Rozdział pierwszy. Groźny pan Oates

Na początku Kasię ciągnęło do pana Oatesa z powodu słodyczy. Miała tylko sześć lat. Tak jak pan Oates, była odważna, dlatego w przeciwieństwie do innych dzieci nie bała się go. On cieszył się z tego i pozwolił Kasi dobrze się poznać. Każdego dnia wymykała się do sklepu pana Oatesa i siedząc na skrzyni z cukrem słuchała jego opowieści. Zawsze wracała do domu ssąc miętowe pastylki, dwie naraz. Chociaż cieszyła się, gdy poszła do szkoły i zaczęła przygotowywać się do Pierwszej Komunii świętej, żałowała, że nie może już odwiedzać pana Oatesa tak często.

Sklep pana Oatesa był jedynym sklepem w Puddlecombe, z wyjątkiem poczty i niewielkiej pasmanterii prowadzonej przez dwie panny Minns, które sprzedawały tapety, guziki i inne rzeczy, na które pan Oates nie zwróciłby uwagi. Jego sklep, z oknami wychodzącymi na morze, stał dumnie na klifie pomiędzy szkołą katolicką a częścią mieszkalną Puddlecombe. Dzieci zawsze zatrzymywały się tam w drodze powrotnej ze szkoły, aby popatrzeć na wystawę. Cała zastawiona była ogromnymi szklanymi butelkami wypełnionymi miętowymi pastylkami, okrągłymi czerwonymi serami holenderskimi i płatami bekonu. Wszystko w sklepie pana Oatesa było duże, i już sam widok tych obfitości był przyjemny.

Pan Oates również był potężny, bardzo wysoki i szeroki w ramionach, a jego okrągła głowa i czerwone policzki przypominały ser holenderski. Ręce także miał duże, a jego gromki głos przypominał huczący wiatr. Bardzo się różnił od pozostałych mieszkańców Puddlecombe.

Było to bardzo senne miejsce. Nie miało nawet kina. Nie żadna wioska, ale przedmieście nadmorskiego miasta. Jego domy niczym się od siebie nie różniły. Wszyscy mieszkańcy byli do siebie podobni; wszyscy z wyjątkiem pana Oatesa, który był ekscytujący, podczas gdy inni byli nudni. Nie zachowywał się tak, jak powinien zachowywać się dorosły, a raczej jak bardzo niegrzeczny chłopiec, którego nikt nie miał odwagi postawić do konta. Gdyby ktoś powiedział mu to, co nauczyciele mówią o dobrym zachowaniu, uderzyłby swoją potężną pięść o ladę i ryknął: „Bzdury!”. Gdyby ktoś wspomniał o karach w domu czy w szkole, wrzasnąłby: „Nie daj się. Pokaż odwagę, buntowniku!”. Panny Minns mówiły o nim, że nie jest miły. Pułkownik Cuddy twierdził, że jest bolszewikiem, a pastor utrzymywał, że jest ateistą. Ksiądz O’Reilly, który był księdzem katolickim, nie miał o nim nic do powiedzenia i był raczej życzliwie do niego nastawiony.

W rzeczywistości, chociaż nikt o tym nie wiedział, nawet ksiądz O’Reilly, pan Oates był „katolikiem z urodzenia”. W wieku dziewięciu lat poszedł nawet do pierwszej spowiedzi i wciąż to pamiętał. Jednak po śmierci rodziców ciotka wysłała go do szkoły protestanckiej i tam doszedł do wniosku, że nie lubi ludzi religijnych i nie potrzebuje żadnej religii. Pomimo swych wad, jedno trzeba było przyznać panu Oatesowi, i wszyscy byli co do tego zgodni: dobrze ważył dobre jedzenie. Gdy ktoś kupował funt jabłek, dorzucał jedno na szczęście, a dzieci mogły liczyć na garść słodyczy gratis.

Kasia miała troje najlepszych przyjaciół. Cała czwórka bardzo chciała zrobić coś dla wiary, coś wielkiego, co angażowałoby całą ich energię! Do tej grupki przyjaciół należeli: Ania, Piotr, Kasia i jej brat Eryk. Przyjaciele Kasi byli też, zaraz po niej, największymi przyjaciółmi pana Oatesa.

Oczywiście pierwszą rzeczą, jaką Kasia zrobiła po kilku dniach chodzenia do szkoły, było poinformowanie pana Oatesa, że wkrótce przystąpi do Pierwszej Komunii świętej. Ania radziła jej nic nie mówić:

– Jeśli mu powiesz, usłyszysz coś okropnego.

