciom zły przykład i źle je wychowują. Później chętnie poświęciliby własne życie, by to zmienić.

Jeśli pełne znaczenie Bożej groźby ukarania dzieci za grzechy ojców wywrze wrażenie choćby na niewielu rodzicach lub jeśli uchroni choć jedno dziecko przed notorycznie nieszczęśliwym i sfrustrowanym życiem, to książka ta posłuży wysokiemu celowi.

Ks. Charles Hugo Doyle

(1) Cecil B. De Mille, amerykański reżyser filmowy, autor widowisk biblijnych.

(2) Św. Augustyn, Wyznania, przeł. Z. Kubiak, Warszawa 1978, s. 25.

Powyższy tekst jest fragmentem książki ks. Charlesa Hugo Doyle’a Grzechy rodziców w wychowywaniu dzieci.