Jednak Kasia nie mogła ukrywać tak radosnego wydarzenia przed swoim przyjacielem. Opowiedział jej mnóstwo cudownych rzeczy o ptakach i myszach, więc ona opowie mu teraz wszystko o Naszym Panu.

Reakcja pana Oatesa była dokładnie taka, jak spodziewała się Ania. Przewrócił oczyma i zaczął chodzić ciężko po sklepie.

– Chcą więc zrobić z ciebie aniołeczka – wykrzyknął w końcu. – A potem zaczną ci wmawiać, że Oates nie jest odpowiednim towarzystwem dla ciebie; jestem tego pewien.

– Ależ panie Oates – powiedziała Kasia drżącymi ustami. – Nadal będę utrzymywać z panem kontakty, prędzej umrę niż przestanę się z panem widywać.

Pan Oates potrząsnął głową.

– Już po tobie – powiedział. – Zmienią cię i już zawsze taka będziesz!

Gdy zbliżało się święto Bożego Ciała, siostra Monika powiedziała dzieciom przystępującym do Pierwszej Komunii świętej, aby myślały o sobie jak o prezencie, który podarują Jezusowi.

– Pan Jezus ofiaruje wam siebie, a wy oddacie się Jemu – powiedziała.

Następnego dnia cała czwórka urządziła zebranie.

– Wiesz – odezwała się Kasia do Eryka – wolałabym, aby Jezus otrzymał w prezencie pana Oatesa zamiast mnie. Jest znacznie większy ode mnie. Sama wiem, że większe prezenty są lepsze.

– Głupia – powiedział Eryk. – Jak gdyby dla Boga miało to jakieś znaczenie, czy ktoś jest duży czy mały.

– Ale może lubi duże prezenty – Kasia nie dawała za wygraną.

– Ludzie lubią dawać prezenty, które sami chcieliby dostać – wtrącił Piotr.

Kasia usiłowała wyjaśnić coś, co miała w swym serduszku, jednak Eryk i Piotr wydrwili to. Ona jednak upierała się przy swoim.

– Jeśli daję prezenty, które sama lubię dostawać, to podaruję Jezusowi pana Oatesa, ponieważ jego lubię, a siebie nie całkiem.

– Moglibyśmy spróbować! – odezwała się nagle Ania.

– Spróbować co, głupia? – spytał Piotr.

– Spróbować podarować pana Oatesa Bogu!

– Ale w jaki sposób? – powiedział Eryk. – Czy wydaje wam się, że pan Oates jest jakimś żonkilem, którego można włożyć do wazonu przed ołtarzem!

– Nie, nie to miałam na myśli. Moglibyśmy jednak modlić się o jego nawrócenie. Ksiądz O’Reilly mówi, że pan Oates nie jest taki zły, jak myślą niektórzy ludzie.

– Ale jak mamy to zrobić? – zapytał Piotr. – Musielibyśmy mieć doskonałą wiarę, aby poruszyć taką górę jak on!

Ania pochyliła się nad Erykiem i szepnęła mu:

– Kasia ma doskonałą wiarę! – Eryk zaczerwienił się, ale z dumy i radości. Chociaż zawsze droczył się z Kasią, tak naprawdę był z niej bardzo dumny i bardzo się cieszył, że jest jego siostrą.

– Dobrze! – zgodził się w końcu. – Podarujemy pana Oatesa Bogu. Powiedzcie teraz, jakie ofiary podejmiemy?

– Trudno mi to mówić – powiedział Piotr, który był największym łakomczuchem z nich wszystkich – ale powinniśmy się wyrzec słodyczy. Żadnych słodyczy, aż pan Oates się nawróci.

– A jeśli to nigdy nie nastąpi – westchnęła Ania, która też bardzo lubiła słodycze.

– Właśnie, że się nawróci – powiedziała Kasia i decyzja została podjęta.

Chyba sam diabeł, zorientowany w planach czwórki przyjaciół, podsunął w tym czasie myśl pannom Minns, aby zacząć sprzedawać słodycze. Dobre stare damy miały dobre intencje. Sądziły bowiem, że dzięki temu „te niewinne dzieci będą trzymały się z daleka od sklepu pana Oatesa”. Aby zachęcić do swoich słodyczy zarówno rodziców, jak i dzieci, kazały je ładnie zapakować w malutkie paczuszki z kolorowego papieru i przewiązać wstążeczką. Reklamowały je jako słodycze wyprodukowane tylko z najczystszego cukru.

Pan Oates przechodził akurat obok sklepu panien Minns, gdy po raz pierwszy pojawiła się w nim wywieszka. Gdy ją ujrzał, zaśmiał się pogardliwie.

– Czyste! – wykrzyknął. – A niech mnie! Wnioskuję z tego, że moje słodycze nie są czyste. O nie! Stare dobre pałeczki miętowe, drażetki o smaku miodowym i gruszkowym, jabłka cukrowe, dobrze odważony towar wart swojej ceny! On ma być brudny? Spójrzcie na te czyste słodycze, które nie mają odwagi się pokazać, wszystkie zapakowane, jakby bały się zabrudzić.

Pogroził pięścią w kierunku wystawy i pomaszerował do swojego sklepu. Tam zdjął swoje butelki i z każdej z nich wyjął garść słodyczy, rozdzielając je na ladzie w cztery kupki.

– Dam moje słodycze dzieciakom – powiedział i zachichotał.

Dziesięć po czwartej przyszli Kasia, Eryk, Piotr i Ania. Pan Oates uśmiechnął się promiennie.

– Wchodźcie – powiedział – i częstujcie się – dodał i gestem dłoni kazał im podejść do lady.

Zapadło kłopotliwe milczenie.

– Nie, dziękujemy, panie Oates – powiedziała Kasia.

Pozostali, żałując, że nie odezwali się pierwsi, powiedzieli chórem:

– Nie, dziękujemy, panie Oates.

– A niech mnie! Co to ma znaczyć?

– Nic.

– Jak to nic! – Pan Oates nagle poczerwieniał. Jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona, aż żyły nabrzmiały mu na czole, a oczy powiększyły się. – Wiem! – powiedział w końcu. – Gardzicie moimi słodyczami. Wolicie mizeroty od tych Minns.

Od tego dnia zaczęła się wojna. Panny Minns, które zaopatrzyły się w ogromny zapas słodyczy, rozwiesiły w całym Puddlecombe ogłoszenia o treści: „U sióstr Minns można kupić teraz słodycze. Wyprodukowane tylko z najczystszego cukru i zapakowane w higieniczne paczuszki”.

Pan Oates, zdecydowany walczyć na śmierć i życie, podjął wyzwanie.

– Będą jadły moje słodycze – powiedział. Zdjął wszystko z wystaw sklepowych i umieścił na nich olbrzymie butelki ze słodyczami: ogromne drażetki o smaku gruszkowym, zielone, pomarańczowe, żółte i czerwone; wielkie pałeczki miętowe, lśniące i w prążki; złociste kawałki karmelu; i wszelkie możliwe „mieszanki”. Wciąż niezadowolony z rezultatu, pan Oates zaczął wywieszać własne plakaty, naklejając je na te zrobione przez panny Minns: „Słodycze. Porządne, tradycyjne słodycze, zanieczyszczone i barwione trucizną! Odwiedźcie sklep pana Oatesa, przekonajcie się, czy są zabójcze!”.

Wygląd nowej wystawy pana Oatesa był zbyt wielką pokusą dla czwórki przyjaciół.

– Nie mogę przechodzić obok tego sklepu i dotrzymać postanowienia – powiedział Piotr.

– Ja też – powiedział Eryk.

Nie pozostawało im nic innego, jak tylko omijać sklep pana Oatesa. Wybierali więc drogę położoną niżej, która wiodła wokół klifu. Wszędzie jednak mogli przeczytać: „Słodycze, słodycze, słodycze”. W ten sposób pan Oates był ciągle sam. Był pewien, że dorośli przekonali dzieci, że jest niedobrym człowiekiem i czuł się z tego powodu bardzo nieszczęśliwy.

W pewien chłodny wiosenny dzień, gdy strudzony ksiądz O’Reilly szedł przez Puddlecombe, składając wizyty swym parafianom, spojrzał w górę i zobaczył wystawę sklepu pana Oatesa, która cała wyłożona była słodyczami.

– Biedny, stary Oates – powiedział na głos. – Chyba wstąpię do niego na małą pogawędkę. Nic nie zaszkodzi.

Nie mając pojęcia o wielkiej wojnie cukierkowej, jaka toczyła się na dobre w Puddlecombe, wszedł do środka, spodziewając się gburowatego krzyku, jakim pan Oates witał zwykle wszystkich duchownych.

Pan Oates zajęty był sporządzaniem ogromnej masy toffi w tylnej części sklepu. Jakże radosny w ten chłodny poranek był widok czerwonej twarzy pana Oatesa połyskującej od rozżarzonych węgli, na których gotował się jego kocioł! Ksiądz O’Reilly podszedł bliżej.

– Dzień dobry, panie Oates. Co za wspaniały pomysł! Jabłka w polewie toffi. Przypomina mi się dzieciństwo.

Pan Oates przełknął ślinę. Jego twarz, chociaż czerwona, była spokojna i smutna.

– Robię je dla dzieciaków – wymamrotał – nie jestem jednak wystarczająco dobry. Nie przechodzą już obok mojego sklepu.

– Co! Nie mogę w to uwierzyć!

– Kiedyś przychodziły. Każdego dnia dzieciaki siedziały w tym sklepie i jadły moje słodycze. Teraz mijają dni, a one już tu nie zaglądają. Pewnego dnia podziękowały, gdy chciałem poczęstować ich słodyczami, i od tego momentu już ich nie widziałem. – W rzeczywistości miał na myśli swoich najlepszych przyjaciół, Kasię i pozostałą trójkę, a nie wszystkie dzieci Puddlecombe.

– Muszą mieć jakiś powód – powiedział ksiądz O’Reilly. – Chociaż nie mam pojęcia, co to może być. Mógłbym dostać jabłko w polewie toffi?

Pan Oates ożywił się. Był wdzięczny, że ktoś chce jego jabłka.

– Ależ oczywiście. Proszę mi jednak nie płacić, ojcze. Nie przyjmuję żadnych pieniędzy od duchowieństwa. Proszę się częstować.

Nikt nie wie, o czym obaj rozmawiali. Wkrótce jednak całe Puddlecombe dowiedziało się, że ksiądz O’Reilly i pan Oates jedli razem cukrowe jabłka w sklepie pana Oatesa, gdyż żadna niezwykła rzecz, jaka wydarzyła się w Puddlecombe, nie mogła pozostać tajemnicą dla żadnego mieszkańca.

Tego wieczoru ksiądz O’Reilly wybadał dzieci i wszystko się wyjaśniło.

– Miałyście bardzo dobre intencje – powiedział ksiądz O’Reilly – ale pan Oates czuje się teraz bardzo nieszczęśliwy. Biedak myśli, że nie chcecie już widzieć ani jego, ani słodyczy, które sprzedaje. Idźcie teraz i opowiedzcie mu wszystko.

Czworo przyjaciół weszło, zasmuconych i zawstydzonych, do sklepu pana Oatesa. Wydawało się, że ponieśli wielką porażkę: wszystkie ich modlitwy i całe poświęcenie na nic się nie zdały. Czuli się po prostu głupio. Również pan Oates wyglądał na onieśmielonego.

Eryk zgodził się, że to on wszystko opowie. Pochylił się nad ladą bawiąc się odważnikami i powiedział:

– Naprawdę pana lubimy.

Pan Oates milczał.

– Uwielbiam pana – odezwała się Kasia.

Pan Oates wciąż milczał.

– Widzi pan, chcieliśmy ofiarować pana Bogu jako prezent z okazji Pierwszej Komunii świętej Kasi – wyjaśnił Eryk.

Pan Oates wyglądał na zaskoczonego.

– Podarować mnie Bogu? Jako prezent!?

– Tak. Kasia chciała podarować duży prezent. Uważa, że sama jest za mała. Obiecaliśmy, że jej pomożemy podejmując ofiarę.

– Ofiarę! Owce i woły? – wykrzyknął pan Oates wstrząśnięty do głębi.

– Nie taką ofiarę. Zrezygnowaliśmy z jedzenia słodyczy, dopóki się pan nie nawróci, to wszystko.

– Wszystko! – powiedział pan Oates i zagwizdał cicho. – Zrobiliście to dla mnie?

– Tak naprawdę, dla Boga. Ale lubimy pana, a szczególnie Kasia, więc pomyślała, że Panu Bogu spodoba się taki prezent.

– To okropnie trudne – powiedziała Ania. – Bo uwielbiamy pana słodycze i mamy na nie straszną ochotę. Nie poddamy się jednak, musimy więc trzymać się z daleka od pana sklepu.

Pan Oates wpatrywał się w ladę. Po chwili przemówił szorstkim głosem.

– Kiedy będziecie mogli znowu jeść słodycze?

– Kiedy będzie pan katolikiem.

Pan Oates poszedł wolno na tyły swojego sklepu i wrócił z czterema jabłkami w polewie toffi. Położył je na ladzie.

– Więc możecie je zjeść teraz – powiedział.

Caryll Houselander

Powyższy tekst jest fragmentem książki Caryll Houselander Groźny pan Oates oraz inne fascynujące opowieści